Wojownik zaczął pchać syna mocno przednimi łapami do przodu.
— Weź jakkolwiek się stąd wyjmij — charknął. — Nie wiem, złap się czegoś. Bo twój cięty język nam wcale nie pomaga!
— Jak mam się złapać, jak jestem w środku głową, tak samo jak ty — prychnął rudzielec, majtając nogami na zewnątrz. — Nie czuje łapami niczego. Yh... — Przekrzywił się, pchając przednimi kończynami się do tyłu, w asyście pchnięć ojca. Poczuł jak lekko się wysuwa, ale to było za mało, bo cielsko kocura go dusiło coraz mocniej. — Przesuń się. Wstrzymaj oddech czy coś.
Van prychnął i zaczął pchać go mocniej.
— Myślisz, że potrafię się przesunąć w takiej ciasnocie? — syknął. — Wypchnij się do tyłu łapami, no — warknął i przycisnął łapy do piersi młodszego, próbując go przepchać na zewnątrz.
Złapał głęboki oddech i wstrzymał go, dając trochę więcej miejsca młodszemu.
Syn pchał, a dzięki wstrzymaniu oddechu przez Omen, udało mu się wysunąć, aż nogami nie zaczepił o korę drzewa. Od razu zaczął napierać kończynami, próbując wyciągnąć przód ciała. Stękał, krzywiąc się, gdy ocierał się o ciało ojca, aż w końcu wyleciał na zewnątrz z głuchym stęknięciem, upadając na grzbiet.
— Ała... — zaczerpnął oddech. — Ja żyje! Jak dobrze...
— To teraz pomóż mi się stąd wynieść, geniuszu! — prychnął wojownik, przekręcając się na drugą stronę, bo miał teraz więcej miejsca. Odepchnął się i uczepił się pazurami, które zsuwały mu się z powierzchni, aż głowa vana nie wyłoniła się na zewnątrz.
— Poradziłeś sobie sam znakomicie — zauważył młodzik, wstając na łapy i otrzepując się
— Co nie oznacza, że masz siedzieć na dupie i się gapić — splunął Omen, wygrzebując się z nory już całkowicie. Otrzepał się z ziemi i wbił w niego morderczy wzrok. — Masz szlaban.
— C-co?! Za co?! — Chłód wbił w niego niedowierzające spojrzenie. — Jaki szlaban?! O czym ty mówisz?!
Czarny van bez słowa złapał kocura za kark i zaczął tarmosić go w kierunku dziury.
— Nie umiesz się zachować, to będziesz tu gnił — warknął.
— Tato! Nie! Puszczaj! — syknął, próbując mu się wyrwać. — Nie jestem wiewiórką!
— Jak to nie? Też jesteś rudy. Nie widzę różnicy — zadrwił i wrzucił go tam. — Powinieneś zacząć mnie szanować pieprzona lisia wywłoko.
Syn wpadł tam, po czym od razu się zwrócił pyskiem do ojca. Zrobił niezadowoloną minę, krzywiąc nos na jego słowa.
— Szanuje! — Tupnął łapą. — No i co teraz zrobisz, co? Zostawisz mnie w lesie samego? Przecież mogę stąd wyjść.
— Nie wyjdziesz. Chyba że mam ci połamać dodatkowo łapy — splunął. — A nawet gdybyś się stąd ruszył, to pożałujesz tego i będziesz mnie jeszcze błagać, żebym się zlitował. — prychnął. — Mówienie że śmierdzę to szacunek?
Młodszy położył po sobie uszy.
— N-nooo... może niezbyt, ale... ale tylko mówiłem to co czuje! — próbował się wytłumaczyć.
— Tak, tak, teraz się tłumacz — warknął. — Było myśleć, zanim odwalisz głupotę. Widać jaki masz do mnie szacunek. Jak ci się porządnie nie wleje to mi podskakujesz, a potem się dziwisz.
— Przepraszam... Nie myślę co mówię, wiem. — westchnął syn. — To ile mam tu siedzieć, byś poczuł się lepiej?
— SIEDZISZ TU Z WŁASNEJ WINY, A NIE DLATEGO BYM POCZUŁ SIĘ LEPIEJ NADĘTA ROPUCHO — warknął czarnobiały wojownik, jeżąc się. — SIEDŹ TU I NOSA NIE WYCHYLAJ, BO DOSTANIESZ W MORDĘ, ŻE AŻ NIE WSTANIESZ.
Na jego krzyk Chłodna Łapa przytulił się do tylnej ściany dziupli. Spojrzał na niego spod byka, ale grzecznie nie wyściubił nosa poza drzewo.
— Masz stąd nie wychodzić aż do ciebie sam nie przyjdę, rozumiesz?! — warknął. — JAK CIĘ ZOBACZĘ POZA DZIUPLĄ TO NIE ŻYJESZ. NIE ŻYJESZ BACHORZE.
— N-nie wyjdę — obiecał kocurek, jeżąc włos na grzbiecie, a niepokój zagościł w jego oczach.
Omen syknął na niego, mordując go wzrokiem jeszcze przez długą chwilę, zanim bez słowa odwrócił się i odszedł od syna, pozostawiając go samego.
* * *
Do syna wrócił dopiero po dłuższym czasie. Wciąż się gniewał, ale emocje zdążyły się uspokoić. Niósł w pysku soczyście wyglądającą ryjówkę, jednak nie dał mu jej, bez słowa zaczynając jeść ją na jego oczach, upewniając się, że już nie śpi.
Kątem oka czarnobiały zauważył, jak syn patrzy na to z otwartym pyskiem, robiąc bardzo niezadowoloną minę i kładąc po sobie uszy.
— No co, Chłód? — wymruczał ze szczyptą gniewu w głosie. — Nie rób takiej miny. Nie zasłużyłeś na posiłek. Siedź teraz głodny.
Rudzielec machnął ogonem, obserwując go.
— Przepraszam. Byłem niemiły, wiem... — burknął patrząc na ryjówkę.
— Teraz to sobie przepraszaj — splunął Omen i wbił wzrok w dziuplę, w której siedział syn. — Nic mnie to nie obchodzi. Wyjdź do mnie, lisie łajno.
Niepewnie wyszedł, kuląc lekko pod siebie ogon. Był napięty, jakby obawiał się, że zaraz przyleje mu w ryj.
I miał rację.
Biało-czarny kocur z wściekłością wymierzył cios w głowę syna.
— POWIEDZ, ŻE BYŁEŚ SKOŃCZONYM IDIOTĄ. — warknął, bijąc ogonem.
Młodszy zachwiał się od uderzenia, zwieszając pokornie łeb. Przełknął ślinę.
— Tak... byłem skończonym idiotą, przepraszam tato.
Przez kilka uderzeń serca wojownik mordował wzrokiem swojego syna, zanim rozluźnił mięśnie i zaczął wylizywać Chłoda metodą, której nauczył się od Irgowego Nektaru.
— Byłeś cholernie głupi, wiesz — mruknął delikatniej.
Chłód spojrzał zaskoczony na czarnego, sam powoli też się rozluźniając.
— Wiem... Zasłużyłem... — westchnął. — Ale... ale było zabawnie, prawda? — niepewnie się uśmiechnął.
Omen poklepał lekko dzieciaka za uszami.
— Któregoś dnia wykopiesz sobie grób tymi wygłupami, młody — mruknął. Wibrysy mu jednak zadrżały. — Ale tak, było całkiem zabawnie. — zaczął lizać go niżej, czyszcząc z brudu jaki pozostał po nim z dziupli.
Syn zamruczał, przytulając się do kocura.
— To... to mogę tą ryjówkę? — zapytał, zerkając na niedojedzony posiłek.
— Zjedz ją sobie — zamruczał Omen z delikatnością, która była u niego rzadka. — Ale nie podnoś mi tak ciśnienia, bo jeszcze cię kiedyś skrzywdzę. A nie chciałbym tego robić, wiesz to. Kocham cię, mimo twojej głupoty i lekkomyślności. Mam nadzieję, że z tego kiedyś wyrośniesz.
<Chłód?>
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz