Różana Słodycz. Ta stara wojowniczka, która jego mniemaniem, powinna już grzać tyłek w starszyźnie, przyszła do niego z poważną sprawą. Licząc na słowa poważna, miał właśnie to na myśli. Ale ich postrzeganie tego słowa, najwidoczniej się różniło, kiedy to ruszył za nią, prawie na kraniec lasu, a co ujrzał, to zwiędłą roślinkę.
- Musimy jej pomóc! - jęczała mu nad uchem.
Z chęcią teraz wydarłby się na nią, próbując przemówić jej do rozsądku. Oczywiście nie mógł, bo dawno już wyrzekł się pokazywania swojego prawdziwego ja. Jako zastępca zdobył już miano pomocnego. Kotka najwyraźniej uznała, że nie wyśmieje jej jak to czynili inni i zaradzi na problemy tego patyka.
- To jakiś kwiat? - zapytał, nie rozpoznając dziwnej rośliny.
- Nie! - Pokręciła głową. - To młode drzewko! Jeżeli zginie w tym śniegu, to cały las może być zagrożony! Och! Biedactwo! - Prawie mu tu już ryczała, a on starał się rozwiązać ten jej wielki problem.
- Myślę, że do tego przydałby nam się Potrójny Krok - w końcu miauknął.
- Medyk? Och! No tak! Przecież zna się na roślinach i leczy! Na pewno będzie wiedział co zrobić! Dzięki, Jastrzębi Cieniu! - to powiedziawszy pognała na złamanie karku do obozu, zostawiając go samego z "drzewem".
Powolnym krokiem zaczął się oddalać od tego miejsca, akurat natrafiając na powracający patrol.
- To już słyszałeś? - Raniuszkowy Dziób wyglądała na zdziwioną jego obecnością w tym miejscu.
- O czym?
- Znaleźliśmy jakąś wronią strawę na naszym terenie - Dębowa Pierś szybko wyjaśnił co ich spotkało.
Patrolowali teren jak zawsze, kiedy natknęli się na resztki jakiegoś ptaka. Mróz jednak sprawił, że padlina zamarzła, ale odkryli na niej ślady po czyichś zębach. To oznaczało, że została upolowana, a nie dostała lodową kulą w głowę.
- Może to jakiś samotnik. Przeczesajcie teren i znajdźcie go - polecił.
- Samotnik? To czemu nie wziął ze sobą pożywienia, tylko je zostawił? - zastanawiał się na głos Gepardzia Cętka.
Nie miał pojęcia, tak samo jak powracający wojownicy.
- A co tu robiłeś, skoro nie to cię tu przyprowadziło? - Kotka zmierzyła go zaciekawionym spojrzeniem.
Westchnął. I jak miał im o tym powiedzieć? Byle błaha sprawa dla zastępcy, ale nie wiedział, że Różanej Słodyczy przyjdzie na myśl, ratowanie drzewa.
- Różana Słodycz miauczała mi o poważnym problemie, którym musieliśmy się natychmiast zająć.
- O nie... Nie mów... Chodzi o jakiegoś rannego słowika? - Wszystkie oczy skupiły się na Dębowej Piersi. - No co? Ostatnio prosiła mnie, aby go gdzieś ukryć. Sama chodziła do niego i go doglądała.
Pokręcił głową. Ale dobrze było wiedzieć, że kotce naprawdę przydałby się odpoczynek od swoich wojowniczych obowiązków, skoro nawet nie potrafiła dobić zwierzyny. A w Porze Nagich Drzew, każda piszczka była na wagę złota.
- Chodziło o drzewo, ale odesłałem ją z tym do naszego medyka - wyjaśnił.
- Bo on jej pomoże... - fuknął Gepardzia Cętka. - Znaczy... jest dobrym medykiem, ale taka prośba... może nie być dla niego czymś normalnym.
- Och już słysze te jego wrzaski! - skrzywiła się Raniuszkowy Dziób. - Jak dla mnie powinieneś ją olać - dodała jeszcze tylko.
- Jak miałby odmówić? - oburzył się kremowy kocur. - To chyba nasz najlepszy zastępca. Troszczy się o swoich współbraci, nawet jeśli są nieco stuknięci.
No... musiał przyznać, że to połechtało jego ego. To był chyba pierwszy raz, kiedy ktoś przyznał mu to przed pyskiem. Oznaczało to, że jego plan całkiem dobrze się trzymał.
- No wiem... Ale wiecie! Nie męczy cię to pomaganie innym? - wojowniczka wbiła w niego wzrok.
- Dlaczego by miało? Jako zastępca mam wręcz obowiązek się troszczyć o klan i zadbać o potrzeby wszystkich - odpowiedział jej.
- No i to się nazywa postawa! - Gepardzia Cętka zaprosił go gestem na bok, co zwróciło uwagę jego towarzyszy.
- A to co? - zdziwiona kotka już rozdziawiała usta.
- Może ma ważną sprawę. Chodźmy dalej. Dogonisz nas, prawda? - Dębowa Pierś spojrzał na wojownika, który mu pokiwał głową.
Poczekali aż się oddalą, a wtedy kocur zadał mu jedno, poważne pytanie.
- Wierzysz w Klan Gwiazdy, prawda?
- Oczywiście. Przodkowie są ważni w życiu naszego klanu. Skąd jednak takie pytanie? - Przekrzywił głowę.
- Wolałem się upewnić... - zawahał się, jakby chcąc zdradzić coś więcej na ten temat, jednak odpuścił i szybko ruszył z powrotem do swoich towarzyszy.
To mu uzmysłowiło, że powinien mieć się na baczności. Wiedział, że Gepardzia Cętka cenił sobie to w przyszłym liderze. Może uznał z jakiegoś powodu, że był niewierny? Ciekawe skąd takie myśli przyszły mu do głowy? Oczywiście, że wierzył w Klan Gwiazdy, jednak nie uważał ich za zbawców. Byli tylko zmarłymi, którzy nie mieli wpływu na ich świat.
Kiedy został sam, skierował kroki głębiej w las.
Taki spacer był dla niego orzeźwiający. Cisza, spokój... nikt nie marnował jego czasu...
Wtedy też potknął się o coś i prawie upadł na ziemię. Spojrzał pod swoje łapy i dostrzegł mysz... martwą, zamarzniętą. Śnieg ją całkowicie zakrył. Musiała tu leżeć już jakiś czas. Było to dziwne... Czyżby kolejny samotnik ją upolował? Powąchał ją, ale nie wyczuł żadnego zapachu. A co jeśli to kolejna choroba? Ostatnio króliki z Klanu Burzy dziwnie się zachowywały, przez co koty z klanu ucierpiały i padały jak muchy. Ograniczenie polowań było niemożliwe. W Porze Nagich Drzew nie było na to miejsca, bo klan padnie z głodu. Pełen niepokojących myśli zawrócił do obozu.
Czy powinien poinformować o tym matkę? Nie... Nie było to na razie nic poważnego. Może to był tylko zbieg okoliczności. Póki nie znajdą więcej śladów, postanowił zachować to wszystko dla siebie.
***
- Nie uwierzysz, ale mnie wygonił! Mnie! - jęczała mu Różana Słodycz, kiedy tylko udało mu się przekroczyć próg obozu. - Powiedział: " A daj mi spokój, mam ważniejsze sprawy na głowie".
- Spróbuj z Deszczową Chmurą. Też jest medykiem - To sprawiło, że na jej zawiedziony pysk, wstąpił uśmiech.
- No tak! Dzięki jeszcze raz! Co ja bez ciebie bym zrobiła! - Obserwował jak oddala się z powrotem do jaskini medyków.
W tym czasie chwycił za piszczkę ze stosu i dokładnie jej się przyjrzał. Nie była zamarznięta. Przełknął kilka kęsów, kiedy uwalił się obok niego Dębowa Pierś. Kocur chyba go polubił, bo zawsze siadał i paplał do niego na nieistotne tematy. Oczywiście uważnie go słuchał, co zaskarbiło jego sympatię, a on miał dodatkowe uszy i oczy. Jak na starszego wojownika był bardzo łatwowierny. Zauważył, że jego rozkazy wręcz wykonuje bez miauknięcia. Dlatego też brnął w tą relację dalej. Na początku wojownik dawał mu rady, tak jakby chciał mu pomóc z jego urzędem. Szybko się jednak przekonał, że mimo tego, że był młody, całkiem nieźle sobie radził, więc zaprzestał, ciesząc się z tego jak bardzo się poświęcał dla klanu.
- A wiesz, że Wierzbowa Kora ciągle cię obserwowała jak była mała? - zaczął kolejny temat.
- Owszem.
- Ignorowałeś ją... Dlaczego?
- Wiesz... skupiałem się na swoim treningu na wojownika, później miałem własnego ucznia, przeszedłem czerwony kaszel...
- Och, wybacz! No tak! Zapomniałem o tym...
- Ale to nie znaczy, że nie zauważyłem tego.
- Wiesz... nie wnikam w te młodzieńcze sprawy, ale wydaję się, jakby cię lubiła. Wiesz co mam na myśli...
Oczywiście, że wiedział. Kotka wiele razy starała się mu wejść na głowę, zabiegając o jego uwagę. Wykręcał się jednak sprytnie, bo wiedział czego ona oczekiwała. Jak mógł tego nie wiedzieć? Był dość inteligentny, że ta mała wskoczyłaby z nim do krzaków z radością. Go jednak do tego nie ciągnęło. Wielkie plany wymagają uważnych kroków. Dzieci to był problem... Bo co jeśli jego potomek by go przerósł? Sam widział to na przykładzie jego i jego matki. Była sprytna, lecz on ją przerastał pod każdym względem. Jej upadek był gwarantowany. Ona to wiedziała i on to wiedział. To była gra... gra dość brutalna, która kreowała się w jego głowie. I on ją wygrywał. Ba! Wygrał w dniu, kiedy wzięła go na zastępcę. Jego wpływy się rozrosły. Musiał tylko jeszcze przekonać do siebie nieprzekonanych. Czas... czas był tu ważny. No i dobra zabawa, oczywiście.
- Wiem. - odparł krótko.
- No i...?
- Słyszałeś? To chyba Suśli Nos - Wstał i odszedł, kierując kroki do swojego dawnego ucznia. Zjawił się w porę, aby wyrwać go sprzed niekomfortowych pytań.
- Słyszałem o piszczkach w lodzie! - zaczął podekscytowany.
- Nie w lodzie. Zamarzły - poprawił go. - Maczałeś w tym łapy?
- Ja? Skądże! Ale... całkiem dobry pomysł na kawał!
- Nie, nie dobry - zatrzymał go, póki jeszcze miał szansę.
Kocur zdziwiony skupił na nim uwagę.
- Dlaczego?
- Pomyśl. Jeśli zaczniesz rozrzucać zamarznięte jedzenie i nim straszyć dla własnej frajdy, to skończy się nam pożywienie. Jest Pora Nagich Drzew, więc każda piszczka jest cenna. Na dodatek będziesz mylić tropicieli, którzy mają znaleźć ślady tego, kto je zostawił na naszym terenie.
- Uważasz, że to jakiś samotnik? A może same zamarzają?
- A czy ty teraz zamarzłeś? Mądre zwierzęta chowają się w cieple, od tak sobie nie zamarzają.
- Może samobójcy?
Pokręcił głową.
- Zwierzęta nie są takie głupie, aby umyślnie się zabić.
- Mogę iść na patrol poszukiwawczy? Proszę! - błagał go.
- Dobrze, ale jeżeli zrobisz na nim jakiś psikus, wtedy koniec z patrolami, jasne?
To najwyraźniej nie spodobało się kocurowi, ale pokiwał głową. Dobrze go znał. Wiedział po co w ogóle chciał brać w tym udział. Mysi móżdżek!
- Postaraj się nie sprawiać problemów - miauknął jeszcze, kierując swoje kroki już w stronę, rozdygotanej Skrzącej Nadziei.
- Jeżeli ci zimno, możesz iść odpocząć i się wygrzać - zwrócił się do niej.
Kotka spojrzała na niego wielkimi oczami, po czym pokiwała głową i odeszła.
- Jastrzębi Cieniu! - Odwrócił się, wzdychając głośno.
Ileż on miał pracy! Chyba jeszcze z tyloma osobami nie rozmawiał.
- Tak, Wiśniowi Świcie?
- Też chcę iść na ten patrol.
Wspaniale. Kolejny bachor do kolekcji.
- Dlaczego chcesz na niego iść? - zapytał.
- Chciałabym coś sprawdzić... Jestem dobrym obserwatorem. Może coś zauważe.
- Dobrze...
No i tak zleciał cały dzień. Wrócił do legowiska wojowników i padł na mech, nawet nie zamieniając słów z siostrą. Kierowanie kotami było naprawdę męczące... Nic dziwnego, że jego matka zajmowała się sobą, nie interesując się problemami klanu. Ale wiedział, że jego wysiłek w końcu go wynagrodzi i pojawią się pierwsze efekty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz