Lis czuła, jak żołądek jej się przewraca, a kończyny wiotczeją, gdy widziała, jak pocisk z dziwnego kija Dwunożnego, trafia w Słoneczną Polanę - mentorkę siostry - i przecina jej ciało, z którego zaczęła się sączyć krew. A także w sytuacji, gdzie podobny pocisk o mały włos nie trafił jej i Wilczej Łapy. Całe szczęście, wylądował w gruncie, zamiast w ich ciałach, jednak huk i świst wystrzeliwanego z gałęzi Dwunożnego pocisku, sprawił, że dreszcz objął całe jej ciało.
Serce biło jej szybko, czuła dziwne ukłucie, jakby kruszyło się na kawałki, gdy słyszała błagania Słonecznej Polany.
Nikt nie wrócił.
Lamparci Ryk wolał ją zostawić, pozwolić by się wykrwawiła, by zginęła. Całe ciało błagało szylkretową tonkijkę, by mieć w dupie polecenia swojego mentora i wrócić tam, by jej pomóc - w końcu Słońce niczym nie zawiniła. Była dobrą i szczerze życzliwą wojowniczką, która szybko zdobyła sympatię Lis, zwłaszcza będąc mentorką Daglezji. Nie chciała jednak kwestionować rozkazów czarnego - może trochę, że bała się jego gniewu i zawodu jako uczennicy, a może trochę dlatego, że rozsądek był silniejszy niż uczucia.
A teraz... No właśnie. Teraz klan żarł, a choć Lis od długiego czasu nie jadła porządnej zwierzyny, do tego stopnia, że kości żeber już były widoczne pod jej futrem, nie miała ochoty na jedzenie. Wbiła wściekły wzrok w ziemię. Lampart skłamał. Był kłamcą. Oszustą. jak mógł nazwać Słoneczną Polanę zdrajczynią?
Część szacunku jaki miała do mentora, teraz gdzieś wyparował. Nie, że go nie lubiła - był jej autorytetem, ale... Nie spodziewała się tego. To było jak cios w policzek. Sądziła, że kocur nigdy nie zostawiłby nikogo w potrzebie. A jednak. Zrobił to.
Położyła po sobie uszy i podeszła wolnym krokiem do Wilka, niczym zbity pies. Czuła się okropnie. Usiadła obok rodzeństwa, wbijając pazury w ziemię. Ze stresu i wściekłości. Wzrokiem zmierzyła grupkę kotów, które właśnie odchodziły, szepcząc coś pod nosem. A gdy zniknęli, czy też bardziej oddalili się na wystarczającą odległość, zaczęła mówić.
— Nie jesteście głodni? — spytała, grzebiąc pazurem w śniegu. Zaraz jednak westchnęła, nie dając Wilkowi dojść do słowa. — Głupie pytanie. Wybacz. — mruknęła. — Chciałabym wierzyć, że to jak postąpił Lampart jest uzasadnione głodem w klanie, ale nie potrafię. Ona dosłownie prosiła, żebyśmy jej p o m o g l i. Nie zasłużyła na zostanie zapamiętanym jako... — skrzywiła się. — Zdrajczyni. A Daglezja? Jak ona niby przyjmie wiadomość, że jej mentorka okazała się być ,,pizdą i tchórzem" i zwiać do Dwunogów? — prychnęła. — Może mnie Lampart też zostawi, jak coś mnie zaatakuje na treningu? Bo w końcu moje życie jest mniej cenne od niego? — obraz krwi, wystrzałów, głośnych huków przerywających ciszę, ponownie zawitał w jej głowie. Czuła się jakby znowu tam była. Osłupiała, wryta w ziemię z zaskoczenia, gdy dym wyparowywał z kija Dwunożnego, a kula przecięła powietrze. — Ja nie wiedziałam, że to się tak skończy. Myślałam, że to bezpieczne, a nagle... Mało brakowało a sami bylibyśmy trupami. Jaki normalny kot ryzykuje życie całej grupy, dla kilku durnych trupów? Dałoby się znaleźć zwierzynę w lepszy sposób.
Nie była tego jednak taka pewna.
<Wilk?>
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz