*Ciąg dalszy*
Przerwał, gdy zgrzytliwy dźwięk przeszył otoczenie.
Powoli zszedł z ciała, intensywnie mrugając, by przyzwyczaić się do
widoku przed nim.
Twarz Janowca nie przypominała już pyska kota.
Zamiast tego wyglądała bardziej jak okrągło podobny kawał mięsa z
wystającymi uszami. Mięsa, z którego obficie wylewająca się krew,
tworzyła szkarłatną kałużę wokół. Mięsa, z gdzieniegdzie wydatnymi,
białożółtymi przebłyskami.
To jego dzieło.
Wstrząśnięty odwrócił głowę, by zobaczyć patrzącego się na niego Komara.
Ale jak to się stało? Przecież on nie… on nie mógł… Wiedział, że go rani, ale nie chciał… nie wiedział, że go-
— Ja tego nie zrobiłem — wykrztusił, bo to nie mogło się tak potoczyć. Po prostu nie mogło.
Niebieski uniósł brwi, jakby Agrest zwariował. I miał rację. On zwariował. Już kompletnie zwariował.
Przeszedł
go dreszcz. Przecież zastępca widział to wszystko. Wygnają go! Wygnają
go z klanu, jak o tym usłyszą! A przed tym jeszcze wyrwą mu wąsy. Każdy
go znienawidzi i zostawi, a on skończy jak niczego niewart śmieć.
—
Błagam, nie mów o tym nikomu! — Spojrzał z desperacją na niebieskiego,
mówiąc trzęsącym się głosem. — B-bałagam, proszę, ja… ja naprawdę! Ja
nie chcę, proszę-
— Dobra, już dobra — przerwał mu. — Przestań się
mazać — rozkazał, strzepując ogonem. — Nikt się nie dowie. Powiemy im,
że to Klan Nocy nas zaatakował i będzie dobrze.
Wojownik wypuścił drżący oddech.
—
Dzięki… dzięki — wyszeptał, czując, jak ciężar tego wszystkiego na nim
osiada. Wizja następnych wydarzeń ciasno oplotła się wokół jego gardła,
niczym bluszcz, uniemożliwiając mu dalsze używanie strun głosowych.
Komar albo go nie usłyszał, albo postanowił zignorować, gdyż zaraz kontynuował:
— Chodźmy się jeszcze przemyć w strumyku, żeby nie przerazić ich za bardzo.
Kiwnął
głową i podążył za kocurem. Szli w zupełnej ciszy, a wszystko wokół
nich sprawiało wrażenie tak nierealnego. Każde drzewo, każdy kwiat,
który bicolor widział już tyle razy – teraz wydawał się obcy. Nawet kos,
siedzący na pobliskiej gałęzi, nie patrzył się na niego w sposób, w
jaki powinien.
Jego ciemnobrązowe ślepia, zamiast być przepełnione
obawą i strachem ofiary, wyglądały na oceniające i błyskające gniewem.
Ptak zaraz odleciał, jednak Agrest i tak nie mógł się powstrzymać, żeby
nie podkulić pod siebie ogona.
Znajdując się prawie na miejscu,
zbliżył się do brzegu rzeki. To była TA rzeka. To tutaj poznał
autentyczne oblicze swojego ojca.
Z wahaniem nachylił się nad taflą
wody i spojrzał na własne odbicie. Półdługie futro ociekające świeżą
krwią, głęboka rana na oku i szyi, kilka zadrapań. Wyglądał niczym
prawdziwy morderca.
Przeraziło go to. Natychmiast zanurzył łapę w
potoku, by zaburzyć ten obraz. Po tym wyciągnął ją stamtąd i zaczął
pocierać swoje przedramię, pozbywając się śladów zbrodni. Robił
dokładnie to, co jego tata zaledwie kilka wschodów słońca temu.
Spoglądał
na swoje łapy, jakby widział je po raz pierwszy. Biały, który je
pokrywał był od niego. Odziedziczył go po nim. Nigdy nie będzie w stanie
go zmyć, nawet gdyby próbował. Już na zawsze z nim pozostanie.
Przełknął ślinę i kontynuował tarcie po swoim futrze, dopóki nie zniknęła z niego czerwona barwa.
Następnie
udał się wraz z Komarem do obozu. Po raz kolejny odnosił wrażenie, że
od tamtej chwili wszystko obróciło się przeciwko niemu. Pragnęło go
ukarać. Łapy drętwiały mu od mrozu i zapadały się pod śniegiem. Wrogie
krakanie, przelatującego nad nimi kruka, sprawiło, że niemal podskoczył.
Ponadto czuł się tak okropnie brudny. Dopiero co się umył, a mimo
to nie mógł wyzbyć się uczucia, iż właśnie posiadał najbardziej lepką,
ciężką i śmierdzącą sierść na świecie. Od podstaw skażoną i zhańbioną.
Dotarłszy
do obozu, Komar ogłosił, że oboje zostali zaatakowani przez Klan Nocy.
Agrest jedynie kiwał głową na potwierdzenie jego słów. Reakcja tłumu,
jednak nie była taka, jaka miała być. W mgnieniu oka sytuacja wymknęła
się spod kontroli.
Obserwował jak wściekłe koty, nie posiadają już
żadnych oporów, by wykrzyczeć władzy, co o niej myślą, a nawet to
pokazać, rzucając w obleganą trójkę śnieżkami. Przez te wszystkie
wrzaski, obelgi i przekleństwa, usłyszał zaledwie pojedyncze słowa, z
całych wypowiedzi rządzących. W pewnym momencie nawet przestał ich
widzieć, z powodu chmary współklanowiczów, która ich otoczyła.
Po chwili jednak wrzask, żeby się zamknąć, przebił się przez wrzawę i uciszył każdego.
—
Idziemy na wojnę! — To właśnie te słowa wybudziły Agresta z chwilowej
apatii. Spojrzał na swoje łapy rozszerzającymi się źrenicami.
Co on zrobił.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz