Dzisiejszy wschód słońca był jakiś dziwny. Niby wszystko było takie samo, słońce świeciło, a Nostalgia narzekała jak co dzień, ale nie potrafiła pozbyć się dziwnego uczucia… pustki? Smutku? Czuła się, jakby umykało jej coś ważnego, co sprawiało, że jej serce przyspieszało, a łapy drżały. Jakby coś miało zaraz odejść i nigdy już nie wrócić, pozostawić ją zupełnie samą w tym klanie, który mimo że fajny, nie był jej miejscem. Czuła to coraz silniej, tęskno spoglądając w stronę mokradeł. Gdzieś tam, czekali jej rodzice i bracia, gdzieś tam były nowe tereny do odkrycia i przygody do przeżycia…
Westchnęła, czując na sercu nieznany do tej pory ciężar.
Nie za bardzo wiedziała, co ze sobą zrobić. Nie miała ochoty na towarzystwo kogokolwiek, a gdy siedziała w legowisku, było jej niewygodnie w dziwny, niezwiązany z ułożeniem jej ciała sposób.
Taki nastrój był dla niej nowością. Zaniepokojona, wstała i wyszła z legowiska. Łapy same niosły ją przez znajomą okolicę, pozwalając myślom płynąć w nieskrępowany niczym sposób. Krążyły wokół obozu, klanu, w końcu, pierwszy raz od długiego czasu, skręciły do nory, w której znalazł je patrol. I do rodziców. Koteczka ze zgrozą uświadomiła sobie, że ich rysy w jej pamięci nie są już tak ostre jak dawniej. Owszem, jej mama dalej uśmiechała się w ten charakterystyczny, ciepły sposób, a mrugnięcie ślepia ojca miało w sobie tę tajemniczość co zawsze, ale gdy próbowała przyjrzeć im się bliżej, rozmywali się jak obraz w kałuży trącony łapą. A bracia? Który z nich uwielbiał wyjadać mysie móżdżki, Strzała czy Łuk?
Podświadomie przyspieszyła kroku, jakby próbując dogonić uciekające wspomnienia. Jej ogon zamiatał wyschnięte roślinki. Jakby od niechcenia, wskoczyła na drzewo, zadumana.
Podniosła łeb, słysząc szum. Niebo przecinały ciemne sylwetki dziesiątków ptaków. Iskra zafascynowana obserwowała, jak poruszając się jak jeden organizm, odlatują w dal. Ile by dała, żeby pójść w ich ślady… Absolutnie wolna, odejść daleko, daleko…
Zastrzygła uszami, słysząc alarmujący dźwięk. Uderzenie serca później dotarł do niej znajomy zapach. Gdzieś w pobliżu był Sokół. Jeszcze go nie widziała, ale…
Nie miała ochoty się z nim spotkać. Raz, że nie chciała dzisiaj widzieć nikogo, a dwa, kocur nie byłby zbyt szczęśliwy, znajdując ją poza obozem. Powoli zeszła z drzewa, kierując się w przeciwną stronę do tej, której nadchodził jej mentor, który zdawał się jej nie widzieć.
Niestety, miała pecha. Jej puchaty ogon zahaczył o krzak, który zaszeleścił. Zamarła, sparaliżowana, po czym czmychnęła za roślinę. Miała pecha, stała tyłem do Sokoła i nie mogła dokładnie stwierdzić, co planował. W desperacji przebiegła za następny krzew. Zauważył to! Wydała z siebie zrezygnowany jęk. Na dodatek straciła go z oczu. Co planował? Czyżby jej nie poznał?
Wychyliła się i rozejrzała. Chyba nie było sensu dalej uciekać. Wyszła zza krzaka dokładnie w momencie, w którym mentor szykował się do skoku. Zauważyła to zbyt późno i zostało jej tylko patrzenie w osłupieniu na zbliżający się do niej pocisk. Przygwoździł ją do ziemi, w ostatniej chwili chowając pazury.
- Iskra? - Jego mina mówiła, że zdecydowanie nie tego się spodziewał.
- Tak - odpowiedziała po prostu. Nie miała siły na żarty ani niewinne uśmieszki.
<Sokole? Przepraszam, że wszystkie te odpisy są takie krótkie i bez pomysłu xd>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz