Chciał odwiedzić mamę - przyłapał go patrol i uniemożliwił mu to. Chciał mieć za przyjaciół rodzeństwo Jastrzębiej Łapy - Mniszka porwał jastrząb i on nic nie mógł z tym zrobić, do teraz pamięta to cierpienie gdy wpatrywał się w oddalający się punkcik na niebie. A Jeżówka? Jeżówka obwinia go za porwanie Mniszka i nienawidzi za nie do końca sprawiedliwy osąd Srokoszowej Gwiazdy, przez który został wygnany. A teraz? Teraz pragnął mieć uczennicę która byłaby jednocześnie jego przyjaciółką. I co? To też mu odebrano. Jego marzenia były deptane od dzieciństwa. Chciałby, żeby jego mama nie zabierała go z miasta jako małe kocię. Wtedy życie byłoby sto razy przyjemniejsze, ciekawsze, a przede wszystkim może prędzej by dojrzał i osiągnął coś więcej niż w klanie jako posłuszna marionetka przywódcy, nie mogąca w pełni decydować o SWOIM życiu, musząc siedzieć grzecznie tylko na tych niewielkich terenach klanu, podczas gdy mógłby zobaczyć prawie cały świat, aby osiągnąć cokolwiek musiał być idealnym kotem według przywódcy, a w mieście wystarczy mieć coś dobrego do zaoferowania i już jest się na lepszej pozycji niż taki TFU przywódca. Jak się bardzo postara może samemu zebrać sobie grupę kotów nawet większą niż taki klan, a nie dostać gotowe po przodkach, jak przywódcy klanów.
Nagle jego myślotok przerwało to, iż wyczuł pewien znajomy zapach. A tak właściwie dwa znajome zapachy i jeden obcy, lekko się ze sobą mieszające, jakby koty przebywały ze sobą od jakiegoś czasu. Skręcił i podążył za tym zapachem.
W końcu dojrzał niedaleko przy ładnej dużej starej brzozie i zaroślach sylwetkę, którą bardzo dobrze znał, a mianowicie był to Lew. Lew pokazywał pozycję łowiecką, którą próbowały powtórzyć dwa mniejsze koty. Jeden z nich, nieco mniejszy od drugiego wydawał mu się znajomy. Bardzo znajomy. Bardzo, bardzo, bardzo znajomy. A mianowicie, był to Mniszek. Mniszek? Mniszek! Jakim cudem? Jak on to przeżył… jak? - zaczął się zastanawiać, jednak dużo mu to nie zajęło bo bez zastanowienia pognał w stronę kotów. Na jego nagłe pojawienie się odpowiedziała mu zaskoczona mina Lwa, delikatne przerażenie w oczach drugiego z młodszych kotów, oraz…
- Pochmurny Płomień!!! Znalazłeś mnie! - Uradowany dźwięczny głosik Mniszka rozległ się po polanie.
- Eeemm, Co ty tu tak właściwie robisz Pochmurny Płomieniu? - zapytał go Lew.
- A wyszedłem sobie na spacerek od tak, wiesz…
- Nie wydaje mi się, by pozwolili ci ot tak po prostu wyjść na spacerek, jeśli nasz trening musieliśmy przeprowadzać w ukryciu.
- Taa. Wywalili mnie. Heh. - Teraz zaczynało go to bawić. W sumie nie miał pojęcia dlaczego.
- Co najlepszego wymyśliłeś? - Zapytał Lew tonem głosu świadczącym o jakże wielkim zażenowaniu, do którego doprowadził swojego przyjaciela swoim zachowaniem w połączeniu z tym, jakie podejście Pochmurny do tego ma. Do tego doszedł jeszcze wyraz pyska świadczący o tym samym.
- No cóż. Byliśmy na zgromadzeniu - W tym momencie Lew doszedł do krańców możliwego zażenowania, wiedząc, że to nie wróży nic dobrego. - I chciałem pobawić się z uczniami. I rzucaliśmy kamieniem. Od tak po prostu zwykłym kamieniem. Nie kamyczkiem, to był nieco większy kamień, kamyczkiem bym pewnie nie zwrócił aż tak uwagi, chodź może… W każdym razie rzuciłem tym kamyczkiem. Ale zamiast wylądować obok tamtego ucznia, trafił w Srokoszową Gwiazdę. Nadal dziwi mnie, jakim cudem domyślił się, że to ja go niechcący. Z resztą trafiłem, gdy byłem daleko niemalże na innej części wysepki i między nami było duuuużo innych kotów. Wiem, to było głupie, mogłem trafić w kogokolwiek i go zranić, obawiam się, że Srokoszowej Gwieździe też coś zrobiłem, nawet jak nie było tego po nim widać i czuję się winny. W sumie nie aż tak bardzo, bo go trafiłem… Przez to że zostałem wygnany, straciłem uczennicę. Straciłem Jastrzębią Łapę.
Pochmurny Płomień zwiesił głowę. Czuł się okropnie z tą stratą, z pewnością świat się na niego uwziął, bo inaczej jego życie nie potoczyłoby się tak. Nie ze względu na jego wybory, które głupie, bo głupie ale podjął tylko dlatego, że wrzucili go w to miejsce, jakim był Klan Klifu. Gdyby został w mieście, siedziałby teraz w jakimś fajnym miejscu jak Lew…
- Dlaczego mu nie wyjaśniłeś co się stało? - zapytał Lew, znowu przywracając go do teraźniejszości
- Próbowałem, ale on nie chciał mnie słuchać, więc odpowiedziałem mu atakiem na atak, co chyba go trochę zraniło, bo się jeszcze bardziej wściekł. Nie chcę przytaczać tego co mówiłem, bo czuję się źle z tym co mu powiedziałem. Gdybym mógł to powiedzieć od nowa… nie użyłbym ani jednego słowa, które mogłoby go urazić lub byłoby atakiem… ale no nic. Teraz jest taka sprawa, a mianowicie… nie mam gdzie mieszkać… Czy byłaby szansa bym zamieszkał z tobą?
- Tak. Tylko kilka warunków. Nie wychodzisz sam poza nasz teren, by nie palnąć jakiegoś głupstwa na ulicy, nie wpaść pod potwora czy Klan Gwiazdy wie co innego zrobić, póki cię nie nauczę trochę umiejętności miejskich i praw ulicy. Dwa, choć tego pewnie się domyślasz, potrzebuje twojej pomocy z polowaniem i szkoleniem Misty oraz Mniszka. Trzecia sprawa, musimy coś wymyślić by Mniszek mógł wrócić do Klanu Klifu. Jego siostry i rodzice z pewnością bardzo się o niego martwią.
- Uhm - przytaknął, przypominając sobie smutne i zapłakane oczka Jastrzębiej Łapy i Jeżówkowej Łapy, gdy ich brat zaginął. - Masz rację. Musimy. A co do reszty to nie ma problemu.
***
Wrócili do domu. Przypominał mu taki obóz, tylko fajniejszy. Na środku stała Wierzba Płacząca, było dużo krzewów owocowych które w tym momencie były obsypane dojrzałymi soczystymi owocami. Po bokach leżały różne graty dwunożnych, on na posłanie wybrał sobie kilka przykrytych plandeką starych „opon”, jak to nazwał Lew.
A więc witaj w Mieście Pochmurku. Wreszcie twoje życie się odmieni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz