— Nigdzie nie idziesz. — miauknął. — Nie, dopóki tego nie sprzątniesz.
Odezwał się, spoglądając na ucznia, który najwyraźniej zapominał, co zrobił mu już pierwszego dnia. Nie chciał wyrywać mu drugiego ucha.
Spojrzał na niego niezadowolony.
— Nie. Sam sobie sprzątaj — powiedział, ignorując jego rozkaz i wracając do legowiska.
Omen zacisnął zęby. O nie. On tak tego nie zostawi. Wszedł do legowiska uczniów i złapał za kark kocura, który już zaczął się wygodnie mościć na posłaniu. Wyniósł niezadowolonego znowu na zewnątrz.
— Masz to sprzątnąć. Na moich oczach — wycedził.
Rudy uczeń syknął, gdy kocur go wyciągnął z posłania.
— Nie zrobię tego. To obrzydliwe. — wykrzywił pysk z odrazą
— Owszem, zrobisz. Było tam nie srać — warknął. — Nie obchodzi mnie, czy chcesz, czy nie. Jeśli będę musiał to zaniosę cię tam siłą, a nie będę delikatny.
— Zrobisz to na oczach świadków? — miauknął — Jeszcze pomyślą, że się nade mną znęcasz — wytknął.
— Kto powiedział, że będę cię krzywdził? — miauknął wojownik w odpowiedzi. — Po prostu nie będę delikatny. To różnica. Zmykaj to sprzątać, zanim się rozmyślę.
Zabierając te dzieciaki z powrotem do Klanu Wilka nie spodziewał się, że będą tak pyskate i uparte. A przynajmniej Chłodna Łapa. Ale nie żałował.
— Nie. Jak nie chcesz tego sprzątać to śpij na zewnątrz. To nie moje posłanie, więc mnie gówno to obchodzi — gdyby mógł skrzyżowałby łapy jak człowiek. — Trzeba było mnie nie porywać.
Wojownik prychnął.
— Już pokazałeś, jaką nikłą masz odwagę. Albo to sprzątasz, albo na jutrzejszym treningu uduszę cię w strumieniu. Tym razem tak, byś już nie wstał. Nie każ mi myśleć, że popełniłem błąd, darując ci życie.
— I jak sie wytłumaczysz jak zginę? Utopiłem się sam na płyciźnie? — prychnął Chłód, kierując jednak kroki do legowiska wojowników. — Ble, ale capi. Że też wszyscy nie uciekli.
Wojownik stanął w wejściu, uważnie obserwując poczynania młodszego. Nie opuści tego legowiska dopóki wszystko nie zostanie sprzątnięte. A później pójdzie się umyć. Był wściekły, ale musiał niestety przyznać rację synowi. Nie mógł go zabić ot tak, to byłoby zbyt podejrzane. Myślał jednak, że tamtym razem wystraszył go wystarczająco i groźby mogłyby wywołać u niego strach, by był posłuszny.
Młodziak wszedł do środka i zaczął wyciągać mech poza legowisko wojowników. Natrafił jednak tyłkiem na ojca, który tarasował przejście.
— Suń się, bo to trzeba wynieść poza obóz.
Posunął się bez słowa, nie zamierzając dyskutować z kocurem. Chciał tylko żeby w spokoju pozbył się tego gówna. Dosłownie gówna. Ale przynajmniej w końcu ruszył dupę żeby to zrobić.
Czasami miał cholernie dość tego dzieciaka, ale mimo to jego uczucie wciąż nie zgasło i na to się nie zbierało. Widać, że był silny i uparty.
Obserwował, jak syn wynosi poza obóz
— Masz i już nie płacz mi. Idę spać — fuknął. — Nie doceniłeś prezentu.
Omen parsknął. Poszedł tylko szybko umyć się w pierwszej lepszej kałuży i wytarzać się w trawie, zanim wrócił znowu do legowiska. Mech wciąż śmierdział, ale nie było czasu na przyniesienie nowego. Zrobi to kiedy indziej. Coraz bardziej żałował, że oprócz ucha nie wydłubał mu wtedy oka. Może powinien był przetrzepać go po dupie jeszcze bardziej, żeby odechciało mu się bawić się z nim w swoje cholerne igraszki.
Omen parsknął. Poszedł tylko szybko umyć się w pierwszej lepszej kałuży i wytarzać się w trawie, zanim wrócił znowu do legowiska. Mech wciąż śmierdział, ale nie było czasu na przyniesienie nowego. Zrobi to kiedy indziej. Coraz bardziej żałował, że oprócz ucha nie wydłubał mu wtedy oka. Może powinien był przetrzepać go po dupie jeszcze bardziej, żeby odechciało mu się bawić się z nim w swoje cholerne igraszki.
* * *
Cętkowana Gwiazda i jej nieźle wkurwiony zastępca odwiedzili Klan Wilka. Już gdy zobaczył ich w progu obozu na jego myśl nasunęło się wielkie "cholera", a zwłaszcza, gdy Borówkowy Krzew przyszła po niego, by zaprowadzić go do tych dwóch zaśmierdziałych pchlarzy. A nawet trzech, wliczając Wielką Gwiazdę. Nie dał po sobie okazać jakiejkolwiek oznaki słabości, a zimne, obojętne spojrzenie, z którego nie dało się wyczytać żadnej konkretnej emocji wodziło po zebranych kotach.
Z początku myślał, że skubani jakimś niewyjaśnionym cudem doszli do tego, że to on roztrzaskał łeb temu ich zastępcy, który zresztą był siebie warty tak jak Cętkowana Gwiazda. Chodziło jednak o dzieciaki, które porwał.
Musiał się nieźle wysilić, żeby powstrzymać się od uśmiechu, gdy zdradził im, że zrobił sobie dzieci z Rysim Puchem. Miał satysfakcję, że miał ich w garści. W jednym ta skończona idiotka była pożyteczna.
Zastępca Cętkowanej Gwiazdy wpadł w szał, co ledwo powstrzymało go od rzucenia się na kretyna, który ośmielił się zagrozić życiu jego synowi. Jednocześnie był szczęśliwy, że miał rację, ale nie zmieniło to jego nastawienia do Chłodnej Łapy. Bachor go wystawił. Własnego ojca. I miałby ostro przejebane, gdyby nie posiadał tego asa w rękawie.
To nie przejdzie u niego luzem.
Gdy koty się rozeszły, Chłód jak ostatni tchórz uciekł od niego, znikając poza horyzontem obozu. Omen szybszym chodem zaczął kierować za nim swe kroki, już wyliczając, gdzie powinien go tym razem poharatać, albo jaką część skóry oderwać. Wysunął pazury, gdy obóz zaczął niknąć za jego plecami. On sam spostrzegł sylwetkę młodszego. Podszedł do niego wolnym krokiem. Chciał się nacieszyć tym, że bachor dostał co chciał. Spotkał swoich ,,przyjaciół". A ci go porzucili. Zupełnie tak jak mu mówił. Prychnął pod nosem.
<Synu?>
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz