Pędzący Wiatr, a raczej Zdradziecka Rybka powrócił do klanu, przez co zaczęła ogarniać go niemała panika. Czy kocur wiedział, że to on wydał go Kruczej? Głupie pytanie, to było oczywiste, nikt inny tego nie wiedział. Wtedy nad rzeką byli sami, a kto inny nie przyleciałby do liderki z takimi informacjami.
Przełknął ślinę, starając się żyć normalnie. Nieraz słyszał o tym, co spotykało czekoladowe, ale udawał po prostu głuchego. Gdy dostrzegał go doszczętnie przemoczonego, mrużył oczy i zmienił swój kierunek spaceru. Był ślepy na jego cierpienie, bo wiedział, że jest temu winny. A to tylko dlatego, że był zwykłym tchórzem i spanikował, gdy czarna zaczęła oskarżać go o zbyt wiele rzeczy.
Nie mogło być jednak dobrze. Nastał dzień, gdzie nieświadomie przyszło mu wdać się w konwersację ze swoim byłym przyjacielem. Choć czy kiedykolwiek ich znajomość znalazła się na takim poziomie? Po tym, jak wydawało mu się, że w Klanie Burzy jakkolwiek się do siebie zbliżyli, tak teraz sam to wszystko zaprzepaścił.
Spokój przerwał mu Bażancie Futro, idący do niego z miną, jakby szykował już dla niego bojowe zdanie. Niezbyt dobrze wyglądał. Miał sterczącą sierść i zaspany wzrok. Widać było po nim zmęczenie.
— Rudzikowy Śpiewie? Czy mógłbyś mi pomóc? — spytał, ale jego ton głosu wskazywał na to, że odmowy by raczej nie przyjął.
Rudy drgnął, słysząc, że ktokolwiek zwraca się do niego z prośbą o pomoc. Był przyzwyczajony do krzywych i niechętnych spojrzeń, jakby rzeczywiście wygadał Klanowi Burzy wszystkie ich sekrety.
— Pewnie mógłbym, ale to zależy od okoliczności — mruknął. — Jeśli mam jakkolwiek się komuś narazić, to przykro mi, poszukaj kogoś rozsądniejszego — poprosił. — Opinia innych o mnie jest już wystarczająco szemrana — stwierdził z westchnięciem.
— To dotyczy twojego kochasia z Klanu Burzy — miauknął. — Nie mam już sił się z nim użerać, gdy śpi. Pomóż mi go pilnować — polecił.
— Kocha... — urwał natychmiastowo, uspokajając oddech. Nie chodziło mu o Żara, miał na myśli Pędzącego, a raczej aktualnie Rybkę. — Ah, nie jest moim kochasiem i nie sądzę, by chciał mojej obecności po tym wszystkim — wyjaśnił. — Serio, lepiej będzie, jak poszukasz pomocy gdzie indziej.
— Myślę, że chcę, bo ty jeden wiesz, co przeżył i może znajdziesz na to sposób. Chodź. Nie marudź i nie zachowuj się jak tchórz — powiedział, dając mu łapą po grzbiecie, by ten wstał.
Przeszedł go dreszcz. Znowu to słowo, które prześladowało go od dawna i które każdy kierował w jego stronę. Dźwignął się z ziemi i niepewnie ruszył za kocurem, obawiając się z każdym krokiem coraz bardziej spotkania z czekoladowym. Przecież ten na pewno domyślił się, skąd Krucza wiedziała o jego zdradzie. Rozszarpie go jak nic.
— Więc słuchaj. Muszę cię ostrzec. Gdy śpi, wstępuje w niego demon. Rzuca się, wrzeszczy, a ostatnio porozrywał sobie łapy. Dlatego będziesz pilnował, aby nic sobie znów nie zrobił. Przyciśnij go do ziemi i na nim leż, a pysk napchaj mchem. Ja w tym czasie się prześpię, bo już nie wyrabiam. — Ziewnął.
Cętkowany zmrużył oczy, nie patrząc nawet na niego. O czym on mówił? Nie może być aż tak źle.
— Dobra, mogę go popilnować — rzekł z niechęcią.
Tak jak przewidywał, Zdradziecka Rybka na jego widok skrzywił pysk i spojrzał z wyrzutami na Bażancie Futro.
— A on czego tu? — warknął, patrząc na niego zmęczonym wzrokiem. — Jesteś z siebie zadowolony? Zniszczyłeś mi życie.
Rudzik położył uszy po sobie, starając się nie wyrazić żadnych emocji.
— Wyszło, jak wyszło, miałem swoje powody — wymamrotał.
— Ciekawe jakie — prychnął. — Podkuliłeś ogon i zrzuciłeś całą winę na mnie. Wspaniały z ciebie zastępca. Nawet nie potrafisz walczyć o swoją posadę.
Skrzywił się. Wielu się dziwiło, że wrócił do klanu i nie zareagował w ogóle na zmianę władzy. Zbyt bardzo wierzył, że wojownicy wolą to, co jest teraz. Jego mieli za tchórze i drugiego zdrajcę. Co gorsza — mieli rację.
— Nie kłóćcie się — odezwał się Bażant, wskazując na żółtookiego. — Ty masz spać. On cię popilnuje — dodał, spoglądając na rudego.
— Co?! — czekoladowy sapnął zdumiony. — Ygh... Nie wiem, czy to odpowiednia osoba. Pewnie się popłacze...
— To może polecę po Kruczą Gwiazdę, ona z tobą chętnie posiedzi — syknął Rudzik, spoglądając niechętnie na Bażancie Futro. — Widzisz? Nie chce mnie, nic tu po mnie — mruknął.
Rybka nastroszył sierść na to, wbijając wzrok w łapy.
— Nie. Siadaj, a ty spać. Mam was dosyć. Byliście w Klanie Burzy, to teraz o siebie dbajcie. Jak wyjdziesz stąd — zwrócił się do Rudzika — To zwale na ciebie całą winę za jego stan. — Po czym opuścił ich.
— Co za mysi móżdżek. — Czekoladowy przewrócił oczami.
— Ale to nie moja wina! — burknął cętkowany w ślad za Bażantem, uderzając gniewnie ogonem o ziemię. Kocur jednak zostawił ich samych, więc niechętnie usiadł, zachowując odpowiednią odległość od nastroszonego wojownika. — W jednym się w takim razie zgadzamy — mruknął, niechętnie przyznając mu tę rację. — Bażant to palant.
— To idę spać. Mam nadzieję, że nic ci nie zrobię — westchnął Zdradziecka Rybka, zamykając oczy.
Rudzik obserwował go nieufnie. O co im wszystkim chodzi? W jaki sposób czekoladowy miał być groźny, szczególnie po tym wszystkim, co przeszedł? Niemrawo ułożył się nieopodal, opierając pyszczek o przednie łapki. Ostatni raz przecież widzieli się nad rzeką, jeszcze z Zajęczą Gwiazdą. Odkąd wrócili do klanu, rudy w ogóle nie zwracał uwagi na kocura.
Przez chwilę było spokojnie. Rybka zasnął. Po jakimś czasie zaczęły się jednak problemy. Zmarszczył czoło, podrygując lekko we śnie.
— Nie. Nie chcę... — szeptał. — Zostaw... — Z każdym słowem jego ciało napinało się coraz bardziej. Oddech mu przyspieszył, a z gardła wyrwał się krzyk.
— Nie! Aaa! — Zaczął machać łapami, kręcąc się na boki.
Rudzik poderwał się jak opatrzony, nie wiedząc, co się w tym momencie dzieje. Dlaczego tak się darł i miotał na wszystkie strony? Niepewnie zbliżył się, chcąc go obudzić, ale dostał przypadkowo łapą w pysk i z cichym syknięciem pełnym bólu wrócił na swoje miejsce.
Ten darł się dalej, coraz bardziej miotając się po ziemi. Wbił sobie zęby w łapę, ciągnąc swoją sierść, która wyszła wraz z krwistym potokiem, ochlapując posłanie
— Pędzący Wietrze, przestań! — Wrzasnął rudy, spanikowany jego czynami. Ilekroć próbował się do niego dostać, dostawał w pysk. — Czy tam Rybko! Albo Zdradziecka Rybko! Zostaw swoją łapę! — krzyczał.
Kocur dalej nie reagował. Nie wiadomo, do czego mogłoby dojść, gdyby nie Bażancie Futro, który wszedł do nich z pomrukiem niezadowolenia. Widząc zamieszanie, nastroszył ogon i spojrzał oskarżycielsko na Rudzika.
— Przecież ci mówiłem idioto, byś go zakneblował! Nawet to do ciebie nie dociera? — syknął, rzucając się na czekoladowego kocura i przyciskając go do ziemi. — Dawaj. Nie poradzę sobie sam. Bo zaraz odgryzie sobie nie sierść, a mięso.
Rudy wciąż z szeroko otwartymi oczami starał się zrobić cokolwiek, choć jego łapy trzymały go w miejscu.
Starał się przypomnieć, co wcześniej mówił mu kocur. Rozejrzał się za mchem i gdy naszła okazja, wcisnął go w pysk żółtookiego.
— Przepraszam, ja nie wiedziałem, że to tak na serio. Myślałem... Myślałem, że przesadzasz — tłumaczył się głupio.
— Czy ja wyglądałem, jakbym przesadzał?! — warknął na niego. Kocur pod nim nadal się szarpał, ale coraz mniej, gdy ten blokował jego ruchy. — Siadaj na nim. Tul go mocno, póki się nie ocknie. I go nie budź, bo się nie wyśpi i padnie z przemęczenia
— Tulić? Dlaczego mam go tulić? To gejowe — wymamrotał, ale ostre spojrzenie Bażanta kazało mu przestać wymyślać. Niepewnie usiadł na Rybce i przytulił się do niego, starając się jak najbardziej trzymać go przy ziemi w bezruchu. — Tak dobrze? — spytał.
— Tak, tylko mocniej. Pilnuj łap. Dociskaj go tak, jakby zależało od tego twoje życie. Bo po części zależy. Jak ci przyleje łapą, to wcale nie jest miło. Nie spadnij z niego i a głowę połóż na jego głowie, by jej nie unosił, bo sobie kiedyś rozbije tę czaszkę — polecił , ziewając, wcale nie przejęty tym, co się działo, tak jakby przywykł do takich sytuacji
Rudzik skrzywił się mocniej. Przecież z boku musiało wyglądać to zarazem komicznie jak i dwuznacznie. Oparł pysk o głowę kocura, a przy każdym oddechu czuł coraz intensywniejszy zapach wody. Z tym mu się kojarzył na ten moment Pędzący głównie.
— I tak całą dzień? — spytał z westchnięciem. — Nie na to się zgadzałem... W sumie to na nic się nie godziłem...
— Nie narzekaj! Trzeba było go tam nie zostawiać. Teraz mu się odpłać pomocną łapą. Ja idę spać gdzie indziej, powodzenia. — I po prostu wyszedł, zostawiając go samego z problemem
— Ale... — Chciał coś dodać, jednak nie było mu to dane. Westchnął, spoglądając z niechęcią pod siebie, na czekoladowe futro. Ilekroć kocur się poruszał, Rudzik dostawał lekkiego ataku paniki i już próbował go unieruchomić, dociskając sobą jego ciało do ziemi.
— Nie ruszaj się, błagam — szeptał. — Uspokój się, Rybko, Pędzący, czy jakkolwiek się teraz nazywasz... — powtarzał, jakby te słowa miały cokolwiek zmienić.
Jego ucho drgnęło nieznacznie, jakby usłyszało jego słowa. Nieco się rozluźnił, wysuwając i wsuwając pazury, podrygując od czasu do czasu. Dopiero po długim czasie wydawał się porządnie usnąć. Rudzik poczuł kolejne drżenie pod sobą. Zestresowany z całych sił przycisnął kocura do ziemi, by ten znowu nie oszalał. Pysk bolał go dalej od jego wcześniejszych ataków.
Rybka nagle stęknął, czując na sobie ciężar. Wypluł mech, kaszląc.
— Bażant, zejdź już ze mnie
— Nie jestem Bażant — westchnął, patrząc na niego nieufnie. — A jesteś już w normalnym stanie? Nie dasz mi znowu łapą w pysk? — spytał.
— Co? — Zamrugał. — Rudzik? Nie... nie dam. Obudziłem się. Agh... cholera znów wyrwałem sobie sierść — skrzywił pysk, widząc krew na łapach. — Ciągle to samo... Błędne koło
Rudy słysząc jego poważny ton głosu, odetchnął z ulgą i zszedł z niego, odsuwając się i tak na bezpieczną odległość. Wciąż mu nie ufał.
— Długo to już trwa? — spytał.
Przełknął ślinę, starając się żyć normalnie. Nieraz słyszał o tym, co spotykało czekoladowe, ale udawał po prostu głuchego. Gdy dostrzegał go doszczętnie przemoczonego, mrużył oczy i zmienił swój kierunek spaceru. Był ślepy na jego cierpienie, bo wiedział, że jest temu winny. A to tylko dlatego, że był zwykłym tchórzem i spanikował, gdy czarna zaczęła oskarżać go o zbyt wiele rzeczy.
Nie mogło być jednak dobrze. Nastał dzień, gdzie nieświadomie przyszło mu wdać się w konwersację ze swoim byłym przyjacielem. Choć czy kiedykolwiek ich znajomość znalazła się na takim poziomie? Po tym, jak wydawało mu się, że w Klanie Burzy jakkolwiek się do siebie zbliżyli, tak teraz sam to wszystko zaprzepaścił.
Spokój przerwał mu Bażancie Futro, idący do niego z miną, jakby szykował już dla niego bojowe zdanie. Niezbyt dobrze wyglądał. Miał sterczącą sierść i zaspany wzrok. Widać było po nim zmęczenie.
— Rudzikowy Śpiewie? Czy mógłbyś mi pomóc? — spytał, ale jego ton głosu wskazywał na to, że odmowy by raczej nie przyjął.
Rudy drgnął, słysząc, że ktokolwiek zwraca się do niego z prośbą o pomoc. Był przyzwyczajony do krzywych i niechętnych spojrzeń, jakby rzeczywiście wygadał Klanowi Burzy wszystkie ich sekrety.
— Pewnie mógłbym, ale to zależy od okoliczności — mruknął. — Jeśli mam jakkolwiek się komuś narazić, to przykro mi, poszukaj kogoś rozsądniejszego — poprosił. — Opinia innych o mnie jest już wystarczająco szemrana — stwierdził z westchnięciem.
— To dotyczy twojego kochasia z Klanu Burzy — miauknął. — Nie mam już sił się z nim użerać, gdy śpi. Pomóż mi go pilnować — polecił.
— Kocha... — urwał natychmiastowo, uspokajając oddech. Nie chodziło mu o Żara, miał na myśli Pędzącego, a raczej aktualnie Rybkę. — Ah, nie jest moim kochasiem i nie sądzę, by chciał mojej obecności po tym wszystkim — wyjaśnił. — Serio, lepiej będzie, jak poszukasz pomocy gdzie indziej.
— Myślę, że chcę, bo ty jeden wiesz, co przeżył i może znajdziesz na to sposób. Chodź. Nie marudź i nie zachowuj się jak tchórz — powiedział, dając mu łapą po grzbiecie, by ten wstał.
Przeszedł go dreszcz. Znowu to słowo, które prześladowało go od dawna i które każdy kierował w jego stronę. Dźwignął się z ziemi i niepewnie ruszył za kocurem, obawiając się z każdym krokiem coraz bardziej spotkania z czekoladowym. Przecież ten na pewno domyślił się, skąd Krucza wiedziała o jego zdradzie. Rozszarpie go jak nic.
— Więc słuchaj. Muszę cię ostrzec. Gdy śpi, wstępuje w niego demon. Rzuca się, wrzeszczy, a ostatnio porozrywał sobie łapy. Dlatego będziesz pilnował, aby nic sobie znów nie zrobił. Przyciśnij go do ziemi i na nim leż, a pysk napchaj mchem. Ja w tym czasie się prześpię, bo już nie wyrabiam. — Ziewnął.
Cętkowany zmrużył oczy, nie patrząc nawet na niego. O czym on mówił? Nie może być aż tak źle.
— Dobra, mogę go popilnować — rzekł z niechęcią.
Tak jak przewidywał, Zdradziecka Rybka na jego widok skrzywił pysk i spojrzał z wyrzutami na Bażancie Futro.
— A on czego tu? — warknął, patrząc na niego zmęczonym wzrokiem. — Jesteś z siebie zadowolony? Zniszczyłeś mi życie.
Rudzik położył uszy po sobie, starając się nie wyrazić żadnych emocji.
— Wyszło, jak wyszło, miałem swoje powody — wymamrotał.
— Ciekawe jakie — prychnął. — Podkuliłeś ogon i zrzuciłeś całą winę na mnie. Wspaniały z ciebie zastępca. Nawet nie potrafisz walczyć o swoją posadę.
Skrzywił się. Wielu się dziwiło, że wrócił do klanu i nie zareagował w ogóle na zmianę władzy. Zbyt bardzo wierzył, że wojownicy wolą to, co jest teraz. Jego mieli za tchórze i drugiego zdrajcę. Co gorsza — mieli rację.
— Nie kłóćcie się — odezwał się Bażant, wskazując na żółtookiego. — Ty masz spać. On cię popilnuje — dodał, spoglądając na rudego.
— Co?! — czekoladowy sapnął zdumiony. — Ygh... Nie wiem, czy to odpowiednia osoba. Pewnie się popłacze...
— To może polecę po Kruczą Gwiazdę, ona z tobą chętnie posiedzi — syknął Rudzik, spoglądając niechętnie na Bażancie Futro. — Widzisz? Nie chce mnie, nic tu po mnie — mruknął.
Rybka nastroszył sierść na to, wbijając wzrok w łapy.
— Nie. Siadaj, a ty spać. Mam was dosyć. Byliście w Klanie Burzy, to teraz o siebie dbajcie. Jak wyjdziesz stąd — zwrócił się do Rudzika — To zwale na ciebie całą winę za jego stan. — Po czym opuścił ich.
— Co za mysi móżdżek. — Czekoladowy przewrócił oczami.
— Ale to nie moja wina! — burknął cętkowany w ślad za Bażantem, uderzając gniewnie ogonem o ziemię. Kocur jednak zostawił ich samych, więc niechętnie usiadł, zachowując odpowiednią odległość od nastroszonego wojownika. — W jednym się w takim razie zgadzamy — mruknął, niechętnie przyznając mu tę rację. — Bażant to palant.
— To idę spać. Mam nadzieję, że nic ci nie zrobię — westchnął Zdradziecka Rybka, zamykając oczy.
Rudzik obserwował go nieufnie. O co im wszystkim chodzi? W jaki sposób czekoladowy miał być groźny, szczególnie po tym wszystkim, co przeszedł? Niemrawo ułożył się nieopodal, opierając pyszczek o przednie łapki. Ostatni raz przecież widzieli się nad rzeką, jeszcze z Zajęczą Gwiazdą. Odkąd wrócili do klanu, rudy w ogóle nie zwracał uwagi na kocura.
Przez chwilę było spokojnie. Rybka zasnął. Po jakimś czasie zaczęły się jednak problemy. Zmarszczył czoło, podrygując lekko we śnie.
— Nie. Nie chcę... — szeptał. — Zostaw... — Z każdym słowem jego ciało napinało się coraz bardziej. Oddech mu przyspieszył, a z gardła wyrwał się krzyk.
— Nie! Aaa! — Zaczął machać łapami, kręcąc się na boki.
Rudzik poderwał się jak opatrzony, nie wiedząc, co się w tym momencie dzieje. Dlaczego tak się darł i miotał na wszystkie strony? Niepewnie zbliżył się, chcąc go obudzić, ale dostał przypadkowo łapą w pysk i z cichym syknięciem pełnym bólu wrócił na swoje miejsce.
Ten darł się dalej, coraz bardziej miotając się po ziemi. Wbił sobie zęby w łapę, ciągnąc swoją sierść, która wyszła wraz z krwistym potokiem, ochlapując posłanie
— Pędzący Wietrze, przestań! — Wrzasnął rudy, spanikowany jego czynami. Ilekroć próbował się do niego dostać, dostawał w pysk. — Czy tam Rybko! Albo Zdradziecka Rybko! Zostaw swoją łapę! — krzyczał.
Kocur dalej nie reagował. Nie wiadomo, do czego mogłoby dojść, gdyby nie Bażancie Futro, który wszedł do nich z pomrukiem niezadowolenia. Widząc zamieszanie, nastroszył ogon i spojrzał oskarżycielsko na Rudzika.
— Przecież ci mówiłem idioto, byś go zakneblował! Nawet to do ciebie nie dociera? — syknął, rzucając się na czekoladowego kocura i przyciskając go do ziemi. — Dawaj. Nie poradzę sobie sam. Bo zaraz odgryzie sobie nie sierść, a mięso.
Rudy wciąż z szeroko otwartymi oczami starał się zrobić cokolwiek, choć jego łapy trzymały go w miejscu.
Starał się przypomnieć, co wcześniej mówił mu kocur. Rozejrzał się za mchem i gdy naszła okazja, wcisnął go w pysk żółtookiego.
— Przepraszam, ja nie wiedziałem, że to tak na serio. Myślałem... Myślałem, że przesadzasz — tłumaczył się głupio.
— Czy ja wyglądałem, jakbym przesadzał?! — warknął na niego. Kocur pod nim nadal się szarpał, ale coraz mniej, gdy ten blokował jego ruchy. — Siadaj na nim. Tul go mocno, póki się nie ocknie. I go nie budź, bo się nie wyśpi i padnie z przemęczenia
— Tulić? Dlaczego mam go tulić? To gejowe — wymamrotał, ale ostre spojrzenie Bażanta kazało mu przestać wymyślać. Niepewnie usiadł na Rybce i przytulił się do niego, starając się jak najbardziej trzymać go przy ziemi w bezruchu. — Tak dobrze? — spytał.
— Tak, tylko mocniej. Pilnuj łap. Dociskaj go tak, jakby zależało od tego twoje życie. Bo po części zależy. Jak ci przyleje łapą, to wcale nie jest miło. Nie spadnij z niego i a głowę połóż na jego głowie, by jej nie unosił, bo sobie kiedyś rozbije tę czaszkę — polecił , ziewając, wcale nie przejęty tym, co się działo, tak jakby przywykł do takich sytuacji
Rudzik skrzywił się mocniej. Przecież z boku musiało wyglądać to zarazem komicznie jak i dwuznacznie. Oparł pysk o głowę kocura, a przy każdym oddechu czuł coraz intensywniejszy zapach wody. Z tym mu się kojarzył na ten moment Pędzący głównie.
— I tak całą dzień? — spytał z westchnięciem. — Nie na to się zgadzałem... W sumie to na nic się nie godziłem...
— Nie narzekaj! Trzeba było go tam nie zostawiać. Teraz mu się odpłać pomocną łapą. Ja idę spać gdzie indziej, powodzenia. — I po prostu wyszedł, zostawiając go samego z problemem
— Ale... — Chciał coś dodać, jednak nie było mu to dane. Westchnął, spoglądając z niechęcią pod siebie, na czekoladowe futro. Ilekroć kocur się poruszał, Rudzik dostawał lekkiego ataku paniki i już próbował go unieruchomić, dociskając sobą jego ciało do ziemi.
— Nie ruszaj się, błagam — szeptał. — Uspokój się, Rybko, Pędzący, czy jakkolwiek się teraz nazywasz... — powtarzał, jakby te słowa miały cokolwiek zmienić.
Jego ucho drgnęło nieznacznie, jakby usłyszało jego słowa. Nieco się rozluźnił, wysuwając i wsuwając pazury, podrygując od czasu do czasu. Dopiero po długim czasie wydawał się porządnie usnąć. Rudzik poczuł kolejne drżenie pod sobą. Zestresowany z całych sił przycisnął kocura do ziemi, by ten znowu nie oszalał. Pysk bolał go dalej od jego wcześniejszych ataków.
Rybka nagle stęknął, czując na sobie ciężar. Wypluł mech, kaszląc.
— Bażant, zejdź już ze mnie
— Nie jestem Bażant — westchnął, patrząc na niego nieufnie. — A jesteś już w normalnym stanie? Nie dasz mi znowu łapą w pysk? — spytał.
— Co? — Zamrugał. — Rudzik? Nie... nie dam. Obudziłem się. Agh... cholera znów wyrwałem sobie sierść — skrzywił pysk, widząc krew na łapach. — Ciągle to samo... Błędne koło
Rudy słysząc jego poważny ton głosu, odetchnął z ulgą i zszedł z niego, odsuwając się i tak na bezpieczną odległość. Wciąż mu nie ufał.
— Długo to już trwa? — spytał.
<Rybka?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz