Za każdym razem, gdy Pędzący Wiatr go zaczepiał, omal nie padał na zawał. Czekoladowy nie przychodził nigdy na zwykłe pogawędki. Zazwyczaj albo próbował mu wygarnąć jego słabości, albo podpuszczał go pod jakieś wyzwania, z którymi Rudzikowy Śpiew przenigdy sobie nie radził.
Uśmiechnął się drętwo, widząc go w towarzystwie Kwitnącej Stokrotki. Nie był to duet, za którym przepadał. I tak jego szczęście objawiało się w tym, że była ich tylko dwójka, a nie cała grupa, którą w zwyczaju mieli chodzić.
— Nic a nic — odparł, patrząc wymownie w kierunku znajdującym się za ich grzbietami. — Dla mnie to było zwykłe zgromadzenie, za to tobie Pędzący Wietrze gratuluje zdobycia tak pożytecznych informacji o stanie Klanu Wilka. Nie mam jednak czasu na dłuższe rozmowy, obowiązki mnie wzywają — przyznał, starając się zgrabnie ich ominąć.
Bezskutecznie, bo czekoladowy zaraz to zagrodził mu trochę. Jego imię zdecydowanie mu pasowało, bo prędkość, z jaką nieraz się poruszał, była niesamowita. Rudy spiął się, wiedząc, że spokoju już nie zazna.
— Ty zawsze masz coś do roboty — stwierdził, przypatrując mu się podejrzliwie. — Co robisz? Może ci pomóc? W trójkę pójdzie ci szybciej, tym bardziej ze mną — mruknął, przebierając łapami w miejscu. — Dawaj, będzie super zabawa.
Cętkowany zesztywniał, lekko krzywiąc się na jego słowa.
— To nic wielkiego, sam sobie poradzę — wykrztusił. — Możecie sami się przejść na jakiś patrol...
— Weź daj spokój, nie chcesz rozmawiać o zgromadzeniu, to chociaż nie zgrywaj już takiego tajemniczego i podziel się swoimi zadaniami — bąknął, wbijając w niego uciążliwe spojrzenie.
Rudzik skulił uszy i przełknął ślinę. Nie odepchnie ich teraz od siebie.
— To nic nadzwyczajnego, miałem tylko... — zawahał się, szukając w głowie najlepszej wymówki, jaką byłby teraz w stanie z siebie wyrzucić. — Sprawdzić wschodnie granice! — uniósł się, natchnięty tym pomysłem. — Podobno dziwne zapachy się tam osiadły, jakieś zwierzę może, Zbożowa Gwiazda prosiła, żeby to sprawdzić — dodał, próbując, choć odrobinę ukryć swe kłamstwa.
— Przecież ona nawet nosa ze swojego legowiska nie wyściubia, a co dopiero miałaby ci takie zadania zwierzać — parsknął. — No ale dobra, idziemy z tobą — zażądał.
— Nie trze...
— Nie marudź, to nudne — przerwał mu. — Zrzędzisz gorzej niż starsi — skwitował.
Rudy zacisnął mocno powieki. Definitywnie wkopał się w coś, w czym tkwić nie chciał. Miał teraz na ogonie tę dwójkę i najwyraźniej czeka go nieplanowany spacer.
Uśmiechnął się drętwo, widząc go w towarzystwie Kwitnącej Stokrotki. Nie był to duet, za którym przepadał. I tak jego szczęście objawiało się w tym, że była ich tylko dwójka, a nie cała grupa, którą w zwyczaju mieli chodzić.
— Nic a nic — odparł, patrząc wymownie w kierunku znajdującym się za ich grzbietami. — Dla mnie to było zwykłe zgromadzenie, za to tobie Pędzący Wietrze gratuluje zdobycia tak pożytecznych informacji o stanie Klanu Wilka. Nie mam jednak czasu na dłuższe rozmowy, obowiązki mnie wzywają — przyznał, starając się zgrabnie ich ominąć.
Bezskutecznie, bo czekoladowy zaraz to zagrodził mu trochę. Jego imię zdecydowanie mu pasowało, bo prędkość, z jaką nieraz się poruszał, była niesamowita. Rudy spiął się, wiedząc, że spokoju już nie zazna.
— Ty zawsze masz coś do roboty — stwierdził, przypatrując mu się podejrzliwie. — Co robisz? Może ci pomóc? W trójkę pójdzie ci szybciej, tym bardziej ze mną — mruknął, przebierając łapami w miejscu. — Dawaj, będzie super zabawa.
Cętkowany zesztywniał, lekko krzywiąc się na jego słowa.
— To nic wielkiego, sam sobie poradzę — wykrztusił. — Możecie sami się przejść na jakiś patrol...
— Weź daj spokój, nie chcesz rozmawiać o zgromadzeniu, to chociaż nie zgrywaj już takiego tajemniczego i podziel się swoimi zadaniami — bąknął, wbijając w niego uciążliwe spojrzenie.
Rudzik skulił uszy i przełknął ślinę. Nie odepchnie ich teraz od siebie.
— To nic nadzwyczajnego, miałem tylko... — zawahał się, szukając w głowie najlepszej wymówki, jaką byłby teraz w stanie z siebie wyrzucić. — Sprawdzić wschodnie granice! — uniósł się, natchnięty tym pomysłem. — Podobno dziwne zapachy się tam osiadły, jakieś zwierzę może, Zbożowa Gwiazda prosiła, żeby to sprawdzić — dodał, próbując, choć odrobinę ukryć swe kłamstwa.
— Przecież ona nawet nosa ze swojego legowiska nie wyściubia, a co dopiero miałaby ci takie zadania zwierzać — parsknął. — No ale dobra, idziemy z tobą — zażądał.
— Nie trze...
— Nie marudź, to nudne — przerwał mu. — Zrzędzisz gorzej niż starsi — skwitował.
Rudy zacisnął mocno powieki. Definitywnie wkopał się w coś, w czym tkwić nie chciał. Miał teraz na ogonie tę dwójkę i najwyraźniej czeka go nieplanowany spacer.
***
Opierał czoło o jedną ze ścian legowiska. Zacisnął mocno powieki i skupił się na ciszy. Oddychał powoli, wciągając zapach mchu, na którym siedział. Starał się myślami przenieść jak najdalej stąd, byleby nigdy więcej nie czuć już smrodu któregokolwiek z Burzaków.
Spiął się, słysząc szmery z zewnątrz. Zaburzyły jego równowagę i spokój ducha. Radosne pokrzykiwania, odgłosy szarpaniny i wiele innych hałasów, których źródeł nie był w stanie ustalić. Obrócił się, spoglądając w kierunku wyjścia. Zapewne wrócili ze zgromadzenia, na które mu niedane było się udać, chociaż bardzo starał się podpuścić Rozżarzonego Płomienia. Najwyraźniej pomimo obsesyjnej miłości kocur nie był naiwny, co czyniło go kompletnie bezużytecznym w planowanej przez cętkowanego ucieczce.
Do środka legowiska wpadła liczna grupa wojowników. Ignorowali go, co było dla niego mniej kłopotliwe. Zastrzygł uszami, wsłuchując się w żywiołową rozmowę stojącej nieopodal niego grupki.
— Wydaję mi się, że rybojadom już dawno mózgi zamieniły się miejscami z dupą. Kto normalny rzuca się na lidera w środku zgromadzenia, przy całym klanie? Czysty idiotyzm, aczkolwiek wcale mnie to nie dziwi. Niczego więcej się po nich spodziewać nie można — uznał.
— Prawda, Zajęcza Gwiazda jest wyjątkowo łaskawy, skoro zaciągnął go aż tutaj, zamiast rozszarpać na miejscu. Mam nadzieję, że załatwi jakkolwiek tego śmierdziela. Oby pożałował dnia swoich narodzin — parsknął, a następnie z ich pysków ulotniły się ciche śmiechy.
Rudy skrzywił się. Nie wiedział, o co im chodziło i czy po prostu się nie przesłyszał, ale odczuł nagłą potrzebę opuszczenia tego miejsca. Powoli wstał i skulony wyminął resztę obecnych, pochłoniętą rozmowami.
Gdy jego łapy dotknęło ziemi, zaczął intensywnie rozglądać się po otoczeniu. Jego wzrok spoczął tam, gdzie tkwił największy chaos. Wśród plątaniny głównie rudej sierści, spostrzegł leżącego kocura.
Wyglądał na zmizerniałego, ale Rudzik i tak wszędzie by go poznał.
Zachłysnął się powietrzem na ten widok. Pędzącego Wiatru kompletnie się tu nie spodziewał.
***
— Pędzący Wietrze… - wykrztusił, wręcz niedowierzająco na jego widok. — Ty… ty żyjesz! Martwiłem się, że zginąłeś na wojnie — mamrotał, a wibrysy zadrżały mu z ekscytacji. Zaraz się jednak uspokoił, spostrzegając świeżą bliznę na pysku. — Na Klan Gwiazdy, co oni ci zrobili? — spytał przerażony.
Sierść żółtookiego momentalnie zjeżyła się na karku.
— Jak śmiesz się tu pokazywać? Gliniane Ucho mówił, że jesteś więźniem jak ja, lecz nie tłumaczy tego, że nic nie zrobiłeś! Gdybyś zadziałał, dawno byś się stąd wyrwał z moimi bliskimi, a nie skazywał ich na taki los! A co zrobili? — zaśmiał się gorzko. — Nie widziałeś wcześniej?
Rudy zmarkotniał, kuląc uszy po sobie. Zapomniał przez ten czas, jak impulsywny bywał czekoladowy. I co gorsza, w tym momencie nie potrafił powiedzieć czegokolwiek na swoje usprawiedliwienie. On miał rację, a Rudzik nie potrafił zadziałać swoim słabościom. Przez ten cały okres pobytu tutaj nie zdołał rady nic zrobić, jak kryć się po kątach i czekać na śmierć.
Teraz jednak nie chciał umierać. Chciał wrócić do domu, nawet jeśli nic z niego nie zostało.
— To nie jest takie łatwe cokolwiek tu zdziałać — wyjąkał, przełykając ślinę. — Ale przyrzekam, że zawsze patrzyłem, czy nic im nie jest! Często udawało mi się z nimi pogadać, nic im się nie działo do czasu twojego przyby… — uciął, nie chcąc zwalać winy na kocura. — Poza tym ten cały Zajęcza Gwiazda nie pozwalał mi stąd uciec. Cały czas ktoś mnie pilnował, a jeśli próbowałem wyjść z obozu, to reagowali.
— Nie wypowiadaj jego imienia! — syknął, plując na bok śliną, a po ciele przebiegł mu dreszcz. - Już nim zwracam. Przychodzi tu codziennie. Chce, bym zdradził klan. Mimo to... opieram mu się. Mimo to... potrafiłem uwolnić swoich siostrzeńców, mając połamane łapy. A ty? Mówisz, że nie jest łatwo coś zdziałać? Ja tego dokonałem, a jestem na gorszej pozycji niż ty.
— Ty dokonałeś, czy jednak Gliniane Ucho, który tak naprawdę zrobił wszystko? — burknął, z lekka niezadowolony tymi wszystkimi oskarżeniami. — Tak, zdaję sobie sprawę, że nic nie zrobiłem. I nie czuję się z tym dobrze. Przykro mi, że nie jestem taki wspaniały jak ty — rzucił, nie mogąc powstrzymać się od nutki sarkazmu w głosie. — Mimo wszystko cieszę się, że cię widzę, chociaż nie podoba mi się twój stan. Nie zamierzam cię jednak od teraz opuścić i obiecuję ci zrobić to co trzeba będzie uczynić, by uciec stąd. Wspólnie. I to żywymi — zagwarantował, ale nie był tak pewny swoich słów.
— Może i on... jednak to ja go o to poprosiłem. A ty nawet nie otworzyłeś pyska, by szukać pomocy — prychnął. — Nie ucieknę szybko. Połamał mi łapy, co najwyżej będę mógł sunąć, drąc się z bólu — westchnął. - Nie opuścisz mnie? Wiesz, że to niewykonalne? Jak stąd wyjdziesz, to właśnie to zrobisz. — Pochylił głowę, wbijając je w swoje łapy. - I... nie wiem, co... co będzie dalej... jakby udało nam się uciec...
Rudzikowy Śpiew nie zamierzał już drążyć tematu tego, czemu nic nie zrobił. On nie wiedział, komu może tu ufać. Gliniane Ucho zaczął z nim rozmawiać dopiero po pojawieniu się Pędzącego Wiatru. Wcześniej niebieski wydawał mu się podejrzany. Dopiero teraz cętkowany poznał jego dobroć.
— Wrócimy do obozu — mruknął, ściszając głos. — Wydaję mi się, że wciąż mogą tam być. Słyszałem, jak któryś z Burzaków mówił zaraz po wojnie, że nie mogli dopaść reszty, bo skryli się na wyspie i zrzucili kładkę do rzeki, a że oni nie potrafią pływać, to nie mogli ich dogonić — wypalił, cały czas rozglądając się, czy nikt ich nie podsłuchuje. Czuł, że powoli popada w paranoję. — Raczej się stamtąd nie ruszyli, pewnie próbują się pozbierać po… po porażce.
Naprawdę wierzył w to, że sporo z nich przeżyło. Miał nadzieję zobaczyć jeszcze bliskich, przynajmniej tych, którzy przeżyli. Na moment zaćmiło go wspomnienia widoku trupa matki na polu bitwy. Zadrżał, ale szybko odrzucił ten obraz od siebie. Nie było teraz czasu na płacz. Na pewno jego siostra, wujek i ojciec wciąż żyli. Oni nie mogli umrzeć.
— Wiem, że tam są. Próbowaliśmy do nich przepłynąć, ale nurt był silny. Martwię się raczej o co innego... — powiedział, milknąc, jakby obawiał się zdradzić to kocurowi.
Cętkowany zmarszczył brwi, obserwując niepewnie jego reakcję.
— O co? — spytał w końcu, gdy cisza zaczęła być zbyt przytłaczająca. — Cokolwiek się nie dzieje, tym razem naprawdę będziesz mógł na mnie liczyć. Obiecuję cię już nie zawieść — westchnął.
— Obiecaj tylko... że nie będziesz się śmiał. I... w razie czego... wstawisz się za mną u naszego lidera — Wbił pazury w ziemię, zaciskając pysk
— Nie będę się śmiał. Jestem ostatnim kotem, po którym możesz się spodziewać braku zrozumienia w jakimkolwiek temacie — oświadczył, spoglądając na niego z zaciekawieniem. W życiu nie widział Pędzącego z tak poważnym wyrazem pyska, a przecież pamiętał go zza czasów, gdy sam był uczniem, a on ledwo co chodzącym kociakiem. — Wstawię się, przyrzekam na… na swoje życie — obwieścił.
Czekoladowy pokiwał niemrawo głową i wziął wdech. Gołym okiem było widać jego zdenerwowanie.
— Torturował mnie... Prawie umarłem... On... czuję, że coś we mnie zniszczył. Ja... mam... mam koszmary. O wodzie. — Spojrzał na niego. — Głupie prawda? Nocniak bojący się wody — zaśmiał się z nutą rozpaczy. — Nie wejdę tam... Nie dam rady. Nie dopłynę do domu.
Rudzik uchylił pysk z lekka zaskoczony. Spojrzenie żółtych ślepi tłumaczyło, że nie kłamał. Cała ekspresja potwierdzała jego wypowiedź. Nerwowo podrapał pazurami po ziemi.
Dlaczego nie widział nic z tego? W tym momencie naprawdę poczuł się jak zwykły tchórz, szukający co rusz wymówek na swoją obronę. Zajęcza Gwiazda był prawdziwym potworem.
— Spokojnie, damy radę — obiecał, choć mogły to być w tym momencie tylko puste słowa. — Znajdziemy coś, na czym będziesz mógł przepłynąć. Albo poszukamy innej drogi. Pamiętasz, że kiedyś w wodzie było widać kamyki, po których dało się przejść? Ostatnio było dużo opadów, to zniknęły, ale teraz jest tyle słońca… Jakby poziom rzeki opadł trochę, to może byłbyś w stanie po nich przeskoczyć? — zaproponował.
— A co jeśli Niezapominajkowa Gwiazda uzna, że nie nadaje się już na Nocniaka i mnie wygna? Jak mam polować na ryb... — Ugryzł się w język. — Na jedzenie... skoro, gdy zamykam oczy, czuję, jakbym ponownie tonął? Nie wiem, jak zareaguje moje ciało... To takie głupie — syknął. — A to wszystko jego wina.
— Niezapominajkowa Gwiazda nie jest tyranem, nie wyrzuci cię z takiego powodu — odparł. Tym razem był pewien swych słów. Jego wujek był zbyt dobry, by w ogóle podejrzewać go o takie brutalne czyny. — Nie samymi rybami klan Nocy żyje, będziesz mógł polować na ptaki i inne gryzonie w lesie, urozmaicisz nam dietę — zażartował, choć sytuacja była kiepska. Żal mu było kocura. Nie wiedział, co dokładnie uczynił mu ten biały potwór, ale z pewnością on na to nie zasłużył. Pędzący Wiatr był dobrym wojownikiem. Momentami zbyt pewnym siebie, ale wciąż zasługiwał na szacunek. — To nie jest głupie. Po tym co przeżyłeś, nie ma w tym nic dziwnego. Mam nadzieję, że ten cały pseudolider dostanie kiedyś za swoje — dodał.
— Próbowałem go zabić. Na zgromadzeniu z Bażancim Futrem — zdradził mu. — Głupie wiem, ale chcieliśmy was pomścić. Mnie złapali, a on uciekł. Gdyby nam się udało, to by to się nigdy nie wydarzyło
— Uciekł? - powtórzył drętwo. — Zostawił cię po prostu na pastwę wrogom? — wykrztusił, a potem wziął głęboki wdech. — Chociaż zawsze lepiej, by jeden przetrwał, niż dwóch padło — mruknął, ponownie przyglądając się kocurowi. Rozmawiał z nim spokojniej. A to było na plus. Uśmiechnął się lekko. — Masz rację, Pędzący Wietrze. Przy tobie jestem nikim, zrobiłeś wiele dla dobrego imienia klanu. Jak tylko wydostaniemy się z tego piekła, będę brał z ciebie przykład i zrobię wszystko, żebyśmy nigdy więcej nie upadli — obiecał, kładąc swoją łapę na jego. Zrobił to delikatnie, bo nie wiedział, czy go czasem nie boli. Chciał mu jakkolwiek okazać swoje wsparcie, bo mimo wszystko w porównaniu z nim nie miał źle. Prócz zazdrosnego byłego, nikt nie próbował mu tu czegokolwiek zrobić.
Czekoladowy spojrzał na niego zaskoczony, ale nie odtrącił jego łapy.
— Oby to się udało. A jak... jak ty radziłeś sobie ze strachem? Pamiętam, że ciągle przed czymś uciekałeś. Jak z tym... żyłeś?
Skrzywił się, na wspomnienie czasów, gdy bał się dosłownie wszystkiego. Trwało to tak długo, że było mu wstyd za to zachowanie.
— Sam nie wiem — westchnął, krzywiąc się mocniej. — Nawet nie wiem, czego się bałem. Jak wiesz moja matka była... Morderczynią — wykrztusił, choć dziwnie mu było mówić o niej źle, kiedy już nie żyła. — Wszyscy na mnie krzywo patrzyli, chociaż ja nic nie zrobiłem. I wydawało mi się, że po prostu taki mój los. Że na świecie czeka mnie tylko nieszczęście, więc bałem się go. Bałem się życia, bo wiedziałem, że mu nie podołam. Nie umiałem nic z tym zrobić, bo każdy mi wmawiał, że mi się nie uda. Chociaż miałem dobrą rodzinę, to zawsze mi się wydawało, że oni są mili dla mnie tylko dlatego, że tak wypada. Potem jeszcze dostałem za mentora kolejnego potwora, co raz dla zabawy zrobił mi to — mruknął, wskazując bliznę na pysku. — Nie był wspierający, niczego mnie nie uczył i tak naprawdę to Niezapominajkowa Gwiazda zaczął mi udowadniać, że cokolwiek znaczę. A na jednym zgromadzeniu poznałem kogoś kto... Kto też we mnie uwierzył. I wspierał mnie. A to... To wystarczyło — mruknął. — Nie wiem, czy bez nich jeszcze stąpałbym po tej ziemi. Pokazali mi, że każdy się czegoś boi. Nawet mój okropny mentor okazał się być słaby, gdy w końcu mu się postawiłem — dodał, patrząc na niego i momentalnie osłupiał. Ależ się rozgadał i za dużo wyznał mu swoich zmartwień.
Uśmiechnął się przepraszająco.
— Ciężko żyć z czymś, co przeszkadza ci w normalnym funkcjonowaniu. Mój strach był zbyt wielki, nie potrafiłem normalnie mówić, bo ciągle się jąkałem. Nie mogłem z tym egzystować, więc zaczęłam z tym walczyć. Myślę, że po prostu potrzebujesz dookoła siebie tych, którzy nie pozwolą ci zapomnieć, że jesteś silny i każdy twój lęk tak naprawdę nie istnieje. To tylko i wyłącznie wytwór twojej wyobraźni. Najlepiej czasem przestać myśleć i zdać sobie sprawę, że tego po prostu nie ma. A ty w Klanie Nocy jesteś dosyć lubiany i na pewno wezmą cię za bohatera, gdy powiesz, co zrobiłeś dla nas wszystkich. Znajdzie się ktoś, kto ci pomoże z tym, co cię trapi. Ja... Ja lubię bardzo pływać, więc może będę w stanie cokolwiek zdziałać — dodał niepewnie.
Pędzący wydawał się słuchać z uwagą, nim westchnął.
— Dzięki. Przepraszam za to, że byłem dla ciebie niemiły. Nie wiedziałem. Uważałem, że po prostu... nieważne. — Zwiesił łeb. — Postaram się wytrzymać jak najdłużej. Nie wiem, za ile wyzdrowieją mi nogi, jednak nadal nie mogę nimi poruszyć — zamilkł, po czym po chwili zapytał. — Rudziku? Myślisz, że istnieje cień szansy, by cię tu ze mną zamknęli?
— A uważasz, że to byłoby coś dobrego czy złego? — spytał. — Jeśli zrobiłbym coś głupiego, albo nie wiem, zaatakował tego białego, to może tak. Ciężko stwierdzić, bo niektórzy mają tu jakąś dziwną obsesję na punkcie rudego, a ja… Widzisz, jak wyglądam. Albo by to olali i zaczęli mnie porządniej pilnować, albo zamknęliby gdzie indziej, żebyśmy sobie nie spiskowali — mruknął, patrząc na jego połamane łapy. — I wolałbym mieć zdrowe kończyny – dodał.
— Myślę, że dobrego. Mógłbym z kimś porozmawiać, bo zaczynam powoli tu wariować — powiedział.
Zawahał się. Nie wiedział, czy rzeczywiście uznawał to za coś ryzykowanego, czy po prostu bał się, że skończy jak Pędzący Wiatr. Albo jeszcze gorzej.
— Jeśli rzeczywiście mnie potrzebujesz, mógłbym spróbować coś zrobić. I nie chodzi tu w tym momencie o to, że się lękam, ale obawiam się, że naprawdę mogą nas nie zamknąć razem i ucieczka stąd będzie trudniejsza. Mogę próbować przychodzić tu jak najczęściej się da. Gorzej, jak ktoś nas przyłapie i zacznie coś podejrzewać — rzucił, biorąc pod uwagę wszystkie możliwe opcje.
— Wiem — burknął ponuro. — To jest ta jedna wada tego, że nie wiemy, co się stanie. Lepiej zapytaj się Glinianego Ucha, jak z tymi odwiedzinami będzie. Przynosi mi zawsze jedzenie. Gorzej jak nakryję cię... on
— Nie zakładajmy aż tak pesymistycznych opcji — poprosił, a po grzbiecie przeszedł go dreszcz od samej myśli. Nie miał okazji do rozmowy z białym i wolał jej nie mieć. — Jeśli będzie trzeba, to też mogę ci spróbować coś przemycać. Co prawda rzadko podchodzę do ich stosu, ale raczej nie będę wzbudzał podejrzeń — mruknął.
— Dobrze... Przynajmniej tyle możesz zrobić — westchnął.- — Chociaż nie pogardziłbym, gdybyś go otruł. Mogłoby się w sumie to udać. Udawałbyś, że przeszedłeś na jego stronę, straciłby czujność i wtedy byśmy uderzyli. Nie wyglądasz na agresora, więc się nie zorientuje, że coś knujesz. Zwłaszcza że tyle tu siedzisz, a jedynie smarkasz po kątach — powiedział.
Lekko przewrócił oczami na tę uwagę. Pędzący nie byłby sobą, gdyby powstrzymał się od tej uwagi.
— A co jak za otrucie lidera zrobią mi jakąś publiczną egzekucję? — spytał. — Nawet, jak wyglądam niegroźnie, to teraz nasza rozmowa może wydawać się podejrzana. I wiesz... Nie znam się truciznach, a wątpię, by ta ich medyczka ot, tak dała mi co trzeba — mruknął.
— Naprawdę nie potrafisz ruszyć głową, co? Walić egzekucję, szanują tutaj twój kolor sierści, więc byłoby im szkoda. A otruć można wszystkim, nawet swoim gównem. — Zamilkł na chwilę. — Rudzikowy Śpiewie. Teraz ty musisz pobawić się w bohatera. Może los przygotowywał cię na ten moment? Zajęcza Gwiazda chcę informacji, gdzie się ukrył Klan Nocy. Gdyby nie to, że moi siostrzeńcy nawiali, pewnie by dopiął swego. Kupiłem nam czas, bo... nie wiem co mu strzeli znów do łba i ile wytrzymam. Zaczynam powoli popadać tu w paranoję. Widzę go we snach jak i na jawie, czasem czuję się, jakby mnie ciągle obserwował. Musisz mi pomóc Rudziku. Proszę. On musi zniknąć, by nasz klan był bezpieczny.
— Gównem? — powtórzył tępo. — Mam mu nasrać do jedzenia? To żenujące — wykrztusił, wahając się przez dłuższą chwilę. Co miał uczynić? Nie był w stanie wymyślić niczego sensownego. — No nie wiem Pędzący Wietrze, już chyba łatwiej byłoby mi go utopić, ale nie wiem, jakim cudem miałbym znaleźć się z nim nad jakąś rzeką — westchnął.
Wtem zza swych pleców usłyszał jakiś szmer. Nie zdążył się jednak obrócić, bo usłyszał ten przeklęty głos, który w pełni go sparaliżował i spowodował, że sierść na grzbiecie mu się zjeżyła. Zajęcza Gwiazda.
— Oh, może mnie zaprosisz na miły spacer? Albo romantyczną kolację nad szumem rzeki — zamruczał, wchodząc do szczeliny, przy okazji blokując wyjście. — Bohater Rudzikowy Śpiew... brzmi dumnie, prawda? Otruł lidera własnym gównem, ratując wszystkich Nocniaków z opresji — mruknął patetycznym tonem. — Naprawdę, jesteście uroczy. Szczególnie ty Rybko. Pojawiam ci się w snach? Schlebiasz mi, mój drogi.
— Ha, ha... — zaczął nerwowo czekoladowy. — Bardzo zabawne. Wcale o tobie nie śnie, to był taki żart. A Rudzikowy Śpiew... mówił o kimś innym — - przełknął ślinę.
Cętkowanemu wydawało mu się, że to jakiś koszmar. Nawet nie patrzył w stronę lidera, starał się udawać, że go tam nie ma, a te wypowiedziane przez niego słowa to tylko wymyśl wyobraźni Rudzika. Nerwowo wbił pazury w ziemię, tak w razie obrony, gdyby jednak biały tu był i chciał go zaatakować. Po chwili dłuższego milczenia zdał sobie sprawę, że Zajęcza Gwiazda naprawdę stał obok nich.
— No... My w ogóle to tak ciągle sobie żartujemy — wypalił, patrząc niepewnie na czekoladowego. — Tak ze wszystkiego. To taka tradycja u nas była, ciężko przestać.
— Nie wiedziałem, że Klan Nocy taki zabawowy — zaśmiał się Zając sztucznie. — Może rola obozowego klauna by się dla ciebie bardziej nadawała, Rudzikowy Śpiewie? Owszem, przyjąłem cię jak swojego, ale twoja ranga może się drastycznie zmienić, wiesz o tym — mruknął do rudego, zupełnie ignorujący jak na razie Pędzącego Wiatru.
Rudy skulił uszy i spojrzał w kompletnie przeciwnym od kocurów kierunku. W tym momencie chciał po prostu wrócić do domu i być z dala od tego całego zgiełku.
— Wspaniałomyślna oferta — parsknął, starając się nie zabrzmieć zbyt sarkastycznie, by nie podenerwować ich lidera — ale nie skorzystam. Po co wam kot od rozrywki, skoro jeśli chcecie się pośmiać, to wystarczy na was popatrzeć? Cały ten klan to żart — palnął, a gdy zdał sobie sprawę ze swoich słów, zechciał zapaść się pod ziemię. Dlaczego ze zbyt milczącego stał się kimś, kto nie potrafił trzymać języka za zębami gdy sytuacja tego wymagała? Mimo wszystko nie zamierzał przepraszać za to stwierdzenie. W końcu było prawdziwe, w tym klanie rasizm mieszał się z hipokryzją.
— Widzę, że beksa postanowiła trochę przykozaczyć przy koleżce z klanu. Gorzej niż kociaki — rechotał pod nosem, jednak w jego oczach można było dostrzec coś niepokojącego. — Może chciałbyś dołączyć do swojego kochasia? Możecie tu razem gnić, oboje z połamanymi łapami. Ja nie mam nic przeciwko.
— Nie jestem jego kochasiem! — oburzył się Pędzący Wiatr. — Nie lubimy się!
Rudzikowi nie podobała się wstawka o połamanych łapach. Potrzebowałby więcej czasu na regenerację i tylko opóźniłby ich proces ucieczki. A poza tym był to ból, na który gotowy nie był. A z drugiej strony nie musiałby być w tym samym miejscu co Rozżarzony Płomień. Możliwe, że już nigdy by się nie zobaczyli, bo zaraz nadszedłby dzień zwiewania.
— W kwestii kochasiów chyba sam powinieneś zmykać do swojego, pewnie się za tobą stęsknił — stwierdził, zastanawiając się, kiedy przekroczy granicę spokoju białego. Czekoladowy cicho zakaszlał i rudy nie wiedział, czy to był znak ostrzegawczy, że przesadzał, czy po prostu go zszokował swą wypowiedzią.
Biały pysk skrzywił się znacząco.
— Uważaj, do kogo mówisz, pchlarzu — syknął, kładąc po sobie uszy. — Na twoim miejscu przyjęłabym rolę klanowego błazna i odeszła z resztkami honoru. Nie pogrążaj swojej sytuacji, bo będziesz mi zaraz towarzyszył na miłym spacerze nad rzekę z Rybką.
Rudzik zawahał się. Przesłyszał się, czy Zając użył żeńskich zaimków?
— Nad jaką rzekę? — palnął zaniepokojony Bieg. — Ja nigdzie nie idę, nic nie zrobiłem!
Serce biło mu z przerażenia i był pewien, że chwila dłużej i zejdzie na zawał. Powstrzymał się od wytknięcia braku honoru u kogokolwiek w Klanie Burzy, bo wiedział, że stąpa już po zbyt cienkim lodzie. Nie wiedział, o jaki spacer chodzi. Pędzący mówił mu zaledwie chwilę wcześniej o tym, jakie tortury sprawiał Zajęcza Gwiazda. Nie chciał być ich świadkiem, chociaż bycie nad rzeką równało się z szansą utopienia białego. Rozejrzał się niemrawo po obozie. Szkoda, że kocur weźmie sobie jakąś obstawę. W takim przypadku nie da rady.
— Tak myślałem — mruknął w końcu lider, kierując swój wzrok na drugiego nocniaka. — Dobrze wybrałeś... Pchełko. Ja z Rybką bardzo lubimy swoje towarzystwo, kolejny nocniak mógłby... zamącić nasz porządek. Prawda, Rybko? Pytałeś nad jaką rzekę. Już dobrze wiesz nad jaką. A za co? Jeśli dobrze pamiętam, jeszcze chwilę temu chciałeś mnie otruć gównem Pchełki. Mam też parę pytań, które strasznie mnie nurtują. Odpowiesz mi, ale jedynie z małą zachętą, co?
— Ja już z tobą skończyłem rozmowy. Nie potrzebuje żadnej zachęty. Zostaw mnie w spokoju — to ostatnie dodał już z obawą w głosie.
Rudy krzywił się dalej. Przesłyszał się? Czy to "Pchełko" było o nim? Oszołomiony spoglądał na czekoladowego. Czemu teraz bohater z połamanymi łapami nie może zrobić nagłego zwrotu akcji, zrzucić się na Zajęczą Gwiazdę i wydrapać mu oczy? Sam nie wiedział, co czynić. Stał tam jak głupi, zastanawiając się, dlaczego ci z góry ich tak bardzo nienawidzą i zesłali do nich tego zdziwaczałego psychola. Przełknął ślinę, otwierając powoli pysk.
— Jako lider masz zapewne wiele rzeczy do robienia. Zamiast dręczyć niewinnych, powinieneś raczej iść się za nie zabrać — zasugerował, nie wiedząc, jak uratować Pędzącego z tego całego bagna. Sam potrzebował ratunku w postaci kogokolwiek, kto zabrałby go do domu.
Zając zarechotał tylko złowrogo.
— Oj Pchełko, Pchełko... jedno zdanie za dużo. A już miałam zostawić Rybkę w spokoju, tak ładnie mnie poprosił o spokój — westchnął, po czyn zwróciła się do Rybki. — Możesz podziękować swojemu koleżce za kolejną lekcję pływania. Muszę wam przyznać, dobraliście się cudownie. Niestety, nasze treningi nie będą tak kameralne. Pchełka pójdzie z nami, może i on coś wyciągnie z moich nauk.
— TY DEBILU — rzucił wkurzony Bieg, zwracając się do Rudzika. — Zajęcza Gwiazdo, po co te problemy? Do rzeki daleko. Możemy pogadać tutaj jak już musimy — burknął niezadowolony, powoli panikując.
Rudy skulił po sobie uszy. Przecież wiadome było, że i tak biały by go tam zabrał. Zaraz go zostawi i niech ta dwójka sobie pójdzie, a on wykorzysta nieuwagę i ucieknie do Klanu Nocy. Opowie tam wszystkim jakąś bohaterską historyjkę o Pędzącym Wietrze i zostanie legendą na wieki, koty będą to swoim wnukom opowiadać.
— Tak szczerze widzę, że naprawdę bardzo się lubicie, nie chciałbym przeszkadzać w waszej małej randce, ktoś mnie chyba wcześniej wolał, powinienem już iść — rzucił, robiąc duży krok w tył. Trudno, może Pędzący wróci w ogóle bez łap, kto by się przejmował.
— Oh, Pchełko, czuj się zaproszony — zamruczał, biorąc krok w stronę wyjścia, by zablokować i jednemu i drugiemu drogę ucieczki. — Chyba że Rybka naprawdę woli rozwiązać to tutaj. Odpowiedz mi na dwa pytania. Gdzie jest obóz Klanu Nocy? Tym razem szczerze. I jeszcze jedno. Próbujesz nastawić moich wojowników przeciwko mnie. Więc w tym momencie powiesz mi, z kim jeszcze udało ci się nawiązać współpracę, a daruję nam wyprawę nad rzekę.
— Nie wiem gdzie jest obóz i z nikim nie spiskuje prócz Rudzika — powiedział.
Cętkowany załamał się. Znając życie zaraz zacznie na niego wszystko uparcie zwalać. Z początku rozmowa z Pędzącym dała mu nadzieję na ucieczkę. Wydawało się, że wszystko jest ogarnięte. Teraz wiedział tylko tyle, że mają przesrane. Nie chciał popadać w dziwne lęki jak czekoladowy. Uwielbiał wodę i kochał pływać, więc strach przed nią zabrałby mu cały sens życia.
— Czyli podjąłeś decyzję — mruknął Zając, po czym przywołał do siebie kilka kotów. — Wychodzimy nad rzekę. Wszyscy.
Pędzący zadrżał. Spojrzał na kocura, który jeszcze chwile kozaczył do białego. Już ta jego pewność gdzieś zniknęła.
— Rudzik... pamiętaj o planie — szepnął do niego, mając nadzieję, że uda mu się utopić drania.
Rudy przełknął cicho ślinę i pokiwał delikatnie głową. Tak naprawdę gdyby nie ta cała banda, mogliby sobie dać radę. Biały nie by specjalnie masywny, wystarczyłoby go wciągnąć tam, gdzie nie miałby gruntu pod łapami i z pewnością już nigdy więcej nie zaczerpnąłby oddechu. Mimo to stał drętwo w miejscu. Nie chciał tam iść. Wiedział, że nie będzie w stanie pomóc Pędzącemu, a co gorsze — sam może oberwać.
— Makowa Furio, może poprowadzisz Rudzikowy Śpiew? Naszą Pchełkę? Chyba potrzebuje trochę zachęty — mruknął Zając, widząc, jak rudego wryło w ziemię. Upewniwszy się, że Mak poradziła sobie z nocniakiem, wyszli nad rzekę. Zajęcza Gwiazda w drodze zagaił jeszcze do targanego przez Szybką Łanię i Marchewkowy Grzbiet. Posłał czekoladowemu pewny siebie uśmiech, po czym zbliżył się delikatnie.
— Wiesz, mógłbym ci dzisiaj odpuścić. Ostatnia szansa.
— Ja... ja nie chcę tam — wydał z siebie zduszony pisk. — Nie chcę. Nie, nie, nie...
Rudzik słuchał ich, w międzyczasie starając się jak najbardziej odsunąć od kotki, która zmuszała go do marszu. Nie chciał tam iść, już czuł, że nie będzie w stanie nic zrobić, tylko bezczynnie gapić się, jak Zajęcza Gwiazda zabija mu kumpla, a potem bierze się za niego. Zaparł się w miejscu, chcąc zostać na samym końcu, ale ta cała Makowa Furia już po niego wróciła. Skrzywił się. Powinien być wdzięczny losowi, że nie było z nimi Rozżarzonego Płomienia. Wtedy sam by się utopił, bez żadnej zachęty.
— Wystarczą tylko dwie odpowiedzi. Wiesz jakie, Rybko. Tylko dwie. — Miauczał biały nad uchem czekoladowego. - Lokalizacja i imię. Tyle mi starczy — dodał, nie zwracając uwagi na wlokącego sie za nimi Rudzika.
— Nie znam... nie wiem... — pisnął nocniak.
Cętkowany nie wiedział natomiast, co począć. Czuł się niezręcznie pilnowany przez kotkę, która wyglądała w jego mniemaniu na agresywną.
— Macie taką brudną wodę... — zaczął niepewnie, próbując zmienić temat od sekretów Klanu Nocy. — O, ale wielka ryba tam pływa, nie boicie się, że pożre wam kocięta?
— Nie. A co, wam już się to przydarzyło? - prychnęła Mak, podczas gdy Zając nie zwrócił nawet na nich uwagi. Był zbyt skupiony na Rybce.
— Ale Rybko, ja wiem, że ty wiesz. I wydostanę to z ciebie. Nie chciałeś po dobroci, sam to na siebie sprowadziłeś — wymiauczał mu do ucha i kazał wrzucić do rzeki tak, by tylko jego przednie łapy były zamoczone w wodzie.
Z gardła Nocniaka wyrwał się wrzask. Zaczął się rzucać, próbując uwolnić od trzymanych go łap, wzbijając krople wody w powietrze.
— Nie! Błagam nie! Nie! — wrzeszczał, jakby mieli mu zaraz odrąbać ogon. — Nie do wody! Nie!
Rudzik spiął się, słysząc jego krzyki. Zając stał blisko wody, ale wciąż za daleko, by łatwo go było wrzucić. Poza tym ta cała ruda kotka zawzięcie go pilnowała i musiał zaplanować to tak, by nie zdążyła go złapać. Pochylił się tylko po to, by podrapać się nosem o łapę, gapiąc się kątem oka na całą akcję przed nim. Niech ten pseudolider podejdzie tylko trochę bliżej brzegu, a rzuci się i może zdąży go utopić, nim jego cała świta go dopadnie i wypatroszy.
Biały zaśmiał się gardłowo.
— Nocniak, a boi się wody? Jesteś pewien, że nie jesteś samotnikiem? Albo burzakiem? — miauczał. — Miałeś szansę, żeby się dzisiaj nie kąpać, pamiętasz? Na pewno nadal chcesz się tak bawić?
— Nie chcę się z tobą bawić, sadysto! Puście mnie! — wołał, próbując się uwolnić — Błagam! Nie chcę tam wracać! Rudzik! — zwrócił się do jedynego kota, który mógł w tym momencie mu pomóc. — Pomóż!
Rudy zamarł w bezruchu. Strach go obleciał. Miał w głowie jedynie czarne scenariusze tego, co mogło się zaraz zdarzyć, jeśli nie zareaguje. Ledwo się poruszył, a kotka z lewej szarpnęła go za ogon, szczerząc agresywnie zęby. Niewiele myśląc, kopnął ją tylnymi łapami w pysk. Chciał rzucić się na ratunek, ale któryś z przydupasów Zająca podstawił mu łapę. Cętkowany wywalił się i przeturlał aż do białego, gdzie, choć wciąż spięty od strachu, wbił zęby w jego łapę, a następnie pchnął go do wody, starając się zanurzyć go pod taflę i sprawić, by już nigdy nie wynurzył się z niej żywy.
Biały nie potrafił w końcu pływać. Uniósł łeb, żeby nabrać wdechu pozbawionego wody, jednak rudy kocur siedział na jego grzbiecie. Zając zaczął się szarpać, a jego świta zaraz weszła na płytki brzeg, by pomóc liderowi.
— Złaź, zdradziecki szczurze! — syczał biały, gdy tylko udało mu się unieść łeb ponad taflę wody.
Cętkowany starał się zapierać i chociaż wbił się pazurami w plecy kocura, by nie spaść, to i tak nie dał rady z całą zgrają fanów potwora. Zleciał wprost w wodę.
Z początku zakrztusił się, gdyż zbyt wiele płynu naleciało mu do pyska i nie był w stanie złapać oddechu. Łapy ślizgały mu się, ale udało mu się w końcu ustać na równych nogach. Czuł pełnie nienawiści spojrzenia na sobie, przez co zjeżyła mu się sierść na grzbiecie.
Gdyby od razu zareagował, mógłby odpłynąć i uciec, nie daliby rady pójść tam, gdzie brak stałego gruntu pod nogami. Nie mógł jednak zostawić czekoladowego samego. Pożałował jednak swego czynu, słysząc, jak biały zrywa się na równe nogi.
— Oj nie, tak nie będziemy się bawić — prychnął, wycierając wodę z pyska. Stanął nad rudym kocurem i rozkazawszy, by reszta go przytrzymała, stanął na jego łbie, całkowicie chowając go pod taflą rzeki.
To było dla niego przerażające. Ledwo co otrząsnął się po ataku, który uczynił, a biały wraz ze swoją wierną świtą rzucił się w odwecie na niego. To był zaledwie ułamek sekundy, nim jego otoczenie uległo zmianie. Zamiast widzieć nadziemny świat, znalazł się pod taflą wody. Próbował się wydostać, ale zbyt wielu go przytrzymywało. Ciało mu zadrżało, gdy odkrył, że nie może zaczerpnąć powietrza. Nie chciał skończyć jak Pędzący. Mógł uciec, ale był najwyraźniej na to za głupi. A konsekwencją tego miała być najwyraźniej śmierć.
— Widzę, że bardzo chciałeś dołączyć do Rybki. Razem będziecie mogli sobie poopowiadać o podwodnych doświadczeniach — mruknęła mu do ucha, wyjmując na chwilę łeb z wody, by mógł zaczerpnąć powietrza, po czym znów wrzuciła pod wodę. — Mak, idź po drugiego. Ktoś się chce ulotnić z naszej zabawy.
Rudy nie wiedział, co się dzieje, bo ledwo co słyszał cokolwiek, będąc pod wodą. Pędzący prawdopodobnie próbował uciec, ale zdążyli go pochwycić. On natomiast miotał się dalej, pragnąc jedynie ratunku. Zaczął myśleć, że jednak lepiej byłoby uciec, bo teraz nie dosyć, że napił się więcej wody niż przez całe życie, to jeszcze zarówno on jak i czekoladowy byli w słabej sytuacji. Bawienie się w bohatera jednak nie było dla niego. Gdy tylko mógł zaczerpnąć świeżego powietrza, nieskutecznie próbował ugryź białego w łapę. Z boku wyglądało to tak, jakby kąsał powietrze.
<Ryyybko?>
moje biedaki :<
OdpowiedzUsuń