podczas przeprowadzki
Ich dotychczas nudne życie, przepełnione wymuszaną uprzejmością i sztuczną dobrocią utraciło swą całą wiarygodność. Pełne dziwactw zgromadzenie czterech klanów uświadomiło go, że wszędzie występuje nadmiar stukniętych jednostek, przez które świat pełni jedynie funkcję miejsca do utrzymania wariatów blisko siebie. Nie sądził, by dało się to kiedyś odmienić. Pasożytów było zbyt wielu, aby wyplenienie ich było w ogóle realną opcją.
Irytowało go to. Zresztą, jego nerwy przeżywały ostatnimi czasy próbę. Co rusz ktoś bądź coś próbowało je nadszarpać, a on z całych sił starał się zachować wewnętrzny spokój. Śmierć Brzoskwinki i to nie z jego pazurów pozwoliła zdać mu sobie sprawę z tego, że wśród nich może kryć się ktoś podobny mu. Nie miał jednak pewności, czy morderca był równie spragniony krwi, czy jedynie nużył go byt i jedyną formą rozrywki, na jaką przyszło mu wpaść, było zabijanie.
Krwawnik czuł się jak na odwyku. Tylko takim nie z jego woli. Niczego nie trzeba mu było teraz bardziej, aniżeli czerwieni, która pokryłaby otaczające go tereny. Trzymał się z dala od reszty, by nie kusić losu. Nie pozwalał sobie na sytuację, aby został z kimś sam na sam, jeszcze gdzieś na uboczu. Zrodzenie się myśli, która pchnęłaby go do dokonania zbrodni, mogłaby być jednoznaczna z jego zgubą.
Wtem rozległ się ten cichy, pełen żałości głos. Położył nisko uszy po sobie. Jeszcze tego mu tu brakowało, byłego ucznia, którego sam widok powodował w nim niechęć do życia. A zadane przez niego pytanie było tym, czego nienawidził.
— A jak ma być? Normalnie, wędrujemy — prychnął, odwracając wzrok. Dawał mu prostą aluzję, by odszedł. Uczepił się go jak rzep psiego ogona, co wywoływało w nim coraz więcej złości. Ta cała przeprowadzka była już sama w sobie ciężka do zniesienia, a jego towarzystwo sprawę jedynie pogarszało.
Nic nie szło jednak po jego myśli. Stał tam dalej, czuł jego zapach i kątem oka dostrzegał drżenie ciała. Owszem, trening go zmienił i zdecydowanie zmężniał. Nie miał już tej kocięcej postury i był zdecydowanie silniejszy, a mimo to tak jego wady wciąż tkwiły na wierzchu.
— M-może pójdziemy razem na p-polowanie? — zasugerował młodszy, czym całkowicie przekroczył jego granicę wytrzymałości.
— A po co? Sam nie umiesz? — rzucił ozięblej, rozglądając się dookoła. Zero świadków. Zarazem dobrze i źle. — Męczyłem się z tobą masę księżyców. Znosiłem twoja obecność, chociaż w życiu nie miałem do czynienia z większą porażką życiową. A ty masz czelność przychodzić do mnie z takim durnym pytanie? — fuknął. — Masz znajomych w swoim wieku, idź się z nimi pobaw. — Dla odstraszenia kocura kłapnął zębiskami w jego stronę. Gdyby nie przeklęty zdrowy rozsądek, posunąłby się o krok dalej.
Ostrzeżenia nie była jednak wystarczające, bo Nikt wciąż przed nim stał, jakby łapy wrosły mu w ziemię.
— A-ale... Mówiłeś, że... Będziemy jeszcze chodzić na jakieś eksperymenty... — Zwiesił łeb, kładąc po sobie uszy. Ta skruszona mina, którą wojownik widywał tak często przez czas ich nauki, tylko go dobijała.
— Jeśli poczuje potrzebę, to sam cię przywołam. Trening ciebie był niezwykle nużący, wyniszczyłeś swoją nieudolnością moją całą siłę i jeszcze oczekujesz, że będę się z tobą bawił? — prychnął. — Idź zajmij się czymś pożytecznym, z dala ode mnie. Nie jesteś kociakiem, nie trzeba ci niańki — zauważył z przekąsem w głosie.
<Nikt?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz