Nadal nie mógł uwierzyć, że Lampraci Ryk tak się zachował. Był w szoku. Po jego krzykach, nawiał ze łzami w oczach, czując rozdzierający ból w klatce piersiowej. Przecież... Przecież nie był taki jak mama! Wybiegł z obozu, ignorując zakaz Wielkiej Gwiazdy o niewychodzeniu z obozu przez uczniów, którzy nie trenują. Chciał znaleźć się daleko od tego miejsca. Nie zszedł jednak daleko, bo po kilku skokach, zatrzymał się przy drzewie, wybuchając płaczem. Przecież to niemożliwe. Chcieli mu pomóc, a chwilę później... go odrzucili?! Po tym jak ojciec zdradził kto był jego matką? Miał co do nich rację?! Najgorsze było jednak to, że nowy zastępca klifiaków groził mu śmiercią za powrót. Masa planów poszła teraz do piachu. Skulił się na ziemi, czując że nie wie co teraz ze sobą zrobić. Stracił cel w życiu. Był nim powrót do Klanu Klifu. A teraz? Miał zostać u wilczaków z chorym ojcem? Słysząc czyjeś kroki, uniósł łeb. Akurat wywołał tą zmorę z lasu. Kocur szedł w jego stronę. Nie chciał dać mu satysfakcji, więc otarł łzy, jeżąc na jego widok sierść.
— Daj mi spokój.
Van uśmiechnął się lekko, zadowolony.
— Co jest, Chłodzie. Czyżby twoi przyjaciele cię opuścili? — miauknął cynicznie, a pazury już mu się rwały w stronę dzieciaka, by ukarać go za to obrzydliwe zachowanie. Zbliżył się do niego, kładąc łapę na jego ramieniu. — Mówiłem. Klifiacy nigdy cię nie kochali. Słyszałeś co mówił zastępca? Oni wiedzą, kim jest twoja matka i nienawidzą ciebie za jej winy. Czy tego chcesz, czy nie. — mruknął od niechcenia. — A twoje zachowanie było n i e d o r z e c z n e. Prawie cię tam zabił, chciałeś wkopać własnego ojca? — prychnął.
Nie mógł uwierzyć, że wojownik miał co do tego rację. Mama tak wiele złego zrobiła, że wystarczyła informacja, że ich wydała na świat, by chcieć ich śmierci? Przecież to było niedorzeczne! Nie mogli tego zrobić! Ale zrobili...
Odrzucił jego łapę, odsuwając się od kocura. Teraz zebrało mu się na pocieszanie?
— To twoja wina! Gdybyś im nie powiedział, zabraliby mnie do domu! Wszystko zepsułeś! — syknął na niego zły. Lamparci Ryk... Ten miły i pomocy kocur, którego pamiętał, zamienił się po tym w potwora. Chciał go zabić... za to, że był... synem Rysiego Puchu.
— Och, jasne, okłamuj się dalej. — mruknął van i dostrzegając koło młodszego pewnego ostrego, kolczastego zwierza, zamachnął się, wcale nie lekko łapą, obserwując jak zatacza się wprost na jego kolce.
Ten ruch go zaskoczył, przez co nie zdołał go uniknąć. Poleciał na bok, a czując jak coś wbija mu się w skórę, krzyknął.
— Co ty robisz?! — Wstał na łapy, dostrzegając zwiniętego w kulkę jeża. Kilka z jego kolców utknęło mu w sierści.— Zwariowałeś?!
Ojciec uśmiechnął się, sycząc pod nosem.
— Niech to będzie dla ciebie nauczka za to gówno, jakie tam odwaliłeś. I uwierz mi, mógłbym być dla ciebie ostrzejszy.
Położył po sobie uszy.
— Nic nie odwaliłem! Nie wiem co wstąpiło w Lampraci Ryk. W Klanie Klifu był miły — miauknął z goryczą w głosie.
Na imię kocura Omen rozszerzył oczy. Obrzydliwy długi chichot wyrwał się z jego piersi i dopiero po kilku uderzeniach serca zwrócił się w stronę syna.
— Lamparci Ryk? Więc to był Lamparci Ryk? — Uśmiech nie zniknął z jego twarzy. — Och, jak słodko, przyjaciel twojej mamy, o którym Ryś mi opowiadała przy wieczornych spotkaniach. Cały Klan Klifu obstawiał, że coś między nimi iskrzy. Zdradziła cię osoba, która najbliżej miała się z twoją własną matką. Która powinna prędzej cię kochać, aniżeli tak brutalnie odrzucić. Oh. Co za szkoda. — cmoknął.
Co takiego? Otworzył zaskoczony pysk. Lamparci Ryk kochał się w jego mamie? Pokręcił głową, przełykając łzy. Nadal słyszał co do niego krzyczał. To bolało. Usiadł na ziemi, wbijając wzrok w swoje łapy.
— Zostaw mnie. Jesteś okrutny tak jak i oni! To nie moja wina! Ja nikogo nie zabiłem, nie jestem jak ty czy mama!
— A myślisz, że oni to rozumieją? — odparł. — Nie. Dla nich liczy się to, że jesteście dziećmi Rysiego Puchu, czy tutaj znanej bardziej jako Rysia Pogoń. Mówiłem ci to. Uważałeś ich za swoich przyjaciół, ale byliby gotowi wbić ci nóż w plecy i zostawić wiedząc, kto wydał cię na ten świat. Ja nigdy bym cię nie zostawił, chociaż dobrze wiem, że jesteś dzieckiem tej szmaty. — miauknął, okrążając go spokojnie.
— Wiem to, bo przypominasz mi o tym nieustannie. — powiedział, czując przebiegający mu po grzbiecie dreszcz. Nie podobało mu się to jak kocur go okrąża. Coś knuł? Znów chciał go wrzucić na jeża? — I tak... to bez znaczenia... Dopiąłeś swego. Zabiją mnie, gdy postawie łapę na ich terenie. — Zacisnął pysk. — Przehandlowaliście nas jak jakieś rzeczy. — dodał z goryczą. — Czemu skoro nas tak nie cierpią, moich braci zatrzymali? Czemu się nie wymienili ze mną...?
— Bo ich liderka ma szajs we łbie. — miauknął beznamiętnie. Aż chciałoby się rzec, "podobnie jak ich zastępca". — Może zmieni zdanie, jeśli zamierza wyjawić Klifiakom, że to dzieci Rysiego Puchu. Ale wątpię. Bo oburzyliby się i rozszarpali twoje rodzeństwo jak wrony, dostrzegając w nich możliwość zdrady.
Rozszarpią ich?! Kruka nie było mu żal, ale Mróz...
— Czyli nie ma już nadziei... — szepnął do siebie. Myśl o Lśniącym uderzyła w niego jak grom. Musiał z nim pogadać. Wyjaśnić... Na pewno się o tym dowie i go znienawidzi. Nie zniósłby tego, gdyby zaczął sądzić, że jest taki sam jak mama. — Oby nie... Chociaż i tak to masz w nosie. Stworzysz sobie nowe dzieci, tak jak te z Wiśniowym Świtem.
Nadal nie mógł pojąć jak ojciec mógł zrobić sobie z nią potomstwo. Kochał ją? Nie widział ich nigdy razem. Nie zachowywali się jak para.
Omen uniósł jedną brew, prychając pod nosem.
— Myślisz, że będą dla mnie jakkolwiek ważne. — miauknął. — Mają być umocnieniem dla kultu i przedłużeniem moich genów, nie obchodzi mnie ich życie, byleby nie były łajzami. Nie chcę być traktowany jako ich ojciec. Moja miłość zawsze leży po waszej stronie.
Nie wiedział o co chodzi z jakimś kultem i szczerze nie chciał o to pytać. Cokolwiek co było z nim związane, musiało być chore.
— Fajna mi miłość... — prychnął. — A na jeża kto mnie wepchnął? Ich też będziesz lał?
— Jeśli będą się zachowywali źle to ich wydziedziczę. Nie mam zamiaru być uważany za ojca kogoś, kto okaże się słaby — odparł ze stoickim spokojem w głosie.
Jego słowa mu się nie spodobały. On wiele razy zachowywał się źle, a kocur jeszcze nie zagroził mu wydziedziczeniem. Dziwny dreszcz przebiegł mu po grzbiecie.
— A ja... Ja będę ich uznawał... Może okażą się normalniejsi od Łasicy...
Nagle łapa vana bez ostrzeżenia trafiła go mocno w pysk.
— Ty masz zająć się swoim życiem — warknął. — Możesz robić ze swoim przyrodnim rodzeństwem co chcesz, ale nie uznawaj ich, jeśli urodzą się słabi.
To było niespodziewane. Myślał, że jeż mu starczył. Zacisnął pysk, mordując go wzrokiem. Ból promieniował mu po pysku, a uszy skuliły.
— Dlaczego? Ja też jestem słaby. — uświadomił go. Swoim życiem? I tak nie miał go ciekawego, chyba że chodziło mu o ich treningi. — Nie bij mnie.
— Zasłużyłeś. Za durne myśli. — prychnął. — Moje dzieciaki nie zasługują na bycie słabymi. — jasna, biała łapa dotknęła podbródka młodszego, zbliżając jego oczy do swoich. — Jesteś silny, więc zachowuj się jak lis, a nie trusia.
Wyszczerzył do niego kły i choć bardzo go kusiło, ugryzienie go w nos, nie zrobił tego.
— Nie jestem trusią. A cwany lis też nie jest dobry, bo może cię wykiwać — prychnął, odpychając jego łapę.
— No i o to chodzi — odparł, czując jak koniuszek jego ogona podryguje w powietrzu. — Spryt to też kocia cecha. To atut, a nie wada. Chociaż potrafi być mylna, gdy źle się go używa.
Spojrzał na niego, mrużąc oczy.
— Ah tak? To powinieneś być dumny. Bo wodziłem cię za nos! — syknął. — Miałem już wszystko gotowe do ucieczki. Nie zorientowałbyś się, że mnie nie ma. Teraz to bezcelowe, bo jestem banitą. Zmarnowałem czas.
Kocur prychnął, skacząc na młodszego i przybijając go do ziemi. No świetnie. Znów się bawił w tego silniejszego. Nie znosił w nim tego.
— I dobrze — syknął. — Widzisz, jacy są Klifiacy. Cholerni zdrajcy. Ty też mnie zdradziłeś. Sprytnie. Mało brakowało, a byłbyś rozszarpany. Zważając na słowa Lamparciego Ryku, twoje rodzeństwo pewnie już nie żyje.
Stęknął, krzywiąc się.
— Nie zdradziłem. Gdybym to zrobił, to tak, ale nie zrobiłem. I co? Nie jesteś dumny? Po twojej reakcji wnioskuje, że nie. Nie mów tak! — warknął, gdy wspomniał o rodzeństwie. — Cętkowana Gwiazda by do tego nie dopuściła. A nawet jeśli, to za Krukiem bym nie płakał. — Kopnął go łapą, aby z niego zszedł.
— Phh, Cętkowana Gwiazda, tak, Cętkowana Gwiazda. Jak ona niby mogłaby kogokolwiek powstrzymać. Wiek jej doskwiera, a Lampart jest młody i silny. Umrze nim się obejrzysz, a wiesz, co się stanie, jeśli ten dojdzie do władzy. Nigdy tam nie wrócisz, a twoje rodzeństwo nigdy stamtąd nie wyjdzie. Kocham wszystkie moje dzieci i chciałbym je odzyskać, ale prawda jest taka, że to byłby zły ruch z mojej strony. Więc wystarczy czekać na ofertę losu.
— Jaką ofertę? — nie zrozumiał. Mimo tego, że nie chciał się z nim zgodzić, wiedział że ten mówi z sensem. Sam zaczął martwić się o Mroza. On jedyny był tym normalnym bratem, którego mógł nazywać swoim przyjacielem.
— Jeszcze nie wiem. Poznam dopiero, jeśli los nam coś przyniesie. Coś, co pozwoli wykorzystać okazję i odzyskać dzieciaki. Póki co - nie kombinuję. Ważne, że mam ciebie i Łasicę. — parsknął.
— A czemu nie możesz lać Łasicy? Jej by się pewnie to spodobało, bo jest tak nienormalna jak ty — ugryzł się w język. — Znaczy... — zestrachał się.
Kolejny cios opadł na jego głowę.
— Nie waż się tak mówić do swojej siostry. Łasica w przeciwieństwie do ciebie wie co robi, a ty się opierasz i zachowujesz niegodnie. — prychnął. — A co do mnie, uwierz mi, byłem już określany gorszymi epitetami.
— Ał! Nie dziwię się wcale! Złaź ze mnie — fuknął zły, słysząc jak siostra jest wychwalana. — A będę o niej tak mówił, bo znam ją dłużej od ciebie. Jest nienormalna i zasługuje za śmierć z łap Lamparciego Ryku bardziej. Ona jak nic kiedyś kogoś zabiję i będzie jak mama!
Na te słowa starszy kocur sapnął i przylał mu jeszcze bardziej. Przytkał łapą jego pysk.
— Wasza matka była tchórzem — splunął. — Miała jaja, żeby kogoś zamordować, ale była już na tyle słaba, by poddać się manipulacji i ostatecznie uciec jak spłoszony króliczek. NIE WAŻ SIĘ PORÓWNYWAĆ ŁASICY DO RYSIEJ POGONI. Ani siebie. Ani nikogo, na kim mi zależy. Jeśli zabije, w porządku, a nawet wyśmienicie. Ale NIGDY nie pozwolę, by była taka jak Ryś. Nigdy.
Położył po sobie uszy, bo głowa zaczęła go coraz bardziej boleć. Jak nic coś mu zrobił, bo czuł się tak jakby dostał poważnej migreny. Skrzywił nos, patrząc na kocura i słuchając jego słów. Świetnie. Łasica była oczkiem w jego głowie. Dobrze było to wiedzieć. Znów się ustawiła. Słysząc jak ten wręcz chwali, gdyby kogoś zabiła, zrobiło mu się słabo. No tak, zapomniał że kocur był sam psychopatycznym mordercą, który na domiar złego był jego ojcem. Zaczął się wić, próbując wyswobodzić się spod jego ciężaru, śliniąc mu łapę. Odwrócił głowę tak, aby pozbyć się jego kończyny z pyska, po czym westchnął cierpiętniczo.
— Jak chcesz. Wygrałeś. Znowu. Ciesz się.
Van prychnął, odsuwając się od niego.
— Czemu miałbym się niby cieszyć, skoro zamiast podążać za mną ciągle się opierasz? Chociaż wiesz, jaką Klifiacy wyrządzili ci krzywdę?
Wstał, otrzepując się z ziemi.
— Ty mi wyrządzasz codziennie jakąś krzywdę i nie płaczę. Dlaczego miałbym więc i nad tym myśleć? Zostawili mnie tu i tyle. Przehandlowali jak rzecz, bo TY się im musiałeś wygadać.
— Och, wolałabyś żyć w kłamstwie? Żyć w klanie klifu wiedząc, że tak naprawdę nigdy cię nie kochali i zabiliby cię, gdyby dowiedzieli się prawdy? W porządku, Chłód, ale mogę ostrzec się od razu. Zakłamywanie się nigdy nie sprawi, że prawda zniknie. Wręcz przeciwnie. Kiedyś zawsze wyjdzie na jaw.
Położył po sobie uszy na te słowa.
— Nie chciałbym żyć w takim klanie... — miauknął cicho, kierując się z powrotem do obozu.
— I dobrze. — dodał szeptem do siebie Omen, zadowolony, że wygrał rozmowę.
***
Wracali z treningu, kiedy zaczepiła ich Wielka Gwiazda. Rzucił jej zniesmaczone spojrzenie, bo niezbyt za nią przepadał. Ta jednak, skupiła uwagę na jego ojcu, totalnie go ignorując. Ciekawe o co chodziło... Myślał, że kotka go nie znosiła.
— Mroczny Omenie, nie wiesz jak dobrze cię widzieć. Wpadłam na taki cudowny pomysł. Jesteś silnym wojownikiem i dobrze byłoby cię mieć w naszej sprawie. Wiem, że niezbyt się lubimy, ale wiesz... Dostaniesz odpowiednie wynagrodzenie. — mrugnęła do niego, a Chłodna Łapa w szoku otworzył aż pysk. Ona chyba nie miała na myśli, że on...
<Tato?>
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz