Życie zaczęło się od kwiku, który wstrząsnął fasadami żłobka. Nie wiedział gdzie jest oraz gdzie podziało się to cudowne ciepło. Było zimno, tak zimno. Słyszał jak ktoś krzyczy, postanowił sam wydać podobny dźwięk. Czuł swoim noskiem, że nie był tu sam, dlatego zaczął się wiercić, próbując stanąć na łapki. To wyzwanie było jednak zbyt trudne. Ciągle coś sprawiało, że nie mógł się unieść, więc wił się powoli ku pysznemu zapachowi, który oddalał się z każdą chwilą. Nie! Nie odchodź! Musiał tam dotrzeć. Czuł to w brzuszku!
Trwało to dla niego wieki, lecz w końcu natknął się na swoją pierwszą w życiu przeszkodę. Było to coś miękkiego i śmierdzącego królikiem; chociaż na ten moment nie wiedział jak zdefiniować ten zapach. Przytulił się z nadzieją, że to coś pomoże mu odnaleźć pokarm. Stało się jednak zupełnie coś odmiennego, bowiem ciepełko tej istoty sprawiło, że zachciało mu się zdrzemnąć. Najwidoczniej ta podróż była ponad jego siły. Słysząc i czując, że przyjemny zapach się przybliżył, zaczął piszczeć. W tle usłyszał podobne głosiki, spragnionych podróżników. A więc nie był jedyny! Jak bardzo się cieszył!
Te dwa zapachy wydawały również dźwięki. Nie rozumiał ich jednak, przez co przez chwilę zaprzestał wołania, by lepiej wsłuchać się w tonacje.
Nie rozumiał! Nie rozumiał! Smutek zalał go natychmiast powodując, że jego jeszcze zamknięte oczka, wypełniły się łezkami. Dlaczego nie rozumiał? Czemu oni go nie rozumieli?
Nagle zaczął latać. Czuł jak jego łapki odrywają się od ziemi i frunie w przestworzach. To było takie niesamowite! Chciał dłużej cieszyć się tą chwilą, jednak wylądował wśród małych, wijących się, pachnących niczym on, istotek. Piszczały to i on zaczął piszczeć. Może jeżeli teraz zaczną wołać, to zapach wróci i brzuszek będzie zadowolony?
Ich ciche modlitwy spełniły się chwilę potem. Ciepło pojawiło się tuż obok, a słodki zapach się nasilił. Był tu! Od razu dotarł do celu napełniając brzuszek smacznym płynem. Więc o to mu chodziło! By dostał to coś! Zadowolony, że sprostał temu wyzwaniu, ułożył się wśród reszty kulek i zasnął.
Gdy się ocknął... Nie było już zapachu ani ciepła. Mama... mama zniknęła.
***
Nie rozumiał mamy. Pojawiała się na chwilę dając im jeść, a później uciekała. Za to druga mama siedziała tuż obok, miaucząc do mamy pierwszej jakieś pokrzepiające słowa. Zawsze tylko się patrzył, gdy odchodziła, bo gdy zaczynał swoją wędrówkę, to biała mama łapała go i nie pozwalała pójść za czarną mamą.
Był tak bardzo smutny! Widział, że Czajka również! Sama też starała się za nią pójść, przez co smęcili razem, próbując zrozumieć, gdzie ona tak znika. Bo nie obrażając mamy białej, była fajna, ale nie miała mleka! Kilka razy to sprawdzał, bo aż nie wierzył. Ale tak... mama ta była uszkodzona.
- Zajęcza Gwiazda, powtórz.
- Za...zajęca gfiasda! - powtórzył słowo, które oznaczało jej imię.
Widział jak uśmiech od razu pojawił się na jego pysku. Był dumny z Węgielka. A no bo właśnie! Tak też się nazywał. Węgielek, Węgielek, zawsze słyszał to słowo. Już przyzwyczaił się do niego i od razu jego główka kierowała się w stronkę tego jednego słowa. Był Węgielkiem! A mama... liderem i wujkiem? To jeszcze było dla niego za dużo. Mimo to uważnie słuchał słów białego, ucząc się wymowy. Może gdy zacznie miauczeć jak oni, to czarna mama zostanie na dłużej? Liczył na to!
- Węgielek! - Pacnięcie w ucho, zwróciło jego uwagę. To Czajka! Jego siostra! Uśmiechnął się do niej, od razu zanurzając nosek w jej futerku.
- Wies se mama dluga to Zajęca Gwiasda? - podzielił się swoją wiedzą z kotką.
Ta zrobiła zaskoczą minkę i powtórzyła jego słowa. Były trudne, ale dało radę je skrócić, co też po chwili zrobiła szylkretka.
- Zającek!
- I Gwiasdka! - dodał.
Nie rozumiał dalej dlaczego miał, aż dwa imiona. On był Węgielek, Czajka Czajką, a on?
- Bawimy se w belka? - zaproponowała po chwili. Pokiwał głową. Rzucił się w tę pędy w pogoń za siostrą, która umykała przed jego łapkami.
***
Dzisiaj wyszli znacznie dalej, bo poza granice żłobka. Zajęcza Gwiazda im pozwolił, więc rozmawiając o nowym doświadczeniu, szukając wzrokiem mamy, chłonęli te piękne obrazy, czasami podgryzając się dla zabawy.
- Nie ma jej. Znowu... - Czajka zasmuciła się, co sprawiło, że i na jego pyszczku pojawiła się podkówka. - Powiem wujkowi... - zadecydowała i wróciła do środka. Już chciał podążyć za nią, gdy ktoś mu w tym przeszkodził.
Na początku myślał, że może to mama wróciła i nie zauważyli jej wcześniej. Ale kotka miała dwoje oczu, a jej futerko nie było osiwiałe.
- Zwęglone Futro? - zapytała z iskierką nadziei w głosie.
Zaciekawiony wbił w nią wzrok. Nie za bardzo rozumiał. Szukała takiego kota? Chyba nie miał jak jej pomóc, bo znał tylko mamę, wujka i rodzeństwo. Czasem przychodziły też inne koty, ale się nie przedstawiały. A może wśród nich był ten Zwęglone Futro?
- Jaki Zwęglone Futro? - miauknął brązowooki z promiennym uśmiechem.
Postanowił jej pomóc. Widział, że była dobra. Złe koty nie żyły w końcu wśród nich! Wujek mówił przecież, że klan był jak rodzina.
- To był mój mentor - miauknęła czarna, nachylając się do niego i liżąc go po łebku bezceremonialnie. - Jesteś do niego bardzo podobny, wiesz? Niedawno przychodziłam do kociarni. A ty nie byłeś zdolny nawet mówić. Pewnie mnie nie pamiętasz, ale to nieważne. - Przerwała na chwilę i oddaliła od niego swój pysk.
To oni się znali? Zrobiło mu się głupio, że nie pamiętał kotki. Ale zapach... zapach dopiero teraz wydał mu się znajomy. Możliwe, że tak było. Czy była jego trzecią mamą? A może ciocią? Chciał już ją o to wypytać, kiedy ta zadała pytanie.
- Jak podoba ci się w Klanie Burzy, Węgielku? - zapytała.
- Mama nas nie kocha - miauknął ze smutkiem w głosie. - Ostatnio odepchnęła Czajkę i szybko uciekła. Wujek powiedział, że to niechcący, wierzę mu. Tylko... czemu tak ucieka? Czajka z Różyczką chciały ją zatrzymać na nieco dłużej, zbudowały piękną biedronkę. A ona... nadal - westchnął, czując zbierające się łzy. - Cz-czy mama znik-knie, gdy już nie b-będziemy potrzebować jej m-mleka? Odejdzie tam d-dokąd chodzi? Bo... b-bo coraz dłużej jej nie ma... i... i wujek jest mamą. Ale... ale... my... my chcemy, by mama była z nami i... i... i... wszyscy są smutni... Ja nie chcę być... Pocieszam ich, tulę, tak by... by być. - Poczuł jak coś spływa mu po pyszczku. O nie! Czemu to tak nagle się stało? Przecież ta pani zaraz się poczuje niekomfortowo! Widział jak wujek czasem nie wie co w takiej sytuacji zrobić. - Kapie mi... Ja nie chcę kapać... - Pociągnął noskiem. Przyjrzał się jej łapie i instynktownie do niej przyległ, czując jak bliskość tego czarnego futerka go uspokaja. - Nie chcę kapać... - powtórzył.
<Kamień?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz