Spadające liście lawirowały pomiędzy kotami, które łapały ostatnie słoneczne promyki. Obóz był udekorowany stosami brązowego listowia, co kontrastowało z szarymi chmurami, przez które nie umiał przebić się błękit nieba. Niedawno zebrane tłumy wojowników prędko rozproszyły się, gdy tylko zaczęły na nie kapać pojedyncze krople deszczu. Była to dobra decyzja - ci, którzy zostali na chociaż minutę dłużej musieli pogodzić się z tym, że będą całkowicie mokrzy aż do ostatniego suchego włoska.
Kunia Łapa kochała jesień. Zawsze miała taki urok, który sprawiał, że to była to jej ulubiona pora roku ze wszystkich. Zaciągnęła się wilgotnym powietrzem, całkiem odpływając i upajając się jego zapachem… Ah, było w tym coś pięknego.
— Przepraszam. — miauknął Trójoka Wrona, przepychając się do środka i wyrywając Kunią Łapę z rozmarzenia. Otrzepał się z wody i na chwilę zamilkł. — Od kilku dni męczy mnie ból ucha. Mogłaby Ośnieżona Łąka coś z tym zrobić?
— Ja również mogę. Tylko znajdę…
— Zajmę się tym. A ty Kunia Łapo dokończ sortowanie ziół. Sprawdź czego musimy jeszcze poszukać, w końcu zbliża się pora nagich drzew.
— Robi się! — Kuna skoczyła w głąb legowiska, przysiadając nad rozsypanymi listkami i innymi częściami roślin.
— A zanim to ułożysz, dasz aksamitkę?
— Mhm!
— Dzięki. — mruknęła płowa, biorąc z ziemi Zaczęła przeżuwać je na maść, kiedy jej uczennica najdelikatniej jak potrafiła przenosiła z miejsca na miejsce medykamenty. Tam kwiatuszki, gdzie indziej łodyżki, korzenie, liście. Starała się bliżej wyjścia kłaść zioła bardziej potrzebne i podstawowe, a także pajęczynę. W zapracowaniu kątem oka zauważyła tylko jak czarny wojownik dziękuję i wychodzi, a Ośnieżona Łąka kieruje się do niej.
— Jak idzie?
— Topornie. Trzeba porobić jeszcze zapasy zanim będzie za późno.
— Brakuje nagietka, widziałam.
— Go zawsze brakuje. — zaśmiała się bura, odstawiając na pustą ziemię jedną łodyżkę kocimiętki. Zaskoczona zaczęła się krzątać, szukać po stertach tego zioła, jednak nic nie znalazła.
— To nie jest zabawne… Co się stało? — uniosła podejrzliwie łeb Ośnieżona.
— Skończyła się kocimiętka. Znaczy, prawie.
— Jak to?! Przecież to najważniejsze zioło na porę nagich drzew! — burknęła Ośnieżona — Musimy ją znaleźć, przecież wiesz jakie epidemie kaszlu nas nawiedzały!
— Wiem… trzeba będzie się tym zająć, póki czas.
— No ja myślę. Zbierz jutro patrol ziołowy, przy okazji zgarnij inne rzeczy których nie ma. Chyba kończy się jeszcze wrotycz, wszystko co na kaszel w ogóle. Musimy być dobrze przygotowani. Ta pogoda nie zwiastuje łagodnej pory nagich drzew.
— Masz rację.
Obie kotki dokończyły sprzątanie, nie do końca zadowolone z rezultatu. Lekarstw nie było tak dużo, a przynajmniej nie na tyle, by móc z łapą na sercu stwierdzić, że przetrwają zimę bezproblemowo. Praca medyka była ciężka, lecz już dawno Kunia Łapa to zaakceptowała. Musiała, jakże by inaczej.
— No, i jakoś czyściej tu teraz. Wyrzuć tą kupkę — wskazała końcówką ogona na niewielką stertę suchych i pokruszonych ziół — i możesz oblecieć Klan, na pewno ktoś jeszcze znowu sobie coś złamał. A jeśli ktokolwiek ma kaszel, momentalnie mnie o tym powiadom!
— Dobrze, Ośnieżona Łąko! — miauknęła, wynosząc poza obóz śmieci i powracając do niego. Zastanawiała się chwilę które legowisko odwiedzić pierwsze w poszukiwaniu potencjalnych pacjentów. Usiadła gdzieś w kącie i ukradkiem obserwowała centrum. Widziała swojego brata plotkującego zawzięcie z Krzaczastym Szczytem, swoją matkę kręcącą się z Irgowym Nektarem, nawet Żonkilowy Płatek, którą trudno było wypatrzeć nawet bystrym okiem. Jej rodzina wydawała się być zdrowa. Nie mogła nigdzie odnaleźć wzrokiem swojej przyjaciółki, ale zdawała sobie sprawę z tego, że ona również miała obowiązki. Burej czasami brakowało Goryczkowego Korzenia, faktu że nie może być wciąż z nią. Niby nie było to oficjalne, ale ogólnie przyjęło się, że medyk nie może polować. Co dopiero dołączyć do jakiegoś patrolu? Mimo wszystko, złota starała się, a Kuna to doceniała. Niestety, najpierw obowiązki, potem przyjemności. Przywitała się z bratem ocierając o jego brodę i szybko zwróciła się w stronę kociarni. Jeśli coś miało się stać tam złego, to najmniej by chciała, by dotknęło to kocięta. Serce jej się kroiło, kiedy takie niewinne maleństwa cierpiały z powodu chorób. Nie zasługiwały na to.
— Dobrze że jesteś, Kuno! — miauknęła Motyli Trzepot, co sprawiło, że uczennica się uśmiechnęła. Szybko jednak zdała sobie sprawę z tego, że szylkretka tak "po prostu" nie cieszy się na jej widok.
— Tylko wytrzyj łapy, bo błota nanosisz. A potem znowu brud się zalęgnie. — mruknęła Ość, kładąc głowę na łapach.
— Nie słuchaj jej. Coś ją ugryzło.
— Brzuch mnie boli. Może w końcu się na coś medycy przydadzą w tym Klanie.
— Pewnie, możesz mi to dokładniej opisać?
— Hmrfm. Chce mi się rzygać.
— Emmm… Pewnie, zaraz coś dam. A coś więcej? Wymiotowałaś już?
— Trochę mną wzdęło. Nie.
— A coś się tobie stało, Motyli Trzepocie?
— Wydaje mi się, że coś z Jastrzębiem jest nie tak, ale nie mogę go zapytać. Z resztą uciął sobie właśnie drzemkę. Świszczy mu oddech.
— Ostatnio to samo miała Ośnieżona Łąka, może się zaraził. Na to też zaradzę.
— Medycy powinni chyba leczyć, a nie roznosić choroby.
— Ważne, że teraz ten problem się rozwiąże.
— Mhm.
— To ja.. chętnie polecę i zaraz wrócę.
Zawróciła do pieczary medyków, gdzie płowa kocica już zasypiała. Znalezienie czegoś na ból brzucha nie było największym z problemów, jako że przy strumieniu zawsze rosła jakaś mięta. Zbieranie w tej okolicy zawsze kończyło się przyniesieniem ogromnej ilości tej rośliny. Cóż, przynajmniej ból brzucha nie groził Klanowi Wilka. Z jagodami jałowca było gorzej, jako że ich zbiory dopiero się zaczynały, a z poprzedniego sezonu zostawało ich niewiele. Znalazła jednak tą ciemnoniebieską jagodę. Zawinęła na szybko w listek mięty wodnej jagodę i ponownie weszła do żłobka. Odłożyła leki na bok, odwinęła jagodę i odłożyła ją obok. Miętę położyła przed nosem Zakrzywionej Ości, która bąknęła coś niezrozumiale i zaczęła odrywać od łodygi pojedyncze liście.
— Przeżuj i połknij. — poleciła jej Kuna, teraz zanosząc jałowcową jagodę dla ospałego malucha, ledwo rozbudzonego przez mamę. Mrugał na uczennicę niemrawo. Chciała zacząć już zachęcać maleństwo słowami do przyjęcia leku, kiedy przypomniała sobie o głuchocie malucha. Współczuła mu mocno, gdy wraz z Śniegiem badały to zjawisko. Chciały za wszelką cenę się dowiedzieć, czy można w jakiś sposób się z nim porozumieć. A co dopiero, jakby jakimś cudem dało się to wyleczyć. Byłaby to świetna wiadomość, ale niestety nawet Deszczowa Chmura nie dawał wiary w takie coś. Posmutniała na samą myśl. Szybko podstawiła pod nos kocięcia jagodę, a gdy ten nie chciał jej zjeść delikatnie włożyła do pyska. Maluch w końcu przeżuł, zjadł i ponownie ułożył się do snu.
— Za kilka wschodów słońca ich ceremonia. — uśmiechnęła się Motyli Trzepot, liżąc syna po główce.
— Odsypia, póki może. — odwzajemniła uśmiech bura, obserwując jeszcze wszystkie kocięta żłobka. Wczoraj urodziły się dzieci Wiśniowego Świtu i Mrocznego Omena. Nieco obawiała się ojcostwa kocura, jako że z pierwszą kotką mu nie wyszło, jednak miała nadzieję, że chociaż z nią będzie szczęśliwy. Zasługiwał w końcu na to, jak każdy inny kot. Podeszła i obwąchała kocięta Wiśni, upewniając się, że wszystko z nimi w porządku. Królowa natomiast przysłonęła je ogonem. Prędko pożegnała się ze wszystkimi karmicielkami, by już enty raz przekroczyć próg jaskini swojego legowiska. Mentorka Kuniej Łapy spała, a jej bok poruszał się miarowo. Dobrze że oba koty z tą samą przypadłością wyleczyły się szybko, zanim się rozprzestrzeniło. Już nieco zmęczona zdecydowała się na szybką drzemkę, chociaż zamierzała jeszcze dziś szybko sprawdzić okolicę obozu, czy coś tu nie rośnie przydatnego. Cóż, mogło to poczekać z kilka godzin… albo do jutra… Ziewnęła głęboko i oblizała pysk, kładąc się wygodnie na swoim legowisku. Nie musiała czekać długo, zanim odpłynęła zupełnie do krainy snów.
Przywitała ją piękna, kolorowa łąka. Tu kolorowe zawilce, gdzie indziej czyste stokrotki. Zaraz pod jej łapą kwitł purpurowy wrzos. Aż po horyzont rozmywały się tysiące kwiecia, a ich słodki zapach sprawiał, że Kuniej Łapie kręciło się od nich w głowie. Zaczęła biec przed siebie, a polana zdawała się nie kończyć nigdy. To był jeden z przyjemniejszych snów, jakie miała okazję mieć. Od dawna.
***
Wrzask. Potworny wrzask i mnóstwo przejętych głosów. Obudziły ją, wyrywając ze snu. Zaczęła się gwałtownie rozglądać, szybko wstała na cztery łapy. Nie zdążyła wyjść z legowiska, ponieważ gwałtownie weszła do niego Ośnieżona Łąka, trzymając w pysku białego kociaka i płacząca Motyli Trzepot obok niej. Zdrętwiała ze strachu, obawiając się najgorszego.
— Ośnieżona Łąko, co mu się stało? — łkała gwałtownie szylkretowa karmicielka, patrząc na bezwładną kulkę, która opadła na ziemię. Bok Jastrzębia nie unosił się wcale, a to mogło oznaczać jedno.
— Nie wiemy, Motyli Trzepocie. Będziemy musieli przeprowadzić sekcję.
— To na pewno wina Jastrzębiej Gwiazdy! Robi wszystko, żeby spierdolić moje życie!
— O-ośnieżona Łą-łąko? — zszokowana uczennica podeszła do swojej mentorki, dokonującej oględzin. Patrzyła raz na nią, raz na malca. Jastrząb… Ten biedny kocurek nie zasługiwał na śmierć w tak młodym wieku. Wyglądał zupełnie tak samo, jak kiedy go widziała po raz ostatni w żłobku.
— I co mu jest? — łzy spływały po policzkach karmicielki, kiedy kuliła się w sobie z bólu. Kuna nie mogła się nawet poruszyć, ale zauważyła, że żółte oczy Ośnieżonej Łąki nagle się rozszerzają.
— Przepraszam Motyli Trzepocie, ale jestem zmuszona cię wyprosić. — mruknęła medyczka, wciąż wpatrując się w białe kocię.
— A-ale-
— To nie jest rzecz do kwestionowania.
— Ośnieżona Łąko, c-co się stało? — wydukała ledwie Kuna, patrząc jak z żalem przyjaciółka odchodzi.
— Nieoczekiwanie, podczas snu, Jastrząb odpłynął do Klanu Gwiazdy. Czy był on dzisiaj może w legowisku medyka?
Głos jej mentorki nie miał w sobie emocji, co potęgowało tylko strach młodej kotki. Położyła po sobie uszy. Coś było stanowczo nie tak. Bardzo nie tak.
— N-nie było go — przez jej grzbiet przeszedł dreszcz.
— Wychodziłaś może gdzieś, kiedy mogło mnie nie być?
Pokręciła przecząco głową.
— Dziwne...
— J-jedynie... — zaczęła, lecz złapała ją gula w gardle. Od razu się wycofała.
— Co?
Kręciła tylko głową, zabierając wzrok od ciała. Jej sierść się zjeżyła. Nie wiedziała jakim cudem Śnieg potrafiła nie płakać, pozostawać niewzruszona. A może to ona była dziwna? Taką wybrała pracę. Musiała w końcu do tego przywyknąć...
— N-nic.
— Coś chcesz powiedzieć.
— T-tylko raz przyszłam. Do żłobka. Podałam... ten. Jałowiec. Jastrzębiowi. I wrócił, spać. — rwała zdania na kawałki drżącym głosem.
— Jałowiec?
— Ja-jagody.
— Skąd?
Jednym ruchem ogona wskazała tył legowiska medyków. Źrenice Ośnieżonej Łąki zamieniły się w drobne szparki, a pysk otworzył z dreszczem. Kuna przeraziła się i skuliła, nie mogąc nawet wydobyć z siebie pytania co się z nią stało.
— CZY TY- — urwała, patrząc obcym wzrokiem na swoją uczennicę. Kunia Łapa jeszcze nigdy nie widziała jej w takim stanie.
— TO TY JE OTRUŁAŚ!
Drgała, z łzami w oczach, kuląc się zaraz pod płową. Otworzyła pysk, ale nie mogła nic z siebie wydusić. Powtarzała te cztery słowa w głowie, jak gdyby nie mogła ich do końca zrozumieć. Wyparła je, nie mogła ich przyjąć do siebie. Tak jakby zapomniała, co one znaczą. Dezorientacja i strach wzięły górę nad jakimkolwiek logicznym myśleniem. A płowa była wściekła jak nigdy wcześniej. Suche pazury wysunęły się, uderzając o kamienne podłoże.
— J-ja…
— JAK MOGŁAŚ POMYLIĆ JAŁOWIEC Z POKRZYKIEM?!
— Ni-e wiem…
Cofała się, gdy jasnobrązowa szła w jej stronę. Bała się, że ją uderzy. Zrobiłaby wszystko, aby nie słyszeć jej krzyku. Zatrzymała się pod ścianą, czekając tylko na spadające uderzenie, zamykając spłoszona oczy. Ośnieżona Łąka zacisnęła natomiast powieki i usiadła.
— Jak mogłaś mi to zrobić? — spytała niespodziewanie z załamanym głosem. Zaskoczona Kuna otworzyła najpierw pierwsze, potem drugie oko, by spojrzeć z zaciekawieniem na Ośnieżoną Łąkę. — Byłaś moją uczennicą, w której pokładałam nadzieje. Wierzyłam, że Klan Wilka z tobą będzie bezpieczny… a ty mi robisz to?! — wrzasnęła, otrząsając się ze smutku. Kuna nie miała już gdzie się odsunąć, by nie dostać jej łapą w pysk. Poczuła gwałtowne, ostre uderzenie. — Przez kilkanaście durnych księżyców szkoliłam cię najlepiej jak mogłam, robiąc dla ciebie wszystko, byle mieć pewność, że mogę być spokojna o wilczaków po mej śmierci. A teraz?!
— P-przestań.. — załkała gorzko Kunia Łapa. Ona… otruła kociaka. Niewinnego malucha z świetlaną przyszłością. Czyjegoś syna, kochanego nad własne życie.
Teraz mocniej zrozumiała te wszystkie słowa. Oczy jej się zaszkliły, a wzrok zamglił. Łzy powoli spadały jak jesienne liście na ziemię.
To było niedorzeczne, jak dużo czasu zajęło jej zrozumienie jej własnej zbrodni, co tylko sprawiało, że chciała się zapaść pod ziemię jeszcze bardziej.
— Ja mam przestać? Patrz co narobiłaś! Zamordowałaś!
— Nie używaj tego słowa, proszę…
— Ośnieżona Łąko? — obie kotki w strachu obróciły się, by zauważyć, że do ich legowiska weszła Rozkwitający Pąk, nieśmiale stawiając kroki. Ośnieżona Łąka rzuciła jedno wściekłe spojrzenie Kunie i odeszła, sprawiając, że uczennica niemal rzuciła się do jej łap.
Przecież ona powie wszystkim!
— Tak?
— Klan oczekuje wyjaśnień w sprawie… śmierci Jastrzębia. I doszły do nas odgłosy jakiejś sprzeczki. Wszystko dobrze?
— Tak, tak. Po prostu musiałyśmy coś przedyskutować. Wiesz jak to jest z uczniami. A teraz czas powiedzieć Klanu to, co powinien wiedzieć.
Rozległ się dźwięk pękającego szkła. Obóz, bitwa? Nie. Serce Kuniej Łapy, która już straciła wszystkie nadzieje. Ośnieżona Łąka odchodziła w stronę wyjścia, coraz bliżej, a Kuna jakby liczyła momenty do wygnania. Albo gorzej, zabiją ją. Zostanie zamordowana, jak to biedne kocię… nie mogła o tym myśleć. Nawet się już nie starała walczyć.
— Hej, Kunia Łapo… spokojnie. — miauknęła starsza wojowniczka. — To nie twoja wina. Nie winimy cię za to.
Słowa pocieszenia na niewiele się zdały, gdy kotkę zalała kolejna fala płaczu i rozpaczy. Wybiegła z legowiska, słysząc, jak Ośnieżona zaczyna mówić. Jeśli Rozkwitający Pąki próbowała coś powiedzieć, szybko sama zamilkła, a koty w obozie posłały jej nieprzyjemne bądź spojrzenia. Otarła łapą strugi łez. Śnieg ze skały lidera patrzyła prosto na nią.
— Jastrząb… zginął nie tak jak się wszyscy domyślacie. — urwała, jakby wahając się nad odpowiedzią. Na tyle długo, by przeciągnąć ból Kuniej Łapy, która była już pewna swego. — Nie była to żadna znana wam choroba. Podejrzewam, że…
Kuna czuła się, jakby Ośnieżona Łąka się upajała widokiem jej strachu i cierpienia, jakby się nad nią znęcała. Tak by zobaczyć jeszcze więcej łez niż do tej pory. Jak potworne stworzenie.
— …chorował na coś od urodzenia. Dość niespodziewanie jego serce we śnie przestało bić, choć nic na to nie wskazywało. Choroba musiała działać w ukryciu przez ten cały czas. Jest mi bardzo przykro i składam kondolencje rodzinie.
Kunia Łapa zastygła w bezruchu na ziemi, ponownie bezgłośnie.
Ośnieżona Łąka ją… kryła? Ale?
Nie mogła o tym myśleć. Musiały przygotować ciało do pochówku. Chociaż teraz… nie miało to być już takie samo.
***
Biała kulka leżała w samym środku obozu, wystawiona na czuwanie. Kunia Łapa obserwowała tylko całą rodzinę, zebraną na pożegnanie ze zmarłym. Dziadkowie, rodzic, rodzeństwo... Biedna Frezja i Asterek, gorączkowo dopytujący się o to, co stało się z bratem. Nigdy się nie dowiedzą prawdy, pomyślała.
Ośnieżona Łąka mogła ją skazać na śmierć. Myślała o tym, stojąc na samym wejściu do pieczary. Mentorka ją... kryła. Ale to nie sprawiało, że czuła się bezpiecznie. Wręcz przeciwnie. Zimna nienawiść biła od Ośnieżonej Łąki jak od nikogo innego. Nawet teraz spała z jednym okiem otwartym, była tego pewna.
Gdyby tylko mogła cofnąć czas i te niepotrzebne, przelane łzy. Odzyskać zniszczone zaufanie, uratować życie kogoś, kto nigdy w życiu nie zasługiwał na śmierć...
Starała się pocieszać. Myśleć, że odszedł we śnie. Że i tak był chory. Nie dorównałby nawet nigdy swoim rówieśnikom, żyłby w samotności... Ale nie mogła tak po prostu o tym zapomnieć. Czuła się tak potwornie winna. Strasznie i okropnie. Była potworem, gorszym niż nawet Mroczny Omen. Jaki miał być z niej medyk, skoro zamiast ratować, zamordowała?
Przełknęła głośno ślinę i wsunęła się do środka, by nikt jej nie zauważył. Dygotała z zimna, ale nie było to najgorsze. Biła się z myślami. Tymi najgorszymi, z którymi nikt nie chciał mieć do czynienia. Sama Kuna również, jednak nie mogła przestać. Było to jedynym rozwiązaniem. Zrobiłaby wszystko by tego uniknąć, lecz... Nie, to bez sensu. Nie mogła od tego uciec.
Westchnęła głęboko.
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz