Rzecz, do której tak uparcie dołączył uczeń znów została zachwiana.
Czarna Łapa, którego nigdy nie darzył sympatią zabił się nim został ukarany. Jego nienaturalnie wygięte truchło zostało wyciągnięte z dołu. Nie został pochowany z resztą nich. Wronia Strawa pod okiem Jesiotrowej Łuski i Kruczego Futra, która nie zamierzała ukrywać swojego niezadowolenia przebiegiem całej sprawy.
— Rzeczna Łapo?
Deszczowy Taniec podeszła do niego. Usiadła obok jego boku i wbiła wzrok w swojego wychowanka.
— Ty i Czarna Łapa byliście... przyjaciółmi?
Kremowy prawie parsknął słysząc to pytanie.
— Szybciej oddałbym się w łapy niesprawiedliwości niż przyjaźnił osobnikiem. Nie zliczę ileż to razy...
— Uf, no to tą gadkę mam z głowy. — przerwała mu kotka, wstając wesoło. — Szykuj się szczylu na trening wieczorem. Nie chce mi się dłużej cię niańczyć.
Rzeczna Łapa zmrużył ślipia. Gdyby mentorka tylko zrozumiała, że są rzeczy ważniejsze niż nauka walki i przemocy. To wszystko było niepotrzebną stratą energii, którą można było wykorzystać w lepszym celu. Szlachetniejszym.
* * *
Zmęczony wracał z polowania z Deszczowym Tańcem, Skoczną Rybą oraz Pszczelą Pręgą. Niestety nikt z tej trójki nie potrafił zrozumieć jego rewelacyjnych pomysłów. Rozczarowany swoimi słuchaczami uczeń wrócił wcześniej do obozowiska i usiadł pod zaśnieżoną wierzbą. Chciał znów porywać za serce swoich słuchaczy. Znów mieć grono miłośników jego przemów, jak we żłobku. Lecz w obliczu tragedii jakie miały miejsce wszyscy markotnie wykonywali swoje obowiązki, by następnie znów zasnąć i obudzić się kolejnego dnia.
— ...nie ma nic gorszego niż gnicie w starszyźnie... — strzępek rozmowy wpadł do jego czujnego ucha.
Nędzny Robak, osobnik ukarany za wspieranie Lisiego Łajna zdawał się nie mieć najlepszego humoru. Odpowiedziało mu zirytowane prychnięcie.
— Nie waż się nawet tak przy mnie mówić. Nie wiesz co przeżyłam. — zachrypnięty głos sprawił, że przez ciało kremowego przeszły ciarki.
Pozbawiona uszu i honoru kocica, która ostatnia straciła swoje kocie zdawała się z każdym dniem coraz straszniejsza.
— Nie rób takiego pyska. Sam się wpakowałeś w to gówno. Weź się garść. — urwała na chwilę. — Jak mi z czymś pomożesz to pokażę ci coś co rozwiąże wszystkie twoje problemy...
— Wszystkie? — nie dowierzał kocur.
Rzeczna Łapa nie musiał widzieć pyska kotki, żeby wiedzieć, że ta uśmiechnęła się paskudnie.
— Wszystkie. Znam takie grzybki. Otwierają ci ślipia na nowo. Rozwiązują wszelkie problemy. Leczą wszelkie smutki. Mam potwierdzone informacje od samotnika. Dzięki nim nawet przekonasz Zbożową Gwiazdę, żeby cię mianowała na nowo wojownikiem.
— ...nie ma nic gorszego niż gnicie w starszyźnie... — strzępek rozmowy wpadł do jego czujnego ucha.
Nędzny Robak, osobnik ukarany za wspieranie Lisiego Łajna zdawał się nie mieć najlepszego humoru. Odpowiedziało mu zirytowane prychnięcie.
— Nie waż się nawet tak przy mnie mówić. Nie wiesz co przeżyłam. — zachrypnięty głos sprawił, że przez ciało kremowego przeszły ciarki.
Pozbawiona uszu i honoru kocica, która ostatnia straciła swoje kocie zdawała się z każdym dniem coraz straszniejsza.
— Nie rób takiego pyska. Sam się wpakowałeś w to gówno. Weź się garść. — urwała na chwilę. — Jak mi z czymś pomożesz to pokażę ci coś co rozwiąże wszystkie twoje problemy...
— Wszystkie? — nie dowierzał kocur.
Rzeczna Łapa nie musiał widzieć pyska kotki, żeby wiedzieć, że ta uśmiechnęła się paskudnie.
— Wszystkie. Znam takie grzybki. Otwierają ci ślipia na nowo. Rozwiązują wszelkie problemy. Leczą wszelkie smutki. Mam potwierdzone informacje od samotnika. Dzięki nim nawet przekonasz Zbożową Gwiazdę, żeby cię mianowała na nowo wojownikiem.
Na ostatnie zdanie ogon ucznia powędrował wysoko do góry. Grzyby, które rozwiązują problemu? I potrafią zmienić zdanie lidera? Cicha pokusa wkradła się do jego umysłu.
Musiał je wypróbować.
Musiał je wypróbować.
* * *
Poszedł do lasu, gdzie nie raz widział wszelakich rodzajów grzyby. Nie wiedział za bardzo jak wyglądały te, które miały mu zagwarantować obiecywane przez Puszyste Futro korzyści, więc postanowił spróbować paru rodzajów. Trochę pochodził i nie minęło wiele czasu, a miał już wszelakich kolorów i kształtów grzyby. Wziął się za konsumpcję. Sprawiedliwie wydzielił po gryzie z każdego rodzaju i usiadł czekając na efekty.
Minęło parę uderzeń serca i nic. Rzeczna Łapa kopnął niezadowolony grzyby i postanowił wrócić do obozowiska. Musiał ostrzec Nędznego Robaka przed bujdą Puszystego Futra.
Minęło parę uderzeń serca i nic. Rzeczna Łapa kopnął niezadowolony grzyby i postanowił wrócić do obozowiska. Musiał ostrzec Nędznego Robaka przed bujdą Puszystego Futra.
* * *
Czuł się, jakby płonął od środka. Brzuch sprawiał, że skręcał się z bólu, a podchodzące pod gardło wymioty nie pozwalały mu poinformować medyków czym się zatruł się. Leżał w agonii coraz bardziej, żałując swojego czynu. Na pozór błahego, a tak straszliwymi konsekwencjami. Rzeczna Łapa przyrzekał w myślach, że już nigdy nie zbliży się do grzybów, błagając Gwiezdnych, żeby ten ból minął. Coś ciepłego wypłynęło z jego pyska. Usłyszał pisk Muchomorzej Łapy. Metaliczny smak. Czyjąś łapę na swoim pysku. Próbował otworzyć ślipia, ale nie mógł.
Ból był potworny, by dalej kontaktować.
Ból był potworny, by dalej kontaktować.
* * *
Cisza.
Ból ustał.
Rzeczna Łapa wstał. Rozejrzał się. Nadal był w legowisku medyków. Ale nie sam.
Orzechowy Zmierzch, Jabłkowa Bryza i jego rodzeństwa też tu byli. Płakali. Nieco zdezorientowany podszedł do nich.
— Tato, mamo, nie płaczcie. Już nigdy nie ruszę grzybów. — obiecał, spoglądając na rodziców.
Nie odpowiedzieli. Położył uszy.
— Mamo? Tato? Halo? — zaczął lekko panikować.
Najgorsze obawy po uderzeniu serca okazały się prawdziwe. Odwrócił się za siebie.
Jego nieruchome ciało spoczywało bez ruchu. Wybiegł. Nie potrafił na to patrzeć. Nie chciał w to uwierzyć. Nie mógł umrzeć. Nie przez to.
Błąkał się jeszcze długo.
Nikt po niego nie wyszedł. Nikt nie zaprowadził go do Klanu Gwiazd. Gnił niewidoczny dla każdego. Zrozpaczony i samotny. Niechciany. Zapomniany przez przodków. Porzucony.
Gniew urosła w niewielkim ciele ucznia. Spojrzał nienawistnie na Srebrną Skórkę.
Ból ustał.
Rzeczna Łapa wstał. Rozejrzał się. Nadal był w legowisku medyków. Ale nie sam.
Orzechowy Zmierzch, Jabłkowa Bryza i jego rodzeństwa też tu byli. Płakali. Nieco zdezorientowany podszedł do nich.
— Tato, mamo, nie płaczcie. Już nigdy nie ruszę grzybów. — obiecał, spoglądając na rodziców.
Nie odpowiedzieli. Położył uszy.
— Mamo? Tato? Halo? — zaczął lekko panikować.
Najgorsze obawy po uderzeniu serca okazały się prawdziwe. Odwrócił się za siebie.
Jego nieruchome ciało spoczywało bez ruchu. Wybiegł. Nie potrafił na to patrzeć. Nie chciał w to uwierzyć. Nie mógł umrzeć. Nie przez to.
Błąkał się jeszcze długo.
Nikt po niego nie wyszedł. Nikt nie zaprowadził go do Klanu Gwiazd. Gnił niewidoczny dla każdego. Zrozpaczony i samotny. Niechciany. Zapomniany przez przodków. Porzucony.
Gniew urosła w niewielkim ciele ucznia. Spojrzał nienawistnie na Srebrną Skórkę.
— Nawet po śmierci macie nas gdzieś! — krzyknął w stronę rozgwieżdżonego nieba. — Wcale o nas nie dbacie! Nienawidzicie nas! Tyle nieszczęść nas dosięga, a wy macie nas głęboko w poważaniu!
Opanowany przez frustrację na Gwiezdnych nie zamierzał dłużej czekać.
Sam ruszył do Klanu Gwiazd.
Nie tego się spodziewał.
Baśniowa utopia z opowieści starszyzny wyglądała zupełnie inaczej. Skąpana mrokiem trawa zdawała zasysać łapy Rzecznej Łapy. Niebo było tak ciemne, że ledwo widział czubek własnego nosa. Dziwne poczucie niepokoju i lęku unosiło się w powietrzu. Cierniste pnącza nieznanej uczniowi rośliny wiły się po ziemi przesuwając coraz bliżej w jego stronę.
Jedno z nich złapało go za łapę. Pisnął i wyrwał się. Zaczął biec przed siebie.
Co tu się działo.
Nic nie trzymało się kupy. Spanikowany rozglądał się po Klanie Gwiazd.
Nikogo tu nie było.
Prócz mroku.
— Tutaj! Rzeczna Łapo, tutaj! — ktoś go zawołał.
Ślepo podążył za tym głosem. Biegł, biegł. Pogoń za nim nie zdawała się mieć końca. Znajoma sylwetka pojawiła się na horyzoncie. Skąpana w gwiazdach z zielonymi ślipiami.
Opanowany przez frustrację na Gwiezdnych nie zamierzał dłużej czekać.
Sam ruszył do Klanu Gwiazd.
* * *
Nie tego się spodziewał.
Baśniowa utopia z opowieści starszyzny wyglądała zupełnie inaczej. Skąpana mrokiem trawa zdawała zasysać łapy Rzecznej Łapy. Niebo było tak ciemne, że ledwo widział czubek własnego nosa. Dziwne poczucie niepokoju i lęku unosiło się w powietrzu. Cierniste pnącza nieznanej uczniowi rośliny wiły się po ziemi przesuwając coraz bliżej w jego stronę.
Jedno z nich złapało go za łapę. Pisnął i wyrwał się. Zaczął biec przed siebie.
Co tu się działo.
Nic nie trzymało się kupy. Spanikowany rozglądał się po Klanie Gwiazd.
Nikogo tu nie było.
Prócz mroku.
— Tutaj! Rzeczna Łapo, tutaj! — ktoś go zawołał.
Ślepo podążył za tym głosem. Biegł, biegł. Pogoń za nim nie zdawała się mieć końca. Znajoma sylwetka pojawiła się na horyzoncie. Skąpana w gwiazdach z zielonymi ślipiami.
— Mama...? — niepewnie wypadło z pyska.
— Dalej, Rzeczna Łapo! Jeszcze trochę. — kotka zachęcała go.
Przyspieszył, wykorzystując ostatnie rezerwy energii jakie posiadał. Zdyszany padł obok kotki. Pnącze podążyło za nim, ale przed zatrzymało się nagle i zawróciło.
— Co... co... co się... dzieje? — wydusił, próbując uspokoić oddech.
Kotka podeszła do niego. Nie była jego matką.
— Spokojnie, Rzeczna Łapo. Już jesteś bezpieczny. — próbowała go uspokoić. — Widzisz...
Masywna cętkowana kotka do nich podeszła.
— Nie ma co owijać w bawełnę, Wrzosowa Polano. — oznajmiła niskim głosem nieznajoma. — Klan Gwiazd upada. Granica pomiędzy nami, a Mroczną Puszczą każdego dnia się zaciera.
Rzeczna Łapa pokręcił łbem.
Nie.
Niemożliwe.
— Witaj w piekle, Rzeczna Łapo. Przed sobą masz jedną z czterech ocalałych grup...
— Czemu... Czemu nikogo nie ostrzegliście?! Czemu nic nam nie mówicie?! Czemu nas porzuciliście?! — krzyknął na nieznajomą kotkę.
Pstrągowa Gwiazda zjeżyła futro.
— Myślisz, że nie próbowaliśmy. — warknęła na niego. — Mroczna Puszcza uniemożliwiła nam to. Przejęła. W waszych oczach walka nadal trwa, ale już dawno przegraliśmy.
— Dalej, Rzeczna Łapo! Jeszcze trochę. — kotka zachęcała go.
Przyspieszył, wykorzystując ostatnie rezerwy energii jakie posiadał. Zdyszany padł obok kotki. Pnącze podążyło za nim, ale przed zatrzymało się nagle i zawróciło.
— Co... co... co się... dzieje? — wydusił, próbując uspokoić oddech.
Kotka podeszła do niego. Nie była jego matką.
— Spokojnie, Rzeczna Łapo. Już jesteś bezpieczny. — próbowała go uspokoić. — Widzisz...
Masywna cętkowana kotka do nich podeszła.
— Nie ma co owijać w bawełnę, Wrzosowa Polano. — oznajmiła niskim głosem nieznajoma. — Klan Gwiazd upada. Granica pomiędzy nami, a Mroczną Puszczą każdego dnia się zaciera.
Rzeczna Łapa pokręcił łbem.
Nie.
Niemożliwe.
— Witaj w piekle, Rzeczna Łapo. Przed sobą masz jedną z czterech ocalałych grup...
— Czemu... Czemu nikogo nie ostrzegliście?! Czemu nic nam nie mówicie?! Czemu nas porzuciliście?! — krzyknął na nieznajomą kotkę.
Pstrągowa Gwiazda zjeżyła futro.
— Myślisz, że nie próbowaliśmy. — warknęła na niego. — Mroczna Puszcza uniemożliwiła nam to. Przejęła. W waszych oczach walka nadal trwa, ale już dawno przegraliśmy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz