Takie proste zadania wcale go nie zanudzały. Segregacja ziół pozwalała mu zapomnieć o wszelkich problemach, które otaczały go ostatnimi czasy. Wciąż nie wiedział, czy Mysi Krok rzeczywiście jest jego ojcem. Nie chciał się dzielić swoimi podejrzeniami z kimkolwiek, bo nie miał na to zbyt wielu dowodów. Ta myśl go dręczyła, gdyż zdążył zaufać kocurowi, a teraz nie wiedział nawet, jakie zdanie powinien mieć na jego temat. Jeśli kremowy naprawdę wykorzystał jego matkę i to przez niego jest smutna, Bluszcz będzie w stanie złamać zasadę z kodeksu i odmówić mu udzielenia pomocy w momencie, w którym jego stan będzie krytyczny i wymagający natychmiastowego działania medyka.
Czuł spokój, mogąc w pełni oddać się ulubionym zajęciom. Będąc małym kociakiem nie zakładał, że skończy jako uczeń uzdrowicieli. Od samego początku podziwiał ich, ale i był w pełni świadomy, iż on sam może się nie nadawać do takiego stanowiska. Życie bywa jednak nieprzewidywalne i często prowadzi swojego właściciela po krętych drogach. W tym przypadku to on był tego efektem.
Zamyślony nad sensem kociej egzystencji, nawet nie zauważył, kiedy pewien znany mu jegomość wpadł do legowiska. Odgłosy ciężkiego dyszenia zmartwiły vana, to też porzucił swoje aktualne zajęcie i ruszył w stronę, ledwo co trzymającego się na własnych nogach, burego.
Kocurek lekko uchylił pysk, w celu zapytania o to, czy właśnie goni go stado rozwścieczonych lisów, ale ten uprzedził jego wszelkie domysły.
– B-bluszczyku! – stęknął, próbując ponaglić brata. Liliowy leniwie przydreptał w jego kierunku, a ten niemalże wyciągnął go siłą na zewnątrz, nerwowo bijąc ogonem o ziemię.
Wychodząc zdążył skinąć głową w stronę Bursztynowego Pyłu, informując go w ten sposób o krótkiej przerwie od pracy. Doczłapał się za niższego i od razu rozejrzał z niepokojem po okolicy. Nie zastał w polu swojego widzenia jakiekolwiek niebezpieczeństwa, więc wypuścił z siebie cichy oddech pełen ulgi. Większość obecnych tu wojowników była zajęta własnymi obowiązkami, a reszta korzystała z wolnego czasu i wygrzewała się w delikatnych promieniach słońca, dopiero co wychylającego się zza chmary chmur. Przyglądał się wszystkiemu, nie zapominając o bracie, który dalej gorączkowo przeskakiwał z jednej łapy na drugą. – P-pom-móż m-mi! O-ol-lchowe S-serc-ce m-mówi, ż-że b-będę d-dzisiaj m-mianowany!
– O, to już dzisiaj? – wyrzucił w odpowiedzi uczeń medyka, marszcząc brwi i analizując miniony czas w głowie. Nie krył zaskoczenia. Nie znał co prawda wcześniej daty tej ceremonii, ale sam fakt, że mentorka Sroczka uznała go za gotowego na wejście w nowy etap życia, naprawdę napawał go dumą.
– J-już? –Słychać było, że wręcz nie dowierza w spokój brata. – J-ja n-nie d-dam r-rady, n-nie j-jestem n-na t-to g-gotowy! – jęczał, kuląc się, jakby ta cała presja ciążyła na jego barkach, przygniatając go w ten sposób do ziemi.
Bluszcz nie wiedział, jak zareagować na takie podejście. Nie widział burego w akcji, co nie zmieniało faktu, że nie wątpił w jego gotowość do zostania wojownikiem. Wiele nasłuchał się o odwadze, ale kto powiedział, iż Sroczej Łapie jej brakuje? Był nieśmiały w relacjach z innymi, a to i tak nie przeszkadzałoby mu być dobrym łowcom i wiernym członkiem klanu, gotowym oddać w obronie rodziny nawet własne życie.
– Jak ci mam pomóc? – spytał, posyłając mu na starcie łagodne spojrzenie. – Wiesz dobrze, że prędzej czy później miało to nastać. Tym bardziej, że w ostatnim czasie musiałeś sobie radzić niebywale dobrze, skoro twoja mentorka uważa, że nadszedł odpowiedni moment. – Zrobił przerwę na dłuższy oddech. – Słuchaj Sroczku, to naprawdę świetna wiadomość, ale jeśli nie czujesz się na siłach, to zawsze możesz porozmawiać z Lwią Gwiazdą i poprosić o więcej czasu. I chociaż nie byłem nigdy świadkiem twoich treningów, jestem pewien, że jesteś już gotowy. Naprawdę, uwierz mi, Olchowe Serce nie kłamałaby na temat twojego poziomu umiejętności. A klan potrzebuje takich wojowników jak ty – wyjaśnił, dalej się uśmiechając. – Silnych, walecznych i dobrych – wymieniał, chcąc dodać mu w ten sposób otuchy.
Bury zmrużył na moment oczy i prawdopodobnie chciał udzielić odpowiedzi, ale ze strony środka obozowiska dobiegł ich donośny głos lidera. Obydwoje zrozumieli, o co chodzi i co zaraz będzie miało miejsce.
- A-ale b-będziesz t-tu c-cały czas? – spytał Srocza Łapa, a w jego ślepiach tkwiła dawka nadziei zmieszana z dużą ilością niepewności.
- Będę, a teraz idź. Niech wszyscy będą dumni, że mogą mieć w klanie takiego wspaniałego wojownika jak ty – wyrzucił na odchodnym, dając mu kuksańca w bok i popychając do przodu. – Powodzenia. Jestem tu cały czas.
Na potwierdzenie słów podszedł do gromadzących się kotów i zajął miejsce obok nich, oczekując mianowania Sroczka.
<Sroczku?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz