Medyczka ponownie zmierzała do Klanu Burzy. Nie chciała tam iść. Mimo tego, że nikt jej tam nie wyzywał, nie atakował, to wciąż była zniesmaczona i przejęta wszystkimi krzywymi spojrzeniami na nią, w końcu dla nich była obcym kotem. Jeżowa Ścieżka i Wiśniowa Iskra byli miłymi osobnikami, ale czuła napięcie. Nie była jednym z nich. Bardzo chciała przestać chodzić na te treningi. Być może wyglądała na szczęśliwą i zadowoloną, nauczyła się udawać. Przytłoczenie towarzyszyło jej przy każdej czynności.
Do jej uszu dobiegł dźwięk kroków. Odwróciła głowę. To była Skowronek i... Bez.
- Ooo, Bzie? - zapytała z lekkim zająknięciem i sztucznym uśmiechem na pysku. - O, i Skowronku... czy wszystko w porządku?
- Yyy... chciałam iść polować z Bzem, ale wygląda na to, że źle się czuje. Mogłabyś zobaczyć, co mu dolega?
Skowronek. Fretka. Dzieci jej zmarłego przyjaciela, Raroga. Zostały osierocone. Nie mają ani mamy, ani taty. To było niesprawiedliwe i okrutne. Skowronek mogła tutaj nie przychodzić, nie przypominać. Nikt mógł za nią nie iść. Jeszcze Bez, przypominający o Niezapominajce. Wszystko łączyło się w jedną całość - zniszczenie przez dwunożnych. Jak mogła być wcześniej pieszczoszkiem i żyć z nimi?
- Tak, zaraz go zbadam. Dziękuje, że go przyprowadziłaś. - odpowiedziała.
Córka Raroga skinęła głową i wyminęła Plusk, wybiegając z tymczasowego obozowiska. Wówczas Bez, miał minę jakby miał się zaraz popłakać. Jakby królik ugryzł go w brzuch. Jakby miał się złamać na pół. Ruda zawirowała ogonem w powietrzu, pokazała kierunek do medycznego legowiska wojownikowi.
***
Van wierzgał się jak robak na nagrzanej powierzchni w medycznym legowisku. Uciskał się łapami w brzuch. Nic nie mówił, bo nie mógł. Mimo tego, że odczucia rudej co do niego były mieszane - smutek mieszał się ze złością, z tyłu przebiegało też to miłe uczucie, lecz było bardzo przytłumione i rozmyte - był współczłonkiem Owocowego Lasu, znajomym... musiała mu pomóc. Jednak pomóc kotu głuchemu było sporym wyzwaniem.
- To chyba zatrucie pokarmowe... musiał zjeść coś szkodliwego, jeszcze jest taki zgięty, uciska brzuch... podam mu wrotycz.
Kotka przeskoczyła do kąta, w którym trzymała medykamenty. Teraz wystarczyło jej znaleźć roślinę o małych, okrągłych żółtych kwiatach. Nie zajęło jej to zbyt wiele czasu, leżała między kilkoma patykami. Potrzebna rzecz szybko znalazła się w jej pyszczku. Chciała jak najszybciej podać ją niebieskiemu.
Wrotycz poturlany został pod nos pacjenta, a Plusk postukała w niego łapą, powąchała go tak, aby zrozumiał, co ma z nim zrobić.
Udało się.
Zjadł. Z kwaśną miną, ale zrobił to. Sukces.
Mogła go teraz odprowadzić do legowiska wojowników, zaraz powinien dojść do siebie.
Tak samo, jak pacnęła łapą wrotycz, tak samo pacnęła kocura. Wstał, wciąż się jednak nieco chwiejąc. Wyszedł za medyczką z legowiska, szedł już pewniej, niż wcześniej. Zrobił kilka niepewnych kroków po suchej trawie. Oba koty dotarły do miejsca sypiania wojowników.
- W-wojownicy? Bez wraca do waszego legowiska, ale niech nie przepracowuje się, prawdopodobnie ma zatrucie pokarmowe. Niech dojdzie do siebie.
Kilka kotów, w rozmaitych barwach skinęło głowami.
Teraz mogła spokojnie zmierzać do Klanu Burzy.
***
Bardzo dobrze ci dzisiaj poszło. - powiedziała ciepłym tonem Wiśniowa Iskra. - Świetnie rozpoznajesz rośliny i wiesz, do czego służą. Myślę, że niedługo będziesz mogła być medykiem w Owocowym Lesie. To tyle na dzisiaj, możesz wracać do domu.
Jej futro było naświetlone przez zachodzące słońce, oczy w złocistym kolorze dodawały jej uroku. Wyglądała cudownie.
- D-dziękuje. To bardzo miłe. Nie mogę się doczekać. - powiedziała z uśmiechem ruda.
Szylkretowa radośnie pomachała ogonem i odeszła w kierunku medycznego legowiska swojego klanu.
Plusk wypełniło teraz szczęście. Tak jak rano nie chciała tutaj przychodzić, tak teraz była radosna i dumna z siebie, chciała powtórzyć spotkanie. Niesamowicie polubiła szukanie i nazywanie różnych ziół z medyczką, sprawiało jej to ogromną frajdę. Z obozowiska wyszła z szerokim uśmiechem. Dzisiaj kotka skończyła trening zdecydowanie szybciej, więc mogła sobie pozwolić na nieco późniejszy powrót do Owocowego Lasu. Zatrzymywała się przy każdym kwiatku, tarzała się w trawie, czy nawet odpoczywała w blasku słońca. Słuchała ciekawych melodii nuconych przez ptaki, obserwowała motyle przelatujące nad głową.
***
Wszystkie te przyjemne czynności trwały, aż wszystko przykrył mrok, któremu towarzyszyła mgła. Wtedy nie było już tak kolorowo. Ptaki nagle ucichły, motyle przestały trzepotać skrzydłami, kwiatów nie było na horyzoncie. Do uszu wlatywał stłumiony świst wiatru, wyjątkowo silnego jak na lato. Wkrótce, w dźwięku wichru zaczęło przeplatać się warczenie zwierzęcia. Sierść na grzbiecie kotki zjeżyła się, a ona poczuła przerażenie. Przez mgłę nie wiedziała, gdzie dokładnie jest. Gdzie uciekać, gdzie się chować.
- K-k-kto tu... j-jest?... - zapytała.
Czuła grozę. Uczucie szpon przy gardle. Wilka stojącego nad nią. Ostrzące się na nią kły. Potwory tuż za nią. Dwunożnych. Lisy. Kolendra niedawno zginęła, była mamą Kuklika. Lisy ją zamordowały. Czy dla Plusk spisany był ten sam los? Miała za chwilę zginąć w paszczach rudych lisów? Leżeć bezradnie w morzu krwi? Umrzeć, zniknąć, pozostawić Owocowy Las?
Usiadła w trawiastym pustkowiu i zaczęła płakać. Ogarnęły ją czarne myśli i panika. Miała ochotę obudzić się i powiedzieć sobie, że był to tylko zły sen.
Pogrążona w morzu rozpaczy wystawiła pazury, przyjrzała się im. Mogłaby nimi walczyć, gdyby poszła w ścieżkę wojowników. Ale wybrała bycie medykiem, codzienne zajmowanie się ziółkami. Na ten moment żałowała tego. Zarówno ucieczka jak i walka była teraz ryzykowna. Lisy mogły czaić się wszędzie, a walczyć nie umiała.
Uniosła głowę w górę, wciągnęła nosem zapach. Nie wyczuła nic podejrzanego. Może niepotrzebnie panikowała?
Mimo tego, wcześniejszy warkot dalej wzbudzał niepokój. Co mogło tak warczeć? To nie mógł być pies. Znała zapach psów. Cała ta sytuacja pozbawiona była sensu.
Czując się już nieco pewniej, wstała, rozprostowała łapy i zaczęła się rozglądać. Starała się chodzić jak najciszej. Cichutko, jak mysz.
***
Gdy przeszła już pewien odcinek, obserwowała coś w mgle, wykonujące niepokojące ruchy. Szarpało coś, gryzło. Złotooka chowała się za wyższymi kłębkami trawy.
- Co mam z tym zrobić?! - wydał się wrzask.
Plusk zamarła. Położyła uszy, schowała ogon pod brzuch. Położyła się na wysuszoną trawę, a ona chrupnęła.
Została zauważona.
Uciekać, czy chować się dalej?
Co robić, co robić?
To coś szło w jej stronę.
Słyszała tupot.
Napięcie rosło.
Jej oczom ukazał się kot. Całkiem wysoki, pręgowany. Nie był straszny.
- A ja tak panikowałam! Dziękuję, losie, że to tylko kot! Tak bardzo dziękuje! Tak bardzo się cieszę, że to nie lis! - krzyczała, niemal opadając z ulgą pod łapy nieznajomego.
- O czym ty mówisz...? - syknął, odsuwając się.
- Bardzo się cieszę, że nie jesteś lisem, który tylko czekał, by mnie zabić! - zawołała z uradowaniem.
- Jakim lisem? Nie mam pojęcia, o czym mówisz, ale odczep się ode mnie. - warknął, odwracając się.
- Poczekaj, poczekaj... co ci się stało w łapę? Jesteś ranny? - ujrzawszy łapę kocura, mieszkanka Owocowego Lasu się zaniepokoiła.
Kot miał zakrwawioną łapę. Świeżą, nową ranę. Krew wciąż spływała po niej.
- Nie jestem ranny. Odejdź! - krzyknął, napinając się.
- Nie chce ci zrobić krzywdy. Jestem medykiem, czyli mogę tobie pomóc. Mogę obejrzeć-
- Nie gadaj tyle! Bądź cicho! Poradzę sobie sam! - kocur uniósł się krzykiem, jego futro zjeżyło się.
Ruda odsunęła się. Kocur zaczął sapać, jakby miał się jej rzucić do gardła. Wpadł w szał.
- J-jesteś z Klanu Burzy? - zapytała, nieco bojąc się jego reakcji.
- Tak, jestem... - usiadł, zawinął ogonem krwawiącą kończynę - A teraz zjeżdżaj stąd, bo takich jak ty nie darzę sympatią!
Zielonooki kocur nie wyglądał na przyjaznego. Nieustannie krzyczał i syczał. Czy powinna była teraz iść, jak powiedział, czy zostać i opatrzyć mu ranę?
Nie była w stanie go tak zostawić, lecz jednocześnie bała się podejść bliżej.
- Nie możesz udać się do Jeżowej Ścieżki lub Wiśniowej Iskry? Oni napewno ci pomogą.
- Jeżowej czego?! - wykrzyknął, miażdżąc zdrową łapą wystającą obok trawę.
- Nie znasz... medyka swojego klanu?
- Masz mnie, nie jestem z tego klanu, czy czegoś tam. Nie wiem, o co chodzi z tą Jeżową. Jestem włóczęgą!
- O-ojej. - zająknęła się, cofnęła na bezpieczną odległość od kocura. - Nie wiem, czy dobrze orientuje się w terenie, ale zgaduję że jesteśmy na wybrzeżach terenu Klanu Burzy. Jeżeli znajdą cię tutaj, mogą chcieć cię zabić. Są niebezpieczni. Wyglądasz na bardzo... wychudzonego, do tego jesteś ranny i niesprawny do walki. Pójdź ze mną, a będziesz bezpieczny. Proszę...
- Bredzisz. Skąd mam wiedzieć, że nie współpracujesz z nimi i nie zaciągasz mnie w pułapkę.
- Zapewniam cię. Nie zrobiłabym tego. Chcę tylko opatrzeć ci ranę. - rzekła, wpatrując się w łapy pręgowanego.
- Pójdę, ale pod warunkiem że później dla mnie zapolujesz. Będę jadł, ile będę chciał. - odpowiedział z pogardą, przewracając oczami.
- Ja nie poluję. Mamy w Owocowym Lesie stos na zwierzynę, napewno znajdzie się coś dla ciebie.
- Mam nadzieję... - syknął przez zęby.
Ruda uśmiechnęła się. W końcu mogła komuś pomóc. Może rola medyka nie była wcale taka zła?
- Musimy przejść przez rzekę. Dasz radę?
- Mam pływać?! - wzdrygnął się, podnosząc łapę.
- Nie. Będziemy przeskakiwać po kamieniach. Też nie lubię wody.
Kocur pomachał głową, przedrzeźniając medyczkę. Koty pobłądziły chwilę we mgle. Kotka szybko jednak wyczuła drogę do Owocowego Lasu.
***
Stali u progu wejścia do tymczasowego obozowiska Owocowego Lasu. Bury kocur rzucał medyczce, która zasłaniała go własnym ciałem podejrzliwe spojrzenia.
- Błysk! - zawołała Plusk, mając nadzieje że liderka wysunie się z legowiska.
Tak też się stało. Bura sylwetka wypełzła z posłania i zaczęła biec w kierunku złotookiej.
- Plusk, dobrze że wróciłaś. Ale dlaczego tak późno? Ten trening trwał aż tyle? - zapytała.
- N-nie do końca. Później się zgubiłam i znalazłam-
- Kim jest kot z tyłu? - przerwała jej - Nie pachnie znajomo.
- To włóczęga.
- Przyprowadziłaś samotnika?! To niebezpieczne! - warknęła Błysk, jej sierść uległa zjeżeniu.
Ruda nie wiedziała, co ma odpowiedzieć. Jednocześnie była z siebie zadowolona - pokonała długą drogę, za zadanie postawiła sobie uratowanie kocura, a jednocześnie miała wyrzuty sumienia, mogła sprowadzić niebezpieczeństwo. Mętlik, zakłopotanie, gryzienie się z własnymi myślami i czynami.
- P-przepraszam... ja nie chciałam go zostawić... koty z Klanu Burzy mogły by go zabić...
- W porządku. - powiedziała, już nieco spokojniejszym tonem. - Każda para łap się przyda. Opatrz jego ranę, a potem przyprowadź go do mnie.
- Dobrze. miauknęła z ulgą. - Chodź, zobaczę, co dokładnie stało ci się w łapę. Moje legowisko jest tutaj.
Kotka wskazała ogonem posłanie zrobione z licznych gałęzi i liści. Obrośnięte było nieco mchem, wokół niego wystawały kłosy świeżej trawy. Nie wyglądało zbyt estetycznie, zdecydowanie wolała swoje legowisko z prawdziwego Owocowego Lasu. Zniszczonego przez dwunożnych.
Bury kocur stanął przed posłaniem, uniósł głowę. Plusk zdążyła wejść do środka przed nim.
- Pokaż mi tę łapę. Mam nadzieje że rana nie jest zakażona.
- Idę, już idę... niecierpliwa jesteś. - jęknął, kuśtykając na trzech łapach. - Co będziesz mi robić? Odgryziesz mi ją? A tak... zapomniałem... boisz się mnie. Uciekniesz?
Plusk przecząco pomachała głową. Irytowało ją zachowanie kocura. Mogłaby odpowiedzieć mu czymś równie głupim, może w końcu byłby cicho, ale nie miała tyle odwagi. Wcześniej, kiedy się przed nim chowała o mało nie dostała zawału serca. Wciąż czuła przed nim strach.
- M-muszę zawiązać ją pajęczyną. Wysuniesz ją w moim kierunku? - zapytała, nieco wahając się samodzielnie podnieść kończynę. - Jak masz na imię?
- Różyczka. - powiedział poważnym tonem, zamiatając ogonem po ziemi.
- Napraw-
- Chyba oszalałaś! Żartowałem. Mam na imię Wiatr. Twoje imię mnie nie interesuje, nawet się nie przedstawiaj. - przerwał jej.
- W porządku, Wietrze... a teraz nie ruszaj się.
Kotka zaczęła przykładać białą sieć do burej łapy. Nie był to w żadnym stopniu przyjemny widok. Bordowa ciecz skołtuniła sierść, oblała białe szpony. Buremu wbił się kawałek gałęzi w poduszkę. Powoli wyjęła go, pośpiesznie przyłożyła pajęczynę, by zatrzymać krwawienie po wyjęciu. Kocur wierzgał się i syczał. Wkrótce udało się zabezpieczyć uraz.
- Czy już jest lepiej? - miauknęła.
- Można tak powiedzieć. Czy mogę już stąd wyjść? Z tego całego Owocowego Lasu? - fuknął z poirytowaniem.
- Jeszcze nie. Musisz udać się do Błysk. Pokażę ci, gdzie jest.
Koty wyskoczyły z legowiska, podreptały w kierunku legowiska liderki. Bura podniosła głowę z spoczynku ujrzawszy medyczkę, a następnie żwawo podniosła całe ciało.
Błysk otworzyła pysk, zaczęła rozmawiać z kocurem. Nie słuchała tego, co dokładnie mówiła. Była zmęczona tym dniem. Trening, przyprowadzenie samotnika... sen sam nasuwał się jej na oczy. Ze zwieszoną głową ponownie zmierzała do swojego legowiska. Kilka kroków po krótkiej, zielonej trawie wystarczyło by się tam znaleźć. Weszła, zakręciła się dwa razy wokół własnej osi i zamknęła oczy.
***
Osobliwe szmery niedaleko legowiska wybiły ją z stanu spoczynku. Sennie zamrugała oczami, ziewnęła przeciągle. Wstała, była dwoma łapami poza legowiskiem. Ze zmrużonymi ślipiami wypatrywała źródła dźwięków. Oślepiał ją blask księżyca. Był środek nocy.
Niespodziewanie wydał się trzask złamania gałązki.
Wyskoczyła, zaczęła węszyć.
Za jej legowiskiem znajdowała się jakaś sylwetka. Widać było jej cień. Jej ogon latał na różne strony. Czyżby włóczęga coś kombinował?
Ruda zaczaiła się. Szła powoli, bezszelestnie. Ostrożnie stawiała łapy.
Ku jej zdziwieniu, nie był to nikt inny jak Bez. Trzymał w pysku drobny patyk. Zobaczywszy ją od razu wypuścił go. Jednym susem zjawił się u jej boku, obwąchał ją.
Na pysku medyczki pojawił się lekki uśmiech. Nos kocura ją łaskotał. Prędzej czy później miała zamiar go przeprosić za atak, za złość wyładowaną na nim. Wykonała więc skok do tyłu, kręcąc ogonem w powietrzu. Czekała na jego ruch.
Wyglądał na trochę zdezorientowanego, mimo tego przeskoczył w jej kierunku z szybkością.
Może znowu miało być tak, jak dawniej? Miło, wesoło?
***
Plusk była przemęczona. Większość nocy spędziła na zabawie, a nie spaniu, a teraz nad jej głową stały trzy koty. Bez, Mrówka i Krecik. Nie wiedziała, czemu van tu przyszedł. Bawić się dalej? Czuł się dobrze, nie potrzebował więcej ziół.
Za to kotki potrzebowały pomocy.
Ruda wstała, ziewnęła i podeszła do stosu z przeróżnymi ziołami.
Niebieski śledził jej kroki, zrobił to samo.
Czego mógł chcieć?
< Bez? >
Wyleczeni: Bez, Mrówka, Krecik
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz