Dawno
Narcyzowa Łapa żyła spokojnie własnym życiem. Od śmierci Byka i Burzy była zadowolona, że Tygrysia Smuga nie ma komu ją wysyłać na wydrapywanie innym kleszczy z grzbietu. Oczywiście pomijając królowe i ich potomków. Irytowały ją. Zanosić trzeba im było wciąż coraz to większe pokłady żarcia. Znaczy, tak było do jeszcze kilku dni. Trzy bachory z wilczym apetytem wepchnęły się do legowiska uczniów z nowymi imionami i rangami. Narcyzowa Łapa była zmęczona obecnością miliona rozbawionych dzieci. W ogóle nie można było się z nimi dogadać. Tropiąca Łapa zachowywał się jak główna atrakcja swojego Klanu, Gronostajowa Łapa wrzeszczała i brykała na lewo i prawo, a Płomykówkowa Łapa siedziała za nimi cicho, i dzięki bogu.
Zjadła właśnie kawałek zwierzyny, który ukradła Jemiołowej Skórze. Mimo, że nie przepadała za szylkretką musiała przyznać, że miała okropnie wielką ochotę na nornicę. A ona sama była wyborna. Oblizała po sobie pysk.
Życie w obozie rozkwitało jak zwykle. Sprawnie kontrolowała, czy nie wybuchają jakieś dramy. Wraz z Sójczym Szczytem bawiła się wybornie w odszukiwanie skandali i wsłuchiwanie się w plotki. Mogła chyba nawet powiedzieć, że były przyjaciółkami. Nie było do jednak dla Narcyzowej Łapy nic specjalnego, bo przyjaciół znajdywała w każdym kocie, nieważne jaki kolor futra, płeć czy wiek.
W idealną scenerię spokojnego, gorącego dnia wkradł się niepożądany intruz. Oczywiście, że Jemioła. Kto inny, niż ten denerwujący rzep przy ogonie. Tym razem wyglądała jakoś... inaczej. Może to przez bukiet kwiatów, który upadł przed łapami rudej kotki?
— Zerwałam dla ciebie kwiatki.
Narcyz powąchała słodko pachnące rośliny i spojrzała zdezorientowana na Jemiołową Skórę.
— Co?
— Po prostu chodźmy, o tam. — jakby zupełnie nie słuchająca, bura wskazała ogonem wyjście z obozu i jakby nigdy nic, zaczęła iść. Narcyzowa Łapa zrobiła to samo. Miała za dużo pytań. Na Klan Gwiazdy, o co jej chodzi? Czy ona tak na serio? Czy tak po prostu się z niej nabija? Chyba nie zamierza tak znikąd przyjść i wyznać jej jakiejś słodkorzygogennej miłości.
Obie przysiadły w wysokiej trawie. Ruda uczennica rozejrzała się wokół. Czuła się nieswojo. A szylkretka spojrzała na nią dziwnym wzrokiem. Głębokim. Narcyz bardzo chciała stamtąd iść.
— Po prostu nie mówiłam ci tego wcześniej, — zaczęła cicho Jemiołowa Skóra, niespuszczając oka ze swojej rozmówczyni — ale...
Serce zabiło Narcyzowej Łapie mocniej.
— Ale ja cię kocham, i tego nie zmienisz. — powiedziała miękkim tonem, dając do zrozumienia, że to nie jakiś kiepski żart. Narcyz odskoczyła na długość kocięcego kroku z niekontrolowanym piskiem na bok. Z jej pyska wydał się nerwowy śmiech.
— Ty tak serio? — spytała, chociaż doskonale wiedziała, co odpowie Jemioła.
— Tak.
— Na słońce... — szepnęła sama do siebie, mając wrażenie, że Jemioła tego nie usłyszała.
— Nie wiem, co ty do mnie czujesz. — zaczęła Jemiołowa Skóra. — Nie chciałaś być moją przyjaciółką. Ale ja tak. Wydawało mi się, że wcale cię nie lubię, ale okazało się... Heh.
Narcyzowa Łapa posłała jej zaciekawione spojrzenie.
— Jakoś dziwnie się czułam z tym. Potem uratowałaś mnie od szczura. Chcę ci tylko powiedzieć, że moje zachowanie było głupie. Nie musimy- — głos się jej momentalnie załamał. Narcyz widziała, że kotka stopniowo traci pewność siebie — n-nie musimy walczyć ze sobą. Właściwie, możemy chyba nawet dobrze się ze sobą bawić. I wiesz. Ten.
Narcyzowi drżały palce, całe łapy. Mimo wysłuchania nie rozumiała za nic, co ta do niej mówiła. Zakochała się w niej? Przetwarzała informacje, błądząc wzrokiem wszędzie po brązowo-rudej kotce. Cisza stała się niezręcznie długa, aż sama Narcyzowa Łapa to poczuła.
— I to to? — spytała, patrząc prosto w żółte oczy Jemiołowej Skóry — To ten haczyk, dlaczego się pytałaś o zostanie przyjaciółką? Dlatego stałaś się tak miła?
— Tak.
— Przepraszam, ale nie czuję... tego samego. — przełknęła głośno ślinę. Czego się spodziewała? Że ją pokochała? Jemioła była naiwna. Jak małe kocię.
Szylkretka cisnęła bukietem i rozdarła go na kilka części pazurami.
— Nie rozumiesz mnie! Myślisz, że to żart!
— Nie myślę że to żart. Chociaż wolałabym, żeby nim był. A tak w ogóle, chyba Tygrys mnie wołała. A niech mnie dzik kopnie, jaka okropna szkoda-
— Nie! — zawarczała Jemioła — To głupia wymów-
Ale już rudej kotki tu nie było.
***
Nie rozumiała szylkretki. Znów pożarły się na poprzednim zgromadzeniu, mimo, że Jemiołowa Skóra powiedziała jej w końcu, że ją kocha. A wtedy pokłóciły się, właściwie bez powodu. Na szczęście nic nie zdążyła jej zrobić, szybko pojawiła się jedna z wojowniczek ich Klanu. Zagroziła jej, że jeśli jeszcze raz będzie odgrywać z Narcyzem scenki wszystko wygada Zajęczej Gwieździe i był spokój.
Ale Zajęczej Gwiazdy już nie było.
Miejsce tyrana zajęła Kamienna Gwiazda, co do której rządów miała wiele do powiedzenia, zwłaszcza że ogromna część jej rodziny wylądowała wraz z nią w legowisku uczniów. Marchew, Falka, Żar... to było zabawne, a jednocześnie potwornie ją smuciło. Jak ona śmiała tak ich poniżyć? Bestialskie zachowanie. Zrzuciła jej babcię ze stanowiska, na które tak ciężko pracowała przez długie księżyce. Teraz Splątane Futro była tylko zwykłym wojownikiem.
Rozmawiała sobie przyjemnie z Sójczym Szczytem, myśląc właściwie o niczym. Tu trochę narzekania, tu ploteczki, w innym miejscu opowiadania z tego, jak wczoraj zjedzona mysz była niedobra. Średnio nawet nadążała z tematem pogawędki, ponieważ była tak bezsensowna. Za rogiem jednak zauważyła Jemiołową Skórę i od razu położyła po sobie uszy.
— Coś się stało?
— Nic, nic.
— Przecież widzę.
— Twoja siostra tu jest. — mruknęła uczennica, śledząc szylkretkę wzrokiem.
— Oh, nie martw się, zaraz przejdzie bokiem. Wiem że się nie lubicie, ale chyba Jemioła nie szuka zaczepki bez powodu, prawda? — cicho zachichotała Sójka.
— Nie o to mi chodzi. — zamachnęła się ogonem, odwracając wzrok od wojowniczki, czując jej oczy na sobie. Na osty i ciernie. Na szczęście po prostu poszła dalej, a Narcyzowa Łapa mogła odetchnąć z ulgą.
— To o co?
— Właściwie jest coś, o czym powinnaś wiedzieć. — miauknęła z nutką dramatyzmu ruda, widząc zainteresowanie, a jednocześnie lekkie zmartwienie w oczach przyjaciółki. Zanim ta zdążyła wypalić z jakimś pytaniem otworzyła pysk, żeby ją uciszyć. — Kilka księżyców temu Jemiołowa Skóra dała mi bukiet kwiatów i powiedziała... wyznała, że mnie kocha.
— Co? — zdezorientowana Sójka aż cofnęła łeb z wrażenia.
— No. Odmówiłam jej, bo wiesz. No. I ten. — przerwała na chwilę, próbując poukładać w głowie wypowiedź — A ona... próbowała mnie zmusić do bycia z nią. Mówiła, że jej nie rozumiem. Zachowywała się, jakby oszalała. A nawet... na zgromadzeniu próbowała mnie znowu zaatakować, kiedy po raz kolejny ją odrzuciłam. Czy zrobiłam coś złego? — zakończyła ze szklistymi oczami i drżącym głosem. Nie żeby faktycznie chociaż przez moment się nad czymś takim zastanawiała, ale doskonale mogła przewidzieć jakie efekty wzbudzi jej mimika. Nie myliła się ani trochę, ponieważ Sójczy Szczyt wsunęła swój pysk nad jej głowę i przybliżyła się, przytulając się do kotki.
— Jest mi tak przykro, że to cię spotkało. Jak z nią pogadam...
— Nie musisz tego robić, naprawdę. — cofnęła łeb i odsunęła się od wojowniczki.
— To nie było dobre zachowanie.
— Nie trzeba robić z tego takiej sceny. To nic, tak właściwie. — miauknęła, odwracając gwałtownie łeb, jakby wcale nie chciała o tym gadać. Rzuciła jej spojrzenie kopniętego szczeniaczka.
— Nieprawda, Jemioła zachowała się okropnie. Dlaczego tego nigdzie nie zgłosiłaś? Myślę, że nawet Tygrysia Smuga mogłaby się tym zająć, jakby nie zajmowała się teraz kociakami. W końcu jest twoją mentorką.
— Może.
Kontynuowałyby tą rozmowę, gdyby właśnie zza rogu nie wyszła kotka obgadywana przez obie. Rzuciła okiem na dawny obiekt westchnień, a Sójka odwzajemniła to obwiniającym, chłodnym spojrzeniem. Nie była pewna do czego to poprowadzi, ale szczerze chętnie by zobaczyła jakąś awanturkę.
<Jemioła?>
[przyznano 20%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz