*duży skip*
Szylkret przeciągnął się, mrucząc z zadowoleniem, gdy w jego kręgosłupie coś przyjemnie strzeliło. Młody uczeń wypełzł na światło dzienne, zapadając się w śniegu, który spokojnie sięgał do połowy ich kości promieniowej. Oblizał pysk, gdy ich brzuch zaburczał obwieszczając, iż oficjalnie jest pusty i domaga się jedzenia. Liliowy dobrze jednak wiedział, że do pyska włoży dopiero po patrolu, na który zostali wyznaczeni przez samego zastępcę.
Mieli odnowić ślady zapachowe z klanem nocy oraz burzy, żeby te śmierdziele się nie panoszyły, jednocześnie szukając czegoś do jedzenia. Widzieli już jak powoli głód zaczyna się odznaczać na kotach z klanu klifu, większość chodziła poddenerwowana a niektórzy próbowali nawet kraść że stosu, który obecnie był ściśle pilnowany na polecenie Lamparta.
Ogólnie ich liderka sprawiała wrażenie jakby opadła z sił. Wilcza Łapa zastanawiał się dlaczego tak jest, wysunli nawet teorię jakoby przywódczyni głodziła się specjalnie, by klan miał więcej pożywienia.
— Wilcza Łapo, tutaj! — Lisia Łapa uśmiechnęła się pogodnie, machając do rodzeństwa łapą. — Jak się spało? Boś chrapał jak porąbany — szylkretka miauknęła z rozbawieniem, szturchając ich w bok. Wilczek speszyli się, drapiąc nerwowo po nosie.
— Było po prostu mi wygodnie — miauknęli spokojnie w odpowiedzi, starając się ukryć negatywne emocje. Na szczęście siostra nie ruszała już tematu chrapania niczym niedźwiedź, po prostu zamilkła, wyczekując na Lamparta, który miał poprowadzić dzisiejszy patrol.
Grzybowa Ścieżka, Słoneczna polana, zastępca oraz dwójka uczniów.
Wilczy był sceptycznie nastawiony do takiego składu patrolu, jednak uznali, że nie ma co za bardzo zagłębiać się w decyzję czarnego kocura. Mniejszy patrol porusza się szybciej, więc teoretycznie łatwiej będzie im spróbować coś złapać.
Czarny pojawił się niemalże znikąd, natychmiast unosząc ogon do góry i dając znak do wymarszu. Wilcza Łapa ostatni raz spojrzeli tęsknym wzrokiem w kierunku stosu ze zwierzyną, ignorując głośne burczenie w brzuchu. Musieli wziąć się w garść.
Mieli odnowić ślady zapachowe z klanem nocy oraz burzy, żeby te śmierdziele się nie panoszyły, jednocześnie szukając czegoś do jedzenia. Widzieli już jak powoli głód zaczyna się odznaczać na kotach z klanu klifu, większość chodziła poddenerwowana a niektórzy próbowali nawet kraść że stosu, który obecnie był ściśle pilnowany na polecenie Lamparta.
Ogólnie ich liderka sprawiała wrażenie jakby opadła z sił. Wilcza Łapa zastanawiał się dlaczego tak jest, wysunli nawet teorię jakoby przywódczyni głodziła się specjalnie, by klan miał więcej pożywienia.
— Wilcza Łapo, tutaj! — Lisia Łapa uśmiechnęła się pogodnie, machając do rodzeństwa łapą. — Jak się spało? Boś chrapał jak porąbany — szylkretka miauknęła z rozbawieniem, szturchając ich w bok. Wilczek speszyli się, drapiąc nerwowo po nosie.
— Było po prostu mi wygodnie — miauknęli spokojnie w odpowiedzi, starając się ukryć negatywne emocje. Na szczęście siostra nie ruszała już tematu chrapania niczym niedźwiedź, po prostu zamilkła, wyczekując na Lamparta, który miał poprowadzić dzisiejszy patrol.
Grzybowa Ścieżka, Słoneczna polana, zastępca oraz dwójka uczniów.
Wilczy był sceptycznie nastawiony do takiego składu patrolu, jednak uznali, że nie ma co za bardzo zagłębiać się w decyzję czarnego kocura. Mniejszy patrol porusza się szybciej, więc teoretycznie łatwiej będzie im spróbować coś złapać.
Czarny pojawił się niemalże znikąd, natychmiast unosząc ogon do góry i dając znak do wymarszu. Wilcza Łapa ostatni raz spojrzeli tęsknym wzrokiem w kierunku stosu ze zwierzyną, ignorując głośne burczenie w brzuchu. Musieli wziąć się w garść.
* * *
Nie podobało im się to, Lampart co jakiś czas wymieniał porozumiewawcze spojrzenia z bratem, który przez cały ten czas miał praktycznie kamienny wyraz twarzy. Dziwny, nieznany zapach. Przepełzli pod jakimś dziwnym, zimnym i sztywnym ogrodzeniem, znajdując się w otoczeniu dziwnych, drewnianych kwadratów.
— Idźcie za Słoneczną Polaną, pokaże wam drogę — mruknął czarny, samemu oddalając się gdzieś z bratem. Uczniowie posłusznie podążyli za czekoladową szylkretką, kopiując praktycznie każdy jej ruch. Obserwowali uważnie jak kotka otwiera jakieś dziwne wrota, które zaskrzypiały.
Wewnątrz było ciemno. Jedynie zapach piór oraz suchej trawy dawał im znać, że w środku coś było.
— Widzicie to białe, pierzaste stworzenie? — szepnęła, wskazując na siedzącą w gnieździe kreaturę. Ogromna gęś spała w najlepsze z dziobem skrytym pod skrzydłem. Niedaleko niej drzemała kolejna, chyba jeszcze większa poczwara.
Uczniowie skinęli głowami.
— Złamcie jej kark a pójdzie sprawnie, ja się zajmę drugą — poleciła, ostrożnie podchodząc do gniazda.
Wilk wraz z Lisem ostrożnie podeszli do pierzastego stworzenia, wykonując polecenie wojowniczki. Rodzeństwo wymieniło między sobą porozumiewawcze spojrzenia. Wilcza Łapa otworzył pysk, rzucając się na szyję stworzenia tak, jak uczył go Lśniący Księżyc. Coś chrupnęło a stworzenie padło martwe.
Całe to polowanie... poszło dziwnie sprawnie. Wilczek nie byli przyzwyczajeni do takiego sposobu pozyskiwania pokarmu, jednakże nie mieli zamiaru jakoś tego specjalnie kwestionować, szczególnie, gdy to było łatwiejsze, niż złapanie kociaka. Powoli wynieśli pierzastego giganta na zewnątrz, kierując się w stronę ogrodzenia, pod którym przeszli.
Zatrzymali się jednak w szoku, słysząc donośny huk. Z pobliskiej chaty wypadł stary dwunóg, z dziwnym kijem w ręku, z którego uciekał dym. Człowiek wziął go do ręki, mierząc w stronę rodzeństwa, lecz chybił. trafiając w grunt.
Lisia Łapa i Wilcza Łapa pospiesznie przecisnęli się wraz z łupem pod siatką, oddalając się czym prędzej od szalonego człowieka.
— Nie oglądaj się, tylko spierdalaj! — do uszu wypłosza dotarły wrzaski Lamparta, który wraz z bratem pędził w ich stronę z jakimiś mniejszymi ptakami w pyskach, jednak nadal większymi niż wróbel czy sikora.
Kolejny huk tym razem zwieńczył głuchy krzyk.
Słoneczna Polana padła tuż pod ogrodzeniem, postrzelona. Z jej boku sączyła się krew a sama kotka desperacko błagała o pomoc, gdy reszta patrolu, na decyzję Lamparta, uciekała w las.
Wilczek ze łzami w oczach pędził przed siebie, nie mogąc uwierzyć, że zostawili kogoś ze swoich na pewną śmierć.
— Dla... dlaczego?! — krzyknęli, będąc już bezpieczni. Lampart wbił w nich lodowate, niebieskie ślepia. — DLACZEGO ZOSTAWILIŚMY SŁONECZNĄ POLANĘ?! — wrzasnęli, zalewając się łzami. Przecież... to była taka dobra kotka... niczym im nie zawiniła.
— To niewielka cena za pożywienie dla klanu — warknął kocur. Zmuszając ucznia do powrotu do obozu. — Ani słowa o tym, co tam miało miejsce, jasne? — syknął. Po grzbiecie wypłosza przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Mimo iż skinęli twierdząco głową, nadal nie wewnętrznie byli rozdarci.
Tego wieczora klan ucztował.
Koty rzucały się na mięso a Lampart opowiadał, jak to znaleźli je przy śmietniku dwunogów. Nawet nie zająknął się, że porzucili jednego ze swoich. Nawet nazwał Słoneczną Polanę zdrajczynią, która przy pierwszej lepszej okazji uciekła do ludzi, by nie musieć głodować.
Uczeń spoglądał na kawał mięsa między swoimi łapami. Akt bestialstwa Lamparta zupełnie odebrał im apetyt.
< Lisek? >
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz