Patrzyła na martwe ciało brata. Sztywne. Splamione krwiom. Zbezczeszczone. Zimne. Pozbawione wszystkiego co kochała. Nie słyszała słów Kamiennej Agonii. Były szumem. Szumem w przepaści rozpaczy.
Nie żył.
Jej jedyne oparcie. Jedyny członek rodziny. Wsparcie. Nadzieja. Pierwsze szczęśliwe wspomnienia. Ułamek ciepła. Uśmiech potrafiący załatać wszelką pustkę. Powód, dla którego wciąż żyła.
Odszedł. Został zamordowany. Leżał martwy pod jej łapami. Zielone oczy skrywające tyle w sobie, teraz jedynie pusto spoglądały na snujące się po niebie chmury.
Zduszony pisk wydobył się z jej gardła. Przeszywający smutek zalał ją. Przygniótł, zabierając ze sobą wszystko. Ostatnią rozsądną myśl. Łzy niczym deszcz uderzały głucho o ziemię. Biegła. Nie chciała zaakceptować tej rzeczywistości. Musiała uciec... Jak najdalej stąd.
* * *
Niewielka czarna plama trzęsła się pod traktorem. Wiatr przetrzepywał futro kotki chłodnym powiewem, sprawiając, że coraz bardziej skulała się. Mokre od łez łapy trzęsły się z zimna. Nie potrafiła przestać. Ilekroć spojrzała na zieloną trawę przypominała sobie niegdyś wesołe ślepia brata. Wszystko było przepełnione wspomnieniami z nim. Wysunęła pazury, wbijając je w mokrą ziemię. Nie mogła tego znieść. Nie mogła. To wszystko było za trudne. Sama świadomość, że on... że już nigdy go nie zobaczy. Nigdy nie porozmawiają. Tak strasznie żałowała. Żałowała dystansu, jaki się pomiędzy nimi pojawił. Żałowała, że go nie uratowała. Powinna. Powinna ona nie żyć. Zajęcza Gwiazda był ich zbawcą. Księciem na białym rumaku zesłanym przez los. Był dobry. Pełen ciepła. Wyrozumienia. Widziała, jak na niego patrzyli. Uratował ich przed tyrankom. Przywrócił normalność.
A ona - kpina i pośmiewisko. Ciężar od zawsze. Nienawidzona przez klan. Nienawidzona przez własne kocięta. Wariatka. Niewarta mysiego ogona. Każdemu z jej bliskich tylko sprawiała kłopoty. Kamienną Agonię pewnie nie spotkałby taki los, gdyby nie Wilcza Zamieć.
A ona - kpina i pośmiewisko. Ciężar od zawsze. Nienawidzona przez klan. Nienawidzona przez własne kocięta. Wariatka. Niewarta mysiego ogona. Każdemu z jej bliskich tylko sprawiała kłopoty. Kamienną Agonię pewnie nie spotkałby taki los, gdyby nie Wilcza Zamieć.
To przez nią to się wszystko wydarzyło. Gdyby tylko... gdyby tylko uległa Konwaliowej Rzece. Oddała się w jej łapy. Nie sprawiłaby Kamień tyle ciężaru. Uratowałaby brata. Lisia Gwiazda by jej nie zniszczył. Piaskowa Gwiazda nie przejęłaby władzy nad Zajączkiem.
Lecz to wszystko było na marne. Za późno. Zniszczyła jak zwykle wszystko swoim egoizmem.
Poczuła ciepło. Znajomy zapach. Ciężki oddech. Otulającą ją lekko czarną kitę. Próbowała uciec. Nie zasługiwała na nie. Nie chciała go. Nie mogła go przyjąć...
— Wilcza... — uspokajający, zachrypiany głos rozległ się nad jej uchem. — Proszę, nie płacz. To moja wina. Powinnam była ci powiedzieć. Przepraszam, że tak zwiałam, zamiast wyjaśnić ci, co planuję. Ja... Zając nie miał umrzeć. To nie tak miało być. Miał wrócić. Do ciebie, do Gliny, do mnie, do całego Klanu Burzy. Ale... za późno. Za późno się zorientowałam i... — urwała, po czym westchnęła głęboko. — Przepraszam, tak bardzo cię przepraszam, ja nie chciałam, żeby to się przydarzyło... — położyła po sobie uszy, speszona płaczem ukochanej.
Płacz nasilił się. Wilcza zacisnęła pysk, próbując zdusić w sobie kolejny przepełniony bólem ryk. Nie potrafiła tego wytrzymać. Nie potrafiła wykrzyczeć kotce, jak bardzo nienawidzi jej w tym momencie. Jak bardzo chciałaby się jej odegrać. Rozszarpać. Zbić. Wylać z siebie cały ból i rozpacz, jaką wyrządziła. Której nie będzie w stanie naprawić.
Odebrała jej coś cenniejszego od jej własnego życia.
Jedyne co Kamień potrafiła zrobić, to wbić pazury w ziemię i odwrócić wzrok. Jasne. Jedyne co potrafiła robić to siać ból i zniszczenie, nawet niecelowo. Wystarczyło, że była w kogoś pobliżu i już wszystko psuła. Łzy wyleciały z jej policzków.
— Wiem, że w tym momencie pewnie masz ochotę mnie zamordować, tak jak ja... jego — przełknęła ślinę. — Tyle bólu ci sprawiłam. Przez całe życie. Tyle goryczy i zawodu. Niepotrzebnych kłótni i stresu. A teraz odebrałam ci brata... — zacisnęła powieki i odwróciła się w kierunku Wilczej, kładąc brodę na jej barku. — Wilcza, proszę, odezwij się. Możesz nawet powiedzieć, że mnie nienawidzisz. Że żałujesz tego, że uratowałaś mi życie. Że, do cholery, żałujesz każdego jednego uderzenia serca spędzonego ze mną. Ale odezwij się. Proszę. Zając... też był dla mnie bliski. Też za nim tęsknię. Mój plan był durny. Mogłam się spodziewać, że to nie wyjdzie. Jakie ja mam szanse z kimś takim jak Piaskowa Gwiazda? — wysyczała, spuszczając wzrok. Spojrzenie złagodniało i kotka jedynie westchnęła. — Chciałam cię bronić. Nie pozwolić ci więcej cierpieć. A jedyne co sprawiłam to to, że cierpisz coraz bardziej. Mieli co do mnie rację. To jedyne co potrafię zrobić. Krzywdzić. Skrzywdziłam ciebie, Glinę, Zająca... Krzywdzę wszystkich, na których mi zależy. To moja natura? Może to moje przeznaczenie, być jak ona? — splunęła, wbijając załzawiony wzrok na swoje łapy.
Lecz to wszystko było na marne. Za późno. Zniszczyła jak zwykle wszystko swoim egoizmem.
Poczuła ciepło. Znajomy zapach. Ciężki oddech. Otulającą ją lekko czarną kitę. Próbowała uciec. Nie zasługiwała na nie. Nie chciała go. Nie mogła go przyjąć...
— Wilcza... — uspokajający, zachrypiany głos rozległ się nad jej uchem. — Proszę, nie płacz. To moja wina. Powinnam była ci powiedzieć. Przepraszam, że tak zwiałam, zamiast wyjaśnić ci, co planuję. Ja... Zając nie miał umrzeć. To nie tak miało być. Miał wrócić. Do ciebie, do Gliny, do mnie, do całego Klanu Burzy. Ale... za późno. Za późno się zorientowałam i... — urwała, po czym westchnęła głęboko. — Przepraszam, tak bardzo cię przepraszam, ja nie chciałam, żeby to się przydarzyło... — położyła po sobie uszy, speszona płaczem ukochanej.
Płacz nasilił się. Wilcza zacisnęła pysk, próbując zdusić w sobie kolejny przepełniony bólem ryk. Nie potrafiła tego wytrzymać. Nie potrafiła wykrzyczeć kotce, jak bardzo nienawidzi jej w tym momencie. Jak bardzo chciałaby się jej odegrać. Rozszarpać. Zbić. Wylać z siebie cały ból i rozpacz, jaką wyrządziła. Której nie będzie w stanie naprawić.
Odebrała jej coś cenniejszego od jej własnego życia.
Jedyne co Kamień potrafiła zrobić, to wbić pazury w ziemię i odwrócić wzrok. Jasne. Jedyne co potrafiła robić to siać ból i zniszczenie, nawet niecelowo. Wystarczyło, że była w kogoś pobliżu i już wszystko psuła. Łzy wyleciały z jej policzków.
— Wiem, że w tym momencie pewnie masz ochotę mnie zamordować, tak jak ja... jego — przełknęła ślinę. — Tyle bólu ci sprawiłam. Przez całe życie. Tyle goryczy i zawodu. Niepotrzebnych kłótni i stresu. A teraz odebrałam ci brata... — zacisnęła powieki i odwróciła się w kierunku Wilczej, kładąc brodę na jej barku. — Wilcza, proszę, odezwij się. Możesz nawet powiedzieć, że mnie nienawidzisz. Że żałujesz tego, że uratowałaś mi życie. Że, do cholery, żałujesz każdego jednego uderzenia serca spędzonego ze mną. Ale odezwij się. Proszę. Zając... też był dla mnie bliski. Też za nim tęsknię. Mój plan był durny. Mogłam się spodziewać, że to nie wyjdzie. Jakie ja mam szanse z kimś takim jak Piaskowa Gwiazda? — wysyczała, spuszczając wzrok. Spojrzenie złagodniało i kotka jedynie westchnęła. — Chciałam cię bronić. Nie pozwolić ci więcej cierpieć. A jedyne co sprawiłam to to, że cierpisz coraz bardziej. Mieli co do mnie rację. To jedyne co potrafię zrobić. Krzywdzić. Skrzywdziłam ciebie, Glinę, Zająca... Krzywdzę wszystkich, na których mi zależy. To moja natura? Może to moje przeznaczenie, być jak ona? — splunęła, wbijając załzawiony wzrok na swoje łapy.
Wilcza nie potrafiła tego słuchać. Nie chciała jej ranić. Tak bardzo nie chciała, żeby Kamień przez nią cierpiała. Nie chciała, żeby o sobie tak myślała. Lecz nie potrafiła się odezwać. Nie potrafiła zaprzeczyć. Nienawidziła jej, jak i nie potrafiła zranić. Niekończący się paradoks znów odbierał jej głos.
Chciała uciec, lecz zdrętwiały łapy odmawiały posłuszeństwa - jedynie spuściła łeb tonąc w swej niemocy.
Kotka spojrzała w oczy partnerce - o ile po tym co jej zrobiła miała czelność wciąż ją tak nazywać.
— Wilcza. Powiedz, żebym odeszła, to odejdę. Powiedz, żebym została, to zostanę, żeby cię chronić. Ale jeśli nie chcesz mieć już ze mną nic wspólnego... zrozumiem. Nie chcę być powodem twojego cierpienia. Masz prawo mnie nienawidzić. Też nie potrafiłabym wybaczyć komuś, kto zabiłby Glinę. — westchnęła ciężko. — Przepraszam, że nie udało mi sie zrobić tego co obiecałam ci księżyce temu. Przepraszam, że zamiast stania się silniejszą, jesteś tylko bardziej zrozpaczona. Przeze mnie.
Wilcza nie umiała na to odpowiedź. Nie potrafiła zadecydować. Jedynie łzy uderzające głucho o ziemię przeszywały ciszę między kotkami. Siwa skuliła się. Najmocniej jak mogła. Najciaśniej. Próbując jedynie ukryć się przed zrozpaczonymi ślepiami w kolorze liści klonów.
Wilcza nie umiała na to odpowiedź. Nie potrafiła zadecydować. Jedynie łzy uderzające głucho o ziemię przeszywały ciszę między kotkami. Siwa skuliła się. Najmocniej jak mogła. Najciaśniej. Próbując jedynie ukryć się przed zrozpaczonymi ślepiami w kolorze liści klonów.
Widząc, że żadna rozmowa nie dojdzie do skutku, jedynie polizała delikatnie Wilczą za uchem, tak jak kiedyś na zgromadzeniu. Siwa zadrżała. Zielone oczy łagodnie wpatrywały się w oko siwej.
— Przepraszam — wyszeptała ostatni raz, odwracając się i zaczynając oddalać się od kotki, chociaż każdy jeden mięsień błagał ją, by została. Nie mogła. Nie mogła patrzeć Wilczej w oko. Po tym co jej zrobiła. Znowu.
Odeszła. Każdy krok sprawiał, że serce Wilczej krajało się coraz mocniej.
Zraniła ją.
Znów.
Odeszła. Każdy krok sprawiał, że serce Wilczej krajało się coraz mocniej.
Zraniła ją.
Znów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz