Wiele rzeczy mógł się spodziewać, ale na pewno nie tego, co pewnego pięknego wschodu słońca usłyszał od swojego syna:
– Tata, zmieniłeś kolor.
Słowa Truskawka zmroziły mu krew w żyłach. Uśmiechnął się do niego i bąknął jakąś słabą wymówkę, żeby jak najszybciej wybiec z obozu. Zapomniał! Na śmierć zapomniał! Biegł, przeklinając swoją głupotę. Poczuł się pewnie i bezpiecznie, zupełnie jak w domu, całkowicie zapominając…
W kilku skokach znalazł się przy zamarzniętej kałuży. Faktycznie. Jego sierść straciła swój rudy odcień, a spod jednolitego brązu wychodziło coraz więcej cętek. Rozejrzał się w panice. Biel. Tylko nieprzebyte połacie mokrego, zimnego śniegu. I nic więcej. Żadnej ziemi, roślin czy liści. Nic, w czym mógłby się wytarzać, żeby zamaskować naturalny kolor futra.
Że też nie pomyślał o tym wcześniej! I ani Iskierka, ani nikt inny… Ona była przyzwyczajona, mogła nie zauważyć, a z nikim poza dziećmi nie spędzał ostatnio zbyt wiele czasu, zresztą i z nimi widywał się rzadziej przez treningi. Była szansa, że żaden z Klifiaków nie zauważył.
Serce łomotało mu w piersi jak stado dzików. Kręcił się w kółko, rozglądając na boki, przez panikę nic nie widząc. Otrzeźwił go dopiero palący ból rozpaczliwie chwytających tlen płuc. Przywrócił mu jasność umysłu. Zatrzymał się.
– To nie ma sensu – miauknął sam do siebie. – Uspokój się. Tak, dobrze. – Odetchnął głęboko. Zmęczone płuca nie chciały w pełni napełnić się powietrzem. – Na spokojnie. Na pewno nikt nie zauważył. Inaczej ktoś zwróciłby ci uwagę, prawda? Na spokojnie. – Głęboki wdech i wydech. – Pójdziesz do lasu, tam jest mniej śniegu. Coś znajdziesz. I znowu będziesz czarno-brązowo-rudy. Nikt się nie połapie.
Trochę uspokojony, ruszył głębiej w las. Jego łapy drżały, gdy stawiał kolejne kroki.
Nie potrafił pozbyć się wrażenia, że ktoś go obserwuje. Czyjeś spojrzenie niemal wypalało mu dziurę w karku, ale gdy się odwracał, nie dostrzegał nikogo podejrzanego. Któregoś razu wpadł przez to prawie na któregoś z wojowników.
– Przepraszam – miauknął odruchowo, nie zwracając na niego większej uwagi.
– Następnym razem uważaj – usłyszał w odpowiedzi. Coś go tknęło. Przeczucie. Jego głos? Odwrócił wzrok, przyglądając się kocurowi baczniej. Był od niego niewiele wyższy i trochę szczuplejszy, krótka liliowa sierść miejscami poprzetykana była nitkami siwizny. Pomarańczowe ślepia patrzyły na niego szczerze i hardo.
Miał wrażenie, że już się spotkali. Kiedyś…
– Jasne, będę.
Nie potrafił przypomnieć sobie jego imienia. Gdy wróci do legowiska…
Zamruczał cicho, gdy Iskierka liznęła go w policzek. Tak bardzo mu tego brakowało. Odkąd ich dzieci zostały uczniami, a ona zrezygnowała z funkcji liderki, mieli mnóstwo czasu dla siebie. Bury korzystał z tego jak tylko potrafił. Najbardziej lubił wspólne wieczory, kiedy leżeli wtuleni w siebie i rozmawiali o wszystkim i o niczym…
– Iskierko?
Szylkretka bezbłędnie wyczuła wahanie w jego głosie. Spojrzała mu w oczy, zaniepokojona.
– Coś się stało, Chmurko?
Przytulił się do niej mocniej. Lubił, gdy tak na niego mówiła.
– Jakiś czas temu przypadkowo na kogoś wpadłem. Głupio mi bo… nie pamiętam jego imienia. Liliowy wojownik, pomarańczowe ślepia. Raczej starszy, miał pędzelki na uszach…
Przez pyszczek kotki przebiegł cień.
– Szczawiowy Liść. Syn Berberysowej Gwiazdy i Żywicznej Mordki, brat Mysiego Kroku – zamilkła na moment, zamyślając się. – To on kiedyś… mnie śledził. Cały ten cyrk z Olchowym Sercem…
Przerwał jej, delikatnie kładąc jej ogon na grzbiecie. Przywarli do siebie mocniej. Wspomnienia… Oboje starali się ich unikać.
– Nie myśl o tym – miauknął.
– Ty też – odparła, uśmiechając się smutno. Liznął ją po policzku. Oboje wiedzieli, że nie potrafią.
Już prawie zasypiał, kiedy sobie przypomniał. Tamto zgromadzenie. Kłócili się. Chodziło o Iskierkę i nie potrafił zachować spokoju. Pokłócił się z Klifiakiem, zrobił z siebie idiotę, a później usłyszał tamtą rozmowę Iskierki… Kolejne księżyce były najgorszymi w jego życiu.
Wspomnienia…
Ciekawe, czy Szczawiowy Liść też je przywoływał.
<Szczawiku?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz