Czarny arlekin puścił gałąź i upadł w błoto, rozchlapując błoto na wszystkie strony i krzywiąc się.
— Oj, żyjesz tam na dole? — zawołał Lukrecja. wychylając się na chudy koniec gałęzi.
— T-t-tak — pisnął cienkim głosem, dygotając.
— Mam do ciebie zejść?
— N-n-nie trzeba! Jestem niesmaczny! — zapiszczał Nikt.
— Ale i tak chce cię spróbować! — miauknął, cofając się do zejścia z drzewa.
Uwielbiał go straszyć. To było takie zabawne!
—N-nie! Ja-a naprawdę! Lukrecjo, proszę! — szlochała, szukając drogi ucieczki. — B-będę grzeczny!
Kremowy zszedł z drzewa, zostawiając na nim zaniepokojonego Wanilię. Skoczył do przodu na wilgotną trawę.
— Już idę! — oświadczył głośno.
Zaczął biec w kierunku Nikogo. Wszystko brał na poważnie, cykor!
— Co tak się cofasz? — mruknął.
— B-b-boje się ciebie! — pisnął, dalej się cofając.
— To dobrze — zamruczał, oblizując wargi.
— Co chcesz mi powiedzieć jako ostatnie słowo?— rzucił Lukrecja.
Nikt cofając się, wpadł na drzewo.
— N-n-nie chcę umierać! — zapiszczał ze strachem.
— Coś jeszcze? — spytał, wystawiając pazury.
— N-n-nie zabijaj mnie! Pr-o-oszę! B-błagam! B-będę t-twoim ch-chłopakiem z Wanilią. B-będziemy się całować. W-wszystko robić co z-zechcesz! — błagał, mając łzy w oczach.
Kocur zignorował prośby ucznia Krwawnika i skoczył na niego, przybijając do podłoża.
— Nadeszła ta chwila — zamruczał sam do siebie.
Czarny wydał z siebie zduszony pisk i wybuchnął płaczem. Kremowy natomiast liznął szyje kocura i uniósł jego brodę pazurkami.
— Smakujesz trawą — miauknął, puszczając jego pysk.
Żółtooki płakał i drżał ze strachu. Żałsony.
Lukrecja złapał jego łapę lekko zębami i musnął językiem.
— Twoja łapa również ma trawiasty smak — przyznał, puszczając kocura.
Czarny skulił się, łapiąc oddech. Wydał z siebie dziwne, nieokreślone piski, nie mogąc nic z siebie wydusić.
— Aż tak się bałeś? — kremowy spytał, ocierając się o bark kocura.
Zaskomlał tylko w odpowiedzi. Zabrakło mu jęzora w gębie?
— Fuj! — pisnął, orientując się, po czym chodzi. Mokra kałuża szczochów tego mysiego bobka! — Nasikałeś tu?!
— W-w-w.. — nie mógł wydusić słowa. —Wystraszyłeś mnie!
— Moje piękne łapy są teraz brudne! — syknął gniewnie. — Śmierdzą!
— P-p-przepraszam — skulił się.
— I co ja teraz zrobię? — fuknął głośno.
— M-można u-umyć... w w-wodzie — zaproponował cicho.
— Zaprowadzisz mnie tam? — spytał, machając ogonem. — Chodź Piszczko, nie siedź tam już! — zawołał do czekoladowego przez ramię.
Nikt pokiwał głową i wstał na drżące łapy, a następnie zaprowadził kocury. Gdy dotarli na miejsce, wszedł na brzeg i zaczął się wymywać. Lukrecja też włożył łapę do wody, jednak wzdrygnął się przez jej zimno. Wszedł ostrożnie, od razu wbił pazury w brzeg.
— Chodźcie — zawołał do Wanilii i Nikogo.
Oba kocury weszły za nim powoli i ostrożnie.
— Może zanurkujemy? — zamruczał.
Czarny skinął głową wchodząc głębiej. Kremowy złapał kocura lekko za kark i zamoczył jego głowę w wodzie.
— Teraz Ty, Piszczko — oświadczył i podszedł do dziko pręgowanego, a następnie zrobił mu to samo, co Nikomu.
Kiedy go puścił, czarny arlekin wynurzył głowę, otrzepując się z wody.
— To co, może jakieś komplementy? — zaproponował, głaszcząc młodszego po karku.
— Um... J-jesteś bardzo odważny... i-i ładny... na-najpiękniejszy kocur w lesie...
— A nie najpiękniejszy kot na świecie? — mruknął.
— T-t-tak jesteś właśnie najpiękniejszy na świecie. A-aż mi zabiera dech, gdy cię widzę...
— Cudownie, cudownie! — zamruczał. — A ty piszczko, co tak cicho siedzisz?
— J-jesteś bardzo ładny, serce mi szybciej b-bije, jak cię widzę — szepnął niechętnie.
Uwielbiał te komplementy. Były cudowne. Czuł się wtedy świetnie!
— M-moje też. Taki jesteś... gorący... — powiedział Nikt.
— Wiem, każda kotka na mnie leci — zachichotał. — Kocury też! Wiecie co?
— C-c-co? — wyjąkał czarny arlekin.
— Jestem głodny — burknął Lukrecja. — Ale teraz, na prawdę.
— M-m-może wracajmy do obozu? K-koniec randki na dzisiaj...
— No co ty! — wysyczał groźnie. — Mam coś jeszcze zaplanowane.
Skulił się na jego syk.
— P-p-przepraszam. T-to co robimy? J-ja nie umiem jeszcze p-polować.
— Ja zjem coś później, dla was już coś mam — oznajmił i wyszedł z wody, chlapiąc. — Chodźcie.
Żółtooki ruszył za kocurem.
— Co to? — spytał, machając lekko ogonem.
— Złoto — zaśmiał się. — Zobacz, zakopałem to wcześniej gdzieś tu — miauknął i zaczął węszyć. Wyczuł zapach ukrytej zdobyczy i odsunął łapą zeschłe liście, a jego oczom ukazały się okropne robaki.
— T-tutaj są — powiadomił, powstrzymując się od wymiotów. Fuj! W życiu by tego nie zjadł.
Młodszy arlekin szybko podszedł, a widząc robaki się skrzywił.
— Ble... to dżdżownice? N-nie... fuj. Nie zjemy tego.
— Zjedz, są pyszne — wyburczał. — Możemy zjeść na drzewie!
— N-nie chcę ich jeść... wiją się... fuj...
— Jedz!
Czarny pociągnął nosem i przełknął głośno ślinę, biorąc jednego robaka w pysk. Wił się i to... było takie obrzydliwe. Paskudne. Okropne. Sam kremowy w życiu nie wziąłby tego czegoś do pyska.
— Pyszne, prawda? — spytał, ocierając ogon o brodę czarnego. — Zjedz więcej!
Gdy przełknął, skrzywił pysk, kaszląc. Zwrócił na niego pysk, czując jak ten go łaskocze ogonem. Spojrzał w dół na robaki kładąc po sobie uszy.
— To... obrzydliwe... czuje jak w-wije mi się w brzuchu...
— Oj, na pewno pomyliłeś słowa — mruknął, ocierając głowę o łapy kocura. — Smaczne, wyborne, niesamowite! — chciało mu się wymiotować na własne słowa.
Żółtooki patrzył na to co robi syn Bzu z otwartym pyskiem.
— J-ja... N-n-nie... pomyliłem... — wyjąkał.
— Jestem pewien, że tak — miauknął, po czym usiadł i objął ucznia Krwawnika ogonem. — Zjedz jeszcze, kochany, musisz mieć siłę na dalszą randkę!
Czuł, że kocur był spięty. Ciemny niepewnie wziął drugiego robaka i zjadł, krzywiąc się z niesmakiem.
— J-j-już mi starczy. Na-ajadłem się.
— W-widzę, że nie — stwierdził zielonooki. — Nie krępuj się, starczy dla Piszczki — dodał, spoglądając na czekoladowego.
— A-ale zjadłem dwa... — miauknął, zwracając pysk na niego, lecz nagle z powrotem wbił w robaki.
— Zjedz więcej — rozkazał. — Ty też, Piszczko.
— Nie chce! — zapiszczał Wanilia.
Wziął oddech, po czym schylił się i zjadł więcej robaków, drżąc z obrzydzenia.
— Ble... — czarny wystawił język.
Czekoladowy cofnął się.
— W-wracam do obozu! Nie jem tego! — zawołał.
— Chodź tu! — warknął Lukrecja, tupiąc.
Dziko pręgowany rzucił się do ucieczki w kierunku obozowiska. Groźny warkot wydał się z pyska kremowego. Zielonooki puścił Nikogo i rzucił się w pogoń za Wanilią. Biegł, aż wreszcie złapał go za ogon i szarpnął, przewracając na ziemię.
— Głupku! — wysyczał, naskakujac na niego.
— Zostaw mnie, p-przestań wymyślać t-te głupie randki, m-mam cię dosyć! — wrzasnął, sunąc łapą w pysk kocura.
Gdy dostał brązową łapą w pysk, zawarczał gniewnie i przyłożył kocurowi w policzek, a potem trzepnął ogonem w ziemię.
— Co ty sobie myślałeś?!
Czekoladowy pacnął mu pazurami w szyję, jednak Lukrecja powstrzymał kolejny atak, gryząc go nos.
— Ała! — czekoladowy zapiszczał i się odsunął — P-przepraszam!
— Wracaj do obozowiska, nędzna i głupia istoto! — fuknął. — Nie waż się komukolwiek mówić o tym, co ci zrobiłem, bo ci wybije zęby!
Patrzył, jak pomarańczowooki ucieka. Tchórz! Mysi bobek! Jak śmiał go uderzyć?!
— Z-zostaliśmy sami — mruknął, idąc do czarnego arlekina.
Brzuch go rozbolał od zdenerwowania.
< Nikt? Twój drugi chłopak uciekł >
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz