"Nigdy się nie spodziewałam, że będziesz spodziewać się kociąt"
Tego typu słowa usłyszała ostatnimi czasy już tyle razy i to z tak wielu różnych pysków. Zaskoczone spojrzenia, subtelnie zadawane pytania o ojca i o to, czy da sobie radę sama. Wątpili, tylko czemu? Z niektórymi nawet mało co zazwyczaj rozmawiała, jedynie witali się każdego ranka. Znała ich głównie z widzenia, a teraz nagle większość z tego grona zaczęła interesować się jej losem.
Aż tak absurdalnie brzmiało jej macierzyństwo? Nie była w bliższych relacjach z żadnym kocurem, ani nie wykazywała nawet żadnych oznak tkwienia w miłosnych relacjach, ale czy to z góry skreślało ją ze zdecydowania się na dzieci?
Na ogół sprawiała przecież wrażenie rozsądnej. Może i jej chwilowy wybryk nie był tego najlepszym przykładem, ale był jednorazowym niedopatrzeniem. I nikt nie musiał wiedzieć, że to niecelowe. Owszem, nie planowała ciąży, ale liczyła się ze wszelkimi konsekwencjami i była gotowa na wychowanie swoich dzieci. Niezależnie od tego, ile ich będzie, podoła temu. Sama nie miała zbyt wielkiego kontaktu z matką, jej obraz w głowie widziała niczym przez mgłę. Nie miała z kogo brać przykładu, a mimo to postanowiła włożyć swoje całe serce w wychowanie swoich pociech.
Podziękowała za przyniesiony posiłek krótkim skinieniem głowy. Zabawne, gdy role się odwracały. Kiedy Kamień miała kocięta, też raz przyniosła jej dorodnego królika, aczkolwiek wtedy czarna nie było chętna do rozmów z nią.
— Dobrze. Czuję się dobrze — odparła ze spokojem, choć zaraz po powiedzeniu tego, zaczęło jej się zdawać, że zabrzmiała dosyć sztucznie. — Wiśniowa Iskra mówiła, że ciąża przebiega prawidłowo, więc nie mam się o co martwić — dodała, strzygąc z ulgi uszami.
Czarna uśmiechnęła się lekko, siadając nieopodal i łapą dosuwając przyniesioną piszczkę pod nos rudej. Srebrnej zaburczało w brzuchu od aromatycznego zapachu, więc po raz kolejny spojrzała z wdzięcznością na liderkę.
— Myślałaś już o imionach? — zagadnęła starsza, a widząc jej zgłodniały wzrok, parsknęła cicho. — Jak coś to jedz, nie krępuj się przy mnie.
— Zapomniałam, że ciąża oznacza wykarmienie kogoś więcej, niż samego siebie — rzekła, powoli zatapiając kły w króliczym ciele. — Z pewnością jest tam więcej niż jedno kocię. Czuję się czasem, jakby te małe łapki dreptały mi po wnętrzu. Dziwne uczucie, ale... — zawahała się, przełykając pierwszy kęs — dobrze wiedzieć, że się prawidłowo rozwijają.
Na moment zapadła cisza. Skupiła się na jedzeniu i dopiero po chwili przypomniała sobie o głównym pytaniu Kamień. Imiona.
— Chciałam coś delikatnego — odezwała się ponownie. — Jakaś Sarenka bądź Jelonek, to... to brzmi ładnie i uroczo. A z drugiej strony myślałam o czymś w stylu Diament — wyrzuciła bez zastanowienia. Skryła pysk w posiłku, udając, że poświęca w pełni swą uwagę jedzeniu. Kątem oka zerknęła na liderkę, sprawiającą wrażenie pochłoniętej myślami.
— Diament? — powtórzyła. — Co to jest?
Tygrys odchrząknęła i rozejrzała się. Były same, więc jak ładnie jej to wyjaśni, to będzie szansa na to, że kotka zaakceptuje jej wybór.
— To taki rodzaj kamienia — mruknęła. — Dokładnie kamień szlachetny. Jest taki przezroczysty i niezniszczalny, niezwykle twardy, a zarazem piękny — tłumaczyła, podnosząc głowę do góry i wbijając wzrok w zielone ślepia kotki. — Ich ojciec mi o nim opowiadał. Ja... Ja chciałam nazwać któreś z nich, tak wiesz, by go... upamiętnić.
Nie chciała mówić więcej. Kamień na pewno zrozumiała, że był samotnikiem, ale czy pojęła, że nie żyje? Równie dobrze mógł ją zostawić, wprost, oświadczając jej, że to koniec, albo po prostu odejść bez pożegnania. Na opowiadanie o szczegółach nie miała sił.
Tego typu słowa usłyszała ostatnimi czasy już tyle razy i to z tak wielu różnych pysków. Zaskoczone spojrzenia, subtelnie zadawane pytania o ojca i o to, czy da sobie radę sama. Wątpili, tylko czemu? Z niektórymi nawet mało co zazwyczaj rozmawiała, jedynie witali się każdego ranka. Znała ich głównie z widzenia, a teraz nagle większość z tego grona zaczęła interesować się jej losem.
Aż tak absurdalnie brzmiało jej macierzyństwo? Nie była w bliższych relacjach z żadnym kocurem, ani nie wykazywała nawet żadnych oznak tkwienia w miłosnych relacjach, ale czy to z góry skreślało ją ze zdecydowania się na dzieci?
Na ogół sprawiała przecież wrażenie rozsądnej. Może i jej chwilowy wybryk nie był tego najlepszym przykładem, ale był jednorazowym niedopatrzeniem. I nikt nie musiał wiedzieć, że to niecelowe. Owszem, nie planowała ciąży, ale liczyła się ze wszelkimi konsekwencjami i była gotowa na wychowanie swoich dzieci. Niezależnie od tego, ile ich będzie, podoła temu. Sama nie miała zbyt wielkiego kontaktu z matką, jej obraz w głowie widziała niczym przez mgłę. Nie miała z kogo brać przykładu, a mimo to postanowiła włożyć swoje całe serce w wychowanie swoich pociech.
Podziękowała za przyniesiony posiłek krótkim skinieniem głowy. Zabawne, gdy role się odwracały. Kiedy Kamień miała kocięta, też raz przyniosła jej dorodnego królika, aczkolwiek wtedy czarna nie było chętna do rozmów z nią.
— Dobrze. Czuję się dobrze — odparła ze spokojem, choć zaraz po powiedzeniu tego, zaczęło jej się zdawać, że zabrzmiała dosyć sztucznie. — Wiśniowa Iskra mówiła, że ciąża przebiega prawidłowo, więc nie mam się o co martwić — dodała, strzygąc z ulgi uszami.
Czarna uśmiechnęła się lekko, siadając nieopodal i łapą dosuwając przyniesioną piszczkę pod nos rudej. Srebrnej zaburczało w brzuchu od aromatycznego zapachu, więc po raz kolejny spojrzała z wdzięcznością na liderkę.
— Myślałaś już o imionach? — zagadnęła starsza, a widząc jej zgłodniały wzrok, parsknęła cicho. — Jak coś to jedz, nie krępuj się przy mnie.
— Zapomniałam, że ciąża oznacza wykarmienie kogoś więcej, niż samego siebie — rzekła, powoli zatapiając kły w króliczym ciele. — Z pewnością jest tam więcej niż jedno kocię. Czuję się czasem, jakby te małe łapki dreptały mi po wnętrzu. Dziwne uczucie, ale... — zawahała się, przełykając pierwszy kęs — dobrze wiedzieć, że się prawidłowo rozwijają.
Na moment zapadła cisza. Skupiła się na jedzeniu i dopiero po chwili przypomniała sobie o głównym pytaniu Kamień. Imiona.
— Chciałam coś delikatnego — odezwała się ponownie. — Jakaś Sarenka bądź Jelonek, to... to brzmi ładnie i uroczo. A z drugiej strony myślałam o czymś w stylu Diament — wyrzuciła bez zastanowienia. Skryła pysk w posiłku, udając, że poświęca w pełni swą uwagę jedzeniu. Kątem oka zerknęła na liderkę, sprawiającą wrażenie pochłoniętej myślami.
— Diament? — powtórzyła. — Co to jest?
Tygrys odchrząknęła i rozejrzała się. Były same, więc jak ładnie jej to wyjaśni, to będzie szansa na to, że kotka zaakceptuje jej wybór.
— To taki rodzaj kamienia — mruknęła. — Dokładnie kamień szlachetny. Jest taki przezroczysty i niezniszczalny, niezwykle twardy, a zarazem piękny — tłumaczyła, podnosząc głowę do góry i wbijając wzrok w zielone ślepia kotki. — Ich ojciec mi o nim opowiadał. Ja... Ja chciałam nazwać któreś z nich, tak wiesz, by go... upamiętnić.
Nie chciała mówić więcej. Kamień na pewno zrozumiała, że był samotnikiem, ale czy pojęła, że nie żyje? Równie dobrze mógł ją zostawić, wprost, oświadczając jej, że to koniec, albo po prostu odejść bez pożegnania. Na opowiadanie o szczegółach nie miała sił.
<Kamień?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz