Odkąd nieoczekiwanie stracił swoich ukochanych i jedynych dziadków, świat stracił dla niego kolory. Często smutny wałęsał się po obozie, licząc, że wpadnie na Jarzębinkę lub nawet Bluszczyka i porozmawiają o czymkolwiek. Mama zrobiła się jeszcze smutniejsza niż po śmierci Zlepionej Łapy, co dla liliowego wydawało się wręcz niemożliwe, a ciotka zgryźliwa dla niego. Nawet wujek Żurawinowe Bagno jakby przygasł, pogrążając się w cichej żałobie za rodzicami. I jakby tego wszystkiego było mało Berberys, jego najwspanialsza przyjaciółka i pocieszycielka, zdawała się go unikać. Kiedyś codziennie spędzali razem czas po treningu Lwiej Łapy i dzielili się językami. A teraz? Jeśli na patrolu zamieniła z nim parę słów to już było coś. Na dodatek mroźna i wyjątkowo mokra Pora Nagich Drzew nie pomagała Klanu Klifu przetrwać tej żałoby. Wojownik usiadł i spojrzał na ziemię. Brudny śnieg powoli zamieniał się w błotnistą ciapkę nadal mokrą i nieprzyjemną w dotyku. Westchnął. Już tak bardzo pragnął Pory Nowych Liści. Małych kociaków w kociarni, słonecznych dni, łąk pełnych kwiatów. Myśl o tym wszystkim jakoś podnosiła go na duchu. Siedział sam, wszyscy zajęci sobą, nie zwracali uwagi na samotnego syna Sroki. Dlatego też ujrzawszy pędzącą w jego stronę Berberys, zdziwił się mocno. Kotka wpadła na niego, niemal przewracając, i zanurzyła pysk w jego piersi. Nieco oszołomiony tym wszystkim Żywica, zastygł, nie chcąc wykonać jakiegoś złego ruchu. Pojęcia nie miał o co chodzi. Czemu pierw go unikała, teraz się w niego wtulała. Jednak poczuł dziwną ulgę. Nie przyznawał się nikomu, bo w sumie nie miał nawet komu, ale brakowało mu bliskości z drugim kotem. Przytulenia albo chociażby przyjaznego pacnięcia. Objął delikatnie wojowniczkę niepewny, czy nie dostanie zaraz za to ochrzanu.
— Ży-żywiczna Mo-mordko — usłyszał swe imię i poczuł jak szylkretka się telepie.
Przerażony tym co się mogło stać sam też zaczął się trząść. A co jeśli mu powie, że to koniec? Że go nienawidzi, że już go nie chce znać? Poczuł jak łzy gromadzą mu się w ślipiach i z obawą spojrzał w dół, bojąc się komunikatu kotki. Bo co jeśli dobrze myśli? Przecież nie wytrzyma tak dłużej bez niej. Sam jak palec w obozie pełnym kotów.
— J-ja tak ba-bardzo cię prz-przepraszam, n-nie chcę stracić tak j-jak i-i-innych. Je-jesteś dla m-mnie na-naprawdę ba-bardzo w-ważny. — ku zdziwieniu i radości usłyszał.
Wręcz lekko zaniemówił na to wyznanie. Brzmiało ono nieco intymnie. Jakby łączyła ich większa wieść niż przyjaźń. Skrępowany spuścił wzrok i pacnął po przyjacielsku kotkę w grzbiet ogonem, bojąc się jakiego innego gestu, by nie brzmiał dwuznacznie.
— T-ty d-dla mnie też — odparł nieco łamiącym się głosem.
Widok tak zapłakanej i roztrzęsionej Berberys był dla niego obcy i łamał mu serce. Nie lubił widzieć jej w takim stanie. Może brzmiało to trochę egoistycznie, ale Żywica panicznie się bał jej kryzysów. Zawsze chciał ją jakoś pocieszyć, ale też nie zawsze umiał. A to była jedna ze straszniejszych rzeczy jego zdaniem. Nie móc jej pomóc. Patrzeć jak cierpi i być bezradnym. Tym bardziej, że Berberys mało kiedy z czymś sobie nie radziła. Z każdego kryzysu wychodziła w końcu z podniesionym łbem. A Żywica? Jedynie co potrafił to skulić się i płakać w swoim legowisku, myśląc jak bardzo chciałby zniknąć z tego świata. Wtedy to ona przychodziła do niego, siadała na brzegu mchowego posłania i pocieszała go, podnosząc na duchu. I zawsze się jej to udawało ku zdziwieniu liliowego. Za każdym razem gdy myślał, że koniec świata już nastąpił, Berberys umiała pokazać mu, że wcale nie jest tak tragicznie. Że tylko w jego łbie to tak źle wygląda. Kojarzyła się mu z siłą i zaparciem, jakiej sam nie miał. Dlatego też widząc ją w takim stanie, był oszołomiony i lekko... przerażony?
— N-naprawdę? N-nie j-jesteś na mnie zły? — rozbrzmiał lichy głos koteczki.
Podniosła łeb i spojrzała na wojownika. Widok tak zapłakanych żółtych ślip dobił liliowego. Tak bardzo czuł potrzebę pocieszyć ją. Jakkolwiek, byle tylko więcej nie płakała. Nie smuciła się, nie moczyła mu futra łzami. Pragnął jedynie po tak długim czasie rozłąki, usłyszeć jej śmiech, zobaczyć wesołe iskierki w ślicznych, żółtych ślipiach oraz wspólnie się wygrzewać się w słońcu.
Podniosła łeb i spojrzała na wojownika. Widok tak zapłakanych żółtych ślip dobił liliowego. Tak bardzo czuł potrzebę pocieszyć ją. Jakkolwiek, byle tylko więcej nie płakała. Nie smuciła się, nie moczyła mu futra łzami. Pragnął jedynie po tak długim czasie rozłąki, usłyszeć jej śmiech, zobaczyć wesołe iskierki w ślicznych, żółtych ślipiach oraz wspólnie się wygrzewać się w słońcu.
— P-przecież c-cie u-unikała... — dodała łamiącym się głosem.
Kocur niewiele myśląc, spanikowany tym, że kotka coraz bardziej unosi się płaczem, podniósł łeb Berberys i przycisnął swój nos do niej. Słysząc jak ta bierze głębszy oddech, odsunął się jak poparzony z przerażeniem.
—P-p-przepraszam! — rzucił i wybiegł w popłochu.
Kocur niewiele myśląc, spanikowany tym, że kotka coraz bardziej unosi się płaczem, podniósł łeb Berberys i przycisnął swój nos do niej. Słysząc jak ta bierze głębszy oddech, odsunął się jak poparzony z przerażeniem.
—P-p-przepraszam! — rzucił i wybiegł w popłochu.
<Berberys?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz