Źle mu się spało tej nocy. Był zbyt zestresowany złożoną młodej kotce obietnicy. Przecież zwieje mu, jak weźmie ją na spacer, a nie będzie trzymał ją za ogon całą drogę. Chodzenie wokół obozu może nie usatysfakcjonuje jej jakoś bardzo, ale powinno wystarczyć.
Uderzył głową we własne łapy, załamany tym nagłym pomysłem, który przyszedł mu na myśl w panice, że liliowa nocą czmychnie wprost do rzeki i w najlepszym przypadku po prostu utonie, zamiast zostać zeżartą żywcem przez krwiożerczą rybę.
Unikał żłobka, ale za każdym razem, gdy spoglądał w jego kierunku, wydawało mu się widzieć ten ciekawski pysk, oczekujący go. Specjalnie dlatego przez większość dnia starał się przebywać poza obozem, byleby móc w razie co wytłumaczyć się nadmiarem zadań i brakiem czasu. W końcu był zastępcą, może i niezbyt lubianym, ale swoje dodatkowe obowiązki miał.
Pod wieczór w końcu coś w nim jednak tchnęło. Kocie mogło czuć się zagubione w obcym miejscu, taki spacer mógłby pomóc zapoznać jej się z nowym życie. Pokazałby, że jest tu bezpiecznie i nie ma się czym martwić, a wyglądający groźnie wojownicy wcale nie chcą jej skrzywdzić.
No, może niektórzy.
Skierował swe kroki w stronę żłobka. Zatrzymał się przed nim, rozglądając się na boki, naiwnie oczekując, że ktoś zaraz przybiegnie i wybawi go od tego spotkania, mówiąc, że ma ważniejsze sprawy na głowie.
W końcu jednak oprzytomniał. Czuł taki lęk przed kociakiem? Czy to już największa oznaka bycia żałosnym tchórzem? Nic mu nie zrobi, a jak zwieje, to nie powinni mu mieć tego za złe. Były przecież inne porwane zwariowanej samotniczce kocięta, kto by się przejmował stratą jednego?
Przełknął ślinę i wszedł do środka. Liliowa leżała gdzieś z boku. Rzuciła mu się od razu w oczy, przez wzgląd na wykręcone uszy.
Westchnął, podchodząc do niej. Siedziała tyłem, więc niemrawo pacnął ją w plecy, nie wiedząc, jak inaczej zwrócić jej uwagę.
— Um ty... — Nie znał jej imienia. A może mu mówiła, tylko zapomniał. — Przypomnisz mi, jak na ciebie wołają?
— Kminek — odparła, patrząc na niego wyczekująco.
— Dobrze Kminek, w takim razie chyba czas na obiecany spacer — mruknął, spoglądając na swoją siostrę. Skinął jej głową, na znak, że zajmie się małą na jakiś czas. Echo nie sprzeciwiła się temu, więc po prostu wyszedł ze swoją nową towarzyszką.
— Nie pójdziemy oczywiście nie wiadomo gdzie, mimo wszystko jesteś młoda i twoje miejsce jest we żłobku. I proszę, nie zbliżaj się do wody — ostrzegł wręcz błagalnym tonem. — Nie chcę cię mieć na sumieniu.
Przeszedł się z nią po całej wysepce. Wskazał ponownie każde legowisko, pozwolił jej z bliska przyjrzeć się stosowi ze zwierzyną i pomknął dalej, wahając się przy kładce na drugą stronę, na stały ląd.
Było tam za dużo drzew, jakby zniknęła mu w jednym ze krzaków, to by się skończyła zabawa.
— Wracamy — oświadczył spokojnie. — Nie mam już gdzie więcej cię zabrać, musisz zadowolić się tym, co widziałaś — wymamrotał.
Uderzył głową we własne łapy, załamany tym nagłym pomysłem, który przyszedł mu na myśl w panice, że liliowa nocą czmychnie wprost do rzeki i w najlepszym przypadku po prostu utonie, zamiast zostać zeżartą żywcem przez krwiożerczą rybę.
Unikał żłobka, ale za każdym razem, gdy spoglądał w jego kierunku, wydawało mu się widzieć ten ciekawski pysk, oczekujący go. Specjalnie dlatego przez większość dnia starał się przebywać poza obozem, byleby móc w razie co wytłumaczyć się nadmiarem zadań i brakiem czasu. W końcu był zastępcą, może i niezbyt lubianym, ale swoje dodatkowe obowiązki miał.
Pod wieczór w końcu coś w nim jednak tchnęło. Kocie mogło czuć się zagubione w obcym miejscu, taki spacer mógłby pomóc zapoznać jej się z nowym życie. Pokazałby, że jest tu bezpiecznie i nie ma się czym martwić, a wyglądający groźnie wojownicy wcale nie chcą jej skrzywdzić.
No, może niektórzy.
Skierował swe kroki w stronę żłobka. Zatrzymał się przed nim, rozglądając się na boki, naiwnie oczekując, że ktoś zaraz przybiegnie i wybawi go od tego spotkania, mówiąc, że ma ważniejsze sprawy na głowie.
W końcu jednak oprzytomniał. Czuł taki lęk przed kociakiem? Czy to już największa oznaka bycia żałosnym tchórzem? Nic mu nie zrobi, a jak zwieje, to nie powinni mu mieć tego za złe. Były przecież inne porwane zwariowanej samotniczce kocięta, kto by się przejmował stratą jednego?
Przełknął ślinę i wszedł do środka. Liliowa leżała gdzieś z boku. Rzuciła mu się od razu w oczy, przez wzgląd na wykręcone uszy.
Westchnął, podchodząc do niej. Siedziała tyłem, więc niemrawo pacnął ją w plecy, nie wiedząc, jak inaczej zwrócić jej uwagę.
— Um ty... — Nie znał jej imienia. A może mu mówiła, tylko zapomniał. — Przypomnisz mi, jak na ciebie wołają?
— Kminek — odparła, patrząc na niego wyczekująco.
— Dobrze Kminek, w takim razie chyba czas na obiecany spacer — mruknął, spoglądając na swoją siostrę. Skinął jej głową, na znak, że zajmie się małą na jakiś czas. Echo nie sprzeciwiła się temu, więc po prostu wyszedł ze swoją nową towarzyszką.
— Nie pójdziemy oczywiście nie wiadomo gdzie, mimo wszystko jesteś młoda i twoje miejsce jest we żłobku. I proszę, nie zbliżaj się do wody — ostrzegł wręcz błagalnym tonem. — Nie chcę cię mieć na sumieniu.
Przeszedł się z nią po całej wysepce. Wskazał ponownie każde legowisko, pozwolił jej z bliska przyjrzeć się stosowi ze zwierzyną i pomknął dalej, wahając się przy kładce na drugą stronę, na stały ląd.
Było tam za dużo drzew, jakby zniknęła mu w jednym ze krzaków, to by się skończyła zabawa.
— Wracamy — oświadczył spokojnie. — Nie mam już gdzie więcej cię zabrać, musisz zadowolić się tym, co widziałaś — wymamrotał.
<Kminek?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz