Coraz gorzej się czuł. Jego życie zamieniło się w piekło, niekończący się koszmar, z którego nie mógł się wybudzić. Jak miał żyć ze świadomością, że najpewniej miał we krwi bycie potworem? Żałował i to tak bardzo, że jako dwu księżycowy kociak, postanowił przyrzec lojalność Krwawnikowi. Co w niego wstąpiło? Dlaczego był taki głupi? Był tylko dzieckiem... Chciał tylko wspiąć się na szczyt, by nikt go nie dręczył, a jak skończył?
Morderca... tym był. Nie miał jak wyprzeć się tej zbrodni. Zabił Księżyc i go zjadł. Nie mógł donieść liderce na mentora, bo zdawał sobie sprawę, że ten go wrobi; powie, że współpracował z Klanem Nocy. Zwinął się bardziej w kłębek na swoim posłaniu. Przed oczami nadal miał tą scenę. Nie potrafił jej wyrzucić z głowy. Sam fakt, że urwał Lukrecji przypadkiem ucho wiele o nim mówił. Jego ciało pragnęło więcej mięsa. Zareagowało automatycznie. Na szczęście go nie zjadł.
Wiedział, że kocur mu nigdy tego nie wybaczy. Przez chwilę sądził, że może nie będzie tak źle z tymi ich randkami we trójkę, ale wszystko się skiepściło. Mentor miał rację, by nie mieszać się w przyjaźnie; chociaż czy taką relację można nazwać przyjaźnią? Lukrecja był strasznie toksyczny. Znęcał się nad nimi, zmuszał do upokarzających sytuacji... To nie było normalne. Gdyby tylko mentor się o tym dowiedział... Znów przynosił mu wstyd. Chociaż tym razem nie był tak zdesperowany, by pozostać jego uczniem. Teraz jakby stwierdził, że idzie do Brzoskwinki, by mu dali kogoś innego, to bardzo by się ucieszył. Nawet Komar byłby lepszy od Krwawnika. Czarno-biały był okrutny i nienormalny. Nie potrafił go zrozumieć. Zwłaszcza tej jego pasji do krzywdzenia własnej osoby.
Jak miał skrzywdzić kogoś kogo się bał? Już powoli nie dawał sobie z tym wszystkim rady.
Miodunka nadal nie dała mu informacji, czy załatwiła u Brzoskwinki ich mianowanie na prawowitych członków Owocowego Lasu. Zapomniała o nim? Czemu się w ogóle tym przejmował? Był nędznym robakiem, którego los nikogo nie obchodził. Nie miał imienia, był nikim. On miał zasłużyć na tak wielki zaszczyt?
Lubił trenować, chociaż było ciężko sprostać oczekiwaniom mentora. Bili się, ćwiczyli walkę, a on z każdą przebytą lekcją obawiał się, że ten na coś go szykuje. Będzie musiał zabić kota? By go zjeść? Jak piszczkę?
To imię Wanilii budziło w nim wstręt. Lukrecja jednak nadal o nim tak mówił. Nie chciał przestać. Starał się to ignorować, lecz nie potrafił. Czemu nie wymyślił lepszego przezwiska? Dlaczego to musiało mu się kojarzyć z posiłkiem? Nie chciał go zjeść. Pragnął być normalny. Gdyby tylko jego siostra wiedziała kim się stał! Ona jednak pozostawała nadal cicha, nadal niewinna i słaba. A on? Też był słaby, lecz zdobywał krwiożercze doświadczenie.
Te myśli otuliły go do snu.
Nie chciał się z niego budzić.
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz