Te słowa wbiły mu się w głowę niczym ciernie. Krew zawrzała głośniej w jego uszach. Nie. Nie. To się nie działo naprawdę! Ojciec go wydziedziczył? Porzucił go? Teraz to Łasica będzie jego ulubionym dzieckiem?! Zaczął łapać gwałtowne oddechy, jakby wpadł w panikę. Chciał by żartował. Ale... nie żartował. Odszedł, zostawiając go samego. Mimo to... nie czuł się wolny.
Ojciec był dla niego ważny. Teraz to zrozumiał. Nie potrafił bez niego żyć. Nawet jeżeli na niego się wściekał, nawet jeśli pragnął go przed chwilą zamordować... Kochał go. Był głupi! Jak mógł go do tego podpuścić? Wiedział, że to była jego wina. Nadszarpnął nerwy kocura. Nie chciał mordować, bo nie chciał stać się taki jak on. Pragnął mieć normalną rodzinę, która będzie go kochać, a nie zmuszać do popełniania zbrodni.
Ten widok... gdy Mroczna Gwiazda rozrywał gardła samotnikom, był przerażający. Zmusili go by patrzył... Nigdy nie widział czegoś tak potwornego i bestialskiego. Nie chciał... Nie mógł... Nie pragnął tego. Załkał, łapiąc się za głowę. Co miał teraz zrobić? Czy go wygna? Przyniósł mu wstyd i hańbę. To tak bolało. Chciało mu się wyć. Nie chciał go stracić. Był jedyną osobą, która była dla niego tak bardzo ważna.
Jak można kochać potwora? Otóż... da się i właśnie tego doświadczał. Jeżeli chciał odzyskać ojca, musiał stać się taki jak on. Ta wizja była przerażająca. Ten wariat przecież go prawie udusił, nie wspominając o laniu, szpeceniu i innych okropnościach. Pomasował swoją szyję, która nadal pobolewała. Nie zabił go.
To był jasny dowód na to, że na nim mu zależało. Nigdy by tego nie zrobił, nawet jeśli twierdził inaczej, by go wystraszyć. A czy mu zależało na kocurze? Nie miał nikogo poza nim. Nie chciał skończyć jak matka. Wygnana i ścigana przez wrogów.
Wstał z trudem na łapy, podejmując decyzje.
Zaczął biec w miejsce, gdzie mordowali samotników.
***
*uwaga! Mordowanie, drastyczne sceny, kanibalizm*
Siedział i czekał na nich. Wiedział, że przyjdą. Sosnowa Igła miauczała o tym, gdy wracali z poprzedniego... polowania. Mroczna Gwiazda nie przełożyłby takiej rozrywki z jego powodu. Na pewno się pojawią. A jeśli nie... to... to będzie tu czekał, aż nie ujrzy czarnego vana. Nawet jeżeli oznaczałoby to czekanie wieczność.
Księżyc zalśnił na niebie, a szum krzewów i rozmowy ujawniły koty. Miał rację. Dzisiaj również przyszli. Spojrzał na lidera. Ich wzrok się spotkał... Zapadła cisza. Nie miał pojęcia ile im powiedział. Czy w ogóle poinformował. Napięcie jednak unosiło się w powietrzu, a on czuł się jak syn marnotrawny, który miał zaraz błagać ojca o przebaczenie.
— Zrobię to. Zabije kota — z jego pyska wydostały się te cztery słowa.
To była najgorsza decyzja jaką podjął w życiu. Był jednak zdeterminowany, aby to zrobić. Dla niego.
Mroczna Gwiazda spojrzał na kotki za nim. Wiśniowy Świt pokiwała lekko głową.
— Zatem zrób to. — miauknął zimno. — Wszyscy czekamy.
Stał tam tak, jak słup, zapominając o ważnym szczególe. Nie było samotnika. Irga westchnęła.
— Przyniosę jakiegoś.
Odeszła, a on odprowadził ją wzrokiem. Spojrzał na ojca. Zacisnął pysk. To było ciężkie. W głowie ciągle powtarzał sobie, że to robił wyłącznie dla niego. Nie dla siebie czy zabawy. Pragnął by zmienił o nim zdanie, by go nie zostawiał. Nie chciał go tracić.
Wkrótce Irga wróciła z samotnikiem. Wzrok czarnego vana spoczął znowu na nim, gdy ten wbił wzrok w swoją przyszłą ofiarę.
Musiał zepchnąć cały swój dorobek moralny w kąt. Po tym co od niego usłyszał... wolał już to zrobić i odzyskać ojca niż być nikim... bez rodziny i przyszłości.
Podszedł do samotnika, wyobrażając sobie, że to po prostu borsuk. Zwykły, szaro-bury borsuk. Niebezpieczne zwierzę.
Nie mógł się zastanawiać, bo wiedział, że stchórzy i tego nie zrobi. Od razu rzucił się na kota, wgryzając mu się w gardło. Usłyszał jego zaskoczony wrzask. Zacieśnił uścisk, zamykając oczy. Irga pomagała mu trzymać samotnika, by ten przypadkiem nie uciekł.
— Pociągnij. — Usłyszał jej radę.
Zrobił to. Z całych sił pociągnął za gardło, ochlapując się cały krwią. Samotnik wrzeszczał, gdy uchodziło z niego życie, a krew plamiła jego pysk. Czuł na języku jej metaliczny posmak. Był... w szoku. Zrobił to. Zabił. Wypluł sierść obcego, która pozostała mu w pysku i spojrzał na trupa, leżącego na ziemi. Zabił kota.
Mroczna Gwiazda przyglądał się temu uważnie. Oceniał jego zachowanie, podczas gdy on przebijał kłami gardło samotnika.
— Zjedz to. — wydał rozkaz, wpatrując się w niego spojrzeniem z nieodgadnionymi emocjami.
Spojrzał na niego, jakby oszalał. Zabił, tak jak od zawsze tego chciał, a teraz kazał mu go zjeść, jakby to była upolowana piszczka? Zadrżał, wpatrując się w ciało. To było za wiele... Stał się dla niego mordercą i to było nadal dla niego za mało?!
Sosnowa Igła podeszła i rozerwała ciało, by miał łatwiejszy dostęp do wnętrzności. Miała taki chory uśmiech, że aż go zemdliło i zaczął kwestionować to, czy dobrze postąpił.
— No Chłodna Łapo. Smacznego. Nic innego w obozie nie dostaniesz — zaśmiała się ze swojego żartu.
— Jak... to zrobię... To będę twoim synem i... będziesz mnie kochał? — zwrócił się do niego, ignorując wojowniczkę.
— Jeśli to zjesz to... Tak, pomyślę nad tym. — odparł.
Zacisnął pysk. Musiał zmusić się do tego. Czując jak strach ściska jego wnętrzności, pochylił się i urwał mięso. Trzymał je w pysku, oczekując na... sam nie wiedział na co. Przebaczenie, a może pozwolenie, by to zrobić?
— Musisz to zjeść. I przełknąć. — miauknął twardo, obserwując go bez krzty litości ani współczucia.
Skulił uszy. Zaczął przeżuwać mięso. Miało inny smak niż piszczka i budziło w nim przerażenie. Nie wierzył, że to robił. Przełknął je jednak, kaszląc.
Był kanibalem.
Mordercą i kanibalem.
— Już... — miauknął bez wyrazu.
Robił to dla niego. Dla niego. To tylko chwila moment. Pokaże, że jest go godny, a potem da mu spokój.
— Tylko tyle? Weź następny kawałek. To za mało, bym mógł ci przebaczyć.
Sierść stanęła mu dęba. Miał zjeść kota... jeszcze bardziej? Całego? By... by mu przebaczył? Czuł stres, ale zrobił to. Zacisnął oczy i wgryzł się w ciało kocura, żując jeszcze ciepłe, krwiste mięso.
Powtarzał sobie, że to po prostu piszczka. Nic więcej. Piszczka, a nie kot. Kiedy jadł nikt się nie odezwał. Nawet kotki. Obserwowały go. Bez komentarzy ani niczego. A on? Jadł.
Lider obserwował go z chorą satysfakcją. Z chorą satysfakcją, gdy przeżuwał coraz więcej kociego mięsa. Nawet gdy pojawiła się już ubryzgana krwią kość żeber nie dał mu znaku.
— Starczy. — miauknął w końcu równie zimnym i bezuczuciowym głosem, gdy zjadł już wystarczająco kociego mięsa. Trup wyglądał obleśnie. Parę żeber wystawało zza krwistych wnętrzności.
Zakaszlał, przestając spożywać samotnika. Czekał teraz na wyrok w swojej sprawie. Wybaczy mu? Przyłapał się na tym, że otworzył oczy i zobaczył... to co zrobił. Dziura i żebra, to było dla niego za wiele. Niedawno ten kot żył. A teraz... Zrobiło mu się niedobrze.
Mroczna Gwiazda spojrzał mu w oczy.
— Wyrzekłem się ciebie nie bez powodu. Muszę się zastanowić, czy tym czynem zasługujesz, by nazywać się moim synem. Bo co to da, jeśli jak tylko wrócisz do moich łask zaczniesz robić to samo? Zachowywać się jak tchórz i bać się mordować? — miauknął.
Spuścił po sobie uszy.
— Nie będę... — miauknął. — Obiecuje. Przepraszam, że... taki byłem.
— Skoro udowodniłeś mi, że potrafisz zabić kota i go zjeść, jestem skłonny ci wybaczyć. — odparł szorstko.
Pokiwał głową, nadal jednak wyczuwając w słowach kocura, że to nie wystarczy.
— Będę robił co chcesz. Już... już mam to gdzieś...
Uśmiechnął się.
— W końcu przemówiło ci do rozsądku. — powiedział. — Zatem droga wolna. Możesz złapać dziś dla mnie jakiegoś samotnika.
Miał złapać? Jak? Nie znał się na tym.
— Pomogę mu — zaoferowała Irga. — Musi się jeszcze dużo nauczyć.
Udał się więc z nią na poszukiwania, dowiadując się od niej wiele ciekawych i przerażających rzeczy.
***
Ciągnął samotnika wraz z zastępczynią. Złapał ofiarę tak, jak mu pokazywała starsza, za kark. Kotka nie mogła się ruszać, jak niegdyś on, gdy to na nim zastosowano ten chwyt. Irgowy Nektar pokazała mu jak to powinno się robić. Podzieliła się z nim swoją wiedzą. Była jednak ciężka, więc złota pomagała mu ciągnąć ją do ojca.
Widząc go ponownie, spuścił uszy. To uczucie zawodu, nie chciało go nadal opuścić.
Mroczna Gwiazda dostrzegając ich, skinął głową.
Podszedł do samotniczki i złapał ją za gardło. Z jej pyska rozległ się pisk, gdy jego zęby przecięły jej szyję. Splunął jej futrem gdzieś w krzaki. Irga puściła ciało, a Chłód wraz z nią. Upadło na ziemię z głośnym mlaśnięciem.
Złapał gwałtowny wdech. To było tak blisko. Tak blisko widział, jak ojciec rozrywał jej gardło. Nadal nie mógł wyjść z szoku. Czuł się tak, jakby był we śnie, a to nie była rzeczywistość
— Widzisz. Przywykniesz do takiego widoku. — odparł. — Nawet nie wiedzą, że umierają.
Spuścił łeb.
— Tak... nie wiedzą... — miauknął nieprzekonany, słysząc nadal w głowie wrzaski swojej ofiary, która była świadoma, że to był jej koniec.
— Spróbuj więc złapać kolejną. Im więcej, tym lepiej. — polecił, samemu siadając i owijając swoje łapy ogonem, jak gdyby fakt, że pozbawił kolejnego kota życia go obchodził.
Odwrócił się i odszedł. Kolejną? Ile z jego winy jeszcze umrze? Irga szła mimo to z nim. Pomogła mu jeszcze raz. Mogła go zostawić z tym problemem sama, ale była przy nim. Starała się go wesprzeć. Gdy szukali samotnika mówiła do niego, a on słuchał. Bał się, lecz jej słowa dodawały mu otuchy. Pokazała mu jak przekonywać nieznajomych do pójścia z nimi. Jak łapać, by się nie ruszali.
Tak też dopadli kolejną ofiarę, którą przyciągnęli do krwiożerczego lidera. Była sparaliżowana przez strach. Błagała o litość, widząc inne trupy. A on co zrobił?
Uśmiechnął się jedynie, widząc bezbronną kotkę. Taką myszkę, której on ustąpił na ogon.
— Czy to nie urocze? — zamruczał, wpatrując się w oczy pełne przerażenia. — Wiesz co, nawet cię oszczędzę. — zaskoczone oczy samotnika już zaczęły wpatrywać się w niego z wdzięcznością, jednak on tylko w mgnieniu oka wbił mu kły w gardło i rozszarpał, powalając kolejnego kora na ziemię. — Ups, jednak nie.
Wypuścił z pyska ciało, które upadło podrygując na ziemi. Wpatrywał się w ojca. Dla niego to była tylko zabawa, gra. Był okropny. Przerażający. Chory.
Spojrzał po trupach leżących w nieładzie. Poczuł mdłości.
— Mam już dość — miauknął cicho.
Chciał już stąd odjeść. To było dla niego za dużo. Został mordercą, pomagał w krwistej zabawie czarnego vana. Był... taki jak on.
Zrobił to wszystko dla niego, tylko... za jaką cenę? Nie był już dobry. Jego ścieżka była usłana trupami. Jak nic będzie się smażył w Mrocznej Puszczy. A tak bardzo tego nie chciał. Nie mógł już cofnąć czasu. Stało się. Musiał teraz grać w tą grę, do której zmusił go ojciec.
— Tyle starczy na dziś. Ale pamiętaj, co mi obiecałeś. Nie chcę się przekonywać, że popełniłem błąd wybaczając ci — powiedział i odwrócił się razem z resztą, pozostawiając za sobą trupy. W tym jednego zakrwawionego i do części zjedzonego.
Ruszył za nim, wpatrując się w swoje zakrwawione łapy. Wcześniej Irga wymyła mu pysk i pierś, by nie straszył samotników. Teraz znów jednak krew tam była, przez kolejny mord ojca.
Nie odpowiedział na to. Był zmęczony. Musiał odpocząć i przemyśleć to co dzisiaj się wydarzyło.
Dotarli do strumyka. Mroczna Gwiazda wyczyścił szybko zakrwawiony pysk, otrzepując się z wody.
— Obmyj się. Potem możemy wracać.
Oczyścił się również z krwi, po czym udał się za nim do obozu. Jak marionetka. Brzydził się siebie. Tego co uczynił. Jak mu uległ.
— Jutro... trening? — zapytał go jeszcze.
— Tak. Ostatni. Jesteś gotowy na mianowanie na wojownika. — powiedział. — Już jutro przy zmierzchu, więc przygotuj się.
— Dobrze — powiedział, znikając w legowisku uczniów. Mięso kota ciążyło mu na żołądku boleśnie.
<Tato?>
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz