Nie miał zamiaru zanosić do legowiska starszych żarcia, tym bardziej, że była w nim tylko ona. Znienawidzona przez ucznia istota, której rzuciłby się najchętniej do gardła i skręcił kark. Nie chciał jednak tego robić, nie wiedział, jak Mroczna Gwiazda zareagowałby na taki akt, jednakże coś z tyłu głowy podpowiadało mu, że kocur nawet by zły nie był...
Zmierzch już dawno zapadł a niebo zaczynało robić się powoli czarne. Pozostałe staruchy nadal były na spacerze, nie wiedział nawet, kiedy wrócą, więc wizja pewnego spotkania sam na sam z matką przyprawiała go o mdłości.
Nienawidził tej wyliniałej, dwulicowej lampucery.
Stanął przed legowiskiem starszyzny. Coś podpowiadało mu, że w środku miało miejsce jakieś zajście. Upuścił zwierzątko, które miał zanieść rodzicielce, po czym przekroczył próg, czując metaliczny odór krwi.
Nie tego się spodziewał.
Natychmiast zalała go furia. Cisowa Kołysanka leżała na posłaniu z mchu i trawy z rozszarpanym gardłem, niczym piszczka, na którą polowano. Srebrne, czekoladowe futro poruszało się rytmicznie, gdy morderca łapał pełne ekstazy wdechy.
Ostre warknięcie przecięło powietrze, gdy kły wroga wczepiły się w jego gardło, zaś pazury rozerwały delikatną skórę na barkach. Kwiknął, uderzając grzbietem o twardy grunt, brudząc się błotem.
Krew zmieszała się z brązową mazią, gdy szamotał się w walce o oddech. Szok zamroczył mu umysł, którego jasność odzyskał dopiero, gdy usłyszał czyjś wrzask.
Przypominając sobie, czego uczyła go Motyli Trzepot, wbił pazury w ślepia przeciwnika, kopiąc tylnymi łapami z całej siły w jego brzuch.
Kolejny kwik rozciął powietrze, tym razem nie należał on do Gęsiej Łapy, lecz do Wrzeszczącej Ropuchy. Kocica próbowała zadać mu kolejny cios, lecz poślizgnęła się na błocie, ryjąc pyskiem w gruncie
— Ty... ty i twoja jebana rodzinka. Odebraliście mi wszystko! Wszystko co kurwa miałam! Teraz za to zapłacisz gnoju, jak twoja matka! — wrzasnęła wściekle.
Liliowy przyczaił się, dopadając do jej gardła i ściskając go z całej siły.
Czuł, jak próbują go od niej odciągnąć, widział jej przekrwione ślepia i rozdziawiony w przerażeniu pysk, słyszał między jej charkami błaganie o litość.
— Co ty się kurwa dzieje? — tego głosu nie mógł pomylić z żadnym innym. Na moment spojrzenia Mrocznej Gwiazdy i Gęsiej Łapy spotkały się. Turkusowe oczy ucznia były zimne, pozbawione krzty emocji. Z zimnym wyrazem pyka wpatrywał się w lidera, ignorując, że między jego szczękami ucieka życie.
Dopiero, gdy dostrzegł Chłodną Łapę, wróciła mu trzeźwość umysłu. Wypluł gardło Ropuchy, jakby była niesmacznym kęsem mięsa.
— Próbowała mnie zabić, zaraz po tym, jak rozszarpała gardło Cichej Kołysanki — miauknął w stronę lidera spokojnym tonem. Tak, jakby składał poranny raport.
— To prawda, co on mówi?
Kocica łapała łapczywie oddech, jej klatka piersiowa unosiła się niespokojnie, gdy próbowała wydać z siebie jakikolwiek dźwięk.
— T-to... o-on ją zab... ił... — warknęła, próbując się podnieść, jednak łapa Gąsiora skutecznie jej to udaremniła.
— Z całym szacunkiem, Mroczna Gwiazdo ale ona kłamie — odparł, trzymając nerwy na wodzy. — Nienawidziłem swojej matki, to fakt. Lecz nie miałem powodu, by jej mordować.
Oczy przywódcy zwęziły się do cienkich kresek, gdy obserwował dwójkę wilczaków pokrytych krwią i błotem.
— Sosnowa Igło, zabierz tego zdrajcę na środek.
Gęsia Łapa odetchnął z ulgą. Chociaż miał niemalże stuprocentową pewność, że lider weźmie jego stronę, to mimo wszystko, bał się, że jego wyrok dosięgnie także jego samego. Obserwując, jak Sosna łapie za kark wycieńczoną morderczynię, podążył za tłumem. Niemalże na środku obozu, niedaleko miejsca przemówień przywódcy zaczynał tworzyć się okrąg z szepczących między sobą kotami.
— Wrzeszcząca Ropucho, za napaść na jednego z naszych uczni i próbę jego morderstwa, oraz za zabicie współklanowicza ustanawiam wyrok — Gąsior przełknął ślinę, drżąc z ciekawości. — Śmierć. W moim klanie nie będzie miejsca dla takich zachowań. Niech to więc będzie nauczka dla wszystkich.
Głos lidera zamienił się w niski, basowy pomruk, gdy obserwował ze swojego miejsca większość zszokowanych min wilczaków.
— Gęsia Łapo, wyjdź na środek — tonkij posłusznie wykonał polecenie czarnego, powoli domyślając się o co mu chodzi. Oblizał pysk, zlizując z niego resztki krwi. — Ropucho, odebrałaś życie kotu, więc niech pomści go wciąż żyjąca, młoda krew — miał ją zabić. Naprawdę miał ją zabić! Kocur zrobił krok do przodu, szykując się do ataku. Czekał tylko na zwalniające słowa przywódcy.
— Gęsia Łapo, zabij.
Rzucił się na wycieńczoną kotkę niczym pies spuszczony ze smyczy. Dając upust goryczy, jaka zalewała go od dzieciństwa wyżywał się na słabej kotce, która próbowała walczyć. Wrzeszcząca zraniła go kilka razy, rozcinając skórę na szyi oraz pysku, jednak gdy białe kły zacisnęły się na jej krtani, oczywisty był wynik tego pojedynku.
Jednym ruchem szarpnął, wyrywając kawał mięsa i oblewając samego siebie krwią.
Dysząc ciężko, wypluł ciało niczym ścierwo, podnosząc wzrok na lidera. Świadomie szukał u niego aprobaty. Coś w mimice Mrocznego się zmieniło. Gęsia Łapa miał ochotę uśmiechnąć się szeroko, lecz pozostał przy kamiennym wyrazie pyska.
— Zostawcie jej ciało daleko, poza obozem. Niech zeżrą je wrony.
Po całym zdarzeniu koty rozeszły się do swoich legowisk, szepcząc między sobą na temat ucznia. On pozostał by wyczyścić swoje futro.
Nareszcie zyskał to, czego chciał. Mroczna Gwiazda był z niego dumny.
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz