Wraz z Dwunożnymi wsiedli do pudełka na kółkach. Chudzielec nie wiedział o co chodzi i co się dzieje, ale na myśl o podróży w nieznane ogon nie mógł przestać mu merdać. Czuł we wszystkich kościach, że to będzie niezwykła przygoda!
— Z czego się tak cieszysz młody? — spytała Pyrrha, widząc podekscytowanego malucha. — Nie jedziemy daleko, rodzice naszych Dwunożnych mieszkają nawet blisko — stwierdziła, kładąc się na gumowej macie.
Chudzielec wesoło wskoczył na miękkie siedzenie, by spojrzeć suczce prosto w oczy.
— Skąd wiesz, że jedziemy do nich? — zapytał zaskoczony. — Dwunożni tez mają rodziców? Jak się wabią? Też są tacy super jak nasi? A miziają po brzuchu?
Pyrrha parsknęła śmiechem, służąc natłok pytań od adoptowanego syna. Ten, widząc jej reakcje, tupnął łapką niezadowolony i wystawił wargę, ukazując całe swe obrażenie.
— Zawsze jak do nich jedziemy, w pudełku jest mnóstwo żarcia, tak mają, wszystkie zwierzaki mają rodziców, Bill i Mary i tak, zawsze mi dają kości od kurczaka jak nasi nie patrzą oraz często miziają — odparła suczka, ziewając.
Ogonek Chudzielca znów wprawił się w ruch, gdy usłyszał o tych wszystkich dobrach jakie go czekają. Rozmarzony westchnął na myśl o soczystej kości. Jego Dwunożni nie chcieli mu zawsze dawać, a jak już to takie tyci tyci, że nawet Coco się z niego śmiała, że dostaje lepsze, a była od niego mniejsza i słabsza!
— Brzmi czadowo! — stwierdził zadowolony już widząc siebie z ogromną niczym łapa Pyrrhy kością. — Za ile u nich będziemy? — krzyknął, podskakując wesoło na fotelu.
Nie czekając na odpowiedzieć mamy, podbiegł do magicznej, przezroczystej ściany i wyjrzał. Z prędkością chyba światła, mijali pola pełne puchatych stworzeń. Czasem jedno z nich zauważywszy Chudzielca, zamęczało. Zafascynowany tym wszystkim , przyglądał się z otwartym pyskiem widokom.
— Za niedługo będziemy — mruknęła mama, kładąc pysk na łapach. — Chodź tutaj i lepiej się zdrzemnij, jest szansa, że będą małe Dwunożnych i przyda ci się wtedy energia na uciekanie im.
Chudzielec zadrżał na myśl o młodych Dwunożnych. Pyrrha opowiadała mu o nich. Były bezwzględne. Szarpały za ogon i uszy, ubierały w dwunożne futra i malowały paznokcie śmierdzącą breją. Bez zawahania zeskoczył z fotela i podbiegł do suczki. Faktycznie może mu się przydać dodatkowa energia. Dlatego też wtulił się w miękkie futerko mamy i zasnął.
* * *
Ku nieszczęściu ich obojga małe Dwunożnych były u starszych Dwunożnych. Z nieznanych powodów uwzięły się na biednego Chudzielca, a ten wyjątkowo po raz pierwszy w życiu czegoś tak znienawidził. Były jeszcze gorsze niż w opowieściach mamy. Głośne, śmierdzące, nieostrożne. Jedno z nich nadepnęło go już z trzy razy na ogon! W końcu nie czekając na to aż Dwunożni zaczną się posilać mięsem z gorącej groty, wyskoczył na dwór. Odkąd spadł śnieg rzadziej mógł wychodzić. No niby było zimno, ale bez przesady, dało się przeżyć. Poza śnieg był super zabawą. Chudzielec uwielbiał go. Był miękki i biały, prawie jak Pyrrha. może trochę zimniejszy. Dlatego też wesoło wskoczył w jego zgromadzoną w kącie kupę. Turlając się w puchu, usłyszał ciekawy dźwięk.
Coś jakby... piszczenie?
Zainteresowany przyczaił się i zaczął się człapać w stronę odgłosu. Małe puszyste stworzonko jadło ziarenko. Chudzielec na jego widok od razu rzucił się w pościg za nim. W końcu musiał przegonić intruza na terenie rodziców jego Dwunożnych! Na pewno dostanie za to kość! Przerażone zwierzątku uciekało ile sił w łapkach w głąb lasu, a liliowy zaraz za nim, wydając z siebie dźwięk podobny do szczekania. Mama na pewno byłaby z niego dumna, widząc jak broni gospodarstwa. Dlatego też nie rezygnował z pościgu. Biegł i biegł, aż mała istotka nie wlazła w norę w ziemi. Zaczął kopać w ziemi, ale widząc, że to nie przynosi oczekiwanego rezultatu, odszedł zrezygnowany. Rozejrzał się po terenie zaciekawiony. Miejsce to wydawało mu się w jakiś dziwny sposób znajome, lecz nie wiedział skąd. Może kiedyś byli tu z Dwunożnymi? Na pewno. Słysząc szmer wody, zaczął kierować się w jej kierunku. Był spragniony po tej gonitwie, a nie chciał wracać do domu Dwunożnych, jeśli są w nim nadal te małe potwory. Z każdym krokiem las się rozrzedzał, a strumień było coraz lepiej słychać. Na widok stromego spadku, poczuł dreszcz zanoszącej się przygody i sturlał się z niego, sprawiając, że całe liliowe futerko stało się praktycznie białe. Gdy już zjechał ze zbocza, wstał. Otrzepał się z nadmiaru śniegu i wesołym krokiem podszedł do potoku. Pochylił się, by spróbować przemieszczającego się po ziemi płynu. Woda smakowała dziwnie, nie tak samo jak u Dwunożnych. Może nawet trochę lepiej? Pewnie nadal, chłeptałby wodę ze strumienia spokojnie, gdyby nie znienawidzony zapach wpadł mu do nozdrzy.
Kot.
Zjeżył się na grzbiecie i odwrócił w stronę przeciwnika. Na górze zbocza, zobaczył kotkę o śmiesznym ubarwieniu. Jakby ktoś rzucił jej błotem prosto w pysk. Pomimo swej nienawiści do tych stworzeń ta nie wprawiała go w taki gniew. Nie rozumiał tego, ale też jakoś nie miał ochoty tego sprawdzać.
— Czego chcesz lisia wywłoko?! — warknął, pokazując kotce kły.
<Miedziana Iskro?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz