*Pora Opadających Liści*
Absolutnie czarne niebo było poszarpane przez powykrzywiane sylwetki drzew. Jastrzębi Podmuch nie potrafiła stwierdzić, gdzie przebiegała linia horyzontu. Otaczał ją tylko mrok. Ostatnio ciągle padało. Chmury zasłoniły nawet księżyc, którego nikły blask raczej drażnił ciemność, niż ją rozpraszał.
- Nie śpisz? - rozległo się gdzieś przy jej uchu.
Drgnęła i mimowolnie nastroszyła sierść. Masywna sylwetka nie bez potknięcia wyłoniła się z legowiska i siadła obok niej. W słabym świetle kilku ostatnich gwiazd Dębowa Pierś wyglądał jak góra, a nie kot. Mruknęła niewyraźne “yhm”, mając nadzieję, że zostawi ją w spokoju. Niestety.
- To przez Świtającą Maskę?
Momentalnie wysunęła pazury.
- Oczywiście, że nie - warknęła, trochę zbyt szybko. - Wronia strawa. Przodkowie na pewno ukarali go za to, co zrobił. Odrzucił ich dar. Święty dar życia, który mu przekazali!
Dopiero teraz dotarło do niej, że dyszy ciężko, napinając mięśnie jak do skoku. Przeklęty Świtająca Maska! Był nikim! Był śmieciem i nie zasługiwał na to, żeby myślała o nim uderzenie serca dłużej! Szczególnie po tym, co usłyszała. Ponoć poddał się szeptom. Rozmawiał z kotami z Mrocznej Puszczy.
Niech gnije całą wieczność w samym sercu Miejsca, Gdzie Nie Ma Gwiazd! Sam tego chciał! Splunął Przodkom w pysk! Splunął jej w pysk! Ufała mu! Wierzyła, że jej nie zdradzi! A on?! Cholerny tchórz!
Dębowa Pierś spojrzał na nią zaskoczony.
- Myślałem, że go lubiłaś. Dużo rozmawialiście. Mówiliście złośliwe rzeczy, ale oboje się uśmiechaliście.
- Nieprawda - warknęła, wbijając pazury w ziemię. - Był wredną szują. Myślał tylko o sobie.
- Ponoć Stwórca go skrzywdził - ciągnął kocur, nie słuchając jej. - Przez niego stał się taki, jaki był. Niemiły.
- Gówno prawda - weszła mu w słowo kocica, zrywając się na równe łapy. - Był taki, bo właśnie taki chciał być. Wyrzygany kłak myślący tylko o sobie! Źle mu było to się zabił, tak? - Zaśmiała się histerycznie. - Mam w dupie co mu zrobili, to była jego decyzja, rozumiesz? Decyzja tego pieprzonego TCHÓRZA!
Po jej policzkach spłynęły łzy. Gwałtownie potrząsnęła łbem, starając się je strząsnąć. Dębowa Pierś zrobił krok, żeby ją objąć ogonem, ale się odsunęła. Nie chciała jego litości.
- Niech siedzi w Miejscu, Gdzie Brak Gwiazd, zasłużył - warknęła, ale głos jej zadrżał. - I nie obchodzi mnie, dlaczego to zrobił.
“Zostawił mnie.”
“Jedyny kot, którego mogłam nazwać przyjacielem.”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz