W nocy Kminek wymknęła się, jak zwykle zresztą. Temperatura była względnie wysoka, ale nawet jakby tak nie było, pewnie by nie zwróciła uwagi. Czuła się odrętwiała i jakby nie należała, czy została odklejona, od rzeczywistości, choć spytana nie potrafiłaby tego nazwać. Wiedziała tylko, że czuje się inaczej niż zwykle i nie było to przyjemne czy pożądane doznanie. W ich rodzinnym schronieniu było jej duszno. Nie miała też siły na swój codzienny spacer, choć spędziła ostatnie godziny na tyłku. Jedynie wtedy, gdy była na dworze, ślamazarnie wspięła się na górę pieńka i położyła się na nim, układając głowę na łapkach. Była pewna, że wszyscy śpią; zawsze spali. Trudno było nie odpoczywać po takim męczącym dniu, jaki zwykle mieli, ale mimo że czuła się wyczerpana, ona dołączyć do nich nie dawała rady.
Chwilę więc leżała, a potem przypomniała sobie o tym, co było wcześniej. Pociągnęła noskiem. Raz, drugi, trzeci. I wtedy poleciała jej łza z jednego oka, kolejna, z drugiego też, i płakała już na całego, gryząc się w łapkę, by stłumić dźwięki, które mogłyby kogoś przyciągnąć. Czy to rodzinę, czy potencjalnego drapieżnika. Wydawało jej się, że w tym osiągała sukces, dopóki na poziomie jej noska nie pojawiły się czyjeś oczy. Znajome, nadzwyczajnie zielone oczy. Szybko puściła obślinioną kończynę i pisnęła, staczając się do tyłu. Zleciała z konaru, cudem odwracając się w locie z pleców na cztery łapy. Tak też wpadła w błoto. Stęknęła zdegustowana. Jeszcze tego jej brakowało. Z drugiej strony usłyszała zaskoczone nabranie powietrza i po chwili przez drzewo przeskoczyła Bylica. Lądowaniem rozbryzgała tylko więcej mazi, przed którą Kminek próbowała się uchylić, co było praktycznie niemożliwe przez jej rozmiary. Cała brudna, zaniosła się większym płaczem. Tak bardzo miała dość dzisiaj!
— Kminek? — Młodsza spojrzała na nią, choć łzy psuły jej obraz. — Czemu płaczesz?
— B-bo moja p-prawdziwa m-mama nie żyj-ee? I-i-i to wszystk-o takie stresujące… N-nie wiem kim jeste-em, c-czy wsz-ystko będzie dob-rze… Cz-czemu umar-ła mama? Kto j-jest moim ojcem? Cz-czy nie skończę-ę jak oni? Czy Sko-owronek mnie nie zostawi… Czy wy mnie nie porzucicie? — Zasłoniła oczy łapkami, kładąc się w kałuży. Ta na szczęście nie była na tyle głęboka, by się w niej utopić
— K-kochanie – głos kotki się łamał — ja cię nigdy nie zostawię. Nigdy. Może i to nie ja wydałam cię na świat...ale jesteś dla mnie tak samo ważna, jak na przykład Deszczyk. Kocham cię jak własne kocię. Nigdy cię nie porzucę. — Przyciągnęła do siebie Kminek łapą — Wiem tylko, jak twoja matka wyglądała...i że prawdopodobnie miała słabe zdrowie...ale...ale nie koniecznie to przeszło na ciebie lub na Skowronek. I-i, jeśli chce-chcesz...t-to możemy popytać kogoś o twoją m-matkę...może ktoś ją znał? M-mam paru znajomych...m-może będą w stanie p-p-pomóc…
Pokręciła głową. Nie chciała, żeby Bylica szła gdzieś i pytała. Mogła jej się stać krzywda.
— J-j-jeśli chcesz...t-to...p-pokażę ci...gdzie zmarła ona, a u-urodziłaś się ty…
Na to uniosła łapki z głowy i spojrzała na kotkę załzawionymi oczami. Niewiele to by dało, ale... Przynajmniej miałaby jakieś miejsce do pożegnania się. Może ktoś się przypałęta, ktoś będzie ich szukał? Może mają jeszcze jakąś rodzinę poza tą adopcyjną?
Bylica, widząc, że Kminek podniosła na nią spojrzenie, przygarnęła młodą swoją białą łapą, a następnie przytuliła.
— Ubrudzisz się! — pisnął maluch, pamiętając, że jest cała w błocie, ale niespecjalnie opierała się chwili bliskości, której nieświadomie potrzebowała.
— Już nie raz się w życiu ubrudziłam, słonko. — Zaśmiała się dorosła — Kocham cię — mruknęła, liżąc kociaka po łebku. Kminek pociągnęła noskiem, podnosząc delikatnie pyszczek, by zbliżyć się do źródła komfortu
— Ja ci-iebie też.
Chwilę siedziały w ciszy, a w tym czasie do mózgu dwuksiężycowego kocięcia napływały kolejne natrętne myśli o przeszłości i przyszłości. I dlaczego karmicielka tak bardzo się teraz jąkała? Stresowało ją to, bo nie był to jej normalny sposób mówienia. Coś było nie tak, czyli się stresowała, albo bała, albo ją okłamywała.
— A co jeśli Skowronek zachoruje? A ciebie nie będzie? — wypaliła szybko jedną z myśli, która akurat wygrała tę wewnętrzną loterię i została wypowiedziana na głos z tłumu innych.
— Możemy wziąć ją ze sobą.
Mrugnęła. Mogła być mała, ale to nie była głupia. Nie o to pytała. Wiedziała też, że nie sformułowała źle pytania. Było ono ignorowane.
— Nie mam na myśli, że zachoruje na naszą podróż w tamto miejsce. Mam na myśli, że zostaniemy sami, bo ty umrzesz. I co jeśli nie będziemy w stanie uleczyć Skowronek? I co wte-edy? — Spróbowała jeszcze raz i znowu zaczęło jej się zbierać na płacz. Przeraziła ją też reakcja Bylicy, bo ta zamarła i odezwała się dopiero po chwili, znów niepewnie.
— B-b-będę was szkolić...w medycynie. Nie jestem może medykiem, ale coś tam wiem –—miauknęła, ale jej wahanie wcale nie zapewniło płaczącej, że będzie dobrze. — A poza tym, jak na razie nigdzie się nie wybieram. — Dorosła przybrała lżejszy ton i Kminek po głosie domyśliła się, że się uśmiecha.
— Jestem pewna, że nasza mama też się nigdzie nie wybierała — mruknęła bezmyślnie. Swój błąd dostrzegła dopiero jakiś czas później, za późno, by go naprawić. Ułożona między dwoma łapami kotki wyczuła, jak ta na nią patrzy, ale nic o tym nie myślała. W przyszłości zda sobie sprawę, jak atmosfera się wtedy ochłodziła i zgęstniała. Bylica trzepnęła głową, co wyczuła przez ruch mięśni kotki i usłyszała przez uderzanie powietrza, po czym wstała.
— Może to i prawda. Ale o ile mnie jakiś lis nie rozszarpie, to nie odejdę. Świat nie pozbędzie się mnie tak łatwo — miauknęła, po czym podniosła Kminek za kark i przeskoczyła przez pieniek. — Chodźmy już spać — rzekła. Mała z chęcią by się z nią zgodziła, gdyby nie dyskomfort.
— Nie chcę pobrudzić wszystkich w środku błotem. —Kminek zwróciła uwagę na brud na sierści. Jeśli Bylica chciała iść, to mogła sama zostać na zewnątrz i się wyczyścić, ale nie chciała utknąć w środku w takim stanie.
— W sumie racja — stwierdziła Bylica, po czym postawiła małą na ziemi i zaczęła ją myć. Dopiero kiedy skończyła, zabrała się za siebie. Kminek w tym czasie patrzyła na niebo. Potem wniosła kotkę do środka i położyła przy reszcie rodzeństwa.
— Jesteś w stanie zasnąć? — spytała.
Koteczka kiwnęła niepewnie głową. Bolały ją oczy oraz głowa i była bardziej zmęczona niż wcześniej, więc wydawało jej się, że tak, ale skąd może mieć pewność. Bylica okrążyła kilka razy kocięta i położyła się, zwijając na boku tak, aby okryć wszystkich swym ogonem.
Kminek zamknęła początkowo oczy i starała się skupić na cieple i ciężarze. Niewiele jej to dawało i znowu zaczęła cicho popłakiwać, wgryzając się ponownie w łapkę. W końcu udało jej się zasnąć, lecz zdecydowanie później.
Chwilę więc leżała, a potem przypomniała sobie o tym, co było wcześniej. Pociągnęła noskiem. Raz, drugi, trzeci. I wtedy poleciała jej łza z jednego oka, kolejna, z drugiego też, i płakała już na całego, gryząc się w łapkę, by stłumić dźwięki, które mogłyby kogoś przyciągnąć. Czy to rodzinę, czy potencjalnego drapieżnika. Wydawało jej się, że w tym osiągała sukces, dopóki na poziomie jej noska nie pojawiły się czyjeś oczy. Znajome, nadzwyczajnie zielone oczy. Szybko puściła obślinioną kończynę i pisnęła, staczając się do tyłu. Zleciała z konaru, cudem odwracając się w locie z pleców na cztery łapy. Tak też wpadła w błoto. Stęknęła zdegustowana. Jeszcze tego jej brakowało. Z drugiej strony usłyszała zaskoczone nabranie powietrza i po chwili przez drzewo przeskoczyła Bylica. Lądowaniem rozbryzgała tylko więcej mazi, przed którą Kminek próbowała się uchylić, co było praktycznie niemożliwe przez jej rozmiary. Cała brudna, zaniosła się większym płaczem. Tak bardzo miała dość dzisiaj!
— Kminek? — Młodsza spojrzała na nią, choć łzy psuły jej obraz. — Czemu płaczesz?
— B-bo moja p-prawdziwa m-mama nie żyj-ee? I-i-i to wszystk-o takie stresujące… N-nie wiem kim jeste-em, c-czy wsz-ystko będzie dob-rze… Cz-czemu umar-ła mama? Kto j-jest moim ojcem? Cz-czy nie skończę-ę jak oni? Czy Sko-owronek mnie nie zostawi… Czy wy mnie nie porzucicie? — Zasłoniła oczy łapkami, kładąc się w kałuży. Ta na szczęście nie była na tyle głęboka, by się w niej utopić
— K-kochanie – głos kotki się łamał — ja cię nigdy nie zostawię. Nigdy. Może i to nie ja wydałam cię na świat...ale jesteś dla mnie tak samo ważna, jak na przykład Deszczyk. Kocham cię jak własne kocię. Nigdy cię nie porzucę. — Przyciągnęła do siebie Kminek łapą — Wiem tylko, jak twoja matka wyglądała...i że prawdopodobnie miała słabe zdrowie...ale...ale nie koniecznie to przeszło na ciebie lub na Skowronek. I-i, jeśli chce-chcesz...t-to możemy popytać kogoś o twoją m-matkę...może ktoś ją znał? M-mam paru znajomych...m-może będą w stanie p-p-pomóc…
Pokręciła głową. Nie chciała, żeby Bylica szła gdzieś i pytała. Mogła jej się stać krzywda.
— J-j-jeśli chcesz...t-to...p-pokażę ci...gdzie zmarła ona, a u-urodziłaś się ty…
Na to uniosła łapki z głowy i spojrzała na kotkę załzawionymi oczami. Niewiele to by dało, ale... Przynajmniej miałaby jakieś miejsce do pożegnania się. Może ktoś się przypałęta, ktoś będzie ich szukał? Może mają jeszcze jakąś rodzinę poza tą adopcyjną?
Bylica, widząc, że Kminek podniosła na nią spojrzenie, przygarnęła młodą swoją białą łapą, a następnie przytuliła.
— Ubrudzisz się! — pisnął maluch, pamiętając, że jest cała w błocie, ale niespecjalnie opierała się chwili bliskości, której nieświadomie potrzebowała.
— Już nie raz się w życiu ubrudziłam, słonko. — Zaśmiała się dorosła — Kocham cię — mruknęła, liżąc kociaka po łebku. Kminek pociągnęła noskiem, podnosząc delikatnie pyszczek, by zbliżyć się do źródła komfortu
— Ja ci-iebie też.
Chwilę siedziały w ciszy, a w tym czasie do mózgu dwuksiężycowego kocięcia napływały kolejne natrętne myśli o przeszłości i przyszłości. I dlaczego karmicielka tak bardzo się teraz jąkała? Stresowało ją to, bo nie był to jej normalny sposób mówienia. Coś było nie tak, czyli się stresowała, albo bała, albo ją okłamywała.
— A co jeśli Skowronek zachoruje? A ciebie nie będzie? — wypaliła szybko jedną z myśli, która akurat wygrała tę wewnętrzną loterię i została wypowiedziana na głos z tłumu innych.
— Możemy wziąć ją ze sobą.
Mrugnęła. Mogła być mała, ale to nie była głupia. Nie o to pytała. Wiedziała też, że nie sformułowała źle pytania. Było ono ignorowane.
— Nie mam na myśli, że zachoruje na naszą podróż w tamto miejsce. Mam na myśli, że zostaniemy sami, bo ty umrzesz. I co jeśli nie będziemy w stanie uleczyć Skowronek? I co wte-edy? — Spróbowała jeszcze raz i znowu zaczęło jej się zbierać na płacz. Przeraziła ją też reakcja Bylicy, bo ta zamarła i odezwała się dopiero po chwili, znów niepewnie.
— B-b-będę was szkolić...w medycynie. Nie jestem może medykiem, ale coś tam wiem –—miauknęła, ale jej wahanie wcale nie zapewniło płaczącej, że będzie dobrze. — A poza tym, jak na razie nigdzie się nie wybieram. — Dorosła przybrała lżejszy ton i Kminek po głosie domyśliła się, że się uśmiecha.
— Jestem pewna, że nasza mama też się nigdzie nie wybierała — mruknęła bezmyślnie. Swój błąd dostrzegła dopiero jakiś czas później, za późno, by go naprawić. Ułożona między dwoma łapami kotki wyczuła, jak ta na nią patrzy, ale nic o tym nie myślała. W przyszłości zda sobie sprawę, jak atmosfera się wtedy ochłodziła i zgęstniała. Bylica trzepnęła głową, co wyczuła przez ruch mięśni kotki i usłyszała przez uderzanie powietrza, po czym wstała.
— Może to i prawda. Ale o ile mnie jakiś lis nie rozszarpie, to nie odejdę. Świat nie pozbędzie się mnie tak łatwo — miauknęła, po czym podniosła Kminek za kark i przeskoczyła przez pieniek. — Chodźmy już spać — rzekła. Mała z chęcią by się z nią zgodziła, gdyby nie dyskomfort.
— Nie chcę pobrudzić wszystkich w środku błotem. —Kminek zwróciła uwagę na brud na sierści. Jeśli Bylica chciała iść, to mogła sama zostać na zewnątrz i się wyczyścić, ale nie chciała utknąć w środku w takim stanie.
— W sumie racja — stwierdziła Bylica, po czym postawiła małą na ziemi i zaczęła ją myć. Dopiero kiedy skończyła, zabrała się za siebie. Kminek w tym czasie patrzyła na niebo. Potem wniosła kotkę do środka i położyła przy reszcie rodzeństwa.
— Jesteś w stanie zasnąć? — spytała.
Koteczka kiwnęła niepewnie głową. Bolały ją oczy oraz głowa i była bardziej zmęczona niż wcześniej, więc wydawało jej się, że tak, ale skąd może mieć pewność. Bylica okrążyła kilka razy kocięta i położyła się, zwijając na boku tak, aby okryć wszystkich swym ogonem.
Kminek zamknęła początkowo oczy i starała się skupić na cieple i ciężarze. Niewiele jej to dawało i znowu zaczęła cicho popłakiwać, wgryzając się ponownie w łapkę. W końcu udało jej się zasnąć, lecz zdecydowanie później.
***
Dzieciaki od rana rozrywała energia; zjadły niewielkie śniadanie i teraz biegały po całym domu, rzucając mchem o ściany.
— Czemu nie wyjdziecie się pobawić na zewnątrz? Jest ładna pogoda, niedługo będzie robić się zimno. Powinniście korzystać – zagadnęła Bylica, gdy po raz kolejny kulka wleciała w jej głowę.
— Tam nie ma ścian do odbijania!
— I nie mamy pomysłu, w co się tam bawić!
Kociaki zgodnie odpowiedziały i kontynuowały zabawę. Do momentu kiedy ich piłka znowu uderzyła przypadkiem w kotkę. Ta zatrzymała ją łapą, zanim któreś z kociąt zdążyło ją dopaść.
— Mam pomysł. Chodźcie. — Rzuciła kulkę w dalszy kąt i wyskoczyła, a dzieci po chwili wahania za nią.
W pieńku zrobiło się cicho i jedynym istnieniem w nim była Deszcz, która leżąc, z wyjścia obserwowała resztę rodziny. Ta zebrała się na wilgotnej ziemi na zewnątrz.
— Zabawa polega na tym, że musicie się do mnie dostać — zaczęła, stając kawałek przed nimi, a Skowronek z chichotem podbiegła i dotknęła ją łapą.
— Złapana!
— Nie o to chodzi. — Wywróciła oczami, ale na pysku miała lekki uśmiech. — Będę stać kawałek dalej, odwrócona do was plecami. Jak się odwrócę do was, nie możecie się ruszyć. Jak nie będę patrzeć, możecie biec do przodu. Jak któreś z was dotrze do mnie, zajmie miejsce i to on będzie się odwracał. Jeśli kogoś złapię na ruchu, wraca na start.
Kociaki chwilę milczały, patrząc na nią i analizując.
— To głupie — odezwał się Fiołek, pusząc futro, jak zwykle chętny do zaprzeczania wszystkiemu.
— Wcale nie. To trochę jak skradanie się w czasie polowania. Przyda wam się.
Na to maluszki podniosły uszy i pokiwały głowami, że chcą zagrać. Kotka pazurami zaznaczyła start i oddaliła się spory kawałek.
Kociaki z podekscytowanym śmiechem czekały na starcie i gdy kotka nie patrzyła, poleciały do przodu. Na odwrócenie się jej zdążyła zareagować tylko Krokus i reszta musiała się wycofać. Później wprawdzie udało się ich trójce zatrzymać, ale Fiołek specjalnie śmignął ogonem po nosie Kminek i teraz ta kichnęła.
Sfrustrowana koteczka położyła uszy, wracając na start. Nie podobało jej się to, musiała się postarać bardziej! Na nowy start zaczęła biec do przodu. Wbijała czujnie oczy w Bylicę, pędząc do przodu. Dorosła poprawiła swoje łapy i Kminek wyhamowała, intuicyjnie uwalając się brzuchem na ziemię. Nikt nie kazał im być cicho. Zabawa polega tylko na wzroku. Bylica odwróciła głowę i chwilę się im przyglądała. Krokus i Skowronek nie wytrzymały wzroku na sobie i z ich pysków wydobyły się prychnięcia powstrzymywanego śmiechu. Matka wskazała na nie kiwnięciem i musiały się wycofać. Kminek też musiała ugryźć się w policzek, żeby nie wydać żadnego dźwięku, gdy element gry się przedłużał.
Bawili się już długo i część śmiechów się wyciszyła, ale czasami ktoś sobie o nich przypominał i wybuchały znowu. Teraz na miejscu stał Fiołek i o jego miejsce rywalizowały Kminek i Krokus. Ta pierwsza jednak nie chciała przejmować tej roli, ale także nie pragnęła przegrać, więc cierpliwie zwalniała kroku, by zapewnić między nimi odpowiednią przestrzeń. Już prawie czuła ulgę, bo siostra była kilka kroków do mety, ale wtedy zapomniała o istnieniu swojego burego ogona. Liliowa przełknęła ślinę, widząc, jak ta musi się cofnąć na start. Gdy Fiołek się odwrócił, przerwę wykorzystała na obejrzenie się do tyłu, żeby zobaczyć, kto jest najbliżej. Krokus była ostatnia, za nią Bylica, która na pewno dawała dzieciom dużo ułatwień i najbliższej była Skowronek, której i tak zajęłoby przynajmniej dwie akcje, żeby dotrzeć do końca. Niesłyszalnie westchnęła i wróciła spojrzeniem do srebrnego brata. Zrobiła kilka kroków, żeby nie było, że nic nie robi i usiadła na pierwszy sygnał ciała, że brat się odwraca. Spojrzała mu przypadkiem w oczy. Szybko nimi uciekła, czując się niekomfortowo. Jednak tylko one się ruszyły, bo teraz była wręcz zbyt świadoma swojego ciała i nie pozwalała ruszyć się nawet końcówce ogona.
— Kminek, ruszyłaś się! — zapiszczał jedyny kocur w rodzinie.
— Co?! Wcale nie! — Zaskoczona wyprostowała się i zerknęła do tyłu, na resztę, szukając potwierdzenia.
— Teraz już tak! — Nie wiadomo kiedy Fiołek znalazł się obok i pchnął ją łapami w bok. Głośno syknęła, strosząc futro.
— To niesprawiedliwe!
— Sprawiedliwe, jestem lepszy od ciebie! — Machnął ogonem i wrócił na swoje miejsce, wysoko go unosząc.
Kminek dźwignęła się z ziemi i sycząc pod nosem, poszła na start. Nie chciała wygrać, ale nie chciała wracać na sam początek. Jakby dopasowując się do jej humoru, nagle na wszystkich padł cień i zaczęło kropić. Kminek wzdrygnęła się, ale czekała, co zrobi reszta.
— Do środka dzieciaki — zarządziła Bylica.
Wszyscy wgramolili się do środka. Jakby nie mogło zacząć padać chwilę wcześniej.
Wciąż bucząc pod nosem, usiadła na swoim miejscu i zaczęła myć futro na grzbiecie. Miała wrażenie, że jej ciąży, zbyt bardzo, jak na taki krótki pobyt w deszczu. Obok niej usadowiła się Skowronek, której najwyraźniej nie przeszkadzało mokrawe futro, bo ułożyła się i od razu schowała nos w łapkach.
— Przeziębisz się — mruknęła Kminek, w ramach ostrzeżenia, zanim zaczęła przesuwać językiem po boku siostry. Ta tylko ziewnęła.
— Może. Ale zmęczona jestem.
Liliowa wywróciła oczami, kontynuując. Stracenie Skowronek przez chorobę byłoby głupią śmiercią. Dopiero przecież zaczynały żyć. Chciała spędzić tak dużo czasu z rodzeństwem… no może oprócz Fiołka. Męczyło ją słuchanie, jaki to świetny nie jest. Nie chciała żadnych rywalizacji między nimi, ale od informacji o pochodzeniu był coraz bardziej upierdliwy. Chociaż wciąż nie chciałaby, żeby komuś z nich coś się stało. Musi być silna, żeby móc ich obronić.
Zawiesiła się na chwilę z językiem na wierzchu; chwila najwyżej przedłużała się, bo Skowronek tyknęła ją łapą w nos. Koteczka potrząsnęła głową i spojrzała w jej stronę.
— O czym myślisz? — zagadnęła szylkretka.
— Nic takiego, śpij. Pomogę ci z futrem.
Siostra wyglądała, jakby chciała coś powiedzieć, ale kiwnęła głową i znowu położyła pysk na łapach.
W nocy Kminek wstała i cicho wymknęła się na swój spacer. Nie odeszła daleko, bo gdy miała pewność, że nikt jej nie usłyszy, opadła ciężko na ziemię. Czuła się źle ze strachem, że ktoś ją opuści. Nie chciała zostać sama. To zmęczenie też było zabawne; nie zanikało przy śnie i odpoczynku, na które spędzała przecież dużo czasu. Ale mogła z nim żyć, bo było tylko z tyłu głowy i tylko nieco męczące. Jak po intensywnej zabawie z rodzeństwem przez kilka minut. Może tylko jej się wydawało, skoro nawet nie potrafiła opisać, co czuje. Co mogła zrobić ze swoim strachem? Żeby nikt jej nie opuścił, musiała być silna, by ich obronić i upolować jedzenie. I musiała znać leki, żeby pomóc, gdyby mieli chorować. Nie może być ciężarem, żeby się jej nie pozbyli. Brzmiało trudno, ale da radę. W przyszłości. A na razie po prostu leżała, nie mając siły, by się podnieść. Nie miała też siły na płacz, choć ten silnym i tak nie przystoi.
— Czemu nie wyjdziecie się pobawić na zewnątrz? Jest ładna pogoda, niedługo będzie robić się zimno. Powinniście korzystać – zagadnęła Bylica, gdy po raz kolejny kulka wleciała w jej głowę.
— Tam nie ma ścian do odbijania!
— I nie mamy pomysłu, w co się tam bawić!
Kociaki zgodnie odpowiedziały i kontynuowały zabawę. Do momentu kiedy ich piłka znowu uderzyła przypadkiem w kotkę. Ta zatrzymała ją łapą, zanim któreś z kociąt zdążyło ją dopaść.
— Mam pomysł. Chodźcie. — Rzuciła kulkę w dalszy kąt i wyskoczyła, a dzieci po chwili wahania za nią.
W pieńku zrobiło się cicho i jedynym istnieniem w nim była Deszcz, która leżąc, z wyjścia obserwowała resztę rodziny. Ta zebrała się na wilgotnej ziemi na zewnątrz.
— Zabawa polega na tym, że musicie się do mnie dostać — zaczęła, stając kawałek przed nimi, a Skowronek z chichotem podbiegła i dotknęła ją łapą.
— Złapana!
— Nie o to chodzi. — Wywróciła oczami, ale na pysku miała lekki uśmiech. — Będę stać kawałek dalej, odwrócona do was plecami. Jak się odwrócę do was, nie możecie się ruszyć. Jak nie będę patrzeć, możecie biec do przodu. Jak któreś z was dotrze do mnie, zajmie miejsce i to on będzie się odwracał. Jeśli kogoś złapię na ruchu, wraca na start.
Kociaki chwilę milczały, patrząc na nią i analizując.
— To głupie — odezwał się Fiołek, pusząc futro, jak zwykle chętny do zaprzeczania wszystkiemu.
— Wcale nie. To trochę jak skradanie się w czasie polowania. Przyda wam się.
Na to maluszki podniosły uszy i pokiwały głowami, że chcą zagrać. Kotka pazurami zaznaczyła start i oddaliła się spory kawałek.
Kociaki z podekscytowanym śmiechem czekały na starcie i gdy kotka nie patrzyła, poleciały do przodu. Na odwrócenie się jej zdążyła zareagować tylko Krokus i reszta musiała się wycofać. Później wprawdzie udało się ich trójce zatrzymać, ale Fiołek specjalnie śmignął ogonem po nosie Kminek i teraz ta kichnęła.
Sfrustrowana koteczka położyła uszy, wracając na start. Nie podobało jej się to, musiała się postarać bardziej! Na nowy start zaczęła biec do przodu. Wbijała czujnie oczy w Bylicę, pędząc do przodu. Dorosła poprawiła swoje łapy i Kminek wyhamowała, intuicyjnie uwalając się brzuchem na ziemię. Nikt nie kazał im być cicho. Zabawa polega tylko na wzroku. Bylica odwróciła głowę i chwilę się im przyglądała. Krokus i Skowronek nie wytrzymały wzroku na sobie i z ich pysków wydobyły się prychnięcia powstrzymywanego śmiechu. Matka wskazała na nie kiwnięciem i musiały się wycofać. Kminek też musiała ugryźć się w policzek, żeby nie wydać żadnego dźwięku, gdy element gry się przedłużał.
Bawili się już długo i część śmiechów się wyciszyła, ale czasami ktoś sobie o nich przypominał i wybuchały znowu. Teraz na miejscu stał Fiołek i o jego miejsce rywalizowały Kminek i Krokus. Ta pierwsza jednak nie chciała przejmować tej roli, ale także nie pragnęła przegrać, więc cierpliwie zwalniała kroku, by zapewnić między nimi odpowiednią przestrzeń. Już prawie czuła ulgę, bo siostra była kilka kroków do mety, ale wtedy zapomniała o istnieniu swojego burego ogona. Liliowa przełknęła ślinę, widząc, jak ta musi się cofnąć na start. Gdy Fiołek się odwrócił, przerwę wykorzystała na obejrzenie się do tyłu, żeby zobaczyć, kto jest najbliżej. Krokus była ostatnia, za nią Bylica, która na pewno dawała dzieciom dużo ułatwień i najbliższej była Skowronek, której i tak zajęłoby przynajmniej dwie akcje, żeby dotrzeć do końca. Niesłyszalnie westchnęła i wróciła spojrzeniem do srebrnego brata. Zrobiła kilka kroków, żeby nie było, że nic nie robi i usiadła na pierwszy sygnał ciała, że brat się odwraca. Spojrzała mu przypadkiem w oczy. Szybko nimi uciekła, czując się niekomfortowo. Jednak tylko one się ruszyły, bo teraz była wręcz zbyt świadoma swojego ciała i nie pozwalała ruszyć się nawet końcówce ogona.
— Kminek, ruszyłaś się! — zapiszczał jedyny kocur w rodzinie.
— Co?! Wcale nie! — Zaskoczona wyprostowała się i zerknęła do tyłu, na resztę, szukając potwierdzenia.
— Teraz już tak! — Nie wiadomo kiedy Fiołek znalazł się obok i pchnął ją łapami w bok. Głośno syknęła, strosząc futro.
— To niesprawiedliwe!
— Sprawiedliwe, jestem lepszy od ciebie! — Machnął ogonem i wrócił na swoje miejsce, wysoko go unosząc.
Kminek dźwignęła się z ziemi i sycząc pod nosem, poszła na start. Nie chciała wygrać, ale nie chciała wracać na sam początek. Jakby dopasowując się do jej humoru, nagle na wszystkich padł cień i zaczęło kropić. Kminek wzdrygnęła się, ale czekała, co zrobi reszta.
— Do środka dzieciaki — zarządziła Bylica.
Wszyscy wgramolili się do środka. Jakby nie mogło zacząć padać chwilę wcześniej.
Wciąż bucząc pod nosem, usiadła na swoim miejscu i zaczęła myć futro na grzbiecie. Miała wrażenie, że jej ciąży, zbyt bardzo, jak na taki krótki pobyt w deszczu. Obok niej usadowiła się Skowronek, której najwyraźniej nie przeszkadzało mokrawe futro, bo ułożyła się i od razu schowała nos w łapkach.
— Przeziębisz się — mruknęła Kminek, w ramach ostrzeżenia, zanim zaczęła przesuwać językiem po boku siostry. Ta tylko ziewnęła.
— Może. Ale zmęczona jestem.
Liliowa wywróciła oczami, kontynuując. Stracenie Skowronek przez chorobę byłoby głupią śmiercią. Dopiero przecież zaczynały żyć. Chciała spędzić tak dużo czasu z rodzeństwem… no może oprócz Fiołka. Męczyło ją słuchanie, jaki to świetny nie jest. Nie chciała żadnych rywalizacji między nimi, ale od informacji o pochodzeniu był coraz bardziej upierdliwy. Chociaż wciąż nie chciałaby, żeby komuś z nich coś się stało. Musi być silna, żeby móc ich obronić.
Zawiesiła się na chwilę z językiem na wierzchu; chwila najwyżej przedłużała się, bo Skowronek tyknęła ją łapą w nos. Koteczka potrząsnęła głową i spojrzała w jej stronę.
— O czym myślisz? — zagadnęła szylkretka.
— Nic takiego, śpij. Pomogę ci z futrem.
Siostra wyglądała, jakby chciała coś powiedzieć, ale kiwnęła głową i znowu położyła pysk na łapach.
W nocy Kminek wstała i cicho wymknęła się na swój spacer. Nie odeszła daleko, bo gdy miała pewność, że nikt jej nie usłyszy, opadła ciężko na ziemię. Czuła się źle ze strachem, że ktoś ją opuści. Nie chciała zostać sama. To zmęczenie też było zabawne; nie zanikało przy śnie i odpoczynku, na które spędzała przecież dużo czasu. Ale mogła z nim żyć, bo było tylko z tyłu głowy i tylko nieco męczące. Jak po intensywnej zabawie z rodzeństwem przez kilka minut. Może tylko jej się wydawało, skoro nawet nie potrafiła opisać, co czuje. Co mogła zrobić ze swoim strachem? Żeby nikt jej nie opuścił, musiała być silna, by ich obronić i upolować jedzenie. I musiała znać leki, żeby pomóc, gdyby mieli chorować. Nie może być ciężarem, żeby się jej nie pozbyli. Brzmiało trudno, ale da radę. W przyszłości. A na razie po prostu leżała, nie mając siły, by się podnieść. Nie miała też siły na płacz, choć ten silnym i tak nie przystoi.
***
Na pewno była nieco zawiedziona, gdy okazało się, że treningi skupiały się głównie na wspinaniu jak najwyżej na drzewa i polowaniu, zamiast tak wyczekiwanej przez wszystkich walce, ale też nie zamierzała narzekać. Rozumiała, że musieli najpierw przetrwać, żeby móc się bić. Treningi na razie były tylko trochę trudne, ale też czuła, że to dlatego, że są mali i że wraz z wiekiem będą ledwo wyrabiać, bo nie będą oszczędzani. A według słów Bylicy miało być jeszcze gorzej z pogodą. Mówiła coś o śniegu i że ma być zimniej niż teraz oraz mokro, przez co będzie trudno się poruszać. I że będzie mało zwierzyny, a także że będzie łatwiej się przeziębić. Kminek nie potrafiła sobie tego wyobrazić. Nie znała tego śniegu i do tej pory wszystko było mokre tylko po deszczu. Wyobrażała sobie śnieg jako bagna, ale białe i straszniejsze. Nie przepadała też za ideą zimna; teraz gdy liście pokrywały gnijącym dywanem trawę, było wystarczająco zimno. Poranki, gdy trenowali, były okropne, po nich w środku było jej ciepło, a jednocześnie marzła i musiała puszyć futro. Po przyjściu ze szkolenia, na którym towarzystwa wody z nieba lub pary nad wilgotną, zapadającą się ziemią nie mogła ominąć, musiała się myć bardzo długo. Jedyne co czuła na języku przez następne godziny to własna sierść i wilgoć, aż myślała, że zwymiotuje. Potem wciąż miała dyskomfort na ciele i często się wzdrygała; wcale nie czuła się tak, jakby dopiero co pozbyła się brudu. Następnie szli na wieczorny trening, polowanie, cokolwiek, i znowu musiała się myć. Wszystkie mięśnie już ją bolały i nie mogły przestać, bo ciągle ćwiczyła. Ograniczała już nawet swoje spacery, bo raz, nie miała siły, dwa nie miała chęci, trzy nie chciała się myć. Spanie w takim stanie odpadało; zdarzyło się jej kilka razy i potem czuła się jeszcze okropniej. Do tego Fiołek, który paradował przed nią z wysoko podniesionym ogonem i chwalił się, jaki to on jest najlepszy i piękny, bo nie starał się aż tak z ćwiczeniami. Żeby taki czas na treningach spędzał jak na gadaniu, to by byli dawno na etapie walki i nie musieliby głodować.
Ze stęknięciem przeciągnęła się, wyginając plecy w łuk. Było południe i podejrzewała, że nic nie znajdzie w kwestii zwierzyny, ale nie mogła już słuchać brata bez żadnej reakcji. A nie chciała wywoływać bójki; wprawdzie Bylica i Krokus były na ćwiczeniach, ale jednak ślady walki byłyby w środku widoczne. Świadków też by miał. Bez słowa więc wyszła.
Szła swoją rutynową ścieżką, a gdy pierwsze drzewa zasłoniły ją, zwolniła kroku. Ciężko włóczyła łapami po suchych liściach. Czuła się chora za oczami i wcale jej się to nie podobało.
Gdzieś blisko usłyszała alarmujący pisk ptaka. Zatrzymała się i rozglądnęła. Gdzieś tutaj widziała ostatnio parę ptaków zbierającą gałęzie, jakieś piórka i źdźbła suchej trawy. A to oznacza gniazdo. Co natomiast oznacza posiłek. Poszła w bok. Z lekkim uśmiechem rozglądała się po krzakach i gałęziach, nie patrząc, gdzie idzie. Przypomniała sobie, że ostatnio widziała też takiego ptaka przy ich drzewie treningowym. Skakał on wtedy, taki mały, popielaty ptaszek, po ziemi i wleciał w krzaki i nie wychodził. Słychać było jego najpierw ciche szczebiotanie, a potem głośne trele. Tak więc musiała przeglądać zarośla. I znalazła; gniazdo z brązowego suchego siana, a w środku pisklęta. Niezbyt duże, ale lepsze niż nic. Matka zdążyła uciec. Łatwe do zabicia i wciąż tylko z zalążkami piór, więc nie będzie się nimi dławić. Wciąż uznawała upierzenie za obrzydliwe do trzymania w pysku.
Z radością zjadła pisklaka; ostatni swój posiłek wcisnęła Skowronek i czuła, że jej żołądek tego nie akceptuje. Słyszała wprawdzie, że na Porę Nowych Liści będzie mogła napchać się stokrotkami, takimi małymi, białymi kwiatkami, ale na razie nie było Pory Nowych Liści. Drugiego nielota chwyciła w zęby i rozglądnęła się. Nie oddaliła się zbytnio od swojej normalnej trasy, ale czuła się, jakby była w obcym miejscu. Zaskoczona mrugnęła kilka razy. Potem zrobiła krok do przodu. Puściła się biegiem, skręcając co chwilę w bok i wracając w to samo miejsce, gdy okazało się, że wciąż nie widzi nic znajomego. W głowie miała kompletną pustkę oprócz świadomości tego, że zgubiła się i nie wie, gdzie jest. Co teraz? Głębokie wdechy, nie panikuj Kminek, wszystko będzie dobrze. Jak można znaleźć dom. Tropem? Spróbowała schylić głowę i ciągnąć zdobycz po ziemi wyniuchać swoje ślady. Niewiele to pomogło, bo jeśli była poprawa trasa, to zaburzyła ją swoim bieganiem. Głupia, głupia, głupia! — pomyślała, wysuwając i chowając raz po raz pazury. Spróbowała jeszcze kilka kierunków. I oprócz chęci wycia — nic. Czy to czas, żeby pogodzić się z życiem w samotności? Zginie tu, zagłodzona lub zmarznięta, sama, nikt jej nie znajdzie. Może rodzina będzie jej szukać i też się zgubią i umrą. Albo nie będą jej szukać i stwierdzą, że nie jest tego warta. W sumie nie wiedziała co gorsze.
Gdzieś rozległ się szelest i przestraszona skoczyła na najbliższe drzewo, z gałęzi patrząc w dół. Nikt dokładnie się nie pojawił, ale widziała chyba niewielką smugę rudego futra. Prawdopodobnie, może to oczy ją chciały oszukać, może to wyobraźnia podsuwała jej zapach kota, a może to był lis. Dla bezpieczeństwa skuliła się jak najbliżej drzewa brzuchem i tyłkiem. Jeśli był to kot, to był pewnie w jej wieku, a to znaczyło, że gdzieś może być jego matka.
Wkrótce zrobiło się szarawo i Kminek wiedziała, że niedługo będzie zimna noc. Nie widziała żywej duszy od kiedy tu weszła, ale na szczęście miała zapasowe pisklę z tamtego przeklętego gniazda, przez które była w tej sytuacji. Jedzenie, choć już zimne, z pewnością dodało jej nieco energii potrzebnej do produkcji ciepła. Nie pomagało jej za to mokre od łez futro na policzkach i warstwa błota na łapach. Napuszenie krótkiej sierści i próba okrycia łap ogonem też nie działały, dawały tylko słabe schronienie przed mroźnym wiatrem
Czy nawoływanie coś by dało, czy tylko ściągnęło na nią kolejne kłopoty? Mimo wszystko postanowiła zaryzykować, bo chyba gorzej być nie mogło. Tylko jak? Nadal nie pogodziła się z użyciem słowa mamo. Jakiekolwiek zwroty do Bylicy brzmiały dziwnie w jej umyśle i chociaż próbowała je oswoić, nie udawało jej się. Wołanie po imieniu chyba odpadało, bo co, jeśli pojawi się jakiś wróg dorosłej?
— Mamooo! Mamooo! — Raczej nie był to krzyk, a lekkie podniesienie głosu, ale tylko na to było ją stać. Z jakiegoś powodu funkcja "krzyk" była zablokowana w jej gardle. — Mamoo!
Zamilkła, bo usłyszała głośne kroki. Ktoś biegł w tę stronę. Wtuliła się jeszcze bardziej w korę drzewa. Zaraz jednak podskoczyła w miejscu, widząc znajome zielone oczy, które przeszukiwały teren. Szukała jej! Komuś na niej zależy! Nie zginie tutaj w samotności!
— Mamo!
— Kminek, tu jesteś!
Wydała z siebie potwierdzający pomruk i na zesztywniałych od zimna łapkach zaczęła schodzić w dół. Na ostatnim kawałku Bylica oparła się przednimi łapami o konar i ściągnęła ją na ziemię.
— Co się stało? To przecież twoja normalna trasa — zapytała cicho Bylica, gdy szły do domu. Kminek nie skomentowała tego, że jej szlaki są znane, też zbyt zmęczona, by się nad tym zastanowić.
— Nie wiem. Po prostu. Nagle nie wiedziałam, gdzie jestem i nic nie było znajome… — Zaczął się jej łamać głos ze wstydu więc przestała mówić. Odpowiedzią było lekkie liźnięcie po głowie i za chwilę wisiała w pysku matki. Przymknęła oczy, tak bardzo była zmęczona i miała dość tego dnia, było jej zimno i krótko mówiąc — chciała płakać. Nie zasnęła jednak do momentu, gdy nie wtuliła się w pogrążone we śnie rodzeństwo, a matka nie otoczyła ich swoim ogonem.
***
— Żeby poćwiczyć waszą orientację w terenie. — Kminek się speszyła i odwróciła głowę w stronę, gdzie nikogo nie było. Nie chciała, żeby rodzeństwo dostawało dodatkowe ćwiczenia przez jej głupotę, teraz będą ją pewnie za to winić i ją dodatkowo znielubią. Czemu akurat teraz? Czemu Bylica nie mogła z tym poczekać kilka dni, aż wszyscy zapomną o jej wczorajszej niewypalonej wycieczce? — Pogramy w ramach ćwiczeń.
Na słowo gra kociaki zdawały się ożywić. Wciąż przecież byli dziećmi i nie chcieli brać takiej ilości obowiązków (i być może w przyszłości niektórzy będą się czuć, jakby okradziono ich z dzieciństwa, choć mają świadomość, że było to potrzebne, by mogli przeżyć wszyscy) na siebie.
— Będziecie pracować w parach. Krokus i Kminek. Fiołek i Deszcz. – Koteczka skrzywiła się, bo to przypomniało jej, że Skowronek została w domu. Sama. Chora. Bo źle się czuła. I nie wiedzieli, jak jej pomóc. Chociaż niebieska nie chciała tego chyba przyznać, ale jakby wiedziała, to by jej pomogła i by to zadziałało, prawda? A co jeśli pojawi się tamten kot, który kiedyś ich znalazł? – Jedna grupa ucieka, możecie zostawiać w podpowiedzi połamane gałązki, kamienie, co tam chcecie. Druga grupa musi je wytropić. Nosami albo wskazówkami. Wygrywa szukająca, jeśli złapie uciekającą lub uciekająca, jeśli jej nie znajdą. Możecie poruszać się po całej okolicy, znajdę was, jeśli się zgubicie, więc o to się nie stresujcie – dopowiedziała. Kminek, pogrążona w swoich myślach, szybko podsumowała informacje, które usłyszała, na logikę łatając dziury.
Pierwszymi uciekającymi były bura z liliową. Kotki wspólnie potruchtały poza pole wzroku czekającego na sygnał ich rodzicielki rodzeństwa.
— Co robimy? — mruknęła cicho Kminek.
— Zostawiamy im kilka wskazówek i błędnych śladów.
Wtedy wymieniły spojrzenia i bez słów rozdzieliły się na dwa boki, po paru metrach znowu łącząc i przerywając swój szlak kamieniem. Cicho chichotały przy przesuwaniu go, trącając się ramionami, by uciszać się nawzajem. Nie działało i co jakiś czas któraś pacnęła pyszczek drugiej łapką. Potem co jakiś czas odgryzały trawę i rzucały ja na ścieżkę.
Oddaliły się dość daleko i znalazły dużą sosnę, na którą się wspięły. Umościły się na gałęziach i z wyczekiwaniem patrzyły w dół. Gdyby chciały patrzeć do przodu, coś by dostrzegły, ale w większości igły zasłaniały im widok.
— Kiedy powinnyśmy wrócić, jeśli nas nie znajdą? — zaczęły zastanawiać się cicho, gdy przesiedziały w bezruchu pierwsze kilka minut. Nie uzgodnili tego. Zapomnieć o tak ważnej informacji…
— Tak maksymalne… to pewnie jak zacznie się ściemniać.
Na tym rozmowa się urwała, bo nie chciały, żeby ktoś je usłyszał. W międzyczasie Kminek zaczęła myć przednią łapę. Prawdopodobnie spędzą tutaj dość długi czas, zakładając, ile fałszywych szlaków zostawiły. Mogłaby spać, ale wcale nie czuła się zdolna do zmrużenia oczu, mimo wyczerpania organizmu. Po ataku tamtego samotnika w czasie ich treningów… To nie było wcale to, że nie ufała Krokus w kwestii przypilnowania, by nie stała się im krzywda. Po prostu nie była w stanie ostatnio spokojnie spać. A chciała, bo do głowy napływały jej głupie myśli, kiedy tylko leżała, nic nie robiąc i spychały ją w głębokie czeluści cieni jej umysłu.
W czasie mycia drugiej łapki wpadła jej do głowy przypadkowa myśl; co gdy dorosną? Patrząc z tego punktu na przyszłość, nie widziała jej zbyt pozytywnie. Nieważne jak się starała, wciąż czuła się za słaba, żeby sprostać wyzwaniom życia. Nie wiedziała, jak żyć w świecie bez rodziny. A przecież, koty chyba funkcjonują podobnie jak ptaki, i w którymś momencie muszą być same, oddzielić się od rodziców. Co wtedy zrobi? Z tego, co rozumiała, powinna iść wieść własne życie, znaleźć partnera i mieć dzieci. Ale nie wiedziała, jak zdobyć nowe znajomości; znała kilka przypadkowych kotów, ale wszystkie były starsze. Zresztą wizja posiadania partnera nie była zbyt zachęcająca. Znała tylko Fiołka i tamtego ładnego rudzielca i charakter obu niezbyt jej imponował. Nie wyobrażała sobie spędzić życie z kotem o ich charakterach; więc może niekoniecznie chodziło o to, że są kocurami. Czy mogłaby być z kotką w związku? Kot będący jej partnerem wydawał się przyjemną myślą. Ktoś, komu mogłaby ufać, kto by się nią opiekował, a ona nim. Ale jak znaleźć takiego osobnika, który by ją zechciał? Dzieci i wizja rodzenia wydawały jej się jeszcze gorsze. Nie chciała przekazywać swojego słabego zdrowia komukolwiek. Nie, to nie dla niej. Klany zdawały się mieć za dużo kotów, by sobie w nich poradziła. Zostać z rodziną? Z chęcią by to zrobiła, ale co jeśli będą mieć jej dość? Mogą mieć za mało pożywienia dla ich wszystkich, Kminek z chęcią będzie tą, na której będzie trzeba oszczędzać, jeśli to sprawi, że chora Skowronek będzie pod dobrą opieką. Może czuwać nad rodziną z odległości, krążyć jak cień między drzewami i zapobiegać zagrażającemu im niebezpieczeństwu, zanim oni w ogóle je dostrzegą. Nie przeszkadzałoby jej to. Ale… ten plan też był dość problematyczny.
— Krokus? — zagadnęła, kładąc łapę na korze i patrząc w dół, za jakimkolwiek śladem, że ktoś je znalazł i się zbliża, by przerwać ten maraton myśli. — Co masz zamiar robić w przyszłości?
— W jakim sensie? — Kminek zerknęła kątem oka na nią.
— Partner, dzieci… Opuszczenie Bylicy? — W wyobraźni palnęła się w pysk za użycie imienia.
— Nie mam konkretnych planów, ale... na pewno nie chcę opuszczać mamy na zawsze… — odpowiedziała niepewnie siostra.
Kminek wydała z siebie pomruk, potwierdzający, że usłyszała i zrozumiała. Wysunęła i schowała pazury w nerwowym tiku.
— A kiedy… Hmm… Rodzeństwo się odłączy? — Zadała kolejne pytanie ostrożnie, otrzymując jako następstwo pytania zaskoczony pisk.
— Nie wiem. Pewnie jeśli będę mogła, to będę was odwiedzać. — Poczuła się źle z tym, że sprawiła, że kotka czuła się niekomfortowo. Uniosła spojrzenie na jej pysk i to był błąd, bo spotkały się ich oczy. — Ale ty nie odejdziesz, prawda?
Kminek poczuła się, jakby coś oddaliło ją na długość setek drzew. Położyła uszy, nie odrywając wzroku. Nie chciała odchodzić, ale… Skąd miała wiedzieć, jak to wszystko się potoczy? Jak ich relacje będą wyglądać za kilka, kilkanaście, kilkadziesiąt księżyców? Czy będą jeszcze żyć? Czy będą chciały mieć ze sobą kontakt?
Zdała sobie sprawę, że nie odpowiada za długo. Potrząsnęła głową.
— Och, um… nie, nie mam takiego zamiaru. Oczywiście, póki mnie tu chcecie. I wciąż będziecie wtedy chcieli — mruknęła ciszej, nerwowo poruszając uchem.
— Jasne, że będziemy chcieli, żebyś została z nami! Kminek! — Objęła ją ogonem.
Koteczka zmarszczyła nosek. Chciała podzielać optymizm Krokus. Ale zdawała się je rozgraniczać w tej kwestii ogromna przepaść.
Chwilę zajęło drugiej grupie znalezienie ich. Widziały ich z daleka, ale szybką, wyszeptaną rozmową stwierdziły, że są znudzone czekaniem i nie będą uciekać. Wypatrzyła je Deszcz, która po chwili krążenia i szukania zapachów, stanęła na dole.
Kminek zeszła pierwsza. Ułożyła się tak niefortunnie, że igły wbiły jej się w poduszeczki łap, ale zagryzła zęby, nie dając po sobie nic poznać. Rozkojarzyła się obserwacją siostry powoli wczepiającej pazury w pień i przenoszącą się w dół całym ciałem. Może gdyby Krokus była sama, jej futro by ją skutecznie zamaskowało, ale jasna sierść Kminek nie była do tego najlepsza. Nie lubiła chyba swojej barwy. Miała chyba najjaśniejsze futro z całej rodziny. Gdzie mogła się schować z liliowym futrem? Wszędzie była najbardziej wyrazistym kociakiem. Co, jeśli sprowadzi tym śmierć na rodzinę? Co, jeśli ktoś się pojawi, zobaczy ich, i nie dadzą rady nawet się schować właśnie przez nią? Nawet jeśli się schowają, uda im się to, ale ktoś ich wypatrzy, przez ten głupi kontrast między ich futrami? Musi zapamiętać to na przyszłość i zawsze chować się gdzieś indziej. Nie chciała być przyczyną nieszczęścia tej rodziny, już jedną zabiła.
Krokus zeskoczyła ostatni fragment. Zaraz pojawiła się Bylica, która musiała za nimi iść w bezpiecznej odległości, by nie zostać zauważoną i nie wchodzić im w drogę. Kminek, stojąc z boku, przyglądała się interakcji kotki z jej kociętami; jak ich krótko pochwaliła, jak jej pysk złagodniał. Też chciałaby to mieć.
Proszę, spójrz na mnie.
Oczywiście to się nie stało; może Kminek była winna, bo nie wiedziała, jak zakomunikować to, czego jej brakowało. Niebieska przecież nie jest wróżką. Nie chciała też wyjść na egoistkę. To pewnie tylko przypadek, poza tym, stała trochę dalej od reszty i nie była w wygranej drużynie. Czy czegoś jej brakowało? Tak to czuła, choć przecież dostawała to samo co rodzeństwo. Pewnie myślała o sobie za dużo. Nie chciała, żeby sądzili, że czuje się pępkiem świata. Naprawdę za taki siebie nie uważała!
Z tamtego punktu, gdzie zostały znalezione przez Fiołka i Deszcz, startowała druga runda zabawy. Teraz one musiały czekać na sygnał od karmicielki. Miały przewagę, bo gdy tamci biegali, one siedziały, ale to była chyba ta część zabawy, której dorosła nie przemyślała. A ona nie zamierzała jej uświadamiać, gdy sama zdała sobie z tego sprawę. Nieuczciwa korzyść to wciąż korzyść.
Jej myśli znowu wpadły w spiralę nieszczęścia. Co ze sobą zrobią, jeśli Bylica umrze? Jak przeżyją? Muszą mieć jakieś dodatkowe oparcie.
Co, jeśli Skowronek umrze? Nie poznały nawet swojej biologicznej rodziny. Oczywiście, szylkretowa mogła nie chcieć ich spotkać — nigdy właściwie o tym nie rozmawiały. Ale gdyby Bylicy coś się stało, to chyba byłby najbliższym punkt zaczepienia, jeśli tylko by im się udało ich poznać. To jej o czymś przypomniało.
Co kilka uderzeń serca przesuwała się nieśmiało do Bylicy.
— Pamiętasz, jak obiecałaś, że zabierzesz mnie i Skowronek w tamto miejsce? — szepnęła, kiedy była odpowiednio blisko. Kotka chyba nie usłyszała. — Przypomniało mi się, że mówiłaś, że zabierzesz nas wna tamto miejsce. — Powtórzyła głośniej.
— Jakie tamto miejsce? — zapytała Bylica. Oh, no tak, przecież nie znała kontekstu jej myśli.
— Gdzie znalazłaś mnie i Skowronek. Obiecałaś wtedy, na drzewie, w nocy.
Bylica drgnęła, nareszcie ją słysząc.
— Pamiętam. I to zrobię, tylko że dzisiaj jesteśmy zajęci, a jutro jest pełnia, a to wyjątkowa noc. W czasie pełni zbierają się koty z klanów, a chciałam, żebyście nauczyli się ich zapachów i nie tylko —miauknęła — Zabiorę cię następnego dnia, po zgromadzeniu, dobrze?
Mruknęła coś pod nosem, ale kiwnęła głową. Miały cały księżyc na wybranie się tam, a idą wtedy, kiedy będą najbardziej zmęczone.
Dodatkowo chwilę później kotka zbyła je rozpoczęciem pościgu za rodzeństwem. Kminek nie wierzyła, że to przypadek, że tak szybko dostały pozwolenie na start, uważała raczej, że kotka nie chciała więcej niewygodnych pytań z pyszczka starszej kotki z miotu.
Ruszyły przed siebie bez łapania tropu, bo widziały, gdzie skierowali się niebiescy. Potem gdy rozpoznały moment, w którym ci zniknęli, Krokus zaczęła węszyć, rozróżniając zapachy kocura i kotki, a Kminek rozglądała się z przodu za wskazówkami widocznymi gołym okiem. Ziemia niestety była sucha i nie mogły kierować się śladami łap, ale od czasu do czasu liście były rozsunięte, tworząc pojedynczą ścieżkę. Akurat szerokości kociąt ich wieku. Zapach też tam prowadził. Ruszyły w ciszy do przodu, korzystając z gotowej już trasy.
— O co chodziło? — zapytała bura. Kminek ruszyła uchem w jej stronę.
— Bylica obiecała mi i Skowronek wycieczkę — mruknęła tylko, schylając się, by sprawdzić po zapachu czy dobrze idą. I może by uniknąć dalszych pytań, bo nie był to dla niej komfortowy temat, zważając na reakcję matki. I Krokus, gdy zapytała wcześniej o przyszłości.
— Hej, chyba ich widzę. — Bura rzuciła się biegiem w jakąś stronę.
— Huh? Gdzie? — Zmarszczyła brwi, patrząc w tamtym kierunku. Wydało jej się to podejrzane, że byli tak blisko. Wciągnęła powietrze, szukając czegoś znajomego. Za czymkolwiek pobiegła Krokus, nie było to ich rodzeństwo. Był to zupełnie obcy zapach. Popędziła za nią ile sił w łapach, mając nadzieję, że ta zdążyła się zorientować w swoim błędzie. Może pozostała dwójka zatoczyła po prostu koło i to ona się myliła. Miała taką nadzieję; Krokus była odrobinę wyższa od niej, ale nie sądziła, że umknie jej widok znajomych futer z jej poziomu. Trawy nie były przecież aż tak wysokie.
Zatrzymała się dopiero, widząc stojącą w miejscu kotkę.
— To chyba są dwunogi — szepnęła, gdy liliowa się zbliżyła. Na samo słowo się zjeżyła.
— Wycofajmy się, nim nas zobaczą. — Okrążyła siostrę, by w subtelny sposób przekierować ją w powrotnym kierunku, jednocześnie osłaniając przed obcymi, groźnymi stworzeniami. Nie musiała się skradać do przodu i im przyglądać, by jej uwierzyć. Teraz było ważniejsze asekurowanie ich na wcześniejszy szlak. Na szczęście biegły wcześniej w prostej linii, więc udało im się tam wrócić bez problemów. Krokus węszyła za śladami, a Kminek wyciągała szyję, pilnując, by nic ich nie zaskoczyło. Polegała na wierze, że bura uprzedzi ją, gdyby na ziemi znalazło się coś niebezpiecznego.
Powietrze pachniało teraz deszczem, zauważyła zaniepokojona. Jeśli zacznie padać, zatrą się wskazówki zapachowe, patyki i trawę może zwiać wiatr…
— Krokus, myślę, że musimy się pospieszyć — stwierdziła, wyrywając burą z transu. — Chyba gdzieś pada. — Obróciła głowę, otwierając pysk — Od strony, z której idziemy.
Teraz obie biegły z nosami przy ziemi i udało im się znaleźć wyraźniejsze, a więc nowsze ślady. Musiały obejść kilka kółek nim znalazły rodzeństwo. Sekundę później zaczęło padać. Schronili się więc na drzewie, choć krople całkowicie ich nie omijały i co jakiś czas któreś trzepało głową lub tylko uchem, chcąc pozbyć się nieprzyjemnej wilgoci. Bylica pojawiła się cała mokra, zanim wśród nich zdążyło paść głośno pytanie, czy ta ich w ogóle znajdzie.
Czekanie aż niebo przestanie płakać okropnie się jej dłużyło.
***
— To jak będzie śnieg albo wpadniemy do wody, co powinniśmy zrobić? – Kontynuowała lekcję Bylica, gdy kocięta szły ospale przed siebie. Wszyscy byli już zmęczeni, była noc, oni wędrowali już dłuższy czas na swoich krótkich łapkach.
— Pocierać łapami, by się ogrzać, bo językiem tylko się bardziej zamoczymy i zmarzniemy – mruknęła od niechcenia Kminek, idąc najbardziej z tyłu i ziewając pod koniec zdania.
— Pierwsza pomoc przy ranach?
— Pajęczyna. – Maluchy wywróciły oczami.
— Dzisiaj jedliście?
— Krwiściąg. Rumianek też wzmacnia.
Bylica kiwnęła głową zadowolona.
Według jej słów z rana kierowali się teraz na zgromadzenie klanów. Kminek nie podobało się definitywnie to, że szła z nimi Skowronek i że szli w tak dużej grupie. Tak, Skowronek dostała te i tamte zioła na wzmocnienie, ale wciąż nie wyglądała na zdrową. A w dużej grupie będzie trudniej im się ukryć. Wprawdzie było ciemno, i to ona była tą, która najbardziej wyróżniała się jasnym futrem. Jedyne światło pochodziło z pełnego księżyca nad ich głowami, ale wciąż są inne zmysły niż wzrok. Na przykład słuch, który podpowiadał jej, że zbliżają się do rzeki. Szum był coraz głośniejszy i wkrótce, po przejściu traw i krzewów, widzieli źródło. Czasami już bywali w okolicy, ale nigdy w nocy; widok zapierał jej dech w piersiach. Podobało jej się to, jak w ruchomej tafli odbija się niebo i srebrny glob. Przystanęła, wpatrzona w obraz. Zdawało jej się, jakby nigdy nie miała mieć go dość.
— Kminek!
Odwróciła gwałtownie głowę w stronę głosu. Wszyscy stali blisko brzegu. Bylica patrzyła w jej stronę.
— Idę! — miauknęła, kocięcym galopem doganiając rodzinę.
Bylica wyjaśniła im, jak mają stąpać po kamieniach. Przeszła kilka pierwszych sama i oglądnęła się na nich. Kolejno podążyli za nią, czasami gubiąc łapki i przylegając do gładkich głazów, być może cicho modląc się do Matki Kamieni. Ostatnia weszła niepewnie Kminek i po znalezieniu się na pierwszym zerknęła w dal na karmicielkę. Ta złapała jej spojrzenie i kiwnęła głową, upewniając liliową, że dobrze jej idzie. Tej wcale jednak się tak nie wydawało; przez czekanie aż reszta zwolni kamienie z przodu, miała za dużo czasu na myślenie i coraz to więcej strachu i wątpliwości. Została w ten sposób na rzece sama, wpatrzona w odmęty wody. Wydawało jej się, że zaraz się poślizgnie i tam wpadnie. Albo, że coś wyskoczy z głębin i wciągnie ją. Albo kamienie zapadną się pod nią. Albo przyjdzie fala i ją zmiecie. Tak dużo rzeczy mogło pójść źle…
Nawet nie spostrzegła, że przylega całym ciałem do głazu, trzęsąc się, podkulając ogon. W którymś momencie musiała też zamknąć mocno powieki, bo widziała tylko mrok. Czy ona wpadła do wody? Nie mogła oddychać, czy umrze? Szumiało jej w uszach, tak bardzo miała dość tego dźwięku!
Coś uniosło ją w górę i wydała z siebie przestraszony pisk, nagle otwierając oczy. Cały obraz wydawał jej się zamglony jak w czasie porannych treningów. Za pierwszym piskiem podążyły kolejne.
To wszystko trwało tak długo, jak była już po drugiej stronie rzeki, na stabilnym lądzie, przez chwilę nie kontaktowała. Potem widząc resztę, przypomniała sobie, co robili i wstała na trzęsących się łapach, nie słysząc nic. Ruszyła w stronę, w którą się wcześniej kierowali. Dogoniła ją biologiczna siostra i z cichym, uspokajającym mruczeniem oparła ją o swój bok do czasu, aż całkiem nie otrzeźwiała i nie przestała się trząść. Wtedy dogoniły resztę, idącą kawałek z przodu — kiedy oni je wyminęli?
Szli teraz w zbitej grupie, co dawało jakieś ciepło w chłodzie nocy. Fiołek nachylił się do niej
— Słabeusz.
Strzepnęła tylko uchem, nie mając ani siły, ani chęci, na przepychanki z nim. Zresztą i tak okazało się, że byli przy końcu ich wycieczki. Bylica wskazała im krzaki, w których się wygodnie, na tyle ile mogli, rozsiedli.
— Jak odpoczniecie, możemy podejść bliżej.
Widziała, jak Krokus nachyla się i zamyka oczy, by powąchać powietrze. Po chwili zrobiła to samo, ale wciąż w szoku, nie była w stanie odróżnić za wiele. Zmęczona oparła głowę o plecy jednej z sióstr i głęboko oddychała, dając odpocząć nieco zmęczonym łapkom. Głównie skupiła się też na nasłuchiwaniu czy nie są w niebezpieczeństwie. Słyszała wiele szmerów, głosów, ale wszystkie zlewały się w niezrozumiały chaos. Czasami zerkała na matkę, która po pewnym czasie miała nieco położone uszy, patrząc na nich, jakby oczekiwała, że będą chcieli iść bliżej i nieco ją to frustrowało. Kminek zdążyła się tym zestresować, ale nie miała szansy na reakcję; zbliżał się do nich dźwięk kroków. Starała się ściszyć oddech i myślała, że wszyscy zrobią to samo, ale chyba na to nie wpadli, zbyt zajęci… czymkolwiek. Między liśćmi pojawił się czyjś biały pysk, potem wydobył się z niego wysoki pisk
— Co ty tu robisz?!
Teraz już wszystkim stanęło futro. Dało się słyszeć kolejnego osobnika zmierzającego w ich kierunku. Pojawił się drugi łeb.
— Nie możesz tu być! — Kotka zwróciła się do nich, a kocur syknął coś, patrząc na Bylicę, jakby ją znał i zabiła mu matkę.
Karmicielka rzuciła im hasło do ewakuacji i rzuciła się w stronę rzeki. Podążyli za nią ile sił w łapkach, słysząc z tyłu krzyk. Bylica chwyciła kogoś w pysk, resztę pchając łapami. Dwójka obcych biegła za nimi i w końcu złapała zostającą w tyle Skowronek.
– Oddaj mi moje kocię, słyszysz?! – Bylica zatrzymała się.
Kotka odłożyła szylkretkę i Kminek z automatu chciała podbiec, ale Bylica zasłoniła ją łapą, odgradzając drogę.
— Co ty sobie myślałaś?!
— Co sobie myślałam? Że jest noc pokoju!
— To zgromadzenie dla klanów! Pomyślałaś co stanie się dzieciom?! Jesteś egoistką!
Niebieski chwycił Skowronek w pysk i trzymając ją, warknął
— Naszłaś zgromadzenie klanów! Taka zdrajczyni nie ma prawa tu być!
— Jaka zdrajczyni? Nawet nie jestem członkiem klanu, jak mam być zdrajczynią? Oddaj mi to kocię.
— Nie! Lepiej niech nie ma takiej głupiej matki! — Kocięta obserwowały kłótnię zza łap Bylicy.
— Wiesz, co zrobiłaś! Zdradziłaś Klan Gwiazdy. Zaatakowałaś mnie! Jak śmiesz tu przychodzić!
— Nigdy cię nawet na oczy nie widziałam! Oddaj. Mi. Kocię.
Obca zielonooka rzuciła się na ich karmicielkę i kocięta taktycznie musiały się szybko usunąć, a zaraz też dostały polecenie kontynuowania ucieczki. Gdzieś w tle padło pytanie, co się dzieje, jednak nikt nie odpowiedział. Kociaki z lekkimi wahaniem zaczęły biec w stronę, z której przyszli. Liliowa obejrzała się, by dostrzec matkę wyrywającą Skowronek z pyska wrzeszczącego kota. Gdzieś dalej rozległ się grzmot, na który położyła uszy. Nie lubiła deszczu. Zatrzymała się i czekała na opiekunkę, jednak ta została znowu powalona przez białą kotkę, wypuszczając córkę z pyska. Bylica kopnęła ją w brzuch, zrzucając ją i złapała rodzeństwo w zęby. Pomarańczowooki przygwoździł jednego kociaka łapą. Do pościgu dołączyła długowłosa kotka. Ta pierwsza dźwignęła się na łapy i znowu wyruszyła w pościg… ale w stronę Kminek. Młoda z cichym piskiem zaczęła biec do przodu, ale wkrótce poczuła zęby na karku i uniosła się w powietrze. Bezwładnie zawisła w powietrzu, ograniczając się tylko do spanikowanych pisków. Zaraz znalazła się znów na ziemi, a kotka odbiegła. Już miała się zrywać do dalszego biegu, gdy na jej plecach pojawiła się ciężka łapa, przygniatająca ją do ziemi. Kątem oka widziała niebieskiego i Skowronek zwisającą z jego pyska. Z przodu widziała znikające w wodzie znajome postacie i ich pościg, który złapał teraz Deszcz i przekazał ją płowej kotce, która ostrożnie wróciła z nią na ich brzeg. Tam zostali gdzieś Krokus i Fiołek, ale nie widziała ich z jej pozycji. Było głośno, ciągle ktoś się bił lub krzyczał. Pręgowana kotka przyniosła Krokus, a ta pierwsza nieznajoma przyniosła Fiołka.
Podszedł do nich biało-czarny kocur, pytając o coś. Kminek patrzyła, jak po drugiej stronie Bylica próbuje wstać, gdy oni rozmawiali. Chwilę później wzięto ją spod łapy niebieskiego i wisząc bokiem w czyimś pysku, widziała brązowe futro. Biała niosła syczącego Fiołka, płowa miała Deszcz, jakiś gruby kocur Skowronek, a szaro-ruda warczała coś do Krokus.
Zabrali ich gdzieś, chyba w jakieś drzewo, nie wiedziała, bo była zbyt zestresowana, by patrzeć. Zerkała tylko czy na pewno z przodu idą wszyscy, którzy nieśli jej rodzeństwo. Zostawili ich w miejscu, gdzie były już dwie kotki; liliowa szylkretka i złota. Krzywo się na nich patrzyły. Kminek położyli obok rodzeństwa, ale bała się ruszyć. Słyszała dźwięk języka na futrze i bicie kropel deszczu o ziemię. Docierał do niej stłumiony głos Krokus. Najpierw mówiący do niej, a gdy to ona zaczęła być traktowana językiem, to do białej kotki. Potem odłożono ją przy Skowronek i nieco otrząsnęła się z transu, natychmiastowo przylegając do siostry. Nie słyszała, żeby ktoś się odzywał oprócz burej. Popatrzyła dużymi oczami w wejście do tego miejsca. Stały tam te obce koty. Zaraz dostali polecenie pójścia spać, jednak ona została w tej samej pozycji całą noc.
***
Minęło kilka dni męczenia Echo i bycia złym dywanikiem z kocięcych futer, zanim zawitał do nich jakiś kocur. Wiedziała, że widziała go na zgromadzeniu; jednak wspomnienia były mgliste albo wcale ich nie było. Ale z rozmów innych słyszała, że ten ktoś ma ich nawiedzić i porozmawiać o tym wszystkim. Z ciemnego kąta, w którym do tej pory czuwała, obserwowała rozwój sytuacji; jak mówi, po co przyszedł, jak Krokus i Skowronek się zbliżają (na to się skrzywiła), a Deszcz rzuca cichą odpowiedź z powitaniem.
— Wasza matka wykazała się nieodpowiedzialnością, zabierając was tam. Ponadto podejrzewamy, że może być szpiegiem. Klan Gwiazdy jest coraz mniej łaskawy, zwierzyny jest mało i widać, że cierpieliście przez głód.
— Była noc pokoju, więc myśleliśmy, że nam wolno. I faktycznie, brakowało trochę pożywienia, ale nie było jakoś bardzo źle. Mama zadbała, żebyśmy jak najszybciej nauczyli się polowania. I nie jest żadnym szpiegiem! Po co miałaby szpiegować klany? — Na to sierść Kminek zaczęła się podnosić. Po co ona mówi o ich treningach? To wcale nie polepszy ich sytuacji!
— Ponieważ mogłaby za to dostać nagrodę, na przykład ochronę bądź jedzenie — odpowiedziała jej Echo
— Ja chcę wrócić do Bylicy! Moja mama nie jest taka!
— Mówisz, że nie była szpiegiem… Opowiedzcie mi o swojej matce. Na zgromadzeniu poinformowano mnie, że was zaniedbuje i naraża na niebezpieczeństwo.
— Niemożliwe, było nam tam bardzo dobrze. Nie zaniedbywała nas — zaprotestowała Deszcz
— Mama nas kocha. Zawsze o nas dbała. I kochała. Nigdy nas nie zostawiała. Odmawiała sobie samej jedzenia, żeby nas wykarmić. I chcemy do niej wrócić. To i owo już nas nawet o polowaniu i medycynie nauczyła. – No znowu! Kminek pod łapą znalazła kulkę mchu i miała ochotę rzucić w siostrę. To. Im. Nie. Pomoże. Brzmiało natomiast jak budowanie armii.
Deszcz szepnęła coś do Krokus, a ta jej odpowiedziała. W tym samym czasie odezwał się Niezapominajkowa Gwiazda, patrząc na Skowronek i Ptasi Jazgot, która z szokiem zanotowała fakt o ich treningach, przytulając jednego dzieciaka, więc nie usłyszała, o czym mówiły dwie biologiczne siostry. A już miała nadzieję, że dorośli, mając ich wybiórczy słuch, nie zwrócili na ich szkolenie uwagi.
— Niezapominajkowe Gniazdo? Czy mogłabym o coś zapytać?
Kocur nie dał żadnego sygnału, że usłyszał przekręcenie imienia. Spojrzał w dół na Deszcz.
— Tak?
— Czy nasza mama mogłaby przyjść tutaj, do nas?
Miała wrażenie, że wszyscy zamarli. Nikt nie wtrącił się jak wcześniej Echo, która wręcz zamarła.
— Obawiam się, że nie. Wasza matka jest zbyt… niestabilna i nagła. Co najwyżej za parę dni możemy wam pozwolić się z nią spotkać. Przez ten czas zdecydujecie, czy na pewno chcecie z nią wrócić, czy zostać tutaj.
Siostry od razu odezwały się, że chcą wrócić. Kminek położyła uszy. Jeśli mieli taką opinię, prawdopodobnie nie zamierzali ich stąd wypuścić po dobroci… więc teraz powinni zacząć pracować na to, by być jak najbardziej pokrzywdzeni przez los przed przybyciem tutaj, by nie zaczęto ich torturować i podejrzewać o niestworzone rzeczy. Ale czy rodzeństwo się tego domyśli? Mogli przecież uśpić czujność kotów, grając ofiary, mieć dobre traktowanie, a potem uciec, gdy nie będą patrzeć. Musiała wziąć sprawę we własne łapki. Tylko jak?
Kocur zaczął wychodzić, dając Echo polecenie opiekowania się nimi i zapowiadając jakieś Kalinowe Serce, które miało przyjść w południe opowiedzieć im o klanie.
— Zaraz, a co z powrotem? Czemu ona ma się nami opiekować, jeśli i tak niedługo wrócimy do mamy? — Krokus patrzyła na niego przerażonymi oczami, aż Kminek coś zakuło w sercu. Echo próbowała ją uspokoić, ale tylko się pogorszyło, przełożyło na piski i cofanie się, stresując też Deszcz. Lider zatrzymał się, ale nie odwrócił
— Musimy najpierw odnaleźć waszą matkę i porozmawiać z nią. Wtedy podejmę decyzję.
— Nie możecie nas tu zatrzymać! Nie możecie! Nie! — Krokus wciąż się cofała od wszystkich.
— J-ja przepraszam, jeśli coś źle powiedziałam, p-po prostu n-nie wiemy, czy wasza mama nie jest niebezpieczna… W-wasza mama jeszcze was zobaczy… — odezwała się Echo.
— Kłamiecie. Kłamcy… to wszystko kłamstwo! — Krokus zatrzymała się w kącie. — Manipulujecie nami… chcecie nas tu zatrzymać… kłamcy… — Zwinęła się w kulkę, szybko oddychając.
— Echo, uspokój ją. Przyprowadzę Kacze Pióro, żeby podał im jakieś ziółka. Nadal najwidoczniej są w szoku.
— Nie chcę od was żadnego paskudztwa! Otrujecie mnie! Ten wasz medyk to potwór!
Kminek przytrzymała swoje uszy blisko głowy łapkami, zamykając oczy; za dużo krzyku. Otworzyła je, dopiero gdy ktoś przyczepił się do jej sierści. Otworzyła powieki i spojrzała najpierw na Krokus, płaczącą z mchem w pysku, potem na bezradnie rozglądającą się po innych Echo i przywódcę, stojącego z melisą w klonowym liściu, gwałtownie machającego ogonem.
– Może zamoczcie je w rzece – zaproponowała złota kotka. – Mama ze mną zawsze tak robiła, jak nie mogłam się uspokoić.
Kminek napuszyła sierść, po pyskach widząc, że byli gotowi to zrobić. Uniosła pyszczek, by szepnąć siostrze do ucha.
— Krokus, Krokus — zaczęła cicho, niepewna co ma zrobić. —Możesz to wypluć, to nie jest żadna trucizna. Pamiętasz? Mama nas uczyła. Pomoże ci się uspokoić.
Krokus tylko bardziej się przytuliła, bo kocur stanął nad nimi.
— Co wybierasz?
Bura przebiegła pod jego łapami i wybiegła na zewnątrz. Kminek odruchowo chciała biec za nią, ale zaraz się zatrzymała. Niebezpieczne. Odwróciła się z powrotem do środka żłobka. Echo powoli wstała na drżących łapach. Chwilę nic się nie działo, aż w końcu biała wyszła.
Liliowa za to ostrożnie wróciła na wcześniejsze miejsce i usiadła naprzeciwko dorosłego kota, kładąc ogon na łapach. Spojrzała na niego w górę, on na nią. W wejściu pojawiła się Echo niosąca ociekającą wodą Krokus, prawie rzucając nią na legowisko, po czym też spojrzała na Niezapominajkową Gwiazdę.
— Czy to prawda co twoje siostry mówiły o waszej matce?
Uciekła spojrzeniem i nerwowo poruszyła łapkami.
— Um… cóż… um… nie wiem, czy mama nie chciała nas porzucić na tym zgromadzeniu…
Gdzieś z boku usłyszała kaszel i wypluwanie mchu z pyska
— Że… że jak?!
Kotka oglądnęła się, ale trzepnęła tylko uchem.
— Kminek, przecież mama za nas walczyła… sama to widziałaś…
— Nie pamiętam tego i nie wiem też, czy czegoś innego nie pamiętam. — Odwróciła się z powrotem do kocura.
— Miała was podrzucić do klanów? Skąd o nas wie? Skąd wie o zgromadzeniach?
— Znaczy… ja nie wiem. Mówiła, że kiedyś była w klanie… ale myślałam, że mogła chcieć nas podrzucić, bo skoro była w klanie… To powinna wiedzieć, jak to się skończy. I… ostatnio wydawała się nami zirytowana. — Liznęła się po klatce piersiowej, by uspokoić nerwy.
— Kminek… Kminek co ty robisz… co ty pleciesz… o czym ty gadasz. Ona kłamie! — krzyczała Krokus.
— Nie, wcale nie! — Gwałtownie odwróciła się do siostry, stojąc na szeroko rozstawionych czterech łapach i strosząc sierść na grzbiecie. — Może dla was, jej biologicznych dzieci, wciąż była miła! Na nas warczała! Odciągała mnie od Skowronek! Kazała jej ćwiczyć, wiedząc, że źle się czuje! Wy po prostu tego nie widzieliście! Bo jak mogłaby narazić swoją boskość w oczach jej rodzonych dzieci!
— Z czym kłamie? W jakim klanie była wasza matka?
— Nigdy tak nie było! Zawsze byłyśmy razem! Co ci tak odbija?! Zachowujesz się jak nie ty, wkopujesz nas wszystkich w bagno i obrażasz kocicę, która uratowała ci życie! Bez niej byłabyś już teraz kupką małych kości! Jak możesz! — wrzasnęła Krokus. Skowronek wtórowała jej zdezorientowanymi pytaniami.
Być może wolałaby być tymi kośćmi albo karmą dla ptaków.
Czarny ogon odgrodził ją od widoku sióstr. Odwróciła się więc do kocura i usiadła.
— Kminku, opowiedz mi o tym więcej, proszę.
— Nie wierz jej! Tak są adoptowani, bo ich mama zginęła podczas porodu! Znalazła je Bylica i gdyby nie ona, byłabyś martwa!
— Skąd wiesz, jak było?! Poprosiłam ją, by mnie zabrała tam, gdzie nas znalazła i nigdy tego nie zrobiła! Poprosiłam ją o to w tą samą noc, co nam powiedziała! Miała mnóstwo czasu, a skoro tego nie zrobiła, to widocznie chce coś ukryć! — powiedziała, patrząc prosto w białe futro.
— Jak śmiesz? Zdrajczyni. — Usłyszała syk i czyjeś — jak się domyślała, Krokus — kroki.
— Od dziś Tulipanowy Płatek także będzie się wami zajmować. Postaram się na dniach porozumieć z waszą matką. Zobaczymy, co ona powie. — Kocur wyszedł.
W żłobku zrobiło się cicho i zimno, oprócz pomruków Fiołka i dźwięków stresu Skowronek. Kminek wciąż była odwrócona przodem do wejścia, tyłem do nich, więc tylko wstała i usiadła bliżej świata zewnętrznego, zarabiając koślawe spojrzenie od pilnującego ich kota. Uniknęła jego oczu i wpatrywała się przed siebie.
W szczytowanie słońca przyszła wysoka, czarna, złotooka kotka. Energicznie opowiedziała im o pływaniu, polowaniu na ryby i ich zwyczajach, Kminek wciąż słuchała ze swojego posterunku. Resztą też nie była zbyt chętna do słuchania, co okazywali wywracaniem oczu i oczywistym ignorowaniem. Liliowej było nawet szkoda tej osobniczki, bo się starała, a oni to psuli. Ale siedziała za blisko rodzeństwa, gdzie ona nie chciała podchodzić, dla bezpieczeństwa wszystkich.
***
Dni albo niemiłosiernie się dłużyły, albo wcale ich nie pamiętała. Zazwyczaj siedziała i patrzyła na zewnątrz, obserwując czujnie te obce koty, czasami utrzymując z nimi kontakt wzrokowy, aż któreś nie poczuło się zbyt niekomfortowo (zazwyczaj było to zachowanie zarezerwowane dla tych, którzy przychodzili oglądać ich i plotkować ze współklanowiczami). Coraz częściej można było ją spotkać zawiniętą w kulkę, ale nigdy nieśpiącą; mogła na taką wyglądać, ale nawet gdy odpływała, słyszała przez sen, co się działo poza jej umysłem. Jeden zły dźwięku i wstawała. Czasami udawało jej się porozmawiać z wiecznie nieobecną Lamparcik. Głównie siedziała więc sama niedaleko wyjścia ze żłobka. Rodzeństwo wciąż robiło dywan z kocięcych futer, Krokus nadal robiła strajk głodowy, a ona nie wiedziała, co robić. Liliowa nawet nie musiała patrzeć, by wiedzieć, co dzieje się za jej plecami; Ptasi Jazgot nie miała swojego imienia bez powodu, jak się okazuje. Krokus praktycznie się nie ruszała; wciąż miały to ze sobą wspólnego, że obie patrzyły pusto przed siebie. Ale teraz Kminek była już bardzo zaniepokojona, bo przyszywana siostra nie jadła za długo. A co jeśli tutaj umrze? Wtedy na pewno nie zobaczą mamy. Wstała więc i wzięła swoją mysz, a następnie ostrożnie i powoli zbliżyła się do Krokus. Ucho burej ruszyło się w jej stronę.
— Hej… Krokus… — zaczęła cicho, wskakując do środka i ignorując syczącego Fiołka. Ewentualną walkę z nim i tak by wygrała, więc jej nie obchodził. Zniżyła się do poziomu burej na bezpieczny dystans i położyła jedzenie. — Proszę, zjedz. Nie możesz się głodzić, mama nie chciałaby…
— Mama? Oh, tak, pamiętam. Ta kotka, której tak bardzo nie lubisz, która była taka okroooopna i która kazała Skowronek trenować. Tak. Już na pewno wezmę i to wtrancholę specjalnie dla takiego lisiego serca jak ty. No. Jeśli nie czujesz, to to był sarkazm. —Kminek położyła uszy, na nagły ruch zrywając się z kucania i wzrokiem prześledziła kopniętą ofiarę. Zaniepokojona wróciła nim do burej, stroszącej futro. Wolałaby nie walczyć akurat z nią. — Spadaj, sierściuchu. Zdrajco rodziny. Nie chcę od ciebie żadnej głupiej myszy, żadnych przysług, nie chcę cię widzieć, nie chcę cię słyszeć, nie chcę cię… — nie dokończyła, bo Ptasi Jazgot uniosła ją w powietrze. Zaczęły się szarpać słownie.
W odpowiedzi na to Fiołek ugryzł starszą w łapę, która dla odmiany go kopnęła. Kminek w międzyczasie taktycznie wyskoczyła z dziury i stanęła po jej drugiej stronie żłóbka.
— Fiołek! Puść mnie! Już! — krzyczała Krokus wisząc w pysku matki Lamparcik. Kminek zmarszczyła nos i zerknęła w stronę niebieskiego. Z daleka wyglądał na całego i już zaczynał się podnosić. —T-t-to twoja wina…gdyby nie ty…nie ty…to m-m-może bylibyśmy z mamą, mo-o-oże ta cała Tulipan by nas nie pilnowała! J-j-jak mogłaś!
Liliowa jeszcze bardziej zmarszczyła nos. Co do tego miała Tulipanowy Płatek, której większość czasu nawet nie było? Nie była obecna też w tym momencie. Praktycznie zapominała o jej egzystencji, jeśli akurat nie stała jej nad uchem. Niebieska arlekinka była do nich definitywnie uprzedzona i uciekała, gdy tylko mogła. Szczególnie teraz, gdy robiło się jeszcze zimniej niż wcześniej i klan potrzebował jedzenia. Nie musiała być członkinią, by się domyślić; rodzeństwo dużo ryzykowało buntując się. Teraz gdy najprościej byłoby zjeść ich lub się ich permanentnie pozbyć, bo byli dodatkowymi gębami do wykarmienia. Obcymi, buntującymi się, może szpiegującymi. Zresztą nie była też nijak odpowiedzialna za działania Ptasiego Jazgotu; winne były dorosła, za swoją reakcję i Krokus, za swoje działania. Nikomu nie kazała nikogo bić.
Zirytowana wydała z siebie lekceważące "huh" i odeszła na swój posterunek przy wyjściu, po drodze mijając Echo. Koteczka rzuciła dorosłej krótkie spojrzenie i kiwnęła głową na powitanie, bo chyba jeszcze tego dzisiaj nie zrobiła. Ciężko było odróżnić dni od siebie.
Kiedyś im powie, o co jej chodziło. Na razie nigdy nie udawało się być im samym. Z tyłu rozlegały się wciąż syki i jazgotanie, aż do środka spojrzały koty ich pilnujące. Zignorowała je całkowicie.
***
Kolejny stresujący dzień był krótko potem (albo może to jej wszystko zlewało się w jedno. Pojedyncze dni okropnie się dłużyły, ale gdy patrzyła do tyłu, niewiele pamiętała). Przybył w postaci burego kota, Astrowego Poranka i Brokułowej Łodygi wbiegających do obozu. Kminek obserwowała ich, wciąż tkwiąc w tym samym miejscu.
— Klan Wilka wszedł na nasze tereny! — wrzasnął kocur tak, że chyba każdy go usłyszał. Patrzyli gdzieś, gdzie pewnie był lider, jednak ona go nie dostrzegała ze swojego miejsca. Rozglądnęła się i te kilka innych osobników w zasięgu jej spojrzenie też patrzyło w ten sam punkt. Wytężyła słuch.
— Ile ich było?
— Z pół klanu.
Przeszedł szmer między kotami na zewnątrz i opiekunkami ze żłobka, które też zbliżyły się, by zobaczyć, o co chodzi. Teraz poczuła się zaniepokojona o rodzeństwo. Skoro dorosłe koty się stresowały, miały pewnie poważny powód. Ale przecież było ich dużo, mieli chyba przewagę, prawda?
Lider zwołał jakieś koty. Z lekkim podziwem patrzyła jak Niezapominajkowa Gwiazda idzie z nimi poza teren. Oh, nie zostawiał ich samych? Spodziewała się, że przywódcy klanów wysyłają koty do walki, sami siedząc w obozach. Miła niespodzianka.
Ze swojego miejsca niewiele mogła zrozumieć z szeptów pozostałych kotów. Mogła tylko zgadywać, co odczuwali ci, którzy chodzili po obozie, po mowie ich ciał. Część wydawała się dość spokojna, jakby mieli pewność, że wszystko będzie dobrze. Szkoda, że tego nie podzielała. Bardziej pasowała do drugiej grupy, nerwowo drgającej i patrzącej na drugi brzeg. Oczekującej. Intuicyjnie chciała zacząć krążyć w kółka po żłobku, by rozładować stres, jednak ograniczała ją obecność tylu kotów. Położyła się tylko, gotowa w każdej chwili na ucieczkę lub bronienie rodzeństwa i zaczęła podgryzać łapę.
Zdziwiła się, gdy kocur wrócił sam. Zanikające Echo, która siedziała obok niej cały ten czas, cofnęła się w szoku. Do tej pory milczały między sobą, ale za tło robiły im zaniepokojone szepty. Teraz się nasiliły. Zaniepokojona Kminek rozejrzała się, szukając zagrożenia. Czy jednak musiała wycofać swój szacunek dla vana? Liderzy nie walczyli? Ktoś w głębi zaczął płakać.
Kocur powiedział coś, czego nie dosłyszała.
— Nie ma czasu! Klan Burzy i Klan Wilka zbliżają się. Mordują bez litości każdego na swojej drodze.
No to nie podniosło poziomu jej optymizmu. Ani nie uspokoiło. Innych kotów też nie, bo zamiast robić cokolwiek, co kocur im zlecił, jeszcze bardziej zaczęły panikować. Powietrze stało się ciężkie do wdychania od zapachu stresu i strachu. Napuszyła futro, chcąc swoją wielkością intuicyjnie odstraszyć nieobecnego wroga.
— Cisza! Jeśli teraz tego nie zrobimy, wszyscy zginiemy. Nie będzie miał nas kto pochować.
Koty wciąż szeptały do siebie, ale na trzęsących łapach kilka postanowiło się zbliżyć. Buro-biały kocur zaczął podkopywać kłodę, po której wcześniej przechodzili. Oh, więc o to wcześniej chodziło. Dołączyła do niego szylkretowa kotka i jakiś rudzielec. Wyszła też do nich Tulipanowy Płatek, pewnie chcąc uciec od kociąt w żłobku. Wraz z biało-czarnym kocurem i Goździkową Łapą (zdążyła go poznać, bo kręcił się z bratem przy wejściu do żłobka i chyba chciał wrzucić im robaki, ale Ptasi Jazgot była zbyt głośna, by przeszli niezauważeni i niezidentyfikowani) zaczęła pchać konar. Z daleka myślała, że trochę im to zajmie, jednak uporali się zaskakująco szybko. Spróchniałe drewno wleciało do rzeki i zatopiło się w całości, odcinając drogę wejścia i wyjścia.
Niedługo potem na tamtym brzegu pojawiły się obce koty, z białym i burym na czele. Zatrzymali się na brzegu. Koty z Klanu Nocy stały na brzegu i patrzyły na tamtych, w cichym oczekiwaniu do ewentualnej obrony swoich żyć. Zaraz napastnicy powiedzieli coś do siebie i odeszli, zostawiając kilku wojowników, patrzących na nich pogardliwie. Paru szeptało między sobą i wyśmiewało ich. Widziała to po ich pyskach, gdy się rozchodzili, by objąć większą część brzegu. Jak bardzo chciała na nich napluć.
— Klan Wilka wszedł na nasze tereny! — wrzasnął kocur tak, że chyba każdy go usłyszał. Patrzyli gdzieś, gdzie pewnie był lider, jednak ona go nie dostrzegała ze swojego miejsca. Rozglądnęła się i te kilka innych osobników w zasięgu jej spojrzenie też patrzyło w ten sam punkt. Wytężyła słuch.
— Ile ich było?
— Z pół klanu.
Przeszedł szmer między kotami na zewnątrz i opiekunkami ze żłobka, które też zbliżyły się, by zobaczyć, o co chodzi. Teraz poczuła się zaniepokojona o rodzeństwo. Skoro dorosłe koty się stresowały, miały pewnie poważny powód. Ale przecież było ich dużo, mieli chyba przewagę, prawda?
Lider zwołał jakieś koty. Z lekkim podziwem patrzyła jak Niezapominajkowa Gwiazda idzie z nimi poza teren. Oh, nie zostawiał ich samych? Spodziewała się, że przywódcy klanów wysyłają koty do walki, sami siedząc w obozach. Miła niespodzianka.
Ze swojego miejsca niewiele mogła zrozumieć z szeptów pozostałych kotów. Mogła tylko zgadywać, co odczuwali ci, którzy chodzili po obozie, po mowie ich ciał. Część wydawała się dość spokojna, jakby mieli pewność, że wszystko będzie dobrze. Szkoda, że tego nie podzielała. Bardziej pasowała do drugiej grupy, nerwowo drgającej i patrzącej na drugi brzeg. Oczekującej. Intuicyjnie chciała zacząć krążyć w kółka po żłobku, by rozładować stres, jednak ograniczała ją obecność tylu kotów. Położyła się tylko, gotowa w każdej chwili na ucieczkę lub bronienie rodzeństwa i zaczęła podgryzać łapę.
Zdziwiła się, gdy kocur wrócił sam. Zanikające Echo, która siedziała obok niej cały ten czas, cofnęła się w szoku. Do tej pory milczały między sobą, ale za tło robiły im zaniepokojone szepty. Teraz się nasiliły. Zaniepokojona Kminek rozejrzała się, szukając zagrożenia. Czy jednak musiała wycofać swój szacunek dla vana? Liderzy nie walczyli? Ktoś w głębi zaczął płakać.
Kocur powiedział coś, czego nie dosłyszała.
— Nie ma czasu! Klan Burzy i Klan Wilka zbliżają się. Mordują bez litości każdego na swojej drodze.
No to nie podniosło poziomu jej optymizmu. Ani nie uspokoiło. Innych kotów też nie, bo zamiast robić cokolwiek, co kocur im zlecił, jeszcze bardziej zaczęły panikować. Powietrze stało się ciężkie do wdychania od zapachu stresu i strachu. Napuszyła futro, chcąc swoją wielkością intuicyjnie odstraszyć nieobecnego wroga.
— Cisza! Jeśli teraz tego nie zrobimy, wszyscy zginiemy. Nie będzie miał nas kto pochować.
Koty wciąż szeptały do siebie, ale na trzęsących łapach kilka postanowiło się zbliżyć. Buro-biały kocur zaczął podkopywać kłodę, po której wcześniej przechodzili. Oh, więc o to wcześniej chodziło. Dołączyła do niego szylkretowa kotka i jakiś rudzielec. Wyszła też do nich Tulipanowy Płatek, pewnie chcąc uciec od kociąt w żłobku. Wraz z biało-czarnym kocurem i Goździkową Łapą (zdążyła go poznać, bo kręcił się z bratem przy wejściu do żłobka i chyba chciał wrzucić im robaki, ale Ptasi Jazgot była zbyt głośna, by przeszli niezauważeni i niezidentyfikowani) zaczęła pchać konar. Z daleka myślała, że trochę im to zajmie, jednak uporali się zaskakująco szybko. Spróchniałe drewno wleciało do rzeki i zatopiło się w całości, odcinając drogę wejścia i wyjścia.
Niedługo potem na tamtym brzegu pojawiły się obce koty, z białym i burym na czele. Zatrzymali się na brzegu. Koty z Klanu Nocy stały na brzegu i patrzyły na tamtych, w cichym oczekiwaniu do ewentualnej obrony swoich żyć. Zaraz napastnicy powiedzieli coś do siebie i odeszli, zostawiając kilku wojowników, patrzących na nich pogardliwie. Paru szeptało między sobą i wyśmiewało ich. Widziała to po ich pyskach, gdy się rozchodzili, by objąć większą część brzegu. Jak bardzo chciała na nich napluć.
***
Do żłobka wleciał zimny wiatr, szczypiąc Kminek w oczy. Wzdrygnęła się i zacisnęła oczy.
— Kminek, chodź chociaż trochę dalej. Zmarzniesz tutaj. — Dobiegł głos przesuwający się od tyłu do boku, gdzie usiadła Echo. Liliowa spoglądnęła na nią, za siebie, na siedzące przy sobie rodzeństwo, i wyprostowała się tylko, kręcąc głową. Zanikające Echo zmarszczyła brwi. Szepnęła jej coś, czego Kminek i tak nie zrozumiała, a nawet nie próbowała zrozumieć, tylko zbyła lekceważącym ruchem łapy. Nie dała się wynieść z tego miejsca ostatnie miesiące to i teraz się nie da, tylko dlatego, że jest zimno. Może znieść trochę wiatru. Stąd mogła też obserwować życie klanu. Czy nikt nic nie knuje przeciwko nim. Czy nie ma jakiegoś zagrożenia. Godziny mijały jej okropnie wolno, miała dość tego wszystkiego. W kółko tylko świtało, było południe, ściemniało się, zmrużyła na sekundę oczy i wracała do gapienia się w mrok. Zapamiętywała tylko pilnujące ich koty i plotki, które ze sobą nosili. Czasami ktoś wszedł do środka, to śledziła go spojrzeniem czekoladowych oczu, gdy tylko zbliżył się za bardzo do jej rodzeństwa. Im było ciemniej, tym słabiej ich widziała w głębi żłobka, szczególnie gdy byli zakopani w ich dołku. O ich obecności świadczyły jednak syki i buczenie; dziwiła się, że Krokus miała jeszcze siłę czasami się odezwać.
Gdzieś daleko rozległy się huki, które odbijały się od ziemi wokół. Kminek podskoczyła, by się następnie skulić i przylgnęła do ściany, nie wiedząc, co robić i co się dzieje. Podłoże drżało i fale odbijały się od ścian, aż dzwoniło jej w uszach. Zdezorientowana rozejrzała się na tyle, ile mogła. Huki wciąż się rozlegały, a wraz z nimi na niebie pojawiały się dziwne światła. Może gdyby nie hałas byłyby całkiem ładne. Trwało to długie pół godziny, spędzone przez nią na drżeniu w wejściu do żłobka. Z tyłu też nie było nic słychać, żadnego ruchu, gdy raz się oglądnęła, widziała świecące w ciemnościach oczy, odbijające to coś na dworze. Obóz też jakby wymarł, nic się nie ruszało. Jeśli ostatnio czuła się samotna, to teraz czuła się sama. Jakby nic nie istniało, nie czekało i świat wokół niej właśnie się skończył. A jej zostało żyć samej, życząc sobie, by tego nie robiła i zaprzestała kontynuacji tej porażki. Nic jej nie zostało, nie była przydatna i skończyła… tak jak wylądowała.
Nie dała rady zasnąć w ciągu następnej doby.
Nad ranem z nieba zaczął padać biały deszcz. Czy był to jakiś efekt tego hałasu wcześniejszej nocy? Zaskoczona zrobiła krok do przodu, wyciągając szyję, by dotknąć tego śmiesznego czegoś. Krople nie wyglądały tak ciężko jak te przezroczyste, które do tej pory widziała. Jedna spadła na jej nos i okazała się okropnie zimna, więc szybko oblizała pyszczek.
— To śnieg — wyjaśniła z tyłu Zanikające Echo, podpierając się o ścianę bokiem. Ostatnio wyglądała, jakby bolała ją głowa i spojrzeniem mordowała resztę rodzeństwa liliowej, gdy ci zaczynali być zbyt głośno.
— Och — mruknęła tylko, nie odwracając spojrzenia.
Śnieg. To, co wyobrażała sobie jako bagna, tylko że białe. Nie wyglądało jej to na białe błoto. Było ładne. Bardziej przypominało jej gwiazdy, które kiedyś obserwowały z Krokus. Też, w momencie, gdy pokryło pobliski teren cienką, lecz narastającą, warstwą, zrobiło się jakoś tak jaśniej.
Na niebie migotały gwiazdy, a Kminek co sił w łapkach biegła swoją powrotną trasę. Zwolniła dopiero gdy była w zasięgu słuchu rodziny, by nie obudzić wszystkich. Zgrabnie wskoczyła do pieńka i szybkim, acz cichym krokiem zbliżyła się do śpiącej siostry.
— Krokus, hej, Krokus — szepnęła, trącając ją. Musiała to powtórzyć kilka razy, nim bura otworzyła oczy.
— Coś się stało? — mruknęła półprzytomnie. Liliowa szybko podkręciła głową.
— Obiecałam ci poranną wycieczkę, pamiętasz? — Wciąż trącała ją łapą, próbując zmusić do wstania. — Nie jest rano, ale jest wycieczka. Wstawaj.
Krokus coś mruknęła, ale podniosła się.
— Obiecuję ci, że warto. A teraz shhh, nie zajmie to długo. Tylko za mną idź.
Kotki wyskoczyły ze schronienia i Kminek poprowadziła je przez drzewa na otwarty teren. Czasami zerkała w górę lub do tyłu, by mieć pewność, że nie zgubiła burej, bo szła odrobinę za szybko z przyzwyczajenia, i się figlarnie uśmiechała. Weszły na polankę, rozbrzmiewającą świerszczami.
— Nic tutaj nie widzę — odezwała się Krokus. Kminek poprowadziła ją na mały kawałek powalonego pnia (nie miał gałęzi i dużej części siebie, pewnie ukradzione zostały przez dwunogów, już kiedyś coś takiego widzieli i tak powiedziała Bylica) i na nim usiadła.
— Teraz siadaj. — Pogoniła, bojąc się, że wszystko minie, nim jej współpodrożniczka się zdecyduje.
Młodsza lekko się uśmiechnęła i czołem popchnęła jej głowę do tyłu, w stronę nieba. Obserwowała, jak siostrze opada szczęka.
— Ojej.
— Tak, wiem, że ładne. — Trzepnęła łapą, też patrząc w górę.
Nie było żadnych chmur, więc wszystko było ładnie widać. Na niebie świeciły punkciki. Ale to nie wszystko. Co jakiś czas któryś spadał. Siedziały w ciszy, która była przyjemna.
Kminek chciała, żeby trwało to wiecznie. Spokój, ktoś bliski i ładny widoczek. Jakby wszystko stało i było tylko to miejsce, świat nie istniał poza zasięgiem jej wzroku. Co za przyjemna myśl.
Nagle Krokus coś powiedziała, śmiejąc się i trąciła ją łapą. Na to mniejsza zachwiała się i poleciała do tyłu.
— Nic mi nie jest! — mruknęła z ziemi, przewracające się na plecy i tak leżąc. Widziała stąd Krokus na tle gwiazd. Właściwie to wyciąganie głowy do góry było męczące.
Te punkciki były przyjemne. Zauważyła, że nieważne jak daleko się oddaliła od ich rodzinnego schronienia, były takie same. Czyli nawet jeśli się rozdzielą, będą widzieć to samo.
Przymknęła oczy i wzięła głęboki oddech. Gdy je otworzyła, na niebie leciało jeszcze więcej gwiazd!
— Hej, patrz teraz! — Wskazała łapą w górę, chcąc zwrócić na to uwagę i tak patrzącej już siostry. Po dłuższym czasie ta z siedzenia przeszła na pozycję bochenkową i Kminek wiedziała, że pora wskoczyć z powrotem na drewno.
— Możesz się zdrzemnąć — zamruczała cicho.
— Nie chcę spać. Chcę patrzeć — odparła Krokus, uparcie utrzymując głowę w górze. Liliowa cicho wydała z siebie potakujący pomruk i kontynuowała wpatrywanie się w niebo, nawet gdy liczba spadających błyskotek zmalała. Gdy spuściła wzrok, napuszona kulka obok niej drzemała. To było w porządku. Mogła ich pilnować, a gdy skończy się noc, wrócą do domu, nim wstanie reszta.
Zresztą, kogo obchodzi czas.
— Krokus, hej, Krokus — szepnęła, trącając ją. Musiała to powtórzyć kilka razy, nim bura otworzyła oczy.
— Coś się stało? — mruknęła półprzytomnie. Liliowa szybko podkręciła głową.
— Obiecałam ci poranną wycieczkę, pamiętasz? — Wciąż trącała ją łapą, próbując zmusić do wstania. — Nie jest rano, ale jest wycieczka. Wstawaj.
Krokus coś mruknęła, ale podniosła się.
— Obiecuję ci, że warto. A teraz shhh, nie zajmie to długo. Tylko za mną idź.
Kotki wyskoczyły ze schronienia i Kminek poprowadziła je przez drzewa na otwarty teren. Czasami zerkała w górę lub do tyłu, by mieć pewność, że nie zgubiła burej, bo szła odrobinę za szybko z przyzwyczajenia, i się figlarnie uśmiechała. Weszły na polankę, rozbrzmiewającą świerszczami.
— Nic tutaj nie widzę — odezwała się Krokus. Kminek poprowadziła ją na mały kawałek powalonego pnia (nie miał gałęzi i dużej części siebie, pewnie ukradzione zostały przez dwunogów, już kiedyś coś takiego widzieli i tak powiedziała Bylica) i na nim usiadła.
— Teraz siadaj. — Pogoniła, bojąc się, że wszystko minie, nim jej współpodrożniczka się zdecyduje.
Młodsza lekko się uśmiechnęła i czołem popchnęła jej głowę do tyłu, w stronę nieba. Obserwowała, jak siostrze opada szczęka.
— Ojej.
— Tak, wiem, że ładne. — Trzepnęła łapą, też patrząc w górę.
Nie było żadnych chmur, więc wszystko było ładnie widać. Na niebie świeciły punkciki. Ale to nie wszystko. Co jakiś czas któryś spadał. Siedziały w ciszy, która była przyjemna.
Kminek chciała, żeby trwało to wiecznie. Spokój, ktoś bliski i ładny widoczek. Jakby wszystko stało i było tylko to miejsce, świat nie istniał poza zasięgiem jej wzroku. Co za przyjemna myśl.
Nagle Krokus coś powiedziała, śmiejąc się i trąciła ją łapą. Na to mniejsza zachwiała się i poleciała do tyłu.
— Nic mi nie jest! — mruknęła z ziemi, przewracające się na plecy i tak leżąc. Widziała stąd Krokus na tle gwiazd. Właściwie to wyciąganie głowy do góry było męczące.
Te punkciki były przyjemne. Zauważyła, że nieważne jak daleko się oddaliła od ich rodzinnego schronienia, były takie same. Czyli nawet jeśli się rozdzielą, będą widzieć to samo.
Przymknęła oczy i wzięła głęboki oddech. Gdy je otworzyła, na niebie leciało jeszcze więcej gwiazd!
— Hej, patrz teraz! — Wskazała łapą w górę, chcąc zwrócić na to uwagę i tak patrzącej już siostry. Po dłuższym czasie ta z siedzenia przeszła na pozycję bochenkową i Kminek wiedziała, że pora wskoczyć z powrotem na drewno.
— Możesz się zdrzemnąć — zamruczała cicho.
— Nie chcę spać. Chcę patrzeć — odparła Krokus, uparcie utrzymując głowę w górze. Liliowa cicho wydała z siebie potakujący pomruk i kontynuowała wpatrywanie się w niebo, nawet gdy liczba spadających błyskotek zmalała. Gdy spuściła wzrok, napuszona kulka obok niej drzemała. To było w porządku. Mogła ich pilnować, a gdy skończy się noc, wrócą do domu, nim wstanie reszta.
Zresztą, kogo obchodzi czas.
***
Gdy siedziała na początku żłobka, często mijały ją koty. Czasami, mimo że większość zorientowała się, że zawsze tam siedzi, zauważyły ją kątem oka i głośno syczały, przestraszone. W zamian ona też na nie syczała. Teraz zdarzało się to coraz częściej, bo koty krążyły tylko po wyspie. Niewyspane, głodne i zestresowane. Od czasu do czasu coś plusnęło na zewnątrz i nagle wszyscy patrzyli w tamtą stronę, oczekując widoku rudego futra w rzece, płynącego w ich stronę. Niektóre koty mówiły, że ich lider źle zrobił, opuszczając pole bitwy. Były z tymi opiniami dość głośne. Osobiście się z nimi nie zgadzała; na jej kocięcą logikę, jeśli nikt by do nich nie przyszedł, a tam było ich za mało, by wygrali, napadnięcie przez wroga obozu byłoby bardzo złym, i prawdopodobnym, zakończeniem. Wprawdzie było zimno i utknęli w grupie na małym terenie, ale wojownikom udawało się wyłowić coś z rzeki lub napaść ptaka szukającego pożywienia na brzegu. Wystarczająco, by wszyscy przeżyli.
Jej rodzeństwo chyba niespecjalnie wyczuwało nastroje wśród klanu, bo wciąż robiło wszystko, by ich zirytować. Nie myśleli nic o tym, że mogą zostać zagłodzeni lub utopieni. Ewentualnie zjedzeni.
Od czasu bitwy Echo znikała lub nie reagowała na bodźce zewnętrzne, więc pilnowała ich Tulipanowy Płatek, która też z chęcią ulatniała się, gdy tylko mogła. Jedyną obecną w żłobku dorosłą była Ptasi Jazgot i kot na zewnątrz, który udawał, że ich pilnuje.
— Kminek? — zaskoczona spojrzała w stronę szylkretki.
— Tak? — mruknęła, spojrzeniem sięgając za nią, upewniając się, co dzieje się z resztą.
— Chcesz może porozmawiać?
Zmarszczyła brwi, ale podniosła się i otrzepała. Przeciągnęła się jeszcze, bo jej przednie i tylne łapy umierały od bezruchu. Skowronek skierowała się bardziej do wnętrza schronienia, prawdopodobnie chcąc znaleźć się dalej od strażnika. Usiadły jednocześnie naprzeciwko siebie. Liliowa przekrzywiła pytająco głowę.
— Czy chcesz… porozmawiać o tym, co tam zaszło?
Od razu wiedziała, o co chodzi; to wydawało się być dobrą okazją na rozmowę, ale wciąż w środku była Ptasi Jazgot, a Krokus pewnie by coś usłyszała i zaczęła się drzeć, narażając ich wszystkich.
— Nie. Absolutnie nie. — Wstała i wróciła na swoje miejsce, od razu układając się w pozycji bochenkowej, by podkreślić, że drugi raz się nigdzie nie rusza. Z tyłu nie słyszała żadnego ruchu, potem kroki i chwilę znowu nic.
— H-h-hej...bo...ja....nie wiem, co myśleć o zachowaniu Kminek...może z nią pogadamy? — Musiała się skupić, by usłyszeć głos Skowronek.
— Chyba zwariowałaś. To. Jest. ZDRAJCZYNI RODZINY. — Skrzywiła się, do tego nawet się wysilać nie musiała. Trzepnęła uchem. Nie dała po sobie nic poznać, gdy Krokus podchodziła. — Zdrajczyni, zdrajczyni, zdrajczyni, zdrajczyni, zdrajczyni, zdrajczyni, zdrajczyni!
Przymknęła oczy, wciągając przez nos powietrze.
— Kminek...czemu...tak im powiedziałaś... o... o mamie?
Odwróciła częściowo głowę, by spojrzeć z uniesionymi brwiami na Skowronek, przekierować oczy na Krokus, z powrotem na szylkretkę i nimi wywrócić. Miała rozmawiać przy burej, która ciągle chodziła nabuzowana i darła pysk? Biologiczna siostra prawdopodobnie nie odczytała sugestii, bo zaczęła płakać.
— Jeszcze ci mało, do tego musiałaś sprawić, że Skowronek płacze?!
Znowu przymknęła oczy, modląc się do kamieni o cierpliwość.
— Nic cię to nie obchodzi? Serio? To jest twoja siostra!
Gwałtownie wstała, praktycznie podskoczyła, odwracając się do Krokus. Ta machnęła łapą w jej stronę, a Kminek odruchowo rzuciła się na nią z zębami. Bura odepchnęła ją na ścianę żłobka i ugryzła w bok. Ktoś z rodzeństwa chwycił ją za ogon i zaczął ciągnąć w dół, gdy próbowała się podnieść. Próbowała się odwrócić lub chociaż kopnąć tego kogoś w pysk, ale zamiast tego kopnęła inne ciało i stanęło ono na pysku kociaka obok. Przeszył ją bolesny impuls od ogona przez cały kręgosłup aż po czubki uszu, przez który załamały się pod nią łapy i z krzykiem upadła. Z tyłu umysłu czuła odsuwające się do tyłu osobniki, ale nie zwróciła na to większej uwagi, wijąc się na ziemi, głośno zawodząc. Większość zmysłów stłumił jej ból. Musiała zwrócić tym uwagę kogoś dorosłego, bo chwycono ją za kark i gdzieś przeniesiono.
Gdy wróciła z owiniętym pajęczyną kikutem ogona, nawet nie spojrzała w głąb żłobka.
***
W nocy udało jej się przysnąć; prawdopodobnie przez wycieńczenie bólem, który towarzyszył jej od paru ostatnich dni, stresem, który objawiał się ciągle nastroszoną sierścią na grzbiecie i gotowością do walki lub ucieczki i ziarnami maku, które dostała. Jeszcze przez brak ogona było jej zimno; i w łapy i w pyszczek, nie miała już czym ich okryć. Gdy już odpłynęła, nie miała ochoty się budzić. Był to jednak sen na tyle lekki, że słyszała, jak w nocy ktoś chodzi po żłobku. Przeszedł jedną jego długość, potem wrócił do wyjścia i zniknął.
Rano nie pamiętała o tej sytuacji. Wstała i przeciągnęła się. Sprawiało jej to ogromną trudność, nowość robiła to powoli. Nie zaalarmował jej obcy zapach w żłobku, bo przecież koty wciąż traktowały ich jak zwierzęta do obserwacji i plotek; miała nadzieję, że zainteresowanie nimi umiera, ale akcja z Krokus i to, jak cały klan widział, jak była niesiona do medyka z krwawiącym ogonem, tylko rozdmuchało osiadający kurz. Ptasi Jazgot rzucała im teraz przerażone spojrzenia i chowała swoje dzieci, gdy którekolwiek się ruszyło.
Skierowała uszy na dwór, po śpiewie ptaków rozpoznając godzinę. Wcześnie rano. Oprócz ptaków były jeszcze jakieś szepty i podniesione głosy. Zbliżyła się do granicy żłobka. Bury kocur stał wśród innych, potargany i mokry. Dyskutowali o czymś zawzięcie i między innymi znajomy arlekin rzucał spojrzenia w stronę żłobka. Cofnęła się głębiej, gdy tylko ich oczy się spotkały. Czemu patrzyli w tę stronę?
Tknięta przeczuciem rozejrzała się i pokuśtykała do rodzeństwa w dole. Wszyscy jeszcze spali; Skowronek, Deszcz, Fiołek… Nigdzie nie dostrzegła jednak burego futra. Zaalarmowana wróciła do progu żłobka, tym razem go przekraczając; strażnik widocznie sobie poszedł. Podeszła do najbliższego kota i pacnęła go łapką w tylną łapę.
— Gdzie Krokus? — zapytała go, gdy zwrócił w jej stronę głowę. Kocur otworzył szerzej oczy.
— Z-zniknęła — wybełkotał i szybko się ewakuował poza jej zasięg.
Mrugnęła zaskoczona. Krokus zniknęła? Aż musiała usiąść.
Jak to możliwe? Krokus nie potrafi pływać! A przejścia przecież nie było. Czy to możliwe, że się utopiła? Rzuciła się do brzegu, zapominając o kotach. Zapach, zapach, przecież zna jej zapach! Wszędzie go pozna, gdzieś musi być!
— Hej, dzieciaku, co ty wyrabiasz!
Trzepnęła tylko uszami, jakby chciała pozbyć się upierdliwej muchy. Nic nie było ani śladu. Skąd obcy wiedzą, że zniknęła? Gdzie zniknęła?
Ktoś chwycił ją za skórę na karku. Pisnęła, ale mięśnie odmówiły jej posłuszeństwa, gdy tak wisiała, jak zwłoki myszy. Jej zapomniany kręgosłup znów zaczął piekielnie boleć. Puszczona, upadła na podłogę żłobka.
— Gdzie Krokus? — szepnęła, ale kot zdawał się jej nie słyszeć. Zanim fala bólu minęła, wyszedł i wrócił z ziarnami maku, wciskając je jej do pyszczka.
W odróżnieniu od zwykłego strażnika usiadł teraz w środku, naprzeciw jej miejsca i wpatrywał się w śpiące rodzeństwo. Czekał? Był w pogotowiu na moment, kiedy się obudzą, zdała sobie sprawę, i dostrzegą, że nie ma Krokus, wpadną w szał…
To będą ciężkie godziny.
Ptasi Jazgot zniknęła gdzieś z Mopkiem i Lamparcik, jakby dostała wcześniej informację o nadchodzącej burzy i w obawie przed zdrowiem maluchów je zabrała. Czemu nie zabrali jej ze sobą? Bała się tego, co się tu wydarzy.
Najpierw obudził się Fiołek, bo oczywiście, że akurat on; Skowronek wciąż źle się czuła z tego, co zdołała podsłuchać z ich szeptanych rozmów. Chwilę zajęło mu skojarzenie nowej obecności w żłobku i braku innej, ale w końcu najeżył się i wrzasnął.
— Co zrobiliście z Krokus?!
Kot nie ruszył nawet wąsem.
Za to piskliwy krzyk kocura obudził resztę. Otumaniona obserwowała, jak zdezorientowani się rozglądają, przeszukując żłobek. Słyszała mruczącego pod nosem Fiołka, że to wszystko jej wina. Być może, choć zamiary miała szczere i nie żałowała ich. Na chwilę przyszła Ptasi Jazgot i poprosili ją o pomoc, a ta, niechętnie, ale by się nie narażać, przeszła się po obozie. I nic.
Jak kamień w wodę.
Wtedy zaczął się płacz w kącie, od którego pękała jej i tak boląca już głowa oraz serce. Czy to oznaczało, że Krokus nie żyła? Może jakiś ptak ją porwał…
To wszystko toczyło się w bardzo złym kierunku. Wszystko, od tego przeklętego zgromadzenia.
***
Wraz z nastaniem Pory Nowych Liści jej przyszłość została zdecydowana za nią.
Któregoś popołudnia zostali wypchnięci wszyscy razem na środek obozu. Myślała, że w końcu idą na jakieś tortury albo masowe morderstwo. Szczególnie gdy rozległo się kocie wycie i do grupy kotów stojącej już przy korzeniach wierzby dołączyło parę kolejnych niedobitków. Przerażona niespecjalnie zwracała uwagę na to, co mówił kocur, stojący ponad nimi. Podkuliła pod siebie ogon, przynajmniej teoretycznie. Jeśli miała umrzeć, wolała dopiero dowiedzieć się w czasie tego aktu.
Dopiero gdy na środek wypchnięty został Mopek, kociak Ptasiego Jazgotu, zorientowała się, co się dzieje. Ale mieli zostać mianowani? Oni, obcy?
Do złotego podszedł rudy kot. Po chwili odeszli na bok, a liliowy dumnie wypiął pierś. Lamparcik miała zostać medykiem, więc jej mentorem był Muchomorzy Jad. Dostali głośne wiwaty.
Potem wśród fukania i syczenia, ma środku znalazło się jej rodzeństwo; Deszcz dostała ich byłą niańkę, Skowronek kotkę zwaną Kijankowe Mokradła, a Fiołek Przepiórcze Gniazdo. Już jej współczuła. Jej rodzeństwo nie dostało zbyt wielu okrzyków dumy. Koty nie wydawały się co do nich przekonane.
Dostała lekko popchnięta do przodu, na co zrobiła kilka niepewnych kroków i spojrzała w górę.
— Kminek, ukończyłaś siedem księżyców i nadszedł czas, abyś została uczniem. Od tego dnia, aż do otrzymania imienia wojownika będziesz się nazywać Kminkowa Łapa. Twoim mentorem będzie Trzcinowa Sadzawka. Mam nadzieję, że Trzcinowa Sadzawka przekaże ci całą swoją wiedzę.
Bury kocur poszedł i uśmiechnął się do nie, po czym schylił. Przypomniała sobie, co wcześniej robił Mopek. Nieśmiało zbliżyła nos. O dziwo, otrzymała trochę głośniejsze owacje niż rodzeństwo. Zaskoczona postawiła uszy. Czyli niektóre koty tutaj ją lubiły?
Speszona czmychnęła za nowym mentorem; nie miała rodziny, której mogłaby się chwalić. Niespecjalnie czuła też satysfakcję z nowej rangi. Kto wie, co teraz będzie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz