Kotka przez cały dzień leżała skulona w swoim posłaniu, unikając wzroku Prążka oraz innych kotów. Zaciągnęła swoje przytulne gniazdko w kąt legowiska i tam odcięła się od całego świata. Nikt nawet nie próbował jej brać na patrole, chyba wszyscy zaczęli myśleć, że kotka po prostu rozpłynęła się w powietrzu, albo może została porwana przez mgłę? Cóż, w rzeczywistości ona po prostu leżała, ze łzami w oczach i podarunkiem w postaci lawendy pod nosem. Starała się jednak być absolutnie cicho, aby nie wzbudzać zbędnego szumu i jakiegoś zainteresowania. Najchętniej zaszyłaby się gdzieś daleko od obozu, ale na zewnątrz było teraz zimno, mokro i ponuro. Musiałaby znaleźć jakąś opuszczoną norę i porządnie ją sobie urządzić, aby w ogóle mieć możliwość zamieszkania tam i przeżycia. No i poza tym musiałaby sama sobie polować na jedzenie, co nie za bardzo wchodziło teraz w grę. Zalotna Krasopani czasami nawet myślała nad zmianą klanu, ale starała się odstawiać to na bok. Po prostu czuła, że nie za bardzo pasuje do Klanu Wilka. Tu koty raczej były pewnie siebie, twarde i ambitne. Poza tym wierzyły w Miejsce, Gdzie Brak Gwiazd. Zalotka wciąż trochę bała się tej wiary i zdecydowanie wolałaby wierzyć w Klan Gwiazdy, tylkotylko że nie za bardzo miała wybór. Matka odkąd kotka pamięta, wpajała jej wiarę w Mroczną Puszczę, z resztą Syczkowi i Polance mówiła to samo, przez co szylkretka czuła, że gdyby wyparła się tej wiary, zawiodłaby całą swoją rodzinę.
“Głupi Syczek! Dlaczego nie może być normalnym bratem? Dlaczego nie może do mnie podejść, przeprosić mnie, żebyśmy znowu mogli być szczęśliwym rodzeństwem? Żebym znowu mogła rozmawiać z nim o… wszystkim!” prychnęła. Zalotnej Krasopani zależało na pozytywnej relacji ze złotym kocurem, ale jej upartość pokonywała wszystko. W końcu postanowiła sobie, że tym razem to nie ona będzie walczyć o ich więzy, więc tak zostało. Niekiedy w sumie myślała o tym, że może powinna zachować się jak dorosła i ogarnięta wojowniczka, ale nie było to takie łatwe. Już zdążyła się pokłócić z wojownikiem, a teraz nie chciała wyglądać na kociaka z podkulonym ogonem.
* * *
“Och, gdyby tak usunąć chłodne pory! Byłoby świetnie” westchnęła.
“Cóż, może w jakimś zakątku świata panuje wieczna Pora Zielonych Liści?” pomyślała. Jako kot nie miała pojęcia jak duże i szerokie są tereny, bo zawsze ograniczała się tylko do terytorium Klanu Wilka. Nigdy za bardzo nie wybierała się na żadne wyprawy… chociaż może powinna? Mogłaby poznać wiele wspaniałych kotów poza swoim własnym klanem, który znała już mniej więcej na wylot. Na pewno gdzieś niedaleko musieli panoszyć się fajni samotnicy, a może także i Polna Łapa? Ciekawe jak złota kotka się teraz nazywa i jak sobie radzi? Może dołączyła do innego klanu? Albo po prostu podróżuje samotnie? Oby jednak nie spoczywała teraz pod ziemią, choć było to prawdopodobną opcją. W końcu kotka nigdy tak właściwie nie nauczyła się walczyć ani polować i to właśnie dlatego wyrzucili ją z klanu. Jak mogła radzić sobie na wolności, nie umiejąc… niczego? Na pewno było jej ciężko, chybachyba że znalazła jakiegoś miłego kota i teraz podróżują sobie razem, cóż, taka byłaby zdecydowanie najlepsza opcja, ale też najmniej prawdopodobna.
Szylkretka dotarła nad jezioro. Nie spodziewała się wyjść właśnie w tym miejscu. Nie zamierzała się tu zjawić i z tego powodu zrobiło jej się przykro. To miejsce źle jej się kojarzyło, czuła do niego ogromną niechęć, chociaż właściwie “nic poważnego się nie stało”. Za każdym razem, gdy tylko pomyślała o pływaniu, robiło jej się niedobrze. Cały czas czuła silne łapy Nikłego Brzasku, które przyciskały ją do dna, nie pozwalając jej nabrać oddechu. Teraz nie potrafiła nie spojrzeć na burego kocura z czystą pogardą. Szybko wbiła pazury w ziemię i zacisnęła zęby, zaczynając rozglądać się za najważniejszym – kwiatkami. W jej oczy wpadła wysoka roślina o żółtych płatkach. Właściwie było to kilka roślin zbitych w kępkę, która znajdowała się bardzo blisko wody, a właściwie to część z nich była już zanurzona. Uwagę Zalotnej Krasopani przykuwały dwa kwiaty, które jako jedyne nie były uschnięte i odznaczały się swoim żywym kolorem na tle reszty. Żwawo zaczęła iść w ich stronę, aby przyjrzeć się im dokładniej. Niestety szylkretka nie znała się ani na kwiatach, ani na żadnych ziołach. Powąchała tylko swoje upatrzone ofiary, po czym złapała je delikatnie zębami i oderwała od reszty. Na całe szczęście kwiaty nie zniszczyły się podczas tego procesu, przez co wojowniczka miała teraz idealny prezent dla swojego wybranka. Teraz będą złączeni tymi podarunkami do końca świata! Ona będzie dumnie nosić prześliczną lawendę, a on będzie chodził w żółtym kwiatku o nieznanej nazwie (dokładnie to jest to kosaciec żółty)
* * *
— Prążku! Miło cię widzieć — mruknęła beztrosko, ocierając się o jego bok swoim futrem. Za uchem miała dwa żółte kwiaty, które zamierzała wręczyć kocurowi w przyszłości, ale na razie on jeszcze o tym nie wiedział.
— Cześć Zalotko — odpowiedział. Razem koty ruszyły w stronę legowiska wojowników, przy którym przysiadły, aby nieco pogadać.
— Widzę, że dorobiłaś się nowej ozdoby — zauważył srebrny kocur, a na jego pysku pojawił się ciepły uśmiech. Wojowniczka pokiwała głową.
— Dobrze wygląda razem z tą lawendą, którą ci podarowałem — stwierdził, odwracając wzrok od kotki.
— To prawda! Ty też powinieneś znaleźć sobie taką lawendę, żebyśmy mieli coś wspólnego! — zaproponowała.
— Będzie świetnie komponować się z twoim liliowym futerkiem — dodała, ale nie było to jej głównym motywem. Po prostu chciała, żeby NA PEWNO jej przyszły partner miał taką samą ozdobę co ona i aby ich relacja była dobrze widoczna. Prążek zamyślił się na chwilę.
— No może, ale nie wiem, gdzie mógłbym znaleźć więcej lawendy — westchnął. Dla Zalotnej Krasopani to nie był żaden problem, aby odnaleźć poszukiwane kwiatki.
— To może spytamy się Cisowego Tchnienia albo Skarabeuszowej Łapy? Może Zaranna Zjawa też będzie wiedzieć, nie wiem — zaproponowała. Bardzo chciała znaleźć tę lawendę i była gotowa poświęcić na to sto dni i sto nocy, a także przeprowadzić liczne wywiady z innymi kotami.
— Możemy tak zrobić, tylko trochę później — mruknął. Zalotna Krasopani poruszyła nerwowo końcówką ogona.
— Później przyjdzie Pora Nagich Drzew i wszystkie lawendy śnieg zasypie — miauknęła zaniepokojonym głosem. Przez chwilę było cicho, nawet bardzo cicho.
— To chodźmy teraz! Co nam szkodzi? — zaproponowała. W głowie miała już pewien plan odnośnie tego wyjścia…
— Niech ci będzie, ale w takim razie najpierw musimy iść poszukać Cisowego Tchnienia — odparł. Szylkretka przytaknęła głową, a następnie oba koty wstały i ruszyły w stronę legowiska medyka. Stanęli centralnie przed nim, w bezruchu.
— Ty idziesz — rozkazała, odwracając głowę w stronę wojownika.
— Ja ostatnio musiałam rozmawiać z medyczką, teraz twoja kolej — uśmiechnęła się. Prążkowana Kita westchnął przeciągle i powoli wsunął łebek do legowiska.
— Halo? — mruknął ściszonym głosem, a wtedy z mroku wyłoniła się Cis.
— Tak? — spytała bardzo neutralnym i poważnym głosem.
— Gdzie można znaleźć lawendę? Proszę bez zbędnych pytań, bardzo potrzebuję tej informacji — westchnął. Na moment zapadła cisza, a Zalotna Krasopani wbiła pazury w ziemię, czując, jak robi jej się ciepło. Dlaczego Cisowe Tchnienie tak długo się zastanawiała?
— Znajdują się zwykle przy siedliskach dwunożnych, albo w słonecznych miejscach — odpowiedziała.
— Dziękuję! — odpowiedział i wysunął się z legowiska, stając teraz przed Zalotką.
— Siedliska dwunożnych są trochę daleko, a o słońce trudno w tej porze — stwierdził szybko.
— No trudno. Dziś może pójdziemy na jakiś krótki spacerek… a na przykład jutro udamy się do siedlisk? Nigdy nie byłam w ich okolicach! Myślę, że może być fajnie — zaproponowała. Srebrny kocur popatrzył na nią jak na wariata.
— Siedliska!? Przecież one na pewno są daleko! Ty w ogóle wiesz, gdzie one są? — spytał, a jego ogon zadrgał nerwowo.
— Nie martw się! Przecież znajdziemy do nich drogę, najwyżej kogoś podpytamy — mruknęła z pełnym spokojem, co jeszcze bardziej rozdrażniło kocura.
— A-ale przecież wszyscy zauważą, jakbyśmy zniknęli na kilka dni, to pewnie zaczęliby nas szukać po całym terytorium! — miauknął. Wojowniczka położyła łapę na jego pyszczku i uśmiechnęła się tylko.
— Nie panikuj już tak, chodźmy się przejść — odparła. Prążkowana Kita położył po sobie uszy.
— Spoko… — westchnął i oba koty opuściły razem obóz. Szylkretka dreptała radośnie obok swojego towarzysza, który nie wyglądał na szczególnie zadowolonego tą schadzką.
— Znowu chcesz iść w to samo miejsce? — spytał w końcu, aby przerwać niezręczną ciszę. Zalotka postawiła uszy do góry.
— No, możemy tam iść! Chyba że masz jakiś lepszy pomysł, ale wiesz… tamto miejsce kojarzy mi się z… nami — miauknęła, jej głos brzmiał bardzo delikatnie. Srebrny kocur na chwilę zamilkł, chyba rozmyślając nad słowami swojej przyjaciółki.
— Haha, cieszę się, że masz takie skojarzenia. To miejsce na pewno będzie nam bliskie na drodze naszej przyjaźni! — stwierdził, w jego głosie słychać było niepokój, który zdziwił kotkę.
— Coś się stało? — wypaliła nagle, zmartwiona stanem swojego przyjaciela, który tylko szybko pokiwał głową.
— Nic! Absolutnie nic… tylko wiesz, ta pogoda jest trochę dołująca i jestem nieco zmęczony patrolami, więc nie mam po prostu siły na większe wygłupy — odparł.
— Rozumiem! Nic nie szkodzi, nie musisz czuć się dobrze każdego dnia — próbowała go pocieszyć, ale to nic nie pomagało, gdyż w rzeczywistości kocur martwił się inną rzeczą.
W końcu Zalotna Krasopani i Prążkowana kita dotarli nad skraj lasu, gdzie przed ich oczami rozpościerały się łąki, polany. Szylkretka czuła jak serce bije jej coraz szybciej i szybciej. Czuła, że ta chwila nadchodzi i nie może już dłużej jej odwlekać. Czuła, że to był jej obowiązek i klucz do dobrego samopoczucia, braku stresu.
— Prążku, mój drogi, musimy pogadać — westchnęła, jej głos był cichy i trochę nieśmiały. Wojownik najpierw zrobił przerażoną minę, ale szybko się uspokoił i podszedł do niej, po czym szorstkim językiem przejechał po jej głowie.
— Ze mną możesz porozmawiać o wszystkim. Może sprawiłem ci ostatnio jakiś zawód? Na pewno postaram się być lepszym przyjacielem w przyszłości — zaśmiał się nerwowo, a potem odchrząknął.
— Właściwie nie wiem, czy będziesz moim… przyjacielem, za te kilka dni — odparła, poczuła, jak gardło jej się ściska, a głowa pulsuje. Atmosfera zrobiła się nieco napięta.
— Zalotko, ale o czym ty mówisz? Nie chcesz już, abyśmy się przyjaźnili? Powiedz, proszę, co zrobiłem źle! — jęknął, starając się przekonać samego siebie, że Zalotce nie chodzi o to, o czym myślał (myślał o miłości). Przez chwilę było cicho.
— Nic nie zrobiłeś źle, wszystko zrobiłeś wręcz doskonale!
— Musisz wiedzieć, że jesteś najbliższym mojemu sercu kotem. Jesteś idealnym przyjacielem, jesteś czuły, mądry, odważny i silny. Jesteś wszystkim, czego kotka taka jak ja chciałaby od swojego… partnera — mruknęła, po czym zrobiła przerwę. Kręciło jej się w głowie, ale nie mogła teraz przestać, skoro już zaczęła. Było ciężko, bo niezmiernie bała się odrzucenia.
— Co masz na myśli…? — spytał kocur. Szylkretka wyciągnęła zza ucha żółty kwiat, który niedawno znalazła nad jeziorem.
— Ty jesteś jak ten piękny kwiat. Znalazłam go pośród innych, uschniętych roślin. Jako jedyny był żywy i zachęcał swoimi kolorami, nie poddawał się i przynosił nadzieję i radość dla reszty
— Właśnie dlatego chcę… abyś to właśnie ty został moim partnerem! Moim wybrankiem, towarzyszem na wieczność! — wydukała szybko, zanim słowa zaczęły jej się plątać. Srebrny kocur zamarł w bezruchu, nie wiedząc co zrobić. Nie chciał zgadzać się na związek z szylkretką, gdyż pewnie przerodziłby się w coś niezdrowego, a kotka odcięłaby się na zawsze od swoich przyjaciół i rodziny, ale jednocześnie… bał się, że jeśli jej odmówi, to wojowniczka będzie przygnębiona i smutna przez najbliższe księżyce. Poza tym nie potrafił też ukryć faktu, że sam czuł uczucie inne niż platoniczne wobec kotki. Wstał z miejsca i chwycił za kwiatek, który Zalotna Krasopani trzymała obok swoich łap. Podniósł go i włożył sobie za ucho, po czym otarł się o futro szylkretki, której oczy były zaszklone. Wojowniczka była cała zapłakana i nie mogła się powstrzymać z tych wszystkich emocji.
— Już, spokojnie. Ja… też cię kocham, Zalotko. Znamy się już od tylu księżyców i to ty pomogłaś mi zaaklimatyzować się w klanie! Gdyby nie ty, pewnie nie potrafiłbym sobie znaleźć znajomych i siedziałbym sam jak ten palec. Jestem ci wdzięczny za wszystko, co dla mnie zrobiłaś, a przez ten cały okres naszej przyjaźni w moim sercu też wykiełkowało uczucie… do ciebie — odparł drżącym głosem.
— Właśnie dlatego… także chcę zostać twoim partnerem — mruknął. Po tych słowach oba koty przytuliły się do siebie i przez bardzo długi czas siedziały w ciszy, po prostu delektując się swoją obecnością.
Npc: Prążkowana Kita
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz