Otworzyła pysk, by poczuć na języku ciężkie, wilgotne powietrze. Różniło się od tego zwykłego, gdy miał padać śnieg. Burza w zimie? Klimatycznie, zakładając, że teraz biegli właśnie bić się z sąsiadami.
Wieczorem, gdy wszyscy już kończyli swoje obowiązki, wpadł patrol i Krucza Gwiazda wybrała koty, które miały iść za nich walczyć. Sama nie poszła- spostrzegła Kminkowa Łapa, krzywiąc się. Pewnie dlatego, że ma kocięta, chociaż w żłobku prawie nie siedziała. Przebywała głównie w legowisku, zwalając na towarzyszenie Niezapominajkowej Gwieździe w dziwnie długiej chorobie. Ile to już księżyców? Dziewięć?
Po zmianie w powietrzu wiedziała, że już są. Koty z różnymi dźwiękami bojowymi rzuciły się sobie do gardeł. Śmignął jej daleko bury pysk, który wydawał się znajomy; z tamtego dnia. Zjeżyła się i skoczyła w jego stronę, chcąc go dorwać, zemścić się, zamiast tego natrafiając na przerażonego, wychudzonego dzieciaka, kulącego się pod przebiegającymi nad nim łapami, blokującego jej drogę do dorosłego. Nie będzie bić takiego gówniaka, który nie stanowi zagrożenia. Z sykiem chwyciła małego, czekoladowego vana, który podniósł łapę, jakby chciał spróbować atakowania i rzuciła w najbliższe krzaki, nawet nie sprawdzając, gdzie wylądował. Zanim zdążyła się rozejrzeć za kocurem, pojawił się kolejny. Bez myślenia rzuciła mu się do gardła, kąsając i drapiąc, gdzie tylko mogła, nie dając mu czasu na reakcję. W zębach zostawała jej sierść, wilgotna od deszczu, śliny i krwi. Przeturlali się po śniegu, zmywając trochę brudu z futer. Wylądowała nad nim, ale mroczki z bólu kręgosłupa przeleciały jej przed oczami i musiała odskoczyć, wyczuwając jego tylne łapy lecące w stronę jej brzucha. Znów stali naprzeciw siebie i kocur skoczył, z szeroko rozwartymi łapami. Czuła, że przeorał jej sierść pazurami, ale nie zdążył ich wbić ponownie, bo z boku przyleciała siła, która powaliła owocniaka, a ją odepchnęła na bok. Nie myśląc o tym wiele- na logikę, skoro zaatakowano jego, a nie ją, to musiał być ktoś z klanu nocy — rzuciła się do następnego, najbliższego, osobnika. Wyrwała mu cynamonową sierść z policzka, choć miała zamiar ugryźć go w bok pyska, by wyrwać mięso; niestety lód pod łapami nie był zbyt przyjazny. Nic, czego nie przerabali na treningach; ale tutaj nie miała czasu myśleć, co takiego ma pod łapami. Mówiąc szczerze, nie zwróciła nawet uwagi, w której części lasu byli. Kocur był niewiele wyższy od niej, co nie przeszkodziło jej w zawiśnięciu na jego odsłoniętej szyi i szarpaniu na wszystkie strony, zaciskając szczęki mocniej z każdą sekundą. Czuła krew spływającą jej do pyska, nie zwracała uwagi na inną, która wypływała z niej. Nie było co; zginie albo nie, co ma do stracenia.
Wtedy błysnęło i przez chwilę myślała, że to ją ktoś powalił i z bólu nie widzi. Ale grzmot uświadomił jej, że nie i uniosła spojrzenie, by dostrzec chylące się drzewo. Wypuściła kota z zębów, odbijając się od ziemi, by oddalić się jak najdalej. Na pozostałościach ogona poczuła końcówki gałązek. Odwróciła się, stając. Kot, którego tam zostawiła, nie żył, choć nie spadł na niego główny konar. Wbiła się w niego gałąź, przechodząc przez żołądek. Szkoda. Miał ładne futro, choć wbijało jej się w język. Łapą przetarła pysk.
Wtedy od przodu pchnął ją Trzcinowa Sadzawka i wiedziała, że zarządzili odwrót. Nie rozumiała czemu, bo na oko, to wrogowie stracili więcej. Ale co mogła zrobić, jak ich posłuchać. Pobiegła za nimi.
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz