*Pora nagich drzew*
Truchtał z nosem niemal przylgniętym do ziemi. Próbował złapać jakikolwiek trop córki, wciągając mroźne powietrze głęboko do swoich płuc. Na razie niestety zdawało się, że śnieg rzeczywiście wypłukał wszystkie wonie z podłoża, czyniąc wywęszenie jej zapachu niemożliwym. Agrestowi nie ujęło to jednak determinacji – zamiast tego zaczął się rozglądać za jakąkolwiek poszlaką, jaką mogła pozostawić za sobą kotka. W chwili obecnej jeszcze wiedział, gdzie się kierować, bo na szczęście obserwował ją w momencie, w którym odchodziła. Gorzej jeśli później na nic nie trafi.
Na tej zasadzie spędził resztę dnia, dopiero wraz ze zmierzchem orientując się, że powinien znaleźć sobie dobre miejsce do spania. Bezradnie krążył w koło, zastanawiając się, czy jeśli nie znajdzie odpowiedniej kryjówki, to zamarznie. Dzięki Wszechmatce nie musiał testować takiej tezy, bo finalnie zauważył krzew bukszpanu i to pod nim się schował. Ze zmęczonym westchnieniem zwinął się w kłębek, przykrywając swój zziębły nos końcówką ogona.
Uniósł spojrzenie ku górze, wpatrując się w wieczorne niebo przez szpary między liśćmi. Miał nadzieję, że Mirabelka również ma przed sobą taki sam widok; że także słyszy hukanie sowy lub innego ptaka polującego tej nocy.
Musiał czym prędzej ją odnaleźć. Dla jej bezpieczeństwa. Dla Migotki i Malinki. Dla Kruchej oraz Kuklika. I dla swojego zdrowia psychicznego.
***
Wstał z trudem, nie mogąc dłużej znieść niemiłosiernego skręcania się jego żołądka. Niezadowolony przypomniał sobie, że nie miał nic w pysku, odkąd opuścił obóz, będąc zbyt przejęty poszukiwaniami. Wyszedł spod swojego schronienia, czując, jak ślina napływa mu do ust.
Udając się na polowanie, nie przypuszczał jednak, iż zajmie mu ono większość dnia. Nie tylko zwierzyny brakowało, ale także jemu samemu brakowało sprawności, jaką posiadał dawniej, aby upolować ofiarę za pierwszym razem. Ledwo co przebył kilkadziesiąt lisich skoków, a już nadszedł czas na szukanie kolejnego miejsca do spania.
Ze znacznie bardziej zmartwioną miną ułożył się na posłaniu, nieświadomie przygryzając język.
Jak miał odnaleźć Mirabelkę, kiedy poruszał się tak wolno? Horrorem byłoby gdyby to patrol tych nieudaczników prędzej na niego trafił, niż on na swoją córkę. Nie mógł na to pozwolić, absolutnie nie. Wolałby wręcz połknąć swój własny ogon niż do tego dopuścić!
Uniesiony desperackim uporem wstał gwałtownie, tylko po to, by zaraz poczuć przeszywający ból i bezwładnie opaść na zlodowaciałą ziemię. Jęknął przeciągle, nagle marząc o permanentnym pozbawieniu się całości swojego kręgosłupa. Zaciskał powieki, głęboko wdychając nocne powietrze, dopóki napięcie w jego plecach niemal nie ustało.
Pewnie wypominałby sobie, jak bardzo stał się żałosny, gdyby nie przypomniał sobie wspólnych lekcji z Jaskółką i Krecik. Obie wykazywały zawsze taką cierpliwość wobec niego, nawet kiedy on sam już dawno ją tracił. Może po raz pierwszy w życiu Agrest powinien obdarzyć się tym samym? Nie mógł się w końcu spodziewać cudów – za często zapominał, ile księżyców niósł na karku. W końcu, gdyby Krecik w jego wieku chciałaby się udać na wyprawę, to z troski zdecydowanie zabroniłby jej takiej możliwości. Wyrozumiałość w tym przypadku nie wydawała się być taką złą opcją.
***
Przez następne wschody słońca szedł zupełnie na wyczucie, nie wiedząc, czy tym sposobem bardziej się przybliża, czy oddala od celu. Znalezienie pokarmu zajmowało mu z połowę każdego dnia, a nawet wówczas nie czuł się najedzony. Łapy z każdym uderzeniem serca prowadziły go coraz wolniej. Mieszało mu się całe otoczenie – tracił orientację czy już znajdował się w danym obszarze, czy dopiero po raz pierwszy go widział. Spadki temperatury i wiek ogólny wywoływały u kocura bóle stawów, złośliwie przypominając mu, gdzie tak naprawdę znajduje się jego miejsce.
Nawet teraz, jak wlókł się po topniejącym śniegu, musiał mocno zaciskać szczękę, aby odwrócić uwagę od palącego czucia w kościach. To było zawstydzające. Upokarzające wręcz.
Dobrze, że przynajmniej wykonywał te ćwiczenia, zalecone mu przez Witkę. W przeciwnym razie prawdopodobnie nawet takiego dystansu nie potrafiłby przebyć. Przeklinał siebie za naiwnie myślenie, że sam da radę cokolwiek zdziałać w sprawie Mirabelki. Mógł chociaż wziąć ze sobą Malinkę, on na pewno by mu pomógł i co najważniejsze: miał dobrą sprawność fizyczną. Nie to, co Agrest – oszalały starzec, którego zwyrodniałe ciało nie nadawało się do niczego więcej niż wyrzucenia na Śmietnisku.
W takim tempie to prędzej umrze tutaj ze starości, niż znajdzie ją żywą.
Przez moment oprzyromniał, dostrzegając czarną kępkę futra pośród białych drobinek. Schylił się, żeby ją powąchać. Niestety zapach, który dotarł do jego nozdrzy, zdecydowanie nie należał do Mirabelki. No tak.
Teraz już rozumiał przestrogę Jaskółki – miał uważać na słowa, bo pod wpływem emocji dobierał je naprawdę okropnie, raniąc tym innych. I oczywiście co on zrobił z tym ostrzeżeniem? Rzecz jasna, że nic. Nic! Zupełnie o nim nie pamiętał w decydujących chwilach. Zmarnował daną mu szansę, tylko dlatego, że zwyczajnie był bezmyślnym idiotą. Wszechmatka próbowała pomóc, ale nawet ona nie potrafiła naprawić tego, co było z nim nie tak. Za późno odzyskał zdrowy rozsądek – odwrót już nie stanowił jednej z możliwości.
Kroki bicolora powoli traciły na prędkości, stając się ociężałe. Powietrze łapał z większym trudem, jakby wszystkie winy leżące mu na sumieniu także zaczęły ciążyć na jego płucach.
Nie mógł dłużej zaprzeczać, że po prostu był koszmarnym ojcem. Miał nadzieję, iż Jaskółka z Krecik aktualnie nie obserwowały jego poczynań – w przeciwnym razie zapewne wstydziłyby się, że kogoś takiego jak on choćby przez chwilę nazywały swoim synem. Jeśli Mirabelka jeszcze nie zmarła, to kto powiedział, że akurat chciała go widzieć? Skoro od taty uciekła bezpośrednio po kłótni, to może należało się wreszcie zmierzyć z tym, co to oznaczało? Naturalnie dłużej nie pragnęła z nim kontaktu, więc odeszła. Pozbyła się przeszkody stojącej jej na drodze do szczęścia – tak jak Gracja. Bylica, Plusk, Janowiec i nawet Larwa zdawali się podzielać tę logikę. Jaki był więc sens kurczowego trzymania się kotów, które w pierwszej kolejności żadnego związku z nim mieć nie chciały?
Łapy chwiały się pod nim tylko silniej, a całe otoczenie wydawało się drastycznie ściemnić. Najwidoczniej nawet natura nie była zadowolona z jego obecności tutaj.
Chciał krzyczeć, ale był zbyt zmęczony. Chciał wyć z rozpaczy, ale nie miał w sobie wystarczająco siły.
Zamiast tego runął na ziemię niczym drzewo uderzone piorunem.
Rozluźnił się, powoli zamykając powieki...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz