Sami? Spiął się, czując jak robi mu się gorąco. Mieli randkować... sam na sam? Niezbyt mu się to podobało. Nie byli przecież prawdziwą parą, to była tylko i wyłącznie zabawa. Jednak teraz to brzmiało znacznie gorzej, gdy Wanilia od nich uciekł. Tak... prawdziwiej.
— A-a nie lepiej wrócić do o-obozu? — zasugerował. Wtedy ten dzień dobiegłby końca i nie musiałby czuć tego całego zażenowania, gdy go tulił..
— Nie, raczej nie — zamruczał kremowy arlekin. — Chodźmy, porandkujmy bez tego obrzydliwego bobka. Sam, na sam.
Pokiwał powoli głową, bojąc się mu sprzeciwić. Nie chciał skończyć jak Wanilia, pobity i z obietnicą zemsty. Kto wie, co Lukrecja dla niego szykował. Aż mu współczuł. Mógł zjeść te robaki.
— A... a... T-to m-moja kolacja u-uciekła... — powiadomił go. — T-to... nie muszę jeść? M-możemy po-obawić się w coś innego, j-jak chcesz
— Nie, nie musisz, skoro uciekła — mruknął. — Chodźmy na drzewo.
Odetchnął z ulgą. Jak dobrze! Nie przełknąłby kolejnej dżdżownicy! Chociaż wolał już jeść robaki niż iść z mentorem podjadać kota. Chętnie ruszył do drzewa. Wspiął się na nie sprawnie, siadając na gałęzi. Kremowy wszedł tuż za nim, szybciej niż wcześniej.
— Co chcesz robić? Masz jakiś pomysł? — zapytał go.
Zastanowił się nad tym chwilę. Na pewno nie chciał skakać po gałęzi. To odpadało. A coś czuł, że uczeń mógł wpaść znowu na jakiś głupi pomysł, więc postanowił sam coś zaproponować.
— M-m-możemy się... p-p-poprzytulać i p-pooglądać h-h-oryzont...
— Ooo, świetna propozycja — zamruczał Lukrecja. — Przysuń się bliżej.
Przysunął się do kocura bardzo blisko, aż ich ciała się ze sobą zetknęły. Zerkał na niego niepewnie kątem oka, bo po tym co widział bał się, że dostanie po pysku jak Wanilia, gdy go tylko zezłości.
— M-miło p-prawda?
— Prawda — przyznał starszy, ocierając się głową o jego policzek. — Lepiej bez Piszczki, racja?
— N-n-n... O-o-on n-nie był g-grzeczny... — pisnął, przełykając ślinę. — D-d-denerwował cię b-bardzo... — wyjaśnił, czując jak znów mu płoną uszy. Jednak to przytulanie nie było dobrym pomysłem. Czy to było normalne, że Lukrecja tak do niego lgnął, mimo tego że go nienawidził?
— Masz rację, kochany — miauknął, kładąc głowę na jego łapach.
Zesztywniał, patrząc na to... dziwne zachowanie kolegi. Było bardzo niezręcznie, bardzo. Ten oczywiście nic sobie z tego nie robił.
— Um... C-co robisz? J-jeszcze spadniesz... — uświadomił go, chcąc by nieco się od niego odsunął.
— Przytul mnie! — zawołał głośno, mrucząc.
Słysząc jego uniesiony głos, prawie zszedł na zawał. Zrobił tak jak kazał, obejmując go łapą i ogonem. Nie była to wygodna pozycja, gdy siedziało się na gałęzi, jednak nie przejmował się tym. Nie chciał, aby się zdenerwował. Byli... tak bardzo blisko siebie. Bardzo. Jak... jak prawdziwa para. Czuł się mocno speszony.
— T-tak dobrze?
— Tak — przyznał. — Możesz jeszcze bliżej.
Przybliżył się tak bardzo, że wręcz się kleił do niego ciałem. Policzek zapadł mu się w jego sierści, a jego ciepło zaczęło go ogrzewać. Przełknął ślinę. Nigdy tak bardzo blisko, nie znajdował się innego kocura.
— I-i coś jeszcze? — dopytał dla pewności, bo nie znał się na randkowaniu.
Kremowy nie odpowiedział, tylko odsunął się i położył głowę na jego karku, następnie obejmując go ogonem. Pod wpływem ruchu gałąź lekko się rozbujała. Spiął się, czując to poruszenie. To chyba nie był dobry pomysł, by tu randkować! Poczuł jak serce mu łomocze szybciej ze stresu.
— U-uważaj, bo... bo spadniemy!
— Faktycznie, trochę się buja — miauknął uczeń, po czym pacnął łapą w gałąź. — Ups!
— N-n-nie rób tak! — pisnął, czując kolejne bujnięcie. — P-pęknie i co wtedy z-zrobisz?!
Lukrecja przysunął się do niego jeszcze bardziej, niemal się niego kładąc. Walnął tylną łapą w gałąź.
— Fajna zabawa, co?
— N-nie fajna! — Musiał zmusić całe swoje siły, do nie położenia się na gałęzi, przez ciężar starszego. — S-spadniemy! P-przestań!
Uczeń miał to gdzieś i ponownie z całych sił kopnął w gałąź, chichotając. Jednak wbił w nią pazury, nie chcąc spadnąć.
Za to on wydał z siebie pisk, przytulając się do gałęzi, od razu puszczając ogonem kocura.
— N-nigdy nie wejdę j-już z tobą na drzewo!
— Wejdziesz wejdziesz — zamruczał, jeszcze raz ją tykając.
— N-n-nie! T-to straszne! — miauczał, czując jak bujają się na gałęzi coraz mocniej. Było już po nich! Umrą tu!
— Znowu mylisz słowa — stwierdził Lukrecja i pokręcił głową, stukając łapami w gałąź.
Pisnął, po czym poczuł jak nogi osunęły mu się w przestrzeń. Znów kolejny raz tego dnia, zawisnął na gałęzi. Mocno uczepił się pazurkami kory, by nie zlecieć na ziemię.
— P-p-pomocy!
— Jak mi przykro — mruknął ironicznie kremowy. — Może pomóc Ci spadnąć?
— N-n-nie! P-proszę! B-byłem przecież dla c-ciebie miły! L-lepszy od Wanilii! — powiedział, próbując się wspiąć.
— Kto to Wanilia? — spytał. — Zdradzasz mnie? Ja znam tylko Piszczkę.
Zaskomlał.
— W-wanilia t-to... to... to właśnie on! T-tak ma na imię... — starał się obejść nazwanie czekoladowego jak posiłek.
— Piszczka. Ale ty mylisz te słowa! — zapiszczał syn Plusk i złapał przednimi łapami z jego. — Zaraz ci pomogę. Chcesz na ziemię, czy w błoto?
Wcale nie mylił! Nie chciał po prostu nazywać tak Wanilie. Nie po tym, co zrobił mu mentor i jak to słowo teraz na niego oddziaływało. Pisnął, gdy złapał go swoimi łapami. Majtał bardziej nogami, by się wspiąć na gałąź.
— N-n-na górę. P-proszę. — błagał go.
— Oj, nie znam słowa na górę. Znam tylko na dół!
Nie chciał spaść! Czując panikę, chwycił zębami za ucho Lukrecji, by się wciągnąć. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że ta część była tak bardzo delikatna, że nie wytrzyma jego ciężaru. Ucho rozerwało się z dziwnym mlaskiem, a go zalała fala paniki. Urwał mu ucho... Już zaczął zjadać Lukrecje! Bał się siebie. To było ostatnie co pomyślał, gdy uderzył głucho o ziemię.
<Lukrecjo?>
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz