BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

doszło do ataku na książęta, podczas którego Sterletowa Łapa utracił jedną z kończyn. Od tamtej pory między samotnikami a Klanem Nocy, trwa zawzięta walka. Zgodnie z zeznaniami przesłuchiwanych kotów, atakujący ich klan samotnicy nie są zwykłymi włóczęgami, a zorganizowaną grupą, która za cel obrała sobie sam ród władców. Wojownicy dzień w dzień wyruszają na nieznane tereny, przeszukując je z nadzieją znalezienia wskazówek, które doprowadzą ich do swych przeciwników. Spieniona Gwiazda, która władzę objęła po swej niedawno zmarłej matce, pracuje ciężko każdego wschodu słońca, wraz z zastępczyniami analizując dostarczane im wieści z granicy.
Niestety, w ostatnich spotkaniach uczestniczyć mogła jedynie jedna z jej zastępczyń - Mandarynkowe Pióro, która tymczasowo przejęła obowiązki po swej siostrze, aktualnie zajmującej się odchowaniem kociąt zrodzonych z sojuszu Klanu Nocy oraz Klanu Wilka.

W Klanie Wilka

Kult Mrocznej Puszczy w końcu się odzywa. Po księżycach spędzonych w milczeniu i poczuciu porzucenia przez własną przywódczynię, decydują się wziąć sprawy we własne łapy. Ciężko jest zatrzymać zbieraną przez taki czas gorycz i stłumienie, przepełnione niezadowoleniem z decyzji władzy. Ich modły do przodków nie idą na marne, gdyż przemawia do nich sama dusza potępiona, kryjąca się w ciele zastępczyni, Wilczej Tajgi. Sosnowa Igła szybko zdradza swą tożsamość i przyrównuje swych wyznawców do stóp. Dochodzi do udanego zamachu na Wieczorną Gwiazdę. Winą obarczeni zostają żądni zemsty samotnicy, których grupki już od dawna były mordowane przez kultystów. Nowa liderka przyjmuje imię Sosnowa Gwiazda, a wraz z nią, w Klanie Wilka następują brutalne zmiany, o czym już wkrótce członkowie mogli przekonać się na własne oczy. Podczas zgromadzenia, wbrew rozkazowi liderki, Skarabeuszowa Łapa, uczennica medyczki, wyjawia sekret dotyczący śmierci Wieczornej Gwiazdy. W obozie spotyka ją kara, dużo gorsza niż ktokolwiek mógłby sądzić. Zostaje odebrana jej pozycja, możliwość wychodzenia z obozu, zostaje wykluczona z życia klanowego, a nawet traci swe imię, stając się Głupią Łapą, wychowanką Olszowej Kory. Warto także wspomnieć, że w szale gniewu przywódczyni bezpowrotnie okalecza ciało młodej kotki, odrywając jej ogon oraz pokrywając jej grzbiet głębokimi szramami.

W Owocowym Lesie

Społecznością wstrząsnęła nagła i drastyczna śmierć Morelki. Jak donosi Figa – świadek wypadku, świeżo mianowanemu zwiadowcy odebrały życie ogromne, metalowe szczęki. W związku z tragedią Sówka zaleciła szczególną ostrożność na terenie całego klanu i zgłaszanie każdej ze śmiercionośnych szczęki do niej.
Niedługo później patrol składający się z Rokitnika, Skałki, Figi, Miodka oraz Wiciokrzewa natknął się na mrożący krew w żyłach widok. Ciało Kamyczka leżało tuż przy Drodze Grzmotu, jednak to głównie jego stan zwracał na siebie największą uwagę. Zmarły został pozbawiony oczu i przyozdobiony kwiatami – niczym dzieło najbardziej psychopatycznego mordercy. Na miejscu nie znaleziono śladów szarpaniny, dostrzeżono natomiast strużkę wymiocin spływającą po pysku kocura. Co jednak najbardziej przerażające – sprawca zdarzenia w drastyczny sposób upodobnił wygląd truchła do mrówki. Szok i niedowierzanie jedynie pogłębił fakt, że nieboszczyk pachniał… niedawno zmarłą Traszką. Sówka nakazała dokładne przeszukanie miejsca pochówku starszej, aby zbadać sprawę. Wprowadziła także nowe procedury bezpieczeństwa: od teraz wychodzenie poza obóz dozwolone jest tylko we dwoje, a w przypadku uczniów i ról niewalczących – we troje. Zalecana jest również wzmożona ostrożność przy terenach samotniczych. Zachowanie przywódczyni na pierwszy rzut oka nie uległo zmianie, jednak spostrzegawczy mogą zauważyć, że jej znany uśmiech zaczął ostatnio wyglądać bardzo niewyraźnie.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Miot w Klanie Klifu i Klanie Burzy!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Klanie Wilka!
(brak wolnych miejsc!)

Znajdki w Klanie Wilka!
(brak wolnych miejsc!)

Zmiana pory roku już 30 marca, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

30 listopada 2024

Od Bijącej Północy

Choć było to do niej niepodobne, jej dni zdawały się obrosnąć pewną rutyną. Nie było to jednak coś, na co mogłaby narzekać, choć jej optymizm zdawał się przygasać, gdy o tym za dużo rozmyślała.
Wstawała zazwyczaj wtedy, gdy tylko znajdywało się dla niej miejsce na patrolu. Odkąd nie miała ucznia pod opieką, doceniła naturalną pobudkę w porównaniu z tą, która wiązała się ze szturchaniem jej i mamrotaniem nad uchem, czy już nie śpi. Sumiennie wykonywała swoje klanowe obowiązki, a gdy tylko czas stawał się w pełni jej i nie podlegał z góry nałożonym zadaniom, mknęła w kierunku granicy z Klanem Nocy.
Obawiała się, że odkąd spadł śnieg, droga będzie znacznie bardziej uciążliwa. Ku jej szczęściu, towarzyszące w jej codziennych samotnych wyprawach promienie słońca dodawały jej energii i pozwalały na utrzymanie żwawego tempa truchtu.
Zatrzymywała się zawsze w bezpiecznej odległości od nieswoich terenów, nie za blisko, by nie przesiąknąć zapachem innej grupy. A potem poczynała powolnym krokiem wędrować wzdłuż ograniczającej jej drogi, uporczywie wypatrując jakiegokolwiek ruchu po drugiej stronie. Nieraz jej uwagę skupiał wzbierający się do lotu ptak, ale nie to nigdy było celem jej podróży. Śnieg działał na jej niekorzyść, bowiem obiekt jej utęsknienia zlewałby się z bielą otoczenia. Wierzyła jednak, że Karasiowa Ławica jej czerni futra by nie przegapiła. Gdyby jakimś fartem też przychodziła tu, tak jak ona, musiałaby ją w końcu dostrzec.
Bijąca Północ musiała jednak dotychczas każdego dnia godzić się z porażką i wracać z podkulonym ogonem do obozu. Gdy jednak nastawał wieczór, a ona kładła się w swoim legowisku, zasypiała z nadzieją, że kolejnego dnia spotka ponownie przyjaciółkę.

Od Mewiej Łapy

Szło sobie wesoło przez polankę. Słonko świeciło, chmurki po niebie sobie pływały. A kwiatki ślicznie śpiewały! Bagietka było takie zadowolone. Mamusia również. Uśmiechała się do nich pogodnie, a jej brązowe oczka w końcu zostały wyczyszczone i lśniły jasnym żółtym kolorem niczym słoneczko na niebie. 
— Mewia Łapo!
Pysiu trochę się zmarszczył. Wystawiło język. 
— Nie lubię tego imienia. — jęknęło obrażone. 
— Mewia Łapo! — matka się darła na nich. 
Nieco przestraszone i trochę podkulone schowało ogonek pod brzusio. 
— Mewia Łapo!
Otworzyło oczka oszołomione. Pysk Kijanki znajdował się nad nimi. Zdawał się być zmęczony. Zamrugało zdezorientowane tym wszystkim. Braciak odsunął się i usiadł obok nich, chyba zadowolony z efektów z swojego wysiłku. 
— W końcu... — wydyszał. 
Bagietka niechętnie zwlekło się z posłania. 
— Mama już na ciebie czeka. — poinformował ich drugi brat co już wychodził. — Pospiesz się. 
Młode uczniowskie kocie ziewnęło, wciąż będąc mentalnie w swoim śnie. Przetarło łapką zaspane ślepka. Chłód uderzył ich zaraz gdy przekroczyli próg schronienia. Jejku jak zimno. Nieprzyjemnie. Białe coś lepiło się do łapek. To chyba był śnieg. Łapka z białym puchem powędrowała w stronę pysia. 
— Mewo, nie jedz śniegu. — głos mamy dotarł do ich uszu. 
Rozejrzało się wokół. Kotka stała i czekała na nich. 
— Mamo! — pobiegło radośnie w stronę wojowniczki. 
Mrucząc, schowało się pod niebieską, i wtuliło w mięciutki brzuch kotki. 
— Idealnie. — miauknęło sennie. 
Czuło się jakby mogło znów pójść spać. Jednak spanie z mamą było najlepsze. 
— Mewo, wstawaj. Musimy iść na trening, to nie czas na to. — kotka wstała, sprawiając, że puchate ciałko znów narażone było na mróz. 
Jak ono nie lubiło tych całych treningów. 


[ilość słów 255słów]

[przyznano 5%]

Od Siewczej Łapy (Siewczego Letargu) CD. Bijącej Północy

Wojowniczka spoglądała na nią życzliwie. Siewka czuła, jak jej pogodne spojrzenie przeszywa ją na skroś. Ugniatała się pod nim. Aż przysiadła, przytłoczona tym wszystkim. Było zbyt miękkie. Puszyste. Wariowała przez to. Coś ją bolało. W okolicach piersi. Serce zdawało się gnać tak niespokojnie. Czuła się okropnie będąc tak zestresowana przed tak miłą osobą. 
— Lubię... Jaskółkę... — wydukała cicho, otulając się ogonem. — I... mentora. 
Dymna uśmiechnęła się pogodnie. 
— No to cudownie, że dogadujesz się z tą dwójką. Miłe z nich koty, prawda? Pokrzywowe Zarośla też zdecydowanie przy tobie ożył. Tak cię wychwala. — trajkotała wojowniczka. 
Dziwne świerzbienie w łapach narastało. Mentor ją chwalił. Był z niej dumny. Nieokreślone wiry buzowały w jej brzuchu. Były przyjemne mimo wszystko.
— Naprawdę...? — jej głos sam zdradzał jej niedowierzanie. 
Bijąca Północ pokiwała energicznie łebkiem. Dosiadła się bliżej dygoczącej uczennicy. 
— No oczywiście. I wcale mu się nie dziwię. Sama bym chciała taką uczennicę jak ty. — puściła jej oczko.
Wstała i zrobiła parę kroków do przodu. 
— Chodź, Siewko, głowa lepiej pracuje przy odrobinie ruchu. — zachęcała kotka. 
Niepewne łapki zatopiły się w gęstwinie traw. Czuła jak kłosy plączą się w jej kończynach. Próbują zatrzymać ją w miejscu. Mimo to wciąż próbowała dojść do dymnej. Nadążyć za nią. I jej ideą życia. Nierozgarnięta w końcu upadła. Zdradliwy dołek skradł jej jedną z łap, powodując upadek. Pisnęła zaskoczona. Potem zalała się falą upokorzenia. Była taką pierdołą. 
— Złapałaś zająca? — wesoły głos wojowniczki. 
Spojrzała w jej radosne zielone ślepia. Nic nie rozumiała.
— Jakiego... zająca? — miauknęła zdezorientowana. 
Bijąca Północ zaśmiała się cicho. 
— Tak się tylko mówi. Wszystko w porządku? Idziemy dalej? — zapytała, podając jej łapę. 
Siewka nieśmiało przyjęła kończynę jako pomoc i zalana wstydem ruszyła dalej za kotką. 

* * *

Wszystko chybiło się końcowi. Nieszczęście przybite radością. Niegroźne, lecz jak zatrważające. Nie radziła sobie z tym. Napięcie jedynie narastało. Niepokój i żal nabierał na sile. Stał w jej gardle uniemożliwiając funkcjonowanie. Mentor już dłuższy czas był nieobecny w jej życiu. Każdego dnia skrawek jego znikał. Przepadał. Znikał nieustannie, stając się jedynie bolesnym wspomnieniem. Siewka nie radziła sobie z tym. Ból, który odczuwała, zabijał ją od środka. Wykończał ją, powoli, sprawiając, że marniała z każdym księżycem. 
Wyglądała odrażająco. 
Wszystko wyglądałoby inaczej gdyby nie zjawiła się ona. To ona wszystkie mu była wina. Ona odpowiadała za ten rozpad. Zjawiła się znikąd. Wyłoniła z cienia. Zmąciła spokój panujący w obozowisku. Powoli. Przybierając na sile z każdym wschodem słońca. Coraz bliżej. Coraz bliżej. Aż stali się nierozłączni. Aż ciągle byli razem. Liliowe i szylkretowe futro. Zabrała jej go. Jej przyjaźń. Jej miejsce. 
Pozbawiła ją wszystkiego. 
— Oh, Siewczy Legargu, co ci się stało? — słodki znajomy głos dotarł do jej uszu. 
Zamglone ślepia spojrzały niepewnie na czarną sylwetkę. 


<Bijąca?>

Od Topoli CD. Cierń

Położył przestraszony uszy. Spojrzał na łysą ciężarną kotkę. Ugryzł się w wargę, czując narastające w piersi poczucie winy. 
— Ja... przepraszam. Bardzo. Naprawdę. — zapewniał nieoficjalną mentorkę.
Ostre spojrzenie powędrowało gdzie indziej. Ku nieznanej Topoli przestrzeni. Niepewnie obserwował kotkę. W ciszy stali na przeciw sobie.
— Uważaj jak leziesz. — rzuciła w końcu i ruszyła w stronę tylko sobie znaną. 
Uczeń spoglądał na nią parę uderzeń serca. Coś ciężkiego przygniatało go. Czuł, że nie mógł tego tak zostawić. W końcu ona tyle dla niego zrobiła. A teraz została sama. Z dzieckiem. Jej siostra zaginęła. Musiała czuć się potwornie samotna. Niepewnie podążył za nią. Krok w krok. Starał nie burzyć spokoju swoim niezdarnym krokiem, lecz nie szło mu to najlepiej. Nieco zamyślony w końcu jedna z gałęzi doprowadziła do nieuchronnego upadku. Broda kocura zamoczyła się w mokrej ziemi. Usłyszał westchnięcie. Uśmiechnął się krzywo, sam wyrażając zażenowanie stanem, w którym się znalazł. 
— I po co za mną leziesz? 
Zamrugał. W głowie każda odpowiedź zdawała się potencjalnie zdenerwować ciężarną. A tego chciał uniknąć. 
— Po prostu spaceruje. — wydukał w końcu. 
Cierń uniosła zirytowana brew. Jej ogon uderzył o mokrą glebę. Była skulona. Może marzła. Już prawie otworzył pysk, ale ostatecznie ugryzł się w język.
— Co za przypadek, że akurat za mną. — podsumowała go. 
Topola przybrał zmieszany wyraz pyska. Chyba go rozgryzła. 
— Haha, co nie? 


<Ciernik?>

Od Wisterii CD. Leto

Wzdrygnęła się na odgłos tłuczonego szkła, odskakując do tyłu i kładąc po sobie uszy. Czarna ziemia rozsypała się po wypolerowanym, jasnym parkiecie. Dopiero po chwili podniosła wzrok na postać brata, która zawisła w objęciach okna. Zamrugała parę razy. W środku został tylko zadek wraz z szamoczącymi się, srebrnymi łapkami. Po drugiej stronie szyby widziała jego równie zaskoczony pyszczek, na który powoli zaczęła wstępować panika.
— Leto? — pisnęła, decydując się na podejście bliżej. Uważnie wyminęła kawałki szkła — Wszystko dobrze?
Gdzieś z tyłu domostwa zaczęły dobiegać głosy i szybkie kroki. Po chwili namysłu wskoczyła na parapet bliżej Leta, przyciskając mordkę do szkła.
— Nic nie jest dobrze! Oh, jaka tragedia — miauknął — co ja teraz pocznę? Okiennica mnie więzi!
Szarpnął się gorączkowo, zawzięcie próbując zaprzeć tylne łapy o cokolwiek. Żadne z rodzeństwa nie zauważyło, że wcześniej nie poruszająca się sylwetka Peoni nagle nabrała życia. Obudzona trzaskiem doniczki kocica przeciągnęła się, po chwili wbijając wzrok w komiczny widok - Leto, zwisającego spomiędzy okna a framugi, oraz Wisterii, z przerażeniem w oczach próbującej złapać brata, stojąc na tylnych łapach. 
Zza dwójki rodzeństwa rozległ się donośny, zawiedziony głos. Futro na karku stanęło im dęba, a ruda nerwowo odwróciła głowę. Młodszy dwunożny z nieodgadnioną miną na łysej mordce stał przed miejscem katastrofy. Już moment później jego długie łapy złapały jej brata w pasie, uważnie wyrywając go z okiennych objęć. Z jego pyska wypływały niezrozumiałe dla nich lamenty, podczas gdy kremowy kocur w jego rękach szarpał się na wszystkie strony.
— Mamoo! — miauczał — Nie pozwalają mi ratować mamy! 
Bengalka wyjrzała za okno, wymykając się próbom złapania przez drugą dwunożną, która dołączyła do całej akcji. 
 — Mama wstała! —  zawołała — Wskrzesiliśmy ją! Oh Leto, jesteś geniuszem!
Jej brat zastygł w ramionach dwunoga, a na jego pysk wstąpił szeroki uśmiech.
— Naprawdę? Mówisz najszczerszą prawdę?
— Tak!
Teraz to ona została poderwana nad ziemię; pisnęła zaskoczona na łapy dwunożnej, które owinęły się wokół jej pasa.
— Toż to cud!

*teraz*

Siedziała skulona w najdalszym kącie transporterka, nerwowo wyglądając przez kratkę z boku plastikowego więzienia. Rano została porwana przez własnych, wcześniej lojalnych właścicieli - zabrali ją do dziwnie śmierdzącego czystością miejsca, gdzie dwunożny w białych szatach przyglądał się jej na śliskim stole. Kark rudej nadal lekko pobolewał po otrzymanym wcześniej "zastrzyku", jeżeli zrozumiałą tą nazwę dobrze. Nie wiedziała jednak co to i dlaczego została tam zabrana. Mogło to mieć związek z jej śmiesznym sposobem oddychania; od paru dni strasznie psikała, a jej różowy nosek był wiecznie przytkany, sprawiając, że chodziła ciągle z otwartym pyszczkiem, biorąc świszczące oddechy. Może. Nie miała pojęcia. Jednak, byli już po stresującej podróży, a dwunożny chwiejnie niosąc jej transporterek zbliżał się do drzwi. Już po chwili została postawiona na posadzce, a drzwi więzienia otworzone. Nerwowo wyjrzała za nie, i po chwili na uspokojenie, wysunęła się na zewnątrz. po spojrzeniu na kucającego obok dwunożnego prędko dala susa na kanapę, moszcząc się między poduszkami i chowając mordkę pod jedną z nich. Poczuła jeszcze typowe dla właścicieli parę głasnięć po grzbiecie, po czym została pozostawiona w spokoju. Nie trwało o jednak długo, gdy kolejna kocia sylwetka wskoczyła na sofę i postanowiła zawracać jej główkę. Z westchnieniem wysunęła się z okrycia, spoglądając na mordkę Leta. W kącikach jej  oczy nadal widniały łezki, które zebrały się już podczas wizyty u strasznego pana w bieli.
— Siostrzyczko? — zatroskane spojrzenie brata napotkało jej chabrowe oczęta — Co się stało, panienko? 
Jej bródka zadrżała.
— Zabrali mnie do białofutrego rycerza — miauknęła, prędko wymyślając nazwę dla strasznego osobnika — Wyobrażasz to sobie? Wyrwali mnie z objęć ojca, tacy idealni wcześniej, zdradzili nasze zaufanie... Pozostawili na wysokim stole, pod bladym światłem; w istocie, nadal czuję jego brudne łapy na sobie!

<Leto? Co myślisz o strasznym weterynarzu?>
wyleczona; wisteria

Od Obsmarkanego Kamienia CD. Modliszkowej Łapy (Modliszkowej Ciszy)

 Jego braciszek był już uczniem! To było taka wzruszająca chwila, przez którą nie mógł powstrzymać łez. Nie mógł uwierzyć w to jak ten szybko dorastał. Ten czas tak pędził... To z jednej strony było koszmarne, bo w swojej głowie wciąż widział go jako małego, nieporadnego kociaka, chociaż z logicznego punktu widzenia ten był już prawie dorosłym kotem. 
Widząc, że właśnie wracał ze swojego treningu, szybko do niego podszedł, licząc na to, że dowie się co nieco o jego postępach w treningu. Radził sobie? Miał z czymś trudności? On w jego wieku bał się wszystkiego! Mentora, tej wielkiej i pustej przestrzeni, na której czyhało tak wiele niebezpieczeństw... Gdy o tym myślał, zimny dreszcz przebiegł mu po grzbiecie. Brrr... Oby Modliszkowej Łapie nic złego się nie stało! Tyle już przeżył w swym życiu tragedii, że strata brata najpewniej dobiłaby go. 
— Cz-cześć bra-braciszku. — Uśmiechnął się do niego lekko, natychmiast zamykając go w uścisku. Wiedział, że kocurek nie przepadał za taką bliskością, która powodowała, że wręcz nos czarnego zostawiał na jego futerku swoje smarki, ale Obsmarkany Kamień nie mógł się powstrzymać przed uwidocznieniem swojej miłości do młodszego rodzeństwa. — Oj, prze-przepraszam... — dodał szybko, dostrzegając, że potargał mu sierść. Odsunął się od niego, jednakże życzliwy uśmiech nie schodził z jego pyska. — Jak tam t-trening? Nie boisz się? Mentor n-nie jest na ciebie zły? Dobrze się dogadujecie? — wypytywał chcąc wiedzieć, że Modliszkowej Łapie nie działa się żadna krzywda. W zasadzie to gdyby nawet brat był w opałach, to wątpiłby, że jakoś to by rozwiązał, nie był w końcu aż tak odważny, ale mama na pewno ukarałaby kota, który dokuczał jej dzieciom. 

<Modliszko?>

Od Piaszczystej Zamieci CD. Srebrzystego Nowiu

 Rzeczywiście zaniedbał swoje zdrowie. Obiecał Srebrnemu, że tam zajrzy, ale jak partner się przekonał, dalej tam nie poszedł. Dlaczego? Otóż... Nie miał na to czasu. Bycie zastępcą nakładało na niego multum obowiązków, które najzwyczajniej w świecie go przytłaczały. Właśnie dlatego nie chciał tej posady. Sądził, że będzie tylko nim tymczasowo. Obserwująca Gwiazda obiecała mu, że jak znajdzie kogoś godnego na to miejsce to nareszcie go zwolni z tego przykrego obowiązku, ale... ale księżyce mijały i nic się nie zmieniło. Nic, a nic. Cierpiał na tym on, a także jego relacja z ukochanym. 
— No dobrze pójdę... — w końcu głośno westchnął czując jak jego płuca wręcz błagały o wytchnienie. Jeszcze chwila i na pewno się przekręci, a przecież to byłaby niegodna śmierć. 
— Tym razem sam cię przypilnuje — Srebrzysty Nów złapał go za ucho i zaczął ciągnąc niczym niepokorne kocię w kierunku legowiska medyka. 
— Aj... Srebrny no weź! — biadolił wojownikowi, idąc jednak tam gdzie ten go prowadził. Eh... Najwidoczniej mu nie wierzył pod tym względem. W sumie... nie dziwił się. Zasłużył na to. 
Kiedy przekroczyli próg Pajęcza Lilia już wbijała w nich swoje spojrzenie. 
— Widzę, że go znalazłeś — stwierdziła, podchodząc do zastępcy i od razu zabierając się za badanie jego dolegliwości. — Coś jeszcze ci dolega poza tymi dusznościami? — dopytywała. 
— Cóż... zaczęło się to od kataru, ale sądziłem, że samo przejdzie... — wyjaśnił medyczce.
Kocica pokiwała głową i odeszła, zaraz przynosząc odpowiednie zioła, które miały go postawić do pionu. Zjadł je szybko, dostrzegając czujny wzrok Srebrnego, który wręcz wbijał się w niego, by upewnić się, że ten zażył lekarstwa. 
— No bardzo dziękujemy za pomoc. Będę miał na niego oko, gdyby mu się pogorszyło. — Kocur uśmiechnął się do Pajęczej Lilii, a następnie wraz z kremowym opuścili legowisko medyka. — No i jak? Było tak źle? — zapytał. 
Piaszczysta Zamieć westchnął. 
— Nie... Nie było... Po prostu... Wiesz co teraz się dzieje w klanie. To powoli zaczyna mnie przerastać. Miałem być zastępcą tylko na zastępstwo, ale Obserwująca Gwiazda nadal wśród obecnych burzaków nie znalazła odpowiedniej osoby na to miejsce. A co jeśli... co jeśli zostanę liderem, kiedy Klan Gwiazdy ją zabierze do siebie? Nie chce stać się Piaskową Gwiazdą... Co jeśli ona... Ona mnie opęta? Co jeśli mi odbije? — dzielił się swoimi obawami z partnerem, wręcz wbijając w niego smutny wzrok. — Nie mógłbym znieść myśli, że mógłbym cię skrzywdzić...

<Srebrny?>
Wyleczony: Piaszczysta Zamieć

Od Lamentującej Łapy CD. Topielcowego Lamentu

 Przewróciła oczami, lekceważąco wzruszając ramionami. Tak naprawdę zrobiło jej się głupio, ale przecież nie mogła się do tego przyznać. Zerknęła tylko gdzieś w bok, udając, że dostrzegła coś interesującego. Przypominając sobie ostatnie słowa kocura, po chwili wstała, szykując się do skoku. Jej ślepia zwężyły się w małe szparki, gdy odbiła się od ziemi, skacząc na ojca. Ten jednak z łatwością odepchnął od siebie uczennice, nie wkładając w to zbyt wiele siły. 
— Uupsik — miauknął obojętnie mistrz, mierząc ją znudzonym spojrzeniem.
  Lamentująca Łapa podniosła się z trawy, otrzepując i siadając na ziemi. Prychnęła kilka razy teatralnie, zanim była gotowa, aby znów się odezwać.
— To może pokażesz mi, jak to zrobić? — rzuciła, szurając łapami z niezadowoleniem.
— Plecy mnie bolą — odparł szybko jej mentor.
— A więc wyjaśnij mi, jak mam cię zaatakować! Niczego się nie nauczę, jeśli będziesz mi kazać samemu do tego dochodzić — burknęła, zerkając z uniesioną brwią na kocura.
  Najwidoczniej jej przemowa poskutkowała, gdyż wojownik westchnął zirytowany, zaczynając naukę teorii:
— Nie możesz machać tym swoim tyłkiem na wszystkie strony. Musisz bardziej panować nad mięśniami.  Nie możesz też wyskakiwać jak na zwierzynę, przeciwnik zazwyczaj będzie od ciebie bardziej rosły i będzie ci ciężko wylądować idealnie pomiędzy łopatkami. Spróbuj jeszcze raz, a w nagrodę pójdziemy poćwiczyć wspinaczkę lub nawigację w tunelach, do wyboru, do koloru.
   Dymna zastanowiła się chwilę, jednak dźwignęła się z powrotem na łapy.
— No dobrze.
   Uczennica tym razem spięła wszystkie mięśnie, błyskawicznie atakując ojca, rzucając się na jego bok. 
— Całkiem nieźle — skomentował mistrz, gdy luźnym krokiem odszedł na bok. — Teraz spróbuj pod brzuchem.
 Niebieskooka zbliżyła się odrobinę do ojca, mierząc go wzrokiem. Poczuła, jak serce bije jej szybciej. Szybko prześlizgnęła się pod nim, starając się dosięgnąć mentora łapą.
— W porządku — mruknął Topielec, bez większych emocji w głosie. — Na dziś to tyle. Wolisz nawigację w tunelach czy wspinaczkę?
— Wybierz sam. — Kotka powłóczyła łapami.
  Tak właściwie nie miała pojęcia, na czym polegała nawigacja w tunelach. Będą łazić w jakichś dziurach? Chyba nie.
— Wspinaczka? — zaproponował Topielcowy Lament. — Z krótkim ogonem nie będzie lekko, ale co ty na to?
   Lamentująca Łapa pokiwała powoli głową, powoli analizując, co właśnie powiedział jej ojciec. Czemu nie?
— Możemy spróbować. — Rozejrzała się, jakby w poszukiwaniu dogodnego drzewa, na które mogłaby się wdrapać.
— Drzewo nie musi być wysokie — uprzedził ją mentor, najwidoczniej domyślając się, nad czym zastanawia się jego córka. — Najważniejsze jest, aby pień nie był spróchniały. Zawsze więc trzeba sprawdzić, czy nie jest pusty w środku.
— To na które mam wejść? — Spytała uczennica, posyłając zniecierpliwione spojrzenie tacie.
   Mistrz nie odpowiedział na to pytanie, tylko podszedł do najbliżej osadzonego od nich pnia i zapukał w niego, co wywołało głuchy dźwięk. Kocur podszedł więc do następnego, które, na oko Lament, niczym nie różniło się od poprzedniego. 
— Spróbuj na to - zaproponował, odwracając wzrok na córkę.
— Jasne. — Dymna wysunęła pazury, wbijając je w pień drzewa. 
Powoli zaczęła gramolić się, aż nie dotarła do nisko położonej gałęzi. Krew szumiała jej w uszach, a serce biło szybko. Choć nie potrafiła przyznać się do tego przed samą sobą, myśl, o znalezieniu się tak wysoko, napawała ją strachem. Niezgrabnie chwyciła się najbliższego konaru, siadając. Zerknęła w dół, na ojca. Ziemia oddalona była od niej ledwo o kilka długości królika. Kotka poczuła jednak, jak kręci jej się w głowie. Przywarła mocniej do odgałęzienia, niezdolna do jakiegokolwiek ruchu.
— Wszystko w porządku? — Z dołu dobiegł do niej głos Topielcowego Lamentu.
— Oczywiście... — Odparła, co daleko mijało się z prawdą. — Tylko... Pomożesz mi zejść? Chyba... Chyba wolę nawigację w tunelach. 
Cokolwiek to w ogóle znaczy — dodała w myślach, natomiast nie dopowiedziała tego na głos.
Kocur uniósł znacząco brew, jednak bez słowa pomógł koteczce zgramolić się z drzewa.

── ✧《✩》✧ ──

Powoli wynurzyła się z legowiska, przymykając delikatnie powieki, pod wpływem nagłego przypływu światła. Kątem oka dostrzegła Skarabeuszową Łapę, wychodzącą z obozu wraz z ich babcią. Lamentująca Łapa dalej nie mogła się przyzwyczaić do nowej pozycji jej siostry i tego... Obrażającego imienia. Nie miała zamiaru go wobec niej używać. Zasługiwała na więcej szacunku, nie to, co ich nowa przywódczyni. Zbliżyła się do ojca. Mistrz siedział przy stosie ze zwierzyną, wpatrując się w bliżej nieokreślony punkt.
 — Tato... — zaczęła, siadając obok mentora. Delikatnie, z początku niepewnie, przytuliła się do jego szarego futra. — Dlaczego ona zrobiła to Skarabeusz?.. 
   Na chwilę zamilkła. Chciała powiedzieć więcej, jednak bała się. Ona nie miała ogona, który można było jej wyrwać...

<Ojcze?>

[706 słów + wspinaczka]

[przyznano 14%]

29 listopada 2024

Od Jeżyny CD. Kajzerki

Uśmiechnęła się nerwowo, w końcu potrząsając jednak głową i powoli zanurzając łapy w w wodzie. Przecież wchodziła już do tej rzeki wcześniej i nic się nie stało. Dała sobie chwilę na przystosowanie do zmiany temperatury, po czym po kolei woda otuliła jej tylne kończyny oraz brzuch. 
— No i świetnie! — miauknięcie Kajzerki dobiegło do jej uszu — Kiedy nauczyłyście się pływać?
— Mnie poduczyła trochę Pieczarka... — zamyśliła się na chwilę — No, i oczywiście, mama — dodała jeszcze, opierając się o bark Kaczki.
Oczy szylkretki przeniosły się na wojowniczkę, której teraz przemoknięte futro zwisało dosyć nędznie z jej policzków.
— Ja... To długa historia — mruknęła bura pod wyczekującymi spojrzeniami. Młodsze kotki mimo dalszej ciekawości uznały to za niechęć do elaboracji. Jeżyna spojrzała w dół, wodząc łapami pod lśniącą taflą.
— Każdy tutaj umie pływać? — zapytała jeszcze uczennica; na jej pyszczku widniał szeroki uśmiech.
Zwiadowczyni pokręciła głową.
— Nie, to nie jest coś, w czym się specjalizujemy — zachichotała — ale parę kotów na pewno umie. Nie wiem jak na przykład Topola... Jego chyba nikt nigdy nie wepchnął do rzeki.

*teraz*

Podążała za Sówką, starając się nie ugrząźć w warstwie białego puchu. Zastępczyni rozmawiała z Przepiórką na czele patrolu, a Czereśnia szedł obok zwiadowczyni z paplającą uczennicą na ogonie. Mrużyła oczy na osiadające na rzęsach płatki śniegu, co jakiś czasu podnosząc głowę i rozglądając się dookoła. Tego dnia wybrali się w okolice szopy strachu, zakładając, że nikt tego miejsca ostatnio nie odwiedził, z uwagi na dziwną atmosferę towarzyszącą drewnianej budowli. Patrol stanął w bezpiecznej odległości, czekając na dalsze polecenia. 
— Rozejrzyjmy się tutaj — westchnęła Sówka.
Figa od razu wyrwała się do przodu, niepowstrzymywana wołaniem mentora. Zajrzała do środka przez uchylone drzwi, chwilę później piszcząc z zaskoczeniem, gdy czekoladowy odciągnął ją stamtąd za ogon. Sama podeszła bliżej budowli, uważając jednak, aby nie dotknąć żadnej z ścian - wysokie mury wydawały z siebie złowrogie skrzypienie, zniechęcając przybyszów do poszukiwań. Kręcili się wokół szopy przez całe popołudnie, końcowo zbierając się w jedno miejsce na zawołanie zastępczyni. Wrócili do obozu z pustymi łapami. Jeżyna pożegnała się z mamą i odeszła w stronę legowiska uczniów, licząc na towarzystwo Topoli. Jednak zamiast brata jej oczom ukazała się Kajzerka, wylizująca futro na piersi, siedząc pod gałęziami klonu. 
— Hej Kajzerko! — przywitała się, podchodząc do szylkretowej uczennicy — Jak tam dzisiejszy trening? Widziałam, że rano wychodziłaś z moją mamą.

<Kajzerko?>

Od Rysiej Łapy Do Pietruszkowej Łapy

Od rana miałam pełno energii. Trening poszedł mi bardzo sprawnie! Walka z Lamentującą Łapą... Trudno, że przegrałam! Nie powinno tak być! Nie moja wina, że ona jest taka ''wielka''! Przynajmniej jestem lepsza niż ona we wspinaczce na drzewa! Ha! Jestem lepsza od wszystkich! No chyba... Trudno. Zdałam sobie sprawę, że siedziałam w legowisku medyka.
— Dobrze… Wiesz jak wyglądają? — mruknęła mama.
— Uhmm… Co proszę? — powiedziałam cicho.
— Ahm! Powiedziałaś, że przyniesiesz mi zioła, których mi brakuje! — rzuciła zirytowana Cisowe Tchnienie.
— Tak tak... — miauknęłam. Medyczka wskazała na roślinę, jedną jedyną. Miała ciemnozielone liście i jasne plamki. Gdzieś ją chyba widziałam... Nie jestem pewna, ale mam nadzieje, że wiem, gdzie rośnie. Kiwnęłam głową w stronę medyczki i wyszłam z legowiska. Prędko opuściłam obóz, chciałam zrewanżować się na Lamentującej Łapie. Tym razem postaram się wygrać! Ruszyłam przed siebie. Potok nie jest aż tak daleko, prawda? Zastanawiało mnie to, jak Klan Nocy pływa w wodzie. A co jeżeli się utopią? Mają jakieś zdolności pływania jak kaczki? Mniejsza o to! Zaraz będę! Potok, czy tam rzeka, jest dzisiaj wyjątkowo porywcza. Głupio, by było, gdyby ktoś w nią teraz wpadł. Nastroszyłam futro, poczułam coś! Takie jakby delikatne mrowienie? Chwila, światełko! Na chwilę przestałam myśleć. Moje kocie instynkty wzięły górę. Moje oczy się powiększyły i skierowały się na to światło, odbijane przez słońce. Kucnęłam i byłam gotowa na skok. Niezgrabnie wylądowałam na jednej łapie. Przeturlałam się przez trawę. Zmrużyłam ślepia; zobaczyłam brązową plamę po drugiej stronie rzeki. Przetarłam łapą oczy. Nie myliłam się! To plama! Albo jednak kot? Widać, że mnie obserwowała. Klan Klifu? No tak!! Było widać na jej pysku uśmiech. Była rozbawiona moim upadkiem... No nie! Narobiłam sobie wstydu. Spojrzałam na kotkę niepewnie.

<Pietruszkowa Łapo? Hej ty!!!>

[278 Słów]

[przyznano 6%]

Od Leto Do Mniszka

Mama odeszła.
Po prostu.
Bez słowa.

Na początku czekał na nią. Nie odchodził od drzwi wejściowych na wypadek, jakby potrzebowała pomocy z przeciśnięciem się przez klapkę w ich dolnej części. Spał tam, zwinięty w kłębek w wiecznie uchylonej szufladzie, gdzie starszy Pan trzymał zapasowe kapcie. Pierwsze godziny siedział. Wyprostowany, jak na prawdziwego młodego panicza przystało; nie chciał przecież, wyjść na niechlujnego, gdyby akurat Peonia zawinęła do domostwa. Potem oczka zaczęły mu się kleić, łapy drżeć i zginać się samoistnie, a żołądek skręcał się ze ssącego głodu; nie odpowiedział na wołanie rodzeństwa czy prośby ojca, musiał czuwać. Gdy złota poświata zaczęła przedzierać się przez koronkowe zasłony, z zadumy wyrwał go głośny szmer i stukot za plecami. Staruszek szykował się do wyjścia. Jego łagodne spojrzenie przeniosło się na kocurka, który obrócił w jego stronę tylko łepek.
— Może Ty wiesz, gdzie podziała się mama? Czy powróci? — zapytał żałośnie, ale dobrze wiedział, że najpewniej nic z tego nie wyjdzie. Wiele razy próbował nawiązać z nim jakąś dyskusję, ale pomarszczony Wyprostowany był niczym ogromne kocie; nic nie rozumiał, a z jego brzydkiego pyszczka wydobywał się tylko bełkot. Tak było i tym razem. Dziwne dźwięki dotarły do nadstawionych uszu; były delikatnie i przyjemne, ale kompletnie niezrozumiałe. Staruszek z trudem przykucnął przy nim, a Leto już z przyzwyczajenie podniósł bródkę do góry, dając się delikatnie poczochrać. Mimo problemu z komunikacją wiedział, że ten rozumie, dlaczego jest mu przykro. Gest pokrzepił go delikatnie. Ze stęknięciem podniósł się i przed wyjściem zawrócił do środka, aby po chwili wrócić z porcją tuńczyka na malutkim spodeczku. Postawił rybę obok komody i wyszedł, zamykając za sobą dokładnie drzwi, aby podrostek nie wymknął się na zewnątrz. Kocurek wpałaszował wszystko, wylizując dokładnie talerzyk i swoją mordkę. Z pełnym brzuchem zaczął czuć się senny. Wpakował się do szuflady, chcąc tylko chwilę odsapnąć, szybko jednak oczy mu się zamknęły i tam przespał cały wieczór i noc.
To samo powtórzyło się następnego dnia.

~ * ~

Powiedzenie, że pogodził się z "utratą'' Peoni byłoby błędem. Bardzo za nią tęsknił, a jeszcze bardziej się o nią martwił. Strach o matkę wręcz zżerał go od środka. Wszystko, od kiszek, przez żołądek, aż po gardło, ściskało mu się w jeden ciasny supeł. Nie miał apetytu, ale jadł, bo wiedział, że musi być silny i zdrowy, aby bronić resztę swojej rodziny. Zwłaszcza że miał w planach pójść na poszukiwania kotki. Potrzebował energii. Wyjadał to, co Apollo zostawiał na dnie swojej miseczki. Młodszy brat mówił, że z pełnym brzuchem nie może tworzyć, bo od razu go mdli. Leto nie wnikał. Już dawno doszedł do wniosku, że z kocurem nie ma co dyskutować, nie ma co próbować go zrozumieć, czy nawrócić do ''normalności''. Przewracał tylko oczami, wzruszał łapami i kontynuował ze swoim dniem. Po prostu wychodził z założenia, że ma trzy bardzo ekscentryczne siostry; tak było prościej.
Swoją krótką ucieczkę zaplanował na dzisiejszy późny ranek. Czuł, jak chłód zaczyna rozpościerać się po całym świecie, a więc teraz albo nigdy. Nie chciał przecież, aby Peonia spędzała mroźne wieczory sama, bez ciepłego boku Narratora czy radosnych śmiechów własnych dzieci, które rozgrzałyby nawet najzimniejszy pokój.
Wciągnął swoją porcję galaretkowego śniadania, a potem wylizał wszystkie pozostałe naczynka. Przeszedł przez wszystkie otwarte pokoje, patrząc, co porabiają domownicy. Amfitryta leżała za miską z owocami na kuchennym blacie, wpatrując się w czerwonego gila, który przycupnął na gałęzi. Co jakiś czas jeżyła się i wypuszczała z pyska głęboki syk, ale ptaszek nie wydawał się zbytnio przejęty. Opuszczając kuchnie, wiedział, że ciemna siostra jakoś sobie bez niego poradzi. W ciepłym pokoju z buchającym ogniem zauważył rdzawą sylwetkę ojca i jaśniejsze oblicze drugiej siostrzyczki. Narrator i Wisteria siedzieli w pobliżu pomarańczowych języków i wspólnie czyścili sobie futerko. Zostawiając chabrowooką pod opieką ojca, Leto czuł się znacznie lepiej. Chciał od razu wymknąć się z domu, nie interesując się szczególnie miejscem i tym, co zajmowało w tym momencie Celestyna, ale w ostatniej chwili skręcił, kierując się zapachem farby, która przesiąknęła już jego futro do samej skóry. Znalazł go wraz ze Staruszkiem w jego pokoju. Wpatrywał się w łyse łapy, które spoczywały na drewnianym biurku. Nie chciał zwracać na siebie ich uwagi. Cieszyło go, że wszyscy są zajęci i bezpieczni. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, nawet nie zauważą jego nieobecności. Nie lubił wprowadzać kogoś w nastrój obawy.
Szybkim kłusikiem dotarł do wyjścia. Nosem wyciągnął niewielką złotą zawleczkę, którą Staruszek zamykał, aby kociaki nie uciekły przez małe drzwiczki. Chłód uderzył w szarookiego z ogromną siłą. Położył po sobie uszy i zmarszczył nos, który od razu zaczął go ogromnie szczypać. Przez myśl przemknęła mu myśl, aby wrócić i poprosić ojca o towarzystwo, ale szybko zganił swoje tchórzostwo. Wyprostowany ruszył przed siebie, przedzierając znany mu znakomicie ogródek. W ogrodzeniu były szerokie szpary, więc przeciśnięcie się było łatwe jak wystraszenie Celestyna czy dostanie po łbie od Amfitryty. Nigdy nie wychodził jeszcze tak daleko. Dreszczyk emocji przeszedł mu przez grzbiet, a oddech przyśpieszył. Gorączkowo próbował odnaleźć w powietrzu trop, chociażby najbardziej delikatną woń Peonii.
Nic.
Ogromne ich natężenie wszystkich, całkowicie nieznanych, zapachów przysporzyła mu bólu głowy. Pozostało mu tylko iść do przodu. Niewielka warstewka śniegu skrzypiała mu pod łapami, ale momentalnie topiła się przez ciepło jego poduszeczek. Kiedy matka zniknęła, białej pierzyny jeszcze nie było, więc poszukiwania były jeszcze trudniejsze. Słoneczko grzało miło jego pręgowany grzbiet. Szybko przyzwyczaił się do niskiej temperatury, a szybkie tempo marszu rozgrzało jego mięśnie. Nie minęło wiele czasu, a już napotkał pierwszego, sympatycznie wyglądającego nieznajomego.
— Dzień dobry! — wykrzyknął. Liliowa postać wzdrygnęła się i w pierwszym momencie postawiła sierść na grzbiecie. Nagłe zawołanie najwidoczniej przestraszyło kocura. Leto nie wiedział, jak zachowywać się poza swoim bezpiecznym domem, nie znał zasad, które panują w tym świecie. Zielone ślepia, kiedy tylko napotkały jego uśmiechniętą mordkę, delikatnie się uspokoiły. — Pozdrawiam! Czy byłby Pan tak miły i posłużył mi pomocną łapą i słowem? Czy zna Pan dobrze ową okolicę?
— A-ah. Tak, dzień dobry... Znam ją no... Dosyć dobrze. — wydukał, nadal zdziwiony obecnością młodego kocurka.
— Anielsko! — szczera radość, która napełniła jego ciało, aż wyrzuciła z niego to słowo, którego sam raczej rzadko używał, a jedynie słyszał je z pyska Apolla. — Czy nie zwrócił Pan uwagi na pewną kotkę? Niesamowitej, wręcz nieziemskiej, urody i elegancji, o oczach jak błyszczące, wypolerowane agaty. Musiałaby pojawić się gdzieś tutaj w przeciągu ostatnich dwóch dni. To moja matka; szukam jej.

<Mnichu?>

Od Skowroniego Odłamku

Klatka piersiowa kocura powoli unosiła się i opadała, w rytm jego oddechu. W pewnej chwili miarowe wydychanie powietrza przyspieszyło, przeistaczając się w walkę o tlen. Czekoladowy rozejrzał się. Zamrugał kilka razy, starając się odgonić spod powiek czarne plamki, zarastające jego zdrowe oko. Uczucie duszenia się zniknęło. Zamiast tego pojawił się czarny cień, swoją potęgą zakrywając nic nie znaczącego kota. Po grzbiecie bicolora przebiegł lodowaty dreszcz. Otrząsnął się. Wszystko zniknęło, pozostawiając po sobie jedynie strach. Strach, zasnuwający umysł Skowroniego Odłamku, niczym gęsta, lepka pajęczyna. Obok kocura ktoś stanął. Pręgowany cętkowanie wzdrygnął się, obracając ku postaci. Pajęcza Lilia.
— Wszystko w porządku, Skowronku? — Głos medyczki rozbrzmiał w głowie zielonookiego, jednak był cichy i odległy, jakby dobiegał spod powierzchni wody.
— Oczywiście.. — wymamrotał, uderzając ogonem o swoje tylne łapy.
Kotka jednak nie odpuściła. Zmarszczyła brwi i posłała zirytowane spojrzenie dawnemu uczniowi.
— Nie wierzę ci — odparła. — Dobrze wiesz, że możesz się do mnie zwrócić o pomoc? Ostatnio jesteś jakiś dziwny.
— Naprawdę, czuję się dobrze — powtórzył po raz kolejny.
— Jak uważasz — rzuciła nieco zdenerwowana rozmówczyni i oddaliła się, zapewne zmierzając do żłobka, aby sprawdzić, co u Przepiórczego Puchu i jej pociech.
Skowroni Odłamek westchnął, przymykając na moment powieki, po czym wkroczył do spowitego mrokiem legowiska medyka. Położył się na swoim posłaniu, powoli wdychając zapach ziół i kurzu. Czuł, jak wszystkie jego kończyny drżą. Ciepło i zimno na zmianę dokuczały mu, podszczypując szyderczo, a wszystko to potęgowało skrajne zmęczenie. Medyk machnął ogonem, bezwładnie opuszczając pysk na miękki mech. Nad jego sylwetką zawisnął ogromny cień o czerwonych, krwistych ślepiach.
Nie.
Zamknął swoje zielone oczy, starając się zasnąć, jednak usłyszał ciche kroki. Tym razem po otwarciu ślepi zjawy nie było. Uniósł głowę, wbijając spojrzenie we wchodzącego do Skruszonej Wieży kocura, którym okazał się Króliczy Nos.
— Mam nadzieję, że nie przeszkadzam, ale boli mnie lewy ząb... Mógłbyś coś na to poradzić? Nigdzie nie widziałem Pajęczej Lilii — miauknął wojownik, stając obok asystenta medyka.
Srebrny powoli stanął na rozdygotane łapy i bez słowa ruszył do składziku z ziołami.

Wyleczeni: Króliczy Nos

Od Czereśni

Dopiero co przyjęta do klanu, młoda koteczka siedziała na ziemi żłobka. Jej imię nie było jeszcze wszystkim znane. Nowa członkini Klanu Nocy miała czarno-szare futerko z rudymi przebarwieniami, które szczególnie upodobał sobie jej pyszczek. Niektórym przypominał on słonecznika, innym zaś nie wydawał się niczym szczególnym. Kotka miała okrągłe i gładkie rysy pyszczka, które już teraz przykuwały uwagę. Futerko, choć jeszcze krótkie, dawało jasne sygnały, że będzie długie, gęste, a kto wie, może i lśniące? Jedynie łapki, chociaż długie, miały skromniejsze futro — nawet mniejsze niż futro przeciętnego kota. Mała czarna kulka już teraz dawała znaki, że w przyszłości będzie wysoka, smukła i zgrabna. Jej oczy nabrały barw pomarańczowych i żółtych. Istotka spoglądała nimi na konstrukcję zawieszoną u sufitu. Pomimo młodego wieku, spojrzenie Czereśni iskrzyło mądrością, którą zazwyczaj przypisuje się starszym kotom. Ze spokojem skanowała „zabawkę” zawieszoną na suficie. Zrobioną z gałązek i doczepianych do nich przedmiotów, takich jak martwe owady, liście, kwiaty czy pajęczyna, trzymającą wszystko razem. Ta konstrukcja zdecydowanie przyciągała spojrzenia młodych kotów. Teraz jednak tylko Czereśnia się w nią wpatrywała.
Czarna koteczka w Klanie Nocy była dopiero od kilku wschodów słońca, a już teraz poznała kociaki mieszkające z nią w żłobku. Uwielbiała powtarzać ich imiona oraz to, jak wyglądają, jakby sprawdzając swoją wiedzę.
— Sztorm jest kotką o szarym futerku z ciemniejszymi prążkami i kremowymi plamkami. Ma biały pyszczek i łapki. Oczka ma niebieskie — mówiła sama, powoli ugniatając ogonek, wciąż wpatrując się w „zabawkę”, która teraz lekko się bujała, poruszona delikatnym podmuchem.
— Plusk to rudy kocurek z pręgami i dużymi białymi plamkami. Ma niebieskie oczy i jest bratem Sztorm — przechyliła głowę w prawo, widząc pajączka chodzącego po jednej z pajęczyn, które scalały konstrukcję.
— Perełka to kotka o liliowym futerku z kremowymi plamkami. Ma ciemne prążki, białą końcówkę ogona, klatkę piersiową i pyszczek. Oczy ma brązowe. Jest siostrą Sztorm i Pluska — wymieniała dalej, rozglądając się dookoła. Potrząsnęła pyszczkiem i podniosła się na cztery łapy. Idąc ostrożnie, by się nie przewrócić, dotarła na swoje posłanie.
— I Kuna, moja siostra. Jest czarna z rudymi plamkami. Oczy ma pomarańczowe, jak ja — mruknęła z miłością w głosie. Kochała swoją siostrę, mimo że nie pamięta życia przed klanem, więc nie wiedziała, czy się z nią dogadywała.
Kotka zwinęła się w kłębek i oparła pyszczek o mech, obserwując wszystko dookoła.


[374 słowa]

28 listopada 2024

Od Jeżyny CD. Topoli

Otarła ostatnie łezki z oczu. Na Cmentarz Potworów?
— Skąd w ogóle taki pomysł? — przechyliła głowę — Nie myślisz, że... No nie wiem.
— Boisz się? — podniósł jedną z brwi, a kąciki jego pyszczka uniosły się.
— Ja? Oczywiście że nie!
Zmierzyła go uważnym wzrokiem. Kocur przełknął nerwowo, patrząc jej w oczy.
— Myślę, że to ty się boisz — miauknęła — co nie?
— Ja też się nie boję! 
— Na pewno? Wiesz, z tego co wiem, to można się tam zgubić... Co, jeżeli nie wrócimy?
Topola położył uszy do tyłu.
— No... Nie zgubimy się. 
— No to chodź! Byle szybko, bo jeszcze się zaczną pytać, gdzie jesteśmy. Jak coś się stanie, to wina spada na ciebie.
— No ej! — wbił w nią spojrzenie z wyrzutem — To nie fair!
Uśmiechnęła się szerzej, zapominając już o wcześniejszych smutkach.
— Taki żarcik — zachichotała — ale to w końcu twój pomysł!

*teraz*

Ziewnęła, spoglądając w dół ze swojego posłania. Rzuciła kątem oka spojrzenie na śpiącego niedaleko Czereśnię, który wykończony po późnym treningu z Figą pochrapywał na sąsiedniej gałęzi. Postawiła uszy na poirytowane fuknięcie usłyszane z niedaleka i rozejrzała się. Stojąca pod drzewem uczennica jej "przyjaciela" nie wykazywała za to oznak zmęczenia, tylko prędzej znudzenia. Złapała z nią kontakt wzrokowy i uśmiechnęła się, po czym odwróciła się do czekoladowego kocura. 
— Czereśnio? — pochyliła się nad jego zgrabnym pyszczkiem, a on uchylił jedno oko — Wstawaj. Nie wymęczyłeś Figi wystarczająco, czeka na ciebie na dole.
Zwiadowca parsknął z irytacją. Podniósł głowę i spojrzał na podopieczną. W tym czasie Jeżyna odsunęła się dalej i przeciągnęła się, przygotowując do zejścia na ziemię.
— Idziesz gdzieś?
— Tak — miauknęła, odwracając głowę — Zobaczę, czy mam jakiś patrol. Chciałeś czegoś?
— Nie — westchnął, kładąc się z powrotem na posłaniu.
Skinęła głową i zamruczała coś na pożegnanie, schodząc z pnia głową do dołu. Stanęła obok Figi i uśmiechnęła się grzecznie.
— Zaraz do ciebie zejdzie — oznajmiła, zyskując poirytowane westchnięcie. 
Wzruszyła barkami i ruszyła dalej, rozglądając się po obozowisku. Jej spojrzenie utknęło na Topoli, siedzącym pod uczniowskim kasztanowcem. Żwawym krokiem podeszła do brata, witając się otarciem policzka o policzek.
— Na co czekasz?
— Na Żagnicę — odmruknął — Mieliśmy iść na patrol.
— To chyba sobie trochę poczekasz...
Łaciaty wbił w nią pytające spojrzenie
— Dlaczego?
— Jak na razie, to wraz z Rokitnikiem obsciskują się w legowisku wojowników. Ochyda. Nie umieją trzymać łap przy sobie, a poza tym, wymiotować mi się już chce od ich słodkich słówek. Ciesz się, że tego nie widzisz.
Topolek wyglądał na lekko zmieszanego, ale nic nie powiedział. Przesunął łapą po warstwie bielutkiego śniegu i podniósł w wzrok w kierunku, w którym powinna znajdować się nowa para. Gdzieś tam na drzewie.
— Naprawdę tak przeszkadzają?
— W sensie... — teraz to ona zabrzmiała na niepewną — Może nie aż tak. Ale chyba wolę starego Żagnicę. Komplementy, które prawi swojemi kochasiowi, brzmią nienaturalnie. On zawsze innych wyzywał, a nie całował po pysku! 

<Braciszku? Co myślisz o romansach mentora?>

Od Przepiórki CD. Jeżyny

Kolejny dzień, oznaczał dla mnie kolejny patrol poszukiwawczy. 
- Przepiórko, jesteś gotowa? - Sówka z całą resztą czekali już na mnie przed wyjściem z obozu.
- Tak, już idę - mruknęłam, wyłaniając głowę z legowiska wojowników. - Przepraszam, jeżeli długo czekaliście.
- Nie, nie, chodź. Dziś wybieramy się na tereny niczyje. 
- Dobrze, Sówko... Jak myślisz, co stało się z Porankiem i jego rodzeństwem, no i oczywiście z Murmur.
- Uhm, no, wiesz. Myślę, że na pewno mieli jakiś powód, żeby odejść, i...
- Przepiórko, Sówko, macie zamiar tak gadać cały dzień, czy możemy iść? - Czereśnia spojrzał na mnie wzrokiem, który dał mi do zrozumienia, że lepiej było się pospieszyć.
- Taak, powinniśmy już iść.
Kiedy już wysunęłyśmy się na przód z czekoladową, szepnęłam w jej stronę.
- Czereśnia zachowuje się tak, jakby prowadził ten patrol. 
- Racja. Przepraszam Przepiórko, potem porozmawiamy.
Nasz patrol jak zwykle składał się z Czereśni, Sówki, Jeżyny, no i oczywiście mnie. Dziś nie chciałam pokazać innym, jak bardzo stresuje mnie ten patrol, ponieważ wybieramy się za tereny Owocowego Lasu. Rozmowa z Sówką mnie uspokajała. W zasadzie zaczęłam ją lubić. Tak à propos lubienia. Stwierdziłam, że dziś porozmawiam z Jeżyną, i przeproszę ją za moje ostatnie zachowanie podczas spotkania. Kiedy zapytała się mnie, czy wszystko w porządku, stałam sparaliżowana przez kilka uderzeń serca, po czym bez słowa wybiegłam z legowiska medyka. Powoli przysunęłam się do kotki, i nie odważając się spojrzeć jej w oczy, po prostu wybełkotałam to, co cisnęło mi się na pyszczek.
- Jeżyno bardzo cię przepraszam za ostatnią sytuację, po prostu nie umiem nawiązywać kontaktów i nie wiedziałam, co powiedzieć, w ogóle nie wiem, co się wtedy ze mną stało, przepraszam...
Odważyłam się spojrzeć na kotkę, a ona otuliła mnie ciepłym wzrokiem. 
- Nic się nie stało... Rozumiem, nie musisz przepraszać! Jeżeli chcesz, to mogłybyśmy porozmawiać! Chętnie bym się z tobą zaprzyjaźniła.
- N-naprawdę? No... Bo wiesz, tak średnio mi to idzie... - mruknęłam w stronę zwiadowczyni.
- Tak! Wydajesz się miła, więc wiesz- Nie widzę problemu - zaczęła, przesuwając się kawałek bliżej mnie. - Hmm, może... Jaki jest twój ulubiony kolor? Albo pora roku?
- O-okej, no to mój ulubiony kolor to pomarańczowy, a pora roku to Opadających Liści, a twoje? - mruknęłam już luźniej. 
Podobało mi się jej towarzystwo, w zasadzie spodziewałam się czegoś gorszego. Kotka już otworzyła pyszczek, żeby mi odpowiedzieć, ale przerwała jej przywódczyni patrolu.
- Moje ulubione kolory to fiolet i pomarańcz, a pora to Nowych Liści.
- Tak w zasadzie, to ja lubię każdą porę roku, nie do końca umiem wybrać, ale chyba jednak przeważa Opadających Liści, bo wtedy jest tak pięknie i kolorowo, no, i jeszcze czasem jest ciepło, ale nie za ciepło. A, powiedz, co myślisz o tym, co stało się Gęgawie? Teraz, to trochę się boję chodzić sama...
- Dobra, słuchajcie. Wychodzimy z terenu Owocowego Lasu, teraz trzeba się skupić, ponieważ to nie nasz teren, i mogą tu być jacyś samotnicy.
- Dobrze Sówko - mruknęłam, po czym przeprosiłam zwiadowczynię, i zaczęłam szukać ciała swojego taty.
Idąc w ciszy obok Jeżyny, poczułam smród, ale jeszcze nie mogłam wyczuć, od czego może to być.
- Fuj, też to czujecie? Trochę jak...
Moja nowa przyjaciółka cofnęła się na widok mazi o dwa kroki i skrzywiła pyszczek w grymasie.
- Ohyda. Ktoś zostawił tu niezjedzoną zwierzynę czy co?
Przywódczyni patrolu po chwili zabrała głos.
- Może, w końcu to tereny niczyje, może ktoś tu po prostu przenocował i nie zabrał posiłku? 
Figa podeszła bliżej i jęknęła. 
- Fuuu, ale smród. - Jednak uśmiechała się, więc nie za bardzo wiedziałam, co o tym sądzić.
Czereśnia, który wcześniej tylko obserwował, teraz podszedł bliżej, zauważył.
- Jest to dosyć spore. - Po czym odwrócił wzrok.
- Czy tylko ja uważam, że ma to związek z Przebiśniegiem? Zresztą można tu wyczuć jego bardzo słaby zapach. Pewnie wcześniej go nie wyczuliśmy przez to coś. Mruknęłam, wskazując na wymiociny.
Moja kompania zabrała głos zaraz po mnie.
- Nie mam pojęcia, przez ten ostry zapach nic nie czuję. Może? W końcu coś znaleźliśmy, nie zaszkodzi rozejrzeć się dalej...
- Myślę, że to najlepszy pomysł. Może znajdziemy coś w okolicy.
Kiedy ruszyliśmy dalej w ciszy, Figa ją przerwała i patrząc na Czereśnie, spytała. 
- Kogo obstawiasz? Myślisz, że to byłoby związane z Przebiśniegiem? Wątpię, żeby wymiociny wytrzymały tyle czasu...
- Uważam, że najprawdopodobniej każde znalezisko ma z nim związek. W końcu, zanim nie zniknęło jego ciało, nic nadzwyczajnego nie pojawiało się na naszych terenach. - Przerwał, wyprostował się i przeleciał wzrokiem po wszystkich uczestnikach patrolu. - Jednak nie sądzę, żeby tamte konkretne wymiociny były złożone... Z niego. Tak jak mówisz, minęło już dużo czasu, a ta papka pachnęła bardzo intensywnie.
Posmutniałam, ponieważ bardzo chciałam pożegnać się z tatą w przyzwoity sposób, zobaczyć jego ciało chociaż jeszcze raz... Nie miałam już ani trochę ochoty kontynuować tego „spacerku”.
- Myślę... myślę, że możemy już wracać... Dziś nie znajdziemy już nic specjalnego... Przynajmniej w tej okolicy - mruknęłam trochę do Sówki, a trochę do siebie. - Co wy na to?
Jeżyna kiwnęła głową na zgodę, i dodała, posyłając mi uśmiech, co trochę poprawiło mi nastrój. 
- Może następnym razem bardziej nam się poszczęści... Może znajdziemy coś lepszego, niż śmierdzące wymioty. 
- Miejmy taką nadzieję... - mruknęłam Sówka, po czym wszyscy skierowaliśmy się z powrotem w stronę obozu.

<Moja nowa przyjaciółko?> 

Od Pożarowej Łapy

Wstała rano jak zwykle. Tym razem nie budziła się w nocy, bo miała iść na poranny patrol. Logika podpowiadała w takim wypadku wyspanie się. A Pożar jako kot poważnie traktujący swoje zadania uznała, że się wyśpi. Tak więc naturalnie po obudzeniu się od razu poszła zobaczyć, co da się zjeść z wczorajszych łowów. Nie było tam za dobrych rzeczy. Tylko jakieś małe myszy i wątpliwej jakości królik. Nie chcąc narażać się na rewolucje żołądkowe, uznała, że będzie trzymać się z dala od królika i zje tylko mysz. Bardzo chciała przy śniadaniu pogadać z Płomiennym Rykiem. Dawno z nim nie gadała. Ale z drugiej strony pewnie nie chciał jej widzieć, dopóki nie zostanie mianowana. I tak już spóźnia się dwa księżyce. Ale to nie jej wina! To Szept ją przetrzymuje i zupełnie nie myśli o jej teście na wojowniczkę. Tak może i mogłaby jeszcze podszlifować swoje umiejętności, ale i tak była lepsza od większości kotów w klanie! A już na pewno była lepsza od tych dwóch zdechłych lisów, jakimi były jej towarzyszki z legowiska. Mimo ich starszego wieku. Będzie musiała pogadać o tym wszystkim z Obserwującą Gwiazdą. Nie może dopuścić do mieszkania w tym legowisku przez więcej niż jeszcze dwa księżyce! Po śniadaniu i tych rozmyślaniach dołączyła do Gradowego Sztormu i Koziego Przesmyku, czekających przy wyjściu z obozu. Razem z nią przyszedł Szepcząca Pustka. Poczekali jeszcze chwilę, po czym cała grupa razem ze spóźnionym Kukułczym Skrzydłem wyszła na patrol graniczny. Więc tak oto została sam na sam z plebsem w postaci starszych kocurów na patrolu, który miał trwać następną godzinę. 

***

Jakoś przecierpiała ten patrol. Tylko granica z Klifiakami i Nocniakami nic wielkiego. Na szczęście na swojej drodze nie spotkali nic oprócz kilku sztuk zwierzyny, które udało im się złapać. Wszyscy odłożyli na stos swoje zdobycze i zanim Szept zdążył się przyczepić i zlecić jej wyjmowanie kleszczy starszym czmychnęła z jego pola widzenia. Tak była zajęta patrzeniem czy przypadkiem jej nie widzi gdy zderzyła się z czyimś futrem. Jej matka Ognista Piękność (bo to była osoba, w którą Pożar wbiła się swoim masywnym ciałem) od razu pomogła jej wstać, zapytała, czy wszystko dobrze oraz przygładziła niesforny kosmyk na jej głowie, który był bardzo czuły na wszelkie gwałtowne ruchy kotki, przy czym stawał dęba i robił z niej mysiego móżdżka. 
- Mamo! Jestem już dorosła! - mruknęła z pretensją w głosie. 
- Spokojnie kochanie, my damy musimy się pięknie prezentować. Poza tym teraz już nie mam innych kociaków, o które mogłabym się martwić- Pożar miała wrażenie, że jej matka zmarkotniała. Nagle zdała sobie sprawę, że z trójki kociąt w miocie tylko ona została jako dziedziczka rodu Piaskowej Gwiazdy. Nawet nie zorientowała się kiedy została sama. Coś kojarzyła, że Aksamitka zginęła przez samotnika, ale nie wiedziała, gdzie wcięło jej brata. Zupełnie o nim zapomniała. Jakby nigdy nie istniał. Znowu zaczęła rozmyślać. O tym gdzie podziało się jej dzieciństwo. I czy w ogóle miała dzieciństwo... Zanim się zorientowała, jej matka już zdążyła sobie pójść, a do niej dopadł Szepcząca Pustka.
- Rudzielcu~ starsi ostatnio skarżyli się na zbyt małą ilość mchu, zajmij się tym.
Zamiast odparować, strzepnęła tylko uchem i wybiegła z obozu. Musiała od tego uciec. Od wspomnień. Od kotów. Od obowiązków. Musiała być silna. Musiała. Inaczej ojciec nie będzie chciał jej znać.

[534 słowa]

[przyznano 11%]

Od Pożarowej Łapy CD. Rysiej Łapy

Została powalona na ziemię. Nim zdążyła zareagować sprawca już sobie poszedł. Lub nie. Czuła zapach wilczaka. I to bliski. Dalej tu była. Bo zapach należał do kotki. Dostrzegła ją na drzewie. Nie dała rady wspiąć się tak szybko, wystarczająco wysoko, by była niedostrzegalna. Wystarczyło wiedzieć gdzie szukać. Młoda. Dużo niższa od niej, aczkolwiek nie była karłem. Musiała być młoda. Wyglądała na dość niedoświadczoną.
- Klanu Wilka? Och przepraszam, nie wiedziałam, że Wilczaki nie oznaczają regularnie swojej granicy. Poza tym widać cię na drzewie. Nie jestem ślepa.
- Ach tak?! Taka jesteś mądra? To się przekonamy! Ja ci zaraz dam...
Walka? Dla niej świetnie. Równie dobrze może poćwiczyć walkę. Jak już i tak wymknęła się z obozu to równie dobrze może wreszcie powalczyć z prawdziwym przeciwnikiem (chociaż nienajlepszym). Ale w sumie ta walka byłaby niepotrzebna i niesprawiedliwa. Chyba lepiej było po prostu ją wykiwać. Robiła się zmęczona, a musiała jeszcze przynieść zwierzynę do obozu. No i nie chciało jej się gadać z jakimś wyrośniętym kociakiem.
- Boisz się?! Chodź tutaj!
- Pfft! Sama mnie złap jak chcesz! - powiedziała i zaczęła biec w stronę granicy ze swoim klanem. Postanowiła użyć znajomości swojego terenu przeciwko kotce. W ostatniej chwili przeskoczyła nad okopami będącymi pułapką dla wilczaków, takich jak niebieska. Ona niestety zagapiła się i wpadła do środka. Gdy próbowała wyskoczyć, zaplątała sobie łapę w korzenie jakichś roślinek.
- Miło było kociaku, ale ja muszę jeszcze coś upolować - rzuciła i zaczęła odchodzić.
- Ty kupo futra! Wyciągnij mnie stąd!
Przypomniało jej się, jak takie słowa mówiła do Topoli. Ale nie była nim. Nie była naiwniarą. Odwróciła się jednak do uwięzionej.
- A co bym z tego miała?~
<Ryś?>
[265 słów]

[przyznano 5%]

27 listopada 2024

Od Cisowego Tchnienia

Przeszłość
Patrzyła tam. Jak jej córka walczyła o życie z nową przywódczynią. Nie miała szans. Nie uczyła jej jeszcze ani trochę walki. Łzy niczym małe gwiazdki lśniły w jej oczach. Patrzyła to na córkę, to na Sosnową Gwiazdę. Widziała jak Topielcowy Lament powstrzymuje Lament przed wskoczeniem w bitwę. Ona tam tylko stała. Skąd Skarabeusz dowiedziała się o tym? Starała się jej nie mówić dla jej bezpieczeństwa. Miała rację. To nie był bezpieczny czas dla nikogo. Bała się. Bała się o siebie, swoje kociaki, o Topielca... On sam był wyrośniętym kocięciem przynajmniej mentalnie. Kiedy opętana Wilcza Tajga odgryzła ogon Skarabeusz usłyszała głuchy krzyk. Gdyby nie jej przyzwyczajenie do krwi pewnie by zemdlała. Zamiast tego łapy się pod nią ugięły i opadła na ziemię wpatrując się pusto w kawałek ciała odrzucony na bok. Chwilę później poczuła muśnięcie ogona na swoim grzbiecie.
- Cis... Chodź.
Wstała i opierając się na Topielcowym Lamencie wróciła do lecznicy.
***
tw myśli samobójcze
Znowu było tak jak dawniej. Pusta lecznica. Bez pisków kociaków, bez ciągłych pytań Skar- Głupiej Łapy... Tylko jej kroki i odgłos szperania w ziołach. Przypatrywała się jagodom cisu. Czemu by tak... Nie zjeść ich? Po co tu dalej żyć? Ich klan był zagrożony przez własnego przywódcę. Jej dziecko zostało ośmieszone i pozbawione ogona. Ona też zaraz będzie zagrożona.
- Mamo?
Spanikowana schowała truciznę na miejsce i wyjrzała z magazynku. Ryś.
- Chodź kochanie, obejrzę ci to oko.
- Mamo... A czemu Skarka...
- Głupia Łapa jest zdrajczynią. Nie podchodź blisko niej. Nie chcesz narobić sobie kłopotów. - musiała izolować swoje dzieci od Skarabeusz. Najlepiej wszystkich od siebie. Wtedy żaden z nich nie będzie mógł wciągnąć w kłopoty resztę.

Wyleczeni: Rysia Łapa

Od Kuny

Koteczka ziewnęła przeciągle, nie mając humoru na wyściubianie noska poza ciepły, przyjemny żłobek, w którym dane było jej zamieszkać. Ciepły, mleczny zapach na dobre wpłynął do nozdrzy młodej Kuny, i nie miał zamiaru z się z nich ulatniać. Młodą wciąż przygniatało lekkie wycieńczenie — nie chciała nawet pisnąć słówka na temat tego, jak się czuje. Podniosła łeb, widząc konwersację pomiędzy dwoma kociakami, które znajdowały się w kociarni jeszcze przed jej przybyciem, jednak słowa młodych kotów w jej uszach były jedynie bełkotem, którego nie dało się rozszyfrować. Nie była ona w stanie ocenić, czy kocięta szepczą coś, a może mówią na głos, a ona nie jest w stanie niczego dosłyszeć. Dwie małe kulki zdawały się nieźle ze sobą dogadywać, brechtając się razem z bliżej nieokreślonego przez nią powodu. Kuna jeszcze chwilę lustrowała wzrokiem kocięta, aby po chwili zwinąć się w mały, puchaty kłębuszek. Rozmowy powoli przestawały być słyszalne, a spokój oraz ciepło ogarnęło młodą przybłędę. Wspomnieniami wróciła do wydarzeń sprzed zaledwie dwóch księżyców. Przypomniał jej się ciepły brzuch Melona, przy którym zaszczyt miała leżeć. Pamiętała także jej ojca Jamnika, który często odwiedzał ją oraz Czereśnię. Gdyby tylko sprawy mogły pozostać niezmienne... To uczucie zagubienia, które pałętało się teraz w serduszku koteczki, wprawiało ją w smutek. Każde dobre wspomnienie wydawało się być tak bliskie i tak odległe w tym samym czasie. Może mogła poprowadzić to w inny sposób... Może mogła być bardziej serdeczna oraz potulna w stosunku do tych, którzy wcześniej dawali jej bezpieczne oraz ciepłe schronienie. Z drugiej strony narzekać na nowy dom nie mogła, ponieważ był pełen innych kotów, które miały ciekawe charaktery oraz poglądy. Westchnęła cichutko nie wiedząc, co ma począć. Spać jej się nie chciało, do rozmów skora nie była, do odkrywania obozu Klanu Nocy, w którym bryza uderzała ją w pysk dość lekko, a jednak nieprzyjemnie, nie miała chęci, leżenie w tym samym miejscu byłoby za to nudne i bardzo szybko zmieniłoby się w coś męczącego. Kotka przekręciła się więc w sposób taki, by leżeć na plecach, z główką przyciśniętą do posłania o ściółce z ptasiego pierza. To właśnie wtedy jej pomarańczowe, jaskrawe oczyska dostrzegły zwisający z sufitu przedmiot, do którego przymocowane były najróżniejsze rzeczy, których na oczy nie widziała nigdy! Kuna podniosła się, przybierając pozycję siedzącą, która pozwalała jej spojrzeć na przedmiot z krótszej odległości. Udało jej się wypatrzeć suszone kwiatki i jakieś drobne stworzenia, których nazwy nie znała. Jakież zaciekawienie obudziło się w niej, gdy zobaczyła te wszystkie rzeczy przymocowane do siebie.
— Co to? — Zwróciła się do większej kotki, o zielonych oczach i czarnym ogonie.
Kocia zmierzyła wzrokiem najpierw ją, a potem zabawkę, przymocowaną do zadaszenia żłobka.
— To jest... — Kotka zapauzowała na chwilę, by dobrać odpowiednie słowa. — To jest taka zabawka.
— A jak można się tym bawić? — miauknęła, czując się wyraźne zaintrygowanie tym dziwnym obiektem.
Kotka w odpowiedzi na jej pytanie wzruszyła ramionami, sugerując, że nie ma zielonego pojęcia. Kuna nie dziwiła się jej, to coś wyglądało na naprawdę skomplikowane oraz nieproste w obsłudze. Koteczka wróciła więc do pozycji siedzącej, rozmyślając nad jakimkolwiek zajęciem, jakie przyniosłoby jej coś w rodzaju radości. Niestety, jej główka świeciła pustkami, pozostawiając ją w niebłogim uczuciu znudzenia. Mimo wszystko jedna dobra rzecz wyniknęła z tej sprawy: Koteczka podniosła się na cztery łapy, z niepewnym uśmieszkiem wymalowanym na jej ciemnym pyszczku. Dopiero teraz, kiedy przechadzała się po żłobku, dostrzegała to, jak wygląda to miejsce: pełno było tu gałązek, krzewów i listków, które stanowiły ściany oraz dach tego przytulnego miejsca, a na podłożu rozstawione były legowiska, każde wyściełane podobnie. Koteczka podreptała do jednej ze ścian, z której zerwała listek. Był on mały, aczkolwiek różnokolorowy. Kuna bezceremonialnie wsadziła go pod posłanie, chcąc, aby tak piękna rzecz zawsze była przy niej.

Od Kuny

Porą Opadających Liści
Kuna przejechała wzrokiem po obozie Klanu Nocy w poszukiwaniu jakiegokolwiek zajęcia. Wstydziła się prosić o zabawianie jej, to też była zdana na siebie. W końcu zobaczyła, iż może narwać trochę trzcin, które osłaniały obozowisko przed widokiem innych. Podreptała więc w ich stronę. Dopiero teraz dostrzegła, jak wysoko one sięgają i jak trudno będzie zdobyć roślinę samodzielnie. Mimo trudności, jaką mogło sprawić zerwanie tej roślinki, Kuna nie zniechęcała się i wbiła swe dość tępe zębiska w sitowie. Pociągnęła mocno w dół, dzięki czemu szuwar złamał się z głośnym trzaskiem. Kuna chwyciła za końcówkę roślinki i zaciągnęła ją do żłobka. Była ona długa, więc aby nie zajmować miejsca do spania, wcisnęła ją pod gałązki, które stanowiły ściany kociarni. Koteczka ucieszyła się — nareszcie ma jakieś zajęcie, do którego wykonania nie potrzebuje nikogo, poza samą sobą! Od razu wyszła ze żłobka, by znaleźć większą ilość roślin. Jej wzrok padł na legowisko liderki, a raczej to, co znajdowało się obok niego, czyli liście. Jako iż była Pora Opadających Liści, leżało ich wiele, a to jedynie utwierdziło ją w tym, że raczej nikt się nie pogniewa, jeśli zgarnie troszkę dla siebie. Liście miały kolor różny, a jej do gustu najbardziej przypadły te pomarańczowe, więc do właśnie ich nabrała najwięcej. Z pyskiem wypełnionym listkami podreptała do żłobka, ignorując lekko zdziwione spojrzenia innych kotów. Listeczki umieściła obok trzciny i choć składowisko to nie było duże, to pewna była, że jest wręcz przeciwnie. Kuna czuła, że odwaliła kawał dobrej roboty, więc ułożyła się na posłaniu o mszystej ściółce i zaczęła przeliczać to, co udało jej się nabyć. Naliczyła, że ma już jedną gałązkę trzciny oraz pięć listków, z czego każdy z nich był koloru pomarańczowego. Nie wiedziała, czy chce jej się zbierać więcej, więc podreptała na zewnątrz, w nadziei, iż przy kojących dźwiękach znajdzie na to odpowiedź.

Od Diamenta

Ciemne, ciężkie chmury, z których co chwilę spadały chłodne krople wody, wisiały nisko nad ziemią, nieruchome tak samo jak powietrze dookoła kocura. Wiatr wiał tego dnia naprawdę delikatnie, tak, że niemal nie dało się usłyszeć charakterystycznego szumu gałęzi.
Diament skrzywił pysk, z niezadowoleniem wychylając głowę spod gęstego krzaku, który służył mu jako kryjówka na tę ciężką do zniesienia pogodę. Na tyle ile miał miejsca pomiędzy gęstymi gałęziami i ostrymi cierniami, otrząsnął się z kropel i zadygotał z zimna. Chociaż miał długą sierść, kiedy był cały przemoknięty, nie było mu zbyt ciepło. Położył uszy płasko po głowie, pozwalając, aby ściekła z nich woda. Nie cierpiał tego uczucia. Futro zlepiało mu się w grube, mokre kołtuny i pachniało niemal jak błoto.
Tego samego dnia o wschodzie słońca, kiedy ani jednej chmurki nie było widać na niebie, uznał, że wyjdzie na polowanie. Owszem, złapał wiewiórkę i mysz, ale w drodze powrotnej zatrzymał go obfity deszcz.
Kiedy poczuł, że po gałęziach krzaka zaczyna spływać na niego woda, pomyślał, że musi sobie znaleźć lepszą kryjówkę, a więc wypełzł ostrożnie spod gałęzi. Syknął z obrzydzeniem, kiedy poczuł, jak ciężkie krople uderzają w jego sierść. Wyciągając się i wykonując jak najdłuższe skoki, przebiegł tuż przy ziemi mniej-więcej dziesięć długości drzewa, dopóki nie dotarł do swojego ulubionego dębu, na którym często przesiadywał.
Miał tu nawet swoje legowisko, które stworzył w Porze Zielonych Liści i od tego czasu regularnie wymieniał posłanie. W dodatku, kiedy jeszcze przy podstawie pnia znajdowała się cała masa żołędzi, to miejsce było jednym z najlepszych w całym lesie do polowania na myszy. A więc rano, to właśnie przy korzeniach tego drzewa zakopał tę wiewiórkę i mysz, które wcześniej upolował. W drodze powrotnej już nic nie złapał. Zwierzyna pochowała się przed deszczem.
Szybko przebierając łapami w mokrej ziemi, odkopał zdobycz, chwycił ją w pysk i szybkimi, zręcznymi ruchami wspiął się do swojego legowiska. Na zmianę wskakiwał na wyższe gałęzie, podciągał się lub biegał po pniu z pazurami mocno wczepionymi w korę.
Już po chwili znalazł się w swoim legowisku, w którym był całkowicie schowany przed deszczem i położył na posłaniu piszczki, następnie sam zajął miejsce obok nich. Niemal całkowicie schowany w gęstych gałęziach paproci, które były częścią jego legowiska, lustrował zmrużonymi, spostrzegawczymi oczami otoczenie.
Kiedy upewnił się, że nic mu nie grozi, nieco się rozluźnił. Ułożył się wygodnie na boku i lekko machając ogonem, zajął się oczyszczeniem sierści z błota, które powstało przez spotkanie się ziemi z wodą. Nie mógł na siebie patrzeć. Nie pamiętał, kiedy ostatnio był tak brudny. Westchnął i długimi pociągnięciami języka szybko doprowadził się do porządku, a po chwili był już nienagannie czysty, tak jak zwykle.
Widząc, że deszcz nie ustaje, przygotował się do snu w swoim posłaniu, w którym ostatnio spędzał prawie tyle samo czasu, co w legowisku w starej piwnicy, w której na ogół mieszkał. Jednak tam wszędzie był kurz i innego rodzaju bród, co wprawiało srebrnego w obrzydzenie.
A na drzewach… Czuł się dobrze. Jak w domu. Lepiej niż w domu. W sumie ostatnio… To był jego dom. Do Kamiennej Sekty jednak wracał codziennie. Do swoich dzieci, do brata. Został Kamiennym Powiernikiem, a więc miał nieco więcej władzy. Pozwalał, żeby Bazalt i Szmaragd, którzy również rządzili, o wszystkim decydowali, a sam po prostu cieszył się nieco większą wolnością. Wiedział, że to nie w jego naturze tkwić ciągle w tym samym miejscu, dlatego całymi dniami podróżował. Kiedy był zdany tylko na siebie, czuł się lepiej. Ale nie mógł opuścić swojej rodziny, chociaż już tak mało jego bliskich wciąż żyło w Kamiennej Sekcie. Nie chciał Szmaragdowi i Turkawce robić tego, co mu zrobili Jerzyk, Cynia, Pliszka, Krokus, Błotniste Ziele i Ametyst. Nie mógł tak skrzywdzić swoich dzieci. Zastanawiał się, czy nie będą się o niego martwić, jeśli nie wróci na noc. No cóż, wytłumaczy im się jutro, a na razie… Nadszedł już czas na sen.
Przeciągnął się, rozciągając się na całe posłanie i ziewnął cicho, następnie zwinął się w kłębek, nakrywając nos ogonem i zamknął oczy. Jego oddech się wyrównał, bok powoli unosił się i opadał, a po chwili kocur zapadł w niezbyt głęboki sen. Śniły mu się koszmary o deszczu, który nieustannie go gonił i moczył, aż w końcu futro Diamenta stało się najbrudniejszym futrem na świecie.

Od Pietruszkowej Łapy CD. Skowronkowego Odłamku

— O, śliczne ma imię! — pochwaliła imię mentorki rozmówcy — Jestem pewna, że dobrze będziesz sprawować swoją przyszłą rolę. — dodała, poruszając wąsami. Na pytanie medyka o rolę kronikarza, czekoladowa kotka przechyliła głowę w prawo, wyrażając pytanie gestem.
— Nie, nie mamy nikogo takiego. — oznajmiła z zaciekawieniem — A co taki kot robi? — dopytała, poprawiając swoją pozycję siedzącą.
— Zapisuje naszą historię oraz różne ważne wydarzenia. Przynajmniej z tego, co wiem, nigdy zbytnio się tym nie interesowałem. — przyznał czekoladowy kocur.
Pietruszkowa Łapa poruszyła wąsami z podekscytowaniem. „Kronikarz? To musi być odpowiedzialne stanowisko, ale też ciekawe!” pomyślała rozmarzona uczennica. „Gdyby taka rola istniała w moim klanie, może mogłabym ją pełnić? Chociaż... czy po wielu księżycach nie stałoby się to nudne?”
— Och, rozumiem! My w klanie mamy protektora. Są to, jak na razie, trzy koty, które dbają o innych. Sprawdzają, czy każdy ma się dobrze, i zawsze można z nimi porozmawiać. Mają wiedzę zarówno wojowników, jak i medyków, i wspierają nas. — wyjaśniła kotka, drapiąc się lewą łapą za uchem — A ty przyszedłeś tu po zioła. Jakie konkretnie? Może opowiesz mi coś o nich? — zapytała z nadzieją w głosie.
Kotka uwielbiała każdą okazję, by uczyć się o ziołach. Nie miało znaczenia, czy wiedzę przekazywał jej medyk z klanu, czy ktoś obcy. To naprawdę nie było istotne!
— Tak właściwie, nie szukałem niczego konkretnego. Często wychodzę na spacery, żeby przy okazji zbierać zioła. — odparł krótko, rozglądając się dookoła.
— Jasne, rozumiem. A masz jakieś ulubione zioło? Albo jest takie, którego nigdy nie użyłeś? — ciągnęła rozmowę, pragnąc dowiedzieć się czegoś więcej o leczniczych roślinach.
— Nigdy nie użyłem wilczych jagód ani innych trujących ziół. Na szczęście nie zdarzyło mi się jeszcze, by ich podanie było konieczne. Co do ulubionego... Nie wydaje mi się, żebym takowe miał. — wyjaśnił krótko.
Pietruszkowa Łapa zamrugała, lekko poirytowana tak lakoniczną odpowiedzią. Chciałaby, żeby medyk opowiedział jej coś więcej o ziołach!
— Wilcze jagody? Trujące zioła? Nawet nie wiedziałam, że takie istnieją! A jak działają? Domyślam się, że zabijają, ale czy są takie, które powodują łagodną śmierć? — dopytała, a jej oczy zaświeciły się z entuzjazmem, gotowe chłonąć nową wiedzę.
— Łagodnej śmierci raczej nie, chociaż to zależy, jak na to spojrzeć. Większość trujących ziół wywołuje najpierw ból, a potem na przykład drętwienie kończyn, wymioty albo inne nieprzyjemne objawy, sama rozumiesz. Podajemy je tylko w ostateczności, gdy trzeba zakończyć cierpienie kota. Zdecydowanie częściej jednak musimy ratować koty, które przypadkiem zjadły takie zioła. — odparł, poprawiając się w miejscu.
Czekoladowa od razu zapisała w głowie te informacje. Już teraz wiedziała, że zapyta o to Zaćmioną Łapę. Kotka czuła, że jej przyjaciółka może znać się na tego typu ziołach.
— Och, rozumiem. Nigdy chyba nie widziałam takiego zioła. Jak ono wygląda? Żebym na przyszłość nie zjadła czegoś złego! Albo, co gorsza, nie przyniosła ich do klanu dla naszych medyczek. — mruknęła, przerażona wizją, że przez jej nieuwagę mogłaby doprowadzić do śmierci kota.
— Wiesz, jest wiele trujących ziół. Należy do nich na przykład cis pospolity. To czerwone jagody rosnące na drzewie. Najważniejsze jest jednak, by nie zbierać roślin, których nie znamy - wtedy wszystko powinno być w porządku. — pouczył młodszą kotkę.
— Jasne! A te wilcze jagody? Jak one wyglądają? Bo rozumiem, że też są trujące? Ja znam tylko jagody jałowca! — pochwaliła się skromną wiedzą o ziołach.
— Wilcze jagody to mały krzew z fioletowo-zielonymi kwiatami i czarnymi jagodami. — wyjaśnił medyk.
Pietruszkowa Łapa powoli kiwała głową, pochłaniając wiedzę, którą przekazywał jej medyk Klanu Burzy. Uczennica cieszyła się, że w przyszłości zostanie wojowniczką. Jej zdaniem to zadanie było łatwiejsze niż skomplikowane ziołolecznictwo.
— A uczyłeś się kiedyś polowania lub walki? — zapytała, myślami nawiązując do swojego układu z Zaćmioną Łapą.
Układ polegał na tym, że Pietruszkowa Łapa miała nauczyć koleżankę walki i polowania, a w zamian Zaćmiona Łapa podzieliłaby się z nią swoją wiedzą o ziołach.
— Tak, pobieram lekcje od jednego z wojowników. Próbowałem trochę polować, ale jak na razie na tym się skończyło. — odparł krótko.
— Jestem pewna, że poradzisz sobie świetnie! Ja będę uczyć Zaćmioną Łapę w zamian za jej lekcje zielarstwa. — oznajmiła, zerkając w niebo pokryte szarymi chmurami.
— To świetny pomysł! Nie myślałaś kiedyś o zostaniu medykiem? — zapytał.
Czekoladowa uczennica zachichotała cicho pod nosem. Sama nie wiedziała dlaczego, ale pytania o zostanie medykiem zawsze ją bawiły. Gdyby chciała być medykiem, z pewnością wybrałaby tę ścieżkę.
— Nie, nigdy tego nie chciałam. Zioła bardzo mnie interesują, ale wasza praca jest tak trudna, że chyba bym sobie z nią nie poradziła. Uczę się ziół tylko na wszelki wypadek, gdyby nagle potrzebny był kot z taką wiedzą. Poza tym chcę umieć pomóc sobie lub komuś z patrolu w razie zranienia. — wyjaśniła, po czym po lizała się po piersi, starannie układając futerko.
— Rozumiem. W każdym razie cieszę się, że chcesz pogłębiać swoją wiedzę. To bardzo pozytywna cecha! — Czekoladowy kocur powoli pokiwał głową. — Niestety, muszę już iść. Trochę się z tobą zagadałem, a jeszcze nie zdążyłem znaleźć żadnych ziół. Miłego dnia, Pietruszkowa Łapo! — oznajmił, po czym wycofał się i zniknął w mgle spowijającej tereny Klanu Burzy.
— Rozumiem. Do zobaczenia! — zamruczała kotka, machając mu łapką na pożegnanie.
Przez chwilę siedziała na granicy, zastanawiając się nad jedną rzeczą. Co by było, gdyby została medykiem? Kim wtedy byłaby Zaćmiona Łapa? A jej siostra? Dopiero silny podmuch wiatru wyrwał ją z zamyślenia. Uczennica potrząsnęła głową, wstała i ruszyła z powrotem w stronę obozu.


<Skowronkowy Odłamku?>

[przyznano 17%]

Liczba słów, trening medyka: 861

Od Rysiej Łapy Do Pożarowej Łapy

Słońce świeciło na niebie. Cały czas wierciłam się w legowisku.
- Nuhh. Rysia Łapo, chrapiesz tak, że w całym obozie cię słychać! - Mruknął Miodowa Łapa. Zmarszczyłam brwi.
- Dobry uczeń to wyspany uczeń, pamiętasz? - Powiedziałam. Przewróciłam się na drugi bok legowiska, by słońce nie świeciło mi w oczy.
- Zbierajcie się! - Usłyszałam.
- Śpicie do późna, a każdy w klanie coś robi! - Mruknął inny głos. Wstałam i mrugnęłam kilka razy. Gronostajowy Taniec i Borsucza Puszcza stali u progu legowiska uczniów. Machnęłam łapą w stronę brata, zadałam mu lekkie uderzenie, żeby oprzytomniał. Miodowa Łapa zdezorientowany wstał i zaczął się rozglądać. Rozciągnęłam się i przecisnęłam się pomiędzy wojownikami. Zaczęłam wdychać świeże powietrze, zaraz po tym szybko przysiadłam i zaczęłam wylizywać rozczochrane futro. Kiedy byłam gotowa, odczekałam chwilę.
- Musimy iść?! - Lamentował Miodowa Łapa. Trójka kotów wyszła z legowiska, a Gronostajowy Taniec ogonem zasygnalizował wyjście z obozu. Kiedy doszliśmy do polany, usiadłam.
- Co będziemy robić? - Spytałam.
- Dobrze, że pytasz, Rysia Łapo! Zatem dziś wykonamy wszelkie sprawności obowiązujące u nas w klanie! - Powiedział mój mentor.
- Żarty jakieś?! To nam zajmie cały dzień!! - Wykrzyknął zbulwersowany Miodowa Łapa. Borsucza Puszcza pacnęła go w głowę.
- Nie myślcie o tym, jak o treningu, tylko wyzwaniu! - Mruknęła wojowniczka.
- To znaczy?- Powiedziałam.
- Zobaczymy, kto z was jest lepszy w walce, nawigacji w tunelach i wspinaczce na drzewa! - Powiedział Gronostajowy Taniec. Podekscytowałam się. Będę miała szansę zmierzyć się z moim bratem! To nie jest nic specjalnego, ale postaram się wygrać!
- Dobrze, zatem chodźcie! Pora na pierwsze wyzwanie! - Mruknęła Borsucza Puszcza. Kiwnęliśmy głowami i poszliśmy za kotką.
- Wasze pierwsze zadanie to nawigacja w tunelach! Mam nadzieję, że wam się uda. - Powiedział kremowy kocur. 
’Ha! Nawigacja w tunelach! Banał, tyle miałam treningów, że znam je jak własna łapa! ‘’ -pomyślałam.
- Dobrze! Zamknijcie oczy, wprowadzimy was do tuneli, a waszym zadaniem jest się z nich wydostać. - Mruknęła Borsucza Pusza. Kiwnęliśmy głowami i zamknęliśmy oczy. Poczułam, jak Gronostajowy Taniec, pchnął mnie do przodu. Niepewnie stawiałam pierwsze kroki, ale później szło mi już gładko. Kiedy nie czułam już uścisku mentora, otworzyłam oczy.
- Zaczynajcie! - Usłyszałam krzyki. Czyli nie zaprowadzili nas daleko. Wciąż ich słychać! Dobrze, teraz stąd wyjść przed Miodową Łapą. Ziemia była wyjątkowo wilgotna, podobało mi się to. Skupiłam się i zaczęłam wąchać powietrze, miałam nadzieję, że poczuję zapach mentora. Wyczułam jedynie słaby zapach, jakby kocur był tu wczoraj. Machnęłam ogonem i poszłam naprzód. Muszę być lepsza! Zwłaszcza od mojego brata. Skręciłam w lewo, z moją determinacją pobiegłam. Zza ściany dobiegały ciche dźwięki. Jakby kota? To na pewno oni! Zadowolona i pewna swojej wygranej, biegłam dalej.
- Ciekawe, kiedy wyjdą. - Usłyszałam głos Borsuczej Puszczy.
- Hej, jeżeli ktoś teraz wyjdzie, to będzie nowy rekord! - Powiedział Gronostajowy Taniec. 
"Chwila! Widzę światło! To znaczy, że wygrałam!" 
Zadowolona wybiegłam z tuneli.
- O wilku mowa! - Powiedział mój mentor. 
Usiadłam na skale z nudów. Powoli zaczęły mi się zamykać oczy. Zasłoniłam ogonem pysk, żeby się zdrzemnąć. Wcale nie zauważą. Miodowa Łapa będzie łazić w tych jaskiniach do popołudnia! Jego strata. Ja na tym skorzystam. 
Otworzyłam oczy. Znalazłam się w przyjemnej zatoczce, wyglądała ona bajecznie! Woda tryskała z ‘’wodospadu?’’. Sama nie wiem co to.. Mama mówiła, że takie miejsce istnieje. Wodospad zasilał rwący strumień. Podeszłam do niego i schyliłam łeb, powoli zaczęłam chłeptać. Kiedy zdusiłam pragnienie, położyłam się na ciepłej skale. Ptaki ćwierkały, koniki polne gwizdały? Sama nie wiem. Czemu takie dni nie mogą być codziennie? Zero stresu, kłócących się kotów i deszczowych dni. Skała nagle zaczęła się kruszyć, a pod nią była dziura. Nie Zgadniecie! Wleciałam do niej. Na chwilę nie wstawałam z ziemi. Kiedy jednak się obudziłam, było mi gorąco. Ledwo co otworzyłam oczy, a słońce natychmiast je oślepiło. Pisnęłam. Wstałam i popatrzyłam się w dół. Upewniłam się, że słońce nie będzie mnie dalej prześladować. Z trudem otworzyłam oczy, szukając wody czy cienia. To było to samo miejsce! Zaczęłam rozglądać się za wodospadem! On musi gdzieś tu być! Zmrużyłam oczy i ujrzałam małe wgniecenie w ziemi. Podeszłam do niego i zamarłam. To tutaj powinna być woda! Co za potwór może ją tak wysuszyć. Przeszłam tak jeszcze kilka kroków i zobaczyłam małe drzewko. Bez wahania popędziłam do przodu. Zadowolona z jakiegoś cienia, położyłam się pod drzewem i zamknęłam oczy. Po chwili poczułam strasznie zimne powietrze. Otworzyłam oczy i zobaczyłam mnóstwo drzew. Piękne ogniste barwy owijały ich gałęzie. Pora opadających liści jest przepiękna! Kiedy zobaczyłam malutkie jeziorko popędziłam do niego. Poczułam dziwne pragnienie. I to nie takie fajne pragnienie. Schyliłam łeb i zaczęłam pić. Woda była zimna, kłuła mój język. Jednak chciało mi się pić, a innej wody nie było w pobliżu. Mam nadzieję, że ten sen się już skończy. Wręcz o tym marzyłam! Nie marnowałam czasu i poszłam do lasu. Drzewa jakby odrosły? Dziwne, wcześniej było tylko jedno. Zaczęłam wąchać powietrze, dopóki nie wyczułam zwierzyny. Przysiadłam i zaczęłam rozglądać się za zwierzyną. Przed moimi oczami przebiegła malutka istota. Z prędkością światła! Zadowolona zaczęłam biec za stworzeniem. Czy to królik? Może nornica! Właśnie mam na nie ochotę! Kiedy miałam złapać zwierzynę, ktoś zaczął mnie szturchać.
- Rysia Łapo! Rysia Łapo obudź się - Usłyszałam. Otworzyłam oczy i ziewnęłam.
- Wygrałaś.. Heh - Powiedział Miodowa Łapa. Pokiwałam głową i zaczęłam myć sobie futro. 
- Dobrze! Gratulujemy Rysiej Łapie, bo jako pierwsza wydostała się z tuneli! - Mruknęła Borsucza Puszcza. Na moim pyszczku pojawił się uśmiech. Pierwsza konkurencja wygrana, zostały dwie!
- Teraz wspinamy się na drzewa! - Krzyknął Miodowa Łapa. Gronostajowy Taniec kiwnął głową.
- Zatem ruszajmy! - Mruknął kremowy kocur. We czwórkę ruszyliśmy do lasu. Podekscytowana wyprzedziłam koty, zatrzymałam się koło drzew. 
- Te będą dobre? - Spytałam. Wojownicy przytaknęli, ustawiłam się przy jednym drzewie gotowa do wspinaczki. 
- Ustawcie się! Kto pierwszy wejdzie i zejdzie z drzewa, wygrywa! 
Machnęłam kilka razy ogonem. Miodowa Łapa ustawił się przy drzewie obok.
- Gotowi.. Start! - Krzyknął Gronostajowy Taniec.
Wysunęłam pazury i zaczęłam się wspinać. Mój rywal był o de mnie zdecydowanie szybszy. Jego przeklęte łapy! Przegram i wyjdę na pośmiewisko! Kiedy dotarłam na szczyt drzewa, Miodowa Łapa już schodził, załamana w pośpiechu zaczęłam schodzić. Jednak to na nic, kiedy dotarłam na dół, uczeń patrzył się z uśmiechem na mnie. W następnej konkurencji zerwę ci ten uśmieszek z twarzy!
- Wygrywa Miodowa Łapa! - Mruknęła Borsucza Puszcza.
- Od razu przejdziemy do ostatniej konkurencji! Czyli walki! Ustawcie się na miejsca! - Powiedziała wojowniczka.
- Możemy trochę odpocząć? - Mruknął Miodowa Łapa.
- Właśnie powalczymy jutro! - Powiedziałam. Wojownicy spojrzeli się na siebie i przytaknęli. Nie czekając, pomknęłam do obozu.

***

Księżyc pojawił się na niebie. Zmęczona rozciągnęłam się i położyłam w swoim legowisku. Nie pospałam jednak długo, cały czas napadało mnie, żeby wyjść do lasu. Cicho wstałam i wyszłam z legowiska. Kiepsko by było, gdyby mnie teraz ktoś przyłapał. Bezszelestnie wyszłam z obozu. Pobiegłam, gdzie pieprz rośnie, sama nie wiem po co. Biegłam co sił, by dotrzeć gdziekolwiek. Chciałam na chwilę nie przebywać w pobliżu innych kotów. Zdyszana na chwilę kucnęłam, aby zaraz biec dalej. Ruszyłam z miejsca, jakby to był maraton. Wspięłam się na drzewo, kiedy już położyłam się, na jednej z gałęzi usłyszałam dziwny dźwięk. Nie poruszyło mnie to, ale zaraz po odgłosach z wysokiej trawy wyłonił się królik. A zaraz za nim ruda kotka. Jak ona śmie wchodzić na nasze terytorium! Teraz ten królik jest nasz! Napięłam mięśnie i zeskoczyłam prosto na nią. Zdezorientowana ruda krzątała się na ziemi. Szybko z niej zeszłam, kotka zaczęła szukać sprawcy. Jej mina była naburmuszona. Cała czerwona. Pachniała Klanem Burzy!
- Miło mi poznać królikojada! Powiedz mi, co robisz na naszym terytorium? - Mruknęłam. Ruda nie zauważyła mnie. W międzyczasie bezszelestnie wspięłam się na drzewo, by zrobić dobre wrażenie. Położyłam się na jednej z gałęzi jak gdyby nigdy nic.
- Bu - Mruknęłam.


<Nieznajoma?>
[1230 słów + nawigacja w tunelach, wspinaczka na drzewa]

[przyznano 25% + 5%]

Od Topielcowego Lamentu CD. Lament (Lamentującej Łapy)

Uchylił łeb i w ciszy wszedł do spowitego mrokiem legowiska uczniaków. To miejsce od razu przytłoczyło go przykrymi wspomnieniami i automatycznie wzdrygnął się w odpowiedzi na nieprzyjemny dreszcz. Był środek nocy, a on jak gdyby nigdy nic przechadzał się po obozie, szukając Lamentującej Łapy, jakby mając nadzieję, że ta zechciała ruszyć w końcu swoje leniwe dupsko. Jednakże nie, musiał znaleźć ją akurat tutaj, śpiącą głęboko niczym głaz. Przez pewien czas przypatrywał się jej klatce piersiowej, która unosiła się wraz z każdym tchnieniem, aż w końcu odważył się pedantycznym gestem tknąć ją boleśnie w bok.
Jej oczy powoli się uchyliły, nadal zamroczone snem. Nie zwrócił jednak na to uwagi, wstał, skierował się już ku wyjściu z legowiska i nie patrząc, czy młodsza za nim podąża, rzucił tylko jedno, suche słowo:
— Wstajemy.
— Tak wcześnie? — Westchnęła gdzieś z tyłu. Usłyszał jak jej szczęki rozwarły się w szerokim ziewnięciu, gdy, wciąż nieprzytomna, podeszła do ojca.
Przez kilka długich uderzeń serca zastanawiał się, czy warto jest zniżyć się do jej poziomu jakim było odpowiadanie, choć oczywiście jego sumienie wygrało walkę i nie odwracając się, skwitował:
— Żeby być dobrym, trzeba ćwiczyć. A im więcej treningu, tym lepiej, zważając także uwagę na to, że jako jedyna z uczniaków nauczysz się ruszać rano dupsko z legowiska i będziesz mogła się pochwalić lepszymi wynikami i zdrowszym trybem życia.
Między nimi zawisła na kilka chwil nieprzyjemna cisza, aż w końcu, gdyby córka chciała dodać swoje dwa grosze, dodał:
— Nie warto kwestionować moich wyborów. Uwierz mi.
W trakcie rzucenia tych kilku słów ich dialogu (jeśli można go tak nazwać) w końcu dotarli do wyjścia z obozu. Burknął coś do wartowników o wyjściu pooddychać świeżym powietrzem czy innych pierdołach i żwawym krokiem, jak najszybciej wszedł w obszar sosen.
— Jak wolisz. — Odparła półgębkiem, podążając za nim. Nie podważała jego opinii, jednak był pewien, że się z nią nie zgadzała.
— Co będziemy teraz ćwiczyć? — Odezwała się ponownie, ziewając. — Nauczysz mnie walki?
Spojrzał na nią spode łba, można by nawet i powiedzieć, że napastliwie. Uniósł prowokującą brew, a słysząc w odpowiedzi tylko milczenie, uniósł pysk ku niebu i jęknął z rozpaczą.
— Myślę, że umiejętność nie zadawania idiotycznych pytań — prychnął zniesmaczony, mlaskając pyskiem. — Zawsze zaczyna się od teorii i do tego polowania. O walce możesz sobie pomarzyć, chyba, że zamierzasz mi przedstawić swoje umiejętności w tymże zakresie.
Na jej pysku pojawił się grymas niezadowolenia i wydać by się mogło, że gdyby miała dłuższy ogon, strzepnęła by nim z irytacją.
— Tylko zapytałam. — Odburknęła, uderzając łapą najbliższą kępkę mchu. — Z resztą, umiem bić Skarabeusz i Ryś! Miodka też, ale on się nie liczy. Poza tym, sam zobaczysz, pójdzie mi dobrze. Nie minie wiele czasu, a będziesz mógł nauczyć mnie tej całej walki.
— W porządku. — Odpowiedział sucho, swoim tonem jasno sugerując, że nie ma ochoty ciągnąć dalej tego niewygodnego tematu. — Co wiesz o pozycjach łowieckich?
Rozejrzała się, błądząc wzrokiem po okolicy.
— No... Trzeba się schylić, czy coś. — Odparła, szurając łapami.
— Tak? — spytał z irytacją, unosząc prowokująco brew. Nie chciał być tak chamski. Doświadczył jednak na swojej skórze, że takie techniki działają... — Naprawdę te kilka księżyców od twojego narodzenia poszły na marne? Nie zamierzam się za ciebie wstydzić.
Z wyraźnym trudem przełknęła ślinę, wbijając wzrok w ziemię. Kilka razy wysunęła i schowała pazury, po czym znowu się odezwała, tym razem zdecydowanie ciszej:
— I trzeba wysoko unosić łapy... I uważać, na jakim gruncie się stąpa... — Wydusiła, nerwowo przestępując z nogi na nogę.
— Dobrze — skwitował, nie racząc jej nawet spojrzeniem. — Spróbuj przedstawić mi jako tako zarys takiej pozycji. Nie wymagam perfekcji — dodał jednak szybko, co było do niego dość niepodobne. Może po prostu... Zrobiło mu się... Żal? Nie ma szans.
Wzięła jeden, krótki wdech. Posłała mistrzowi szybkie spojrzenie i niezgrabnie schyliła się, przypadając brzuchem do ziemi. Wbiła pazury w podłoże, najpewniej żeby się lepiej ustabilizować.
Uniósł z lekkim podziwem brwi, przygladając się przykurczonej kotce.
— Całkiem nieźle — pochwalił. —Trzymaj tylko brzuch wyżej. Nie chcemy się ujawniać, jednak jeśli nasze podbrzusze muska trawę, zwierzyna jest w stanie to wyczuć.
Pokiwała głową, delikatnie prostując łapy.
— Tak jest dobrze? — Zapytała, spoglądając na niego z niepewnością. — Możemy zrobić już coś innego?
Po raz kolejny przybrał wyrafinowaną i chłodną maskę.
— Nie ma tragedii. Przechodzimy do praktyki, pokaż, co potrafisz — rzucił wyzywająco, wbijając w nią swój ognisty wzrok.
Wyzwanie najwyraźniej zostało przyjęte. Wziąwszy głęboki wdech, delikatnie uchyliła swój szary pysk. Dymna nastawiła uszy, powoli ruszając do przodu, ku rzekomej zwierzynie.
Uczennica wysunęła pazury i odbiła się tylnymi łapami od ziemi, naskakując na ofiarę. Atak nie był jednak dobrze przemyślany, gdyż zwierzątko odskoczyło, chowając się gdzieś w krzakach.
Uczennica syknęła, uderzając łapą o ziemię. W powietrze wzbił się kurz i piach.
— Lisie łajno! — Warknęła, odwracając się w kierunku Topielca ze złością wymalowaną na pysku.
— Było bardziej uważać — prychnął zniesmaczony, niedelikatnie otrzepując ją z pyłu i okruszków liści. — I na co się spieszysz? Najpewniej prędzej czy później przez ten chory popęd dojdzie do tragedii — wtrącił także, strzepując krótkim ogonem ze wzgardą.
— Niby jakiej? — odparła, przewracając oczami i krzywiąc się, gdy ja czyścił. — Możemy wreszcie zrobić coś innego?
— Nie, dopóki nie nauczysz się szacunku do starszych. Nie toleruję pyskowania — warknął.
Prychnęła.
— Traktuję cię z szacunkiem! Poza tym, chcesz, abym była gorsza od innych uczniów? Jestem pewna, że Ryś i Miodek są już o wiele dalej i uczą się walki, a nie polowania!
Uniósł już któryś raz tego dnia brew, jednak już z o wiele mniejszą pewnością. Nie chciał przyznawać tego przed samym sobą, ale Lament zdecydowanie dotarła do sedna sprawy. Odchrząknął cicho i z niechęcią odparł:
— No dobrze, spróbujmy.
Uśmiechnęła się, najwyraźniej zadowolona z wygrania sprawy.
— Od czego zaczniemy? — Zapytała od razu, rozglądając się, jakby w poszukiwaniu jakichś wskazówek.
— Od... — rzucił i popadł w rzekome zamyślenie. Wystarczyła chwila nieuwagi uczennicy i już wylądowała na ziemi, podcięta przez niego chwilę wcześniej. — Punkt pierwszy: czujność.
Zmarszczyła nos, zniesmaczona otrzepując się i wstając z podłoża.
— Dlaczego mam być czujna w stosunku do ciebie! Przecież jesteś moim tatą... — Westchnęła, jednak zaparła się łapkami, jak gdyby na wszelki wypadek przed ponownym przewróceniem.
— Czyżby? — rzucił, unosząc brew. — To, że jestem twoim ojcem, z niczego cię nie zwalnia. A poza tym — dodał, wskazując łapą na niebo — robi się już późno. Wracajmy do obozu, nim się ściemni. Gdyby nie twoje głupie pogaduszki, już dawno umiałabyś jakiś manewr.
Oburzyła się, marszcząc brwi ze złością.
— Nie chcę jeszcze wracać. — Stwierdziła, tupiąc łapką ze złością. — Niczego mnie nie nauczyłeś!
Przewrócił oczami.
— Znowu cię mam — wytknął jej. — Dopiero co wyszliśmy, świt wstaje. Dawaj, pokaż, co potrafisz, zamiast marudzić.


<Lament??>
[1064 słów]

[przyznano 11%]

26 listopada 2024

Od Promiennej Łapy (Promienistego Słońca)

Było coraz zimniej. Coraz bardziej i bardziej. Jeszcze parę dni i można by powiedzieć, że już jest Pora Nagich Liści. Nie cieszyło mnie to, a wręcz martwiło. Jedzenia będzie coraz mniej. Głód nie jest fajny. Fakt, nie zostałem przez niego jakoś dotknięty, ale wole mieć brzuch pełny i nie musieć się martwić, czy będzie co upolować. W każdym razie słońce już zachodziło, a ja odpoczywałem sobie przed moim legowiskiem. Siedziałem na zimnej ziemi; zastanawiałem się, kiedy zostanę wojownikiem. Powoli zaczynałem się już niecierpliwić. Kiedy zyskam wreszcie moje wojownicze imię? Na Klan Gwiazdy! Byłem już nieco zirytowany tym. Miałem tylko nadzieje, że szybko zyskam nową rangę. Z owych zastanowień wyrwała mnie krótkowłosa czarno-biała kotka. Szła w moim kierunku, cieszyłem się na widok matki. Zielone Wzgórze patrzyła na mnie swymi zielonymi ślepiami, podchodząc do mnie.— Cześć Mamo! — powiedziałem, podchodząc do kocicy.
— Dzień dobry Promyczku — wymruczała kocica.
— Coś się stało mamusiu? — zapytałem szybko.
— A co, nie mogę syna odwiedzić? — powiedziała kocica żartobliwym tonem.
— W każdym razie… — rzekłem, przerywając, gdy usłyszałem głośny dźwięk.
— Niech wszystkie koty na tyle dorosłe, by samodzielnie polować, zbiorą się pod Mównicą na zebranie Klanu — Srokoszowa Gwiazda krzyknął, stojąc na mównicy.
— No to idziemy? — powiedziała kocica.
— Tak, mamo — mruknąłem. Ciekawe co chcę kocur ogłosić!
Poszliśmy razem do grupy innych kotów, która natychmiast zebrała się pod skałą.
— Promienna Łapo, wystąp! — powiedział szaro-biały kocur.
Nieco zdezorientowany zrobiłem to. Dopiero po chwili domyślając się, że może chodzić o to, że chcę uczynić mnie wojownikiem.
— Ja, Srokoszowa Gwiazda przywódca Klanu Klifu, wzywam moich walecznych przodków, aby spojrzeli na tego ucznia. Trenował pilnie, aby poznać zasady waszego szlachetnego kodeksu. Polecam go wam jako kolejnego wojownika.
Promienna Łapo, czy przysięgasz przestrzegać kodeksu wojownika i chronić swój klan nawet za cenę życia? — powiedział, pytając mnie.
— Ja przysięgam! — powiedziałem podekscytowany tym, co ma nastąpić. Zacząłem mimowolnie przebierać łapkami w miejscu.
— Mocą Klanu Gwiazdy nadaję ci imię wojownika. Promienna Łapo, od tej pory będziesz znany jako Promieniste Słońce. Klan Gwiazdy ceni twoje pozytywne myślenie i Samodzielność oraz wita cię jako nowego wojownika Klanu Klifu! — rzekł dostojnym tonem.
Byłem szczęśliwy. Chciało mi się krzyczeć z radości. Wreszcie zostałem wojownikiem! Kto by się spodziewał, że wreszcie mi się udało! Klan zaczął krzyczeć moje nowe imię. Życie było cudowne.
— Klanie Klifu! Koniec zebrania! — krzykną Srokoszowa Gwiazda i zeszedł z mównicy.
Koty powoli zaczęły się oddalać. A ja? Byłem po prostu szczęśliwy i gotowy odbyć nocną czuwanie.

Od Miodowej Łapy

Miodowa łapa czekał na polanie na Borsuczą Puszczę, jego nową mentorkę, dzień po ceremonii. Nie pałała do niego sympatią, wręcz z tłumu mógł zobaczyć spojrzenie, którym go mierzyła; było wręcz drwiące z niego. Na szczęście nie nawiązał z nią kontaktu wzrokowego, by uniknąć konfrontacji. Czyżby zrobił złe pierwsze wrażenie? Chciał tak dobrze wypaść, a teraz nie wie, co ona o nim myśli! Nagle usłyszał ciężkie kroki, to była ona bura umięśniona kotka, a jej uśmiech wręcz był krzywy, gdy tylko go dojrzała podeszła do niego.— Miodowa Łapo, mam nadzieję, że jesteś gotowy na swój pierwszy trening, bo nie toleruję nieprzygotowania. —
Spoglądała na niego swoimi tajemniczymi ślepiami, które były zmrużone, a ich złocistość tym bardziej sprawiała, że wyglądały one majestatycznie. Kocur tylko powiedział do niej.
— Oczywiście Borsucza Puszczo.
Wojowniczka tylko poprawiła swój uśmiech na mniej krzywy i odparła.
— Skoro tak, to powinniśmy już iść, w końcu nie możemy zmarnować całego dnia na niczym. — Skierowała się po tym do wyjścia z obozu, a Miodowa łapa dotrzymywał jej kroku, zastanawiając, czego się nauczy na swoim treningu, bowiem miał nadzieję, że będzie ciekawie.
Szedł przez las, podążając za swoją mentorką. Sprawdzał, przy okazji, czy spotka miejsce, gdzie został pozostawiony na próbie nocnej, ale nie zauważył charakterystycznych krzaków ani drzew. Gdy tylko szedł za nią, czuł, że las się kończy i idą w przestrzeń bez drzew. Kocur był lekko zaniepokojony tą łysością.
— Co to za miejsce? Jakoś tu łyso i bezdrzewnie.
Spojrzał, lekko zaniepokojony, na nią. Ta tylko spojrzała na niego, utrzymując to samo tempo chodu.
— Owszem, ale nie mamy tu postoju, nasz cel jest tam.
Pokazała głową wielkie drzewo na horyzoncie, a gdy tylko podeszli do niego bliżej, kocur mógł zobaczyć, że jest dość martwe i zakręcone. Było ono jedynym konarem w tym miejscu, a jedyne, co zdawało się rosnąć wokół niego, to były cierniste krzewy, które dość gęsto rozciągały się na prawie całym terenie. To było dość ponure miejsce, ciekawe, po co tu przybyli? W końcu to tylko spróchniałe drzewo, które wyglądało jak wyciągnięte z najstraszniejszej opowieści starszyzny.
— To drzewo, które widzisz, to Cierniste Drzewo, grzebie się tu zmarłe koty z naszego klanu.
Jego mentorka powiedziała, siedząc przez chwilę, pielęgnując swoje futro, zaś kocur podszedł bliżej jakże mrocznego drzewa. To by wyjaśniało, dlaczego wydaje się jeszcze bardziej ponure; jak w sumie całe to miejsce. Gdy tylko kotka skończyła po krótkim czasie oczyszczać futro, to przywołała.
— To na tyle. Teraz będę ci pokazywać więcej miejsc w naszym klanie, po granice, aż po inne miejsca, jak te, więc musisz się spodziewać, że przejdziemy bardzo długi dystans oraz obejrzymy większość terenów.
Większość! To było niewyobrażalne; im to wręcz cały dzień zajmie! Kocur wrócił do mentorki, po czym ruszył za nią, spacerując z niedowierzaniem, blisko rzeki. Przyglądał się on, idąc, swojemu odbiciu w wodzie. Ciekawe, jak to było być rybą? Albo wodnym płazem lub gadem. Lecz gdyby Miodek miał wybierać, to wolałby być płazem, bowiem jaszczurki wydawały mu się zawsze zwinniejsze i mogły żyć blisko rzek, i na leśnych terenach, i przy okazji dobrze polowały. Rzeka wydawała się przez ten czas prosta. Aż w końcu nie dostrzegł, jak skręca. Miodowa Łapa nie zatrzymał się jednak przy skręcie rzeki, przez co nieświadomie przekroczył granicę. Borsucza Puszcza natomiast się zatrzymała, pozostając na terenie Klanu Wilka.
— Wracaj tu najprędzej! Właśnie przekroczyłeś granicę z Klanem Klifu. Masz szczęście, że nie ma tu patrolu, bo gdyby był zapewne już, by cię rozszarpali bez problemu, niczym lisie łajno, a twoja budowa patyka, by im dość to ułatwiła!
Powiedziała dość złośliwie, po czym poszła wzdłuż granicy, a lekko zawstydzony kocur podążał za nią, by się nie zgubić na granicy z Klanem Klifu i nie spotkać z niego żadnych kotów.

* * *

Kocur już czuł zmęczenie w łapach; ile jeszcze tego było? Z tego, co mówiła, to mieli zwiedzić większość terenów, ale szczerze, potrzebował chwilę odetchnąć, spojrzał więc na swoją mentorkę.
— Możemy zrobić postój? Już mnie łapyyy bolą!
Kotka zmierzyła go wzrokiem.
— Oczywiście, że nie! Jak dotrzemy do potwornej przełęczy, to może chwile staniemy. Ale takie przerwy co chwilę są tylko dla słabych! Dlatego będzie tylko jedna na ten dzień. I przy okazji przynajmniej twoje łapy może się powiększą, bo tak wyglądają, jakby ci lawina je zmiażdżyła.
Odpowiedziała, rzucając negatywną gadkę na koniec, jednak Miodowa Łapa nic nie powiedział, zaglądając tylko w ciszy na swoje łapy. Czy naprawdę aż tak źle wyglądały? Uczeń rozmyślał nad tym, idąc za Borsuczą Puszczą, dopóki znowu nie usłyszał jej donośnego głosu.
— Teraz już idziemy wzdłuż granicy z Klanem Burzy, więc mamy już za sobą granicę z Klanem Klifu. Niedługo dojdziemy do Potwornej Przełęczy.
Kocur poczuł choć trochę radości w sobie, gdy w końcu była mowa o miejscu, w którym miał odpocząć! Miał bowiem wrażenie, że niedługo łapy mu odmówią posłuszeństwa z przemęczenia oraz doszło do tego straszne burczenie w brzuchu; od rana nic nie jadł, a słońce już powoli chciało dotykać ziemi i niebo robiło się różowe. W końcu dotarli do dziwnego, według niego, zjawiska; był to jakiś dziwny, biały, wąski kamień, który utknął pomiędzy dwoma innymi. Miejsce to było wręcz tak nietypowe i ciekawe, że kocur nie mógł oderwać wzroku od tego czegoś. Może jego mentorka coś wiedziała, w końcu dłużej stąpała na tym świecie niż on.
— Co to jest Borsucza Puszczo?
Spoglądał pytającym wzrokiem na nią, ta tylko spojrzała na niego, a później na obiekt.
— Nie wiadomo, co to. To coś ma różne, nadane imiona, lecz najczęściej jest to nazywane skrzydłem potwora, które spadło z niebios.
Skrzydło potwora?!? Brzmiało to bardzo epicko. Szczerze, chciał zobaczyć latającego potwora, w końcu, to, by było najciekawsze, co, by zobaczył. Potwory dwunożnych były często spotykane i często o nich słyszał, choć nigdy nie widział, ale o latającym potworze to raczej nikt nie mówił, że go zobaczył na własne oczy. Dlatego będzie tym, który pierwszy go uchwyci swym wzrokiem. Obrócił on głowę, by zobaczyć, jak tam z Borsuczą Puszczą. Zobaczył, że jak była, tak zniknęła. Kocur się przestraszył, w końcu przecież niedawno tu była, wręcz była obok niego! Czyżby jakiś zwierz ją zabrał, albo potwór? Kocur na samą myśl miał dreszcze i przerażenie w oczach, jednak nagle usłyszał szmer w krzakach i skoczył ze strachu zjeżony. Szybko się uspokoił, bowiem to była tylko jego mentorka z dwoma wiewiórka mi w pysku, jedną mu rzuciła.
— Szliśmy bardzo długo, dlatego musimy coś zjeść, zanim dojdziemy do Spalonej zatoczki.
Uczeń bez namysłu rzucił się na jedzenie, gdy tylko zagryzł się w wiewiórkę, po czym, po jednym gryzie wciągnął ją w całości. Potem oblizał się; w końcu miał coś w żołądku, bowiem od samego rana, aż do teraz, nie zatrzymywali się w ogóle. Kocur był zadowolony, że coś zjadł. Zobaczył, że Borsucza Puszcza wstała i poszła przed siebie. Kocur poszedł za nią, mając nadzieję, że Spalona Zatoczka będzie ostatnią atrakcją na dziś, którą zobaczył, bo powoli tęsknił za domem.

* * *

Dwójka kotów szła przez gęsty las, kocurowi opadały powieki i było już powoli ciemno. Zaczął on sobie wtedy wyobrażać, jak wyglądała Spalona Zatoka, żeby nie zasnąć. Pomyślał on wtedy o wodzie, która mogła się spalić, tylko że przecież woda nie mogła się palić to, jak, to było możliwe? Po prostu ta nazwa była tak dziwna dla niego, to tak, jak powiedzieć, że lód jest ciepły albo że wiatr jest gęsty, to takie bezsensowne! Miał nadzieję, że wszystko się wyjaśni, jak dojdzie do tego nietypowego miejsca. Gdy spoglądał na Borsuczą Puszczę, widział po niej zmęczenie, lecz kotka nie przyznawała się do tego. W końcu wyszli z lasu i zobaczył jezioro, i to dość ogromne… Na pewno przejście na około zajęłoby mu więcej niż zwiedzenie całego Klanu Wilka! Lecz nie tylko wielkie jezioro było ciekawe, było też widać z daleka wyspę z drzewem. Zobaczył, że kotka poszła bliżej jeziora, a gdy tylko skończyła, powiedziała.
— Spalona Zatoka kiedyś wyglądała na bardziej zieloną, ale po burzy, wiele księżyców temu, stała się spaloną wyspą bez życia. Kiedyś była odwiedzana, ale mało kto teraz do niej zagląda. Po prostu ci pokazałam, bo ta wyspa też należy do naszych terenów. A teraz chodźmy do obozu, bo mi się nie chce tu być.
Wojowniczka poszła w stronę obozu, a Miodowa Łapa, który napełniał pyszczek wodą, wtedy, jak ona gadała, szybko przełknął wodę, po czym zaczął gonić kotkę, by nie zostać w ciemnym lesie samemu.

* * *

Księżyc już był na niebie, a gwiazdy były dość widoczne. Dwójka klanowiczów już wróciła do swojego obozu. Bez słowa Borsucza Puszcza opuściła terminatora, kierując się w stronę legowiska wojowników, po czym zniknęła już mu z oczu. Uczeń postanowił zrobić to samo, był już tak zmęczony, że pognał do legowiska uczniów, jednak gdy wszedł do środka, musiał uważać, by nie obudzić innych, tak więc przecisnął się, po czym rzucił się na swoje posłanie i szybko zasnął.

[1432 słowa]

[przyznano 29%]