— Jak nie wiesz?! — wysyczał, gniotąc czarnego. Co ten mysi bobek sobie myślał?! Okropny! Jak śmiał mówić coś takiego?
Żółtooki pisnął z bólu.
— Prze-epraszam! — załkał. — Proszę... Wy-wymsknęło mi się, bo... bo mam być silny...
— Ty? Silny? — parsknął śmiechem.
On miał być silny? Jak, skoro bał się nawet cichego syknięcia? Taki boidudek nie miał szans.
— T-tak... staram się... nie być tchórzem i-i i stawiać się w-wam... B-by być silny!
— Ale jesteś tchórzem i tego nie zmienisz — mruknął, machając ogonem. — Tego się już nie da zmienić.
— A-ale... a-ale mo-oże mi się uda. Jak be-ęde duży... — marzył, po czym położył po sobie uszy.
— Nie uda — burknął Lukrecja, kiwając głową na boki. — To nie jest możliwe. Zrozum to.
Ta kupa łajna była nieźle rozmarzona. Zaraz wytrzepie mu z głowy wszystkie te pomysły!
— D-dobrze... — czarny zgodził się z nim, a po chwili zacisnął pysk.
— Gdzie uciekasz? — warknął, widząc jak arlekin próbuje lekko wyślizgnąć się z uścisku. — Mam propozycję nie do odrzucenia.
— J-jaką? — spytał, nadstawiając uszy w jego stronę.
— Pójdź ze mną tam, na kraniec obozu — miauknął, wskazując pazurem kierunek. — Zrobimy coś ciekawego — zachichotał.
— D-dobrze... — westchnął.
Żółtooki podniósł się i zaczął iść za kremowym. Ich łapy deptały po wilgotnej trawie, a łagodny szum liści cieszył uszy.
Kto
wie, o czym myślał Nikt? Rozglądał się, jakby szukał ratunku w
gałęziach czy krzewach. Był aż tak naiwny? Lukrecją skupiał się jednak
najbardziej na tym, co zrobi za chwilę. Zamachał energicznie ogonem,
kiedy wyszli poza obóz.
— W takim razie, zaczekaj tu na mnie, idę po twoją dziewczynę — zamruczał.
Zielonooki widział jeszcze, jak czarny usiadł i skrzywił pysk. Czyżby czuł, co ma nadejść za chwilę?
Kremowy przebiegł przez obozowisko i wrócił do żółtookiego z czekoladowym uczniem.
— Oto ona, przywitaj się z nią ładnie — powiedział z obrzydzeniem, podchodząc do młodszego. — Ty też się rusz, piszczko.
Miał szczęście, że nie uciekł, wtedy miałby przechlapane! Czyli ten mysi bobek miał jeszcze resztki rozsądku.
— Już się z nim przecież witałem dzisiaj. Zapomniałeś? — wytknął uczeń Krawanika.
— To przywitaj się jeszcze raz, na co czekasz? Nie stęskniłeś się? Nieładnie — wyburczał, podchodząc do żołtookiego.
— Mówiłeś, że masz dla mnie jakąś propozycję. - przypomniał mu.
— Mam — odpowiedział od razu. — I to jaką! Ale będzie zabawa — zarechotał paskudnie.
Nie
mógł doczekać się widoku tego zniesmaczonego pyska. Tych
niezadowolonych pomruków. To było bardzo zabawne. Przekonanie o tym, że
Lukrecja był silniejszy, a Nikt był cykorem się utwierdzało.
— Nie podoba mi się już ta propozycja... — miauknął, patrząc na kocura nieufnie.
— Posłuchajcie mnie, gołąbeczki — zawołał, siadając między dwoma kocurami. — Zrobicie dziś wszystko, co zechce, dobrze?
—
Nie? Wiesz... nie chcę się w to dalej bawić — odmówił mu spokojnie,
odsuwając się od niego.
— Dlaczego? — zapytał kremowy, a jego sierść się zjeżyła.
— Dlaczego? — zapytał kremowy, a jego sierść się zjeżyła.
Nie mógł mu odmawiać. Nie miał prawa. Nie taki mysi bobek, jak on!
— P-p-przestań, to n-nie jest fajne — wyjąkał Wanilia.
—
B-bo... mnie to nie bawi. I nie chcę. N-nie będę ci służył i cię
zabawiał... Nie będziemy się całować... — powiedział, też jeżąc sierść.
—
Wybacz, że wcześniej cię nie zrozumiałem — miauknął, przybliżając się
do niego i łapiąc go za łapę. — Pocałuj mnie, skoro nie lubisz już
swojej dziewczyny i wolisz mnie.
— C-co?! — cofnął swoją łapę, patrząc na niego w szoku. — N-nie będę cię całował! Nikogo! — sapnął.
— Jednak wolisz Piszczkę? — westchnął sztucznie. — Jak mi przykro. A co jeżeli ja będę wolał Piszczkę? Ugryziesz mnie?
Uwielbiał go prowokować.
—
N-n-nie... o... o czym ty mówisz — mruknął ciężko. — N-nie kocham go
przecież. Ty zm-zmusiłeś nas wtedy do pocałowania się. N-nie jesteśmy
parą...
— Nie wstydź się — zamruczał zielonooki. — Wyznaj
swoje uczucia, Piszczka przecież nie będzie zła, widzę, w jaki sposób na
ciebie patrzy!
—N-nie... B-bo ja... ja... ja nie... — motał
się coraz bardziej speszony, w międzyczasie spoglądając na Wanilię. — My
nie chcemy się całować i być razem. Z-zrozum.
— No przecież
widzę, że wiecznie o niej myślisz — miauknął, klepiąc go po grzbiecie. —
Przestań się jąkać i wyznaj jej to, co czujesz.
To zdenerwowanie młodszego kocura było bardzo śmieszne. To jąkanie się, ten
ton. Lubił wmawiać mu różne rzeczy. Obserwowanie, jak zmieniają się jego
uczucia, było ciekawe.
Czarny drgnął, gdy go poklepał.
—
Al-ale ja nie... — tłumaczył z trudem. — Nie prawda... nie myślę. A
jak... jak cię p-poliże — skrzywił się — to dasz nam już spokój? —
zaproponował. — B-bo mówiłeś, że... że wtedy nam uwierzysz, że my nie
kochamy siebie.
Westchnął głośno i przysunął się jeszcze bliżej do żółtookiego arlekina.
— Poliż mnie, jak tak ci na tym zależy i powiedz, jak bardzo cudowny jestem — zarządził. — Ty, piszczko, tak samo.
— J-jesteś b-bardzo cudowny... P-prawdziwy z ciebie wo-wojownik — mruknął, po czym polizał go w policzek.
Zamachał
ogonem. To było takie... Dziwne i zarazem, świetne! To uczucie, ten
komplement...
— Oj, wiem — miauknął, spoglądając na Wanilię. — Teraz ty.
— Oj, wiem — miauknął, spoglądając na Wanilię. — Teraz ty.
Czekoladowy uciekał wzrokiem od kremowego i odsunął się lekko.
— N-n-nie jestem w stanie — zapiszczał, zasłaniając się łapami.
— Masz to zrobić — burknął kremowy, tupiąc łapą. — No już, nie rób scen!
Czarny spojrzał na pomarańczowookiego.
— Z-zrób to. Inaczej nie da nam spokoju. W-olisz by nas zmuszał do związku? — zaproponował Nikt.
— N-n-nie, a-ale ja n-nie chce go całować... — szeptał czekoladowy.
— Z-zamknij oczy... N-nie musisz w pysk... Po-pomyśl, że to zabawa taka — mruknął uczeń Krawanika.
— W takim razie, Piszczko, użyje siły — warknął i zaczął iść w kierunku ucznia Maczek. — To jak, robisz to?
— N-nie mogę! — wydusił z siebie gorzko dawny samotnik.
— Ja zrobię tak, że będziesz mogła — miauknął obrzydliwie.
Łapa Lukrecji znalazła się przy pysku czekoladowego. Kocur szarpnął za brązowy pysk i przysunął do swojego.
— To teraz ty zrób tak samodzielnie i skomplementuj mnie, Piszczko.
—
J-jesteś w-wspaniały... — wydukał Wanilia. Pomarańczowooki przystawił
pysk do białego polika i liznął go lekko. W ślipiach dziko pręgowanego
zebrały się łzy.
— Z-zadowolony? — żółtooki zwrócił się do Lukrecji.
— Oczywiście — przyznał zgodnie z prawdą. — To teraz wspólnie pójdziemy na randkę gdzieś dalej. Zgoda?
Rozszerzył oczy, a pysk mu opadł w szoku.
— R-randke? Co? — pisnął Nikt. — A-ale my... my nie... — pokręcił głową.
— Zapomniałem! — pisnął. — Czuje się odrzucony i zraniony. Chcesz pójść z samą Piszczką?
Pokręcił szybko głową i położył po sobie uszy.
—
Jak... jak pójdziemy razem na ra-andkę to... to nas już zo-ostawisz w
spokoju? T-to wtedy... wtedy — wziął głęboki oddech — pójdę.
— A już myślałem, że mnie nie kochasz — sapnął syn Bzu. — Dzisiaj cały dzień jesteście do mojej dyspozycji, nie pamiętacie?
— L-Lukrecjo — wyjąkał czekoladowy, stając w miejscu. — N-nie idę n-na żadną r-randkę... N-nie chce...
— Musisz iść — syknął, tupiąc. — Jesteś do mojej dyspozycji. Nie możesz uciec!
— N-nie chce — pisnął Wanilia. — Nie kocham cię!
— N-n-no ja też go n-nie kocham — miauknął Nikt.
— Nie wstydźcie się, kochani — mruknął. — Piszczko, ranisz mnie tymi słowami. Bądź posłuszna i pójdź tam z nami.
Nie mógł pozwolić na to, by smarkula zepsuła mu akcję. Nie miała nic do gadania. Jeśli dalej będzie się opierać, zmusi ją siłą!
Nie mógł pozwolić na to, by smarkula zepsuła mu akcję. Nie miała nic do gadania. Jeśli dalej będzie się opierać, zmusi ją siłą!
— Piszczko, bo przestanę być miły — warknął przez zęby. — Idziesz i koniec!
— Ch-chodź, Wanilio. Proszę. B-bo ci zr-robi krzywdę...
— Ch-chodź, Wanilio. Proszę. B-bo ci zr-robi krzywdę...
— A-ale ja n-nie chcę, b-boje się go — wyjąkał, patrząc w oczy czarnego arlekina.
— Piszczko! — wysyczał, podchodząc do czekoladowego. — Idziemy, chodź już!
Jeszcze czego. Szukała pomocy w tym mysim bobku? Tracił cierpliwość.
— N-ni-
Pazury kremowego kocura ścisnęły pysk czekoladowego.
— Tak! — warknął głośno, trzepiąc ogonem w ziemie i podrzucając piach. — Idziesz i koniec!
Jeszcze czego. Szukała pomocy w tym mysim bobku? Tracił cierpliwość.
— N-ni-
Pazury kremowego kocura ścisnęły pysk czekoladowego.
— Tak! — warknął głośno, trzepiąc ogonem w ziemie i podrzucając piach. — Idziesz i koniec!
— T-t-to ja p-pójdę przodem — przełknął ślinę, wycofując się powoli.
— I jak, Piszczko? — kremowy zamruczał dawnym tonem, jakby nerwowa sytuacja przed chwilą w ogóle się nie wydarzyła. — Idziesz, prawda?
Przerażony kocur skinął głową.
— I jak, Piszczko? — kremowy zamruczał dawnym tonem, jakby nerwowa sytuacja przed chwilą w ogóle się nie wydarzyła. — Idziesz, prawda?
Przerażony kocur skinął głową.
***
Szli w kierunku dużego, rozłożystego drzewa. Całkowitą ciszę przecinały jedynie niezadowolone pomruki Wanilii.
— Jak wam się podoba? Tutaj będziemy mieć randkę — miauknął, wesoło tuptając.
— A... a na czym polega t-t-aka randka? — zapytał żółtooki arlekin.
— Będziemy robić fajne rzeczy — odpowiedział. — Takie, jak robią pary — kąpiele w błocie, buziaki, chlapanie się brudną wodą... Wszystko, na co pozwolę.
— N-n-no okej... T-to idź do b-błota — mruknął Nikt.
— Jak wam się podoba? Tutaj będziemy mieć randkę — miauknął, wesoło tuptając.
— A... a na czym polega t-t-aka randka? — zapytał żółtooki arlekin.
— Będziemy robić fajne rzeczy — odpowiedział. — Takie, jak robią pary — kąpiele w błocie, buziaki, chlapanie się brudną wodą... Wszystko, na co pozwolę.
— N-n-no okej... T-to idź do b-błota — mruknął Nikt.
— Ja? — spytał zdziwiony Lukrecja. — Ja wolę całuski. Możesz mnie liznąć, będę zadowolony.
— A-a-ale j-już lizałem... — miauknął cienkim głosikiem, aż uszy zrobiły mu się czerwone.
— A-a-ale j-już lizałem... — miauknął cienkim głosikiem, aż uszy zrobiły mu się czerwone.
— Uroczy — mruknął z obrzydzeniem. — Jeszcze raz.
Drżące łapy czarnego arlekina podeszły bliżej kremowego, a jego język musnął biały policzek ucznia Wiatru.
Drżące łapy czarnego arlekina podeszły bliżej kremowego, a jego język musnął biały policzek ucznia Wiatru.
— Jak miło — zamruczał. — Teraz ty Piszczko.
Dawny samotnik przysunął się do zielonookiego i przełknął ślinę.
— M-muszę? — mruknął ciężko.
— Tak, Piszczko.
Kocur przysunął pysk do jego pyska i liznął go lekko.
— J-jesteś taki odważny i n-niesamowity, Lukrecjo... — wyjąkał pod nosem Wanilia.
Dawny samotnik przysunął się do zielonookiego i przełknął ślinę.
— M-muszę? — mruknął ciężko.
— Tak, Piszczko.
Kocur przysunął pysk do jego pyska i liznął go lekko.
— J-jesteś taki odważny i n-niesamowity, Lukrecjo... — wyjąkał pod nosem Wanilia.
< Nikt? >
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz