Obserwowała Sarnią Łapę wychodzącego z legowiska wojowników i uczniów, podążającego za mentorką w głąb lasu. Trzcinowa Sadzawka pewnie chciał nacieszyć się rano dziećmi, dlatego się spóźniał. W końcu znudziła się i potruchtała do żłobka. Mentor siedział i schylał głowę, by być na poziomie kociąt.
– Trzcinowa Sadzawko? – miauknęła po paru sekundach stania w wejściu, czekając, czy sam ją zauważy. Kocur gwałtownie się obrócił, prostując.
– Całkiem zapomniałem, tak mnie zagadali! Już idę! – pożegnał się z maluchami szybkimi liźnięciami po główkach. Spoglądała na to z neutralną mimiką, ukrywając, jak zabolało ją serce, czując dziwną tęsknotę za czymś, czego nigdy nie miała szansy mieć. Za jego plecami Mak zmrużyła na nią oczy.
Nie zdołali odejść daleko, gdy rozległy się nawoływania. Początkowo nie rozumiała kogo szukają. Potem gdy szybko stukot łap i krzyki się zbliżały, rozpoznała imię Bezchmurnego Nieba i zamarła.
– Może znowu zgubił się w drodze do medyka. – zażartował bury kocur, ale jej nie było do śmiechu.
– Nie szukaliby go wtedy w lesie. – Mruknęła. Zza drzew wyleciał kremowy kot, rozglądając się na boki.
– Orzechowe Serce, co się dzieje?
– Goździkowe Ziele podniósł alarm, że Bezchmurnego Nieba nie ma w legowisku! Prawdopodobnie dość długo, jego zapachu praktycznie nie ma przez deszcz!
– Kto im dostarczył dzisiaj jedzenie, że wcześniej tego nie zauważył? – zapytała, machając agresywnie ogonem.
– Mopkowa Łapa zdaje się.
– Zajebię tego lisiego bobka! – warknęła, gotowa tu i teraz znaleźć kocura, by się go pozbyć i zaczęła kierować się w stronę obozu.
Jednooki kocur podążył szukać dalej, a Trzcinowa Sadzawka pobiegł i zatrzymał się przed nią.
– Gdzie idziesz?
– Tropić, oczywiście. Trzeba go znaleźć.
– Spokojnie, reszta pewnie go szuka. Mam przeczucie, że się znajdzie, cały i zdrowy. Mamy trening…
Machnęła ogonem, wymijając go. Sprzeciwia mu się w słusznej sprawie. Węszyć z resztą już potrafiła.
***
Już wiedziała, by nie ufać przeczuciu mentora. Czarny van nie znalazł się ani cały, ani zdrowy. Wcale się nie pojawił! Nie było ani jednego tropu, który bo do niego kierował! Przecież on jeszcze nie potrafi funkcjonować bez oczu, sam nie przeżyje!
Oparta wcześniej głową o gałąź, teraz cofnęła się parę długości i szybko wróciła, uderzając się. Cholerne oczy. Gdyby tamten atak wydarzył się inaczej…
– Coś się stało? – wyczuła obok ruch i uchyliła lekko powieki. Orzechowe Serce. Wyprostowała się i potrząsnęła głową. On też przecież był ślepy na jedno oko. Zemdliło ją i musiała chwilę trudzić się, by przełknąć ślinę. Nie chodziło o jego niepełnosprawność, tylko wspomnienie… Ale przecież to nie ona była najbardziej poszkodowana w tamtym momencie, więc czemu ciągle ją to nawiedzało?
– Trzcinowa Sadzawko? – miauknęła po paru sekundach stania w wejściu, czekając, czy sam ją zauważy. Kocur gwałtownie się obrócił, prostując.
– Całkiem zapomniałem, tak mnie zagadali! Już idę! – pożegnał się z maluchami szybkimi liźnięciami po główkach. Spoglądała na to z neutralną mimiką, ukrywając, jak zabolało ją serce, czując dziwną tęsknotę za czymś, czego nigdy nie miała szansy mieć. Za jego plecami Mak zmrużyła na nią oczy.
Nie zdołali odejść daleko, gdy rozległy się nawoływania. Początkowo nie rozumiała kogo szukają. Potem gdy szybko stukot łap i krzyki się zbliżały, rozpoznała imię Bezchmurnego Nieba i zamarła.
– Może znowu zgubił się w drodze do medyka. – zażartował bury kocur, ale jej nie było do śmiechu.
– Nie szukaliby go wtedy w lesie. – Mruknęła. Zza drzew wyleciał kremowy kot, rozglądając się na boki.
– Orzechowe Serce, co się dzieje?
– Goździkowe Ziele podniósł alarm, że Bezchmurnego Nieba nie ma w legowisku! Prawdopodobnie dość długo, jego zapachu praktycznie nie ma przez deszcz!
– Kto im dostarczył dzisiaj jedzenie, że wcześniej tego nie zauważył? – zapytała, machając agresywnie ogonem.
– Mopkowa Łapa zdaje się.
– Zajebię tego lisiego bobka! – warknęła, gotowa tu i teraz znaleźć kocura, by się go pozbyć i zaczęła kierować się w stronę obozu.
Jednooki kocur podążył szukać dalej, a Trzcinowa Sadzawka pobiegł i zatrzymał się przed nią.
– Gdzie idziesz?
– Tropić, oczywiście. Trzeba go znaleźć.
– Spokojnie, reszta pewnie go szuka. Mam przeczucie, że się znajdzie, cały i zdrowy. Mamy trening…
Machnęła ogonem, wymijając go. Sprzeciwia mu się w słusznej sprawie. Węszyć z resztą już potrafiła.
***
Już wiedziała, by nie ufać przeczuciu mentora. Czarny van nie znalazł się ani cały, ani zdrowy. Wcale się nie pojawił! Nie było ani jednego tropu, który bo do niego kierował! Przecież on jeszcze nie potrafi funkcjonować bez oczu, sam nie przeżyje!
Oparta wcześniej głową o gałąź, teraz cofnęła się parę długości i szybko wróciła, uderzając się. Cholerne oczy. Gdyby tamten atak wydarzył się inaczej…
– Coś się stało? – wyczuła obok ruch i uchyliła lekko powieki. Orzechowe Serce. Wyprostowała się i potrząsnęła głową. On też przecież był ślepy na jedno oko. Zemdliło ją i musiała chwilę trudzić się, by przełknąć ślinę. Nie chodziło o jego niepełnosprawność, tylko wspomnienie… Ale przecież to nie ona była najbardziej poszkodowana w tamtym momencie, więc czemu ciągle ją to nawiedzało?
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz