Kotka poczuła, jak coś w niej pęka, gdy tylko usłyszała imię nadane kocięciu przez Wilczą. Popatrzyła się na te znajome, brązowe oczy. Znajome czarne futro. Znajomy delikatny wyraz pyska - tak mały i niewinny.
I po prostu nie mogła.
Ten malec był tak podobny do jej mentora. Nierudy. Wyglądał jak jedyny nieskażony kociak wśród swojego rodzeństwa, które poczęło się z plugawego czynu.
Miała ochotę rozpłakać się na miejscu, wtulić w futerko tej małej istotki i zapomnieć o swoim żałosnym życiu, przepełnionym bólem i nicością pozostałą po stracie najbliższych.
Nie mogła uwierzyć w to, jak te brązowe oczka były podobne do jej mentora. Wręcz nie potrafiła czuć, że to tylko zwykły, najzwyklejszy, idiotyczny kociak, który nie powinien nigdy istnieć.
Widziała w nim Zwęglone Futro.
Tak bardzo pragnęła, by liczne opowieści o Klanie Gwiazdy, który pozwalał niektórym kotom wrócić do świata żywych, były prawdziwe.
By jej mentor otrzymał drugie życie.
By ten malec okazał się tym samym kotem, którego kochała ponad życie. Który był dla niej jak przybrany ojciec - ojciec, którego nie kochała tak bardzo, jak powinna.
Zażenowana własnym smutkiem, szybko odwróciła się i odeszła z kociarni, mając nadzieję, że ani kocięta, ani siwa nie zauważyły jej łez. Gwałtownym krokiem przemierzała obóz, byle jak najdalej od żłobka, gdy poczuła za sobą obecność Wilczej.
Proszę, nie.
Kotka nie mogła wytrzymać presji. Czuła, że zaraz rozryczy się na dobre.
Kto widział żałosną zastępczynię, która ryczy, bo zobaczyła pieprzonego kociaka?
— Ka-kamień... j-ja... ja p-przepraszam... Głos Wilczej sprawił, że czarna zesztywniała. Nie chciała się odwracać. Nie chciała, by Wilcza Zamieć zobaczyła jej drugą stronę. Kruchą. Pragnącą wierzyć w lepsze życie. Naiwną, marną istotkę, która chciała tylko płakać nad tym, co straciła z własnej winy.
Kamienna Agonia machnęła ogonem.
- Nic mi nie jest. - Powiedziała, szybko mrugając powiekami i starając się uspokoić swój głos, który jednak wciąż się łamał.
- T-to w-wsz-wszysko... M-moja w-wina... P-przepraszam - Wilcza zacisnęła powieki, jakby spodziewała się nienawiści ze strony czarnej.
Kamienna Agonia odeszła bez słowa.
Musiała dać jej czas. Sobie również.
Musiała poczekać, aż widok Węgielka przestanie tak boleć.
Aż jej oczy przestaną łzawić.
* * *
Córka Króliczego Susu spojrzała się na żłobek. Przeklęty żłobek.
Chciała tam pójść. Odwiedzić Wilczą Zamieć. Ale cholernie bała się, że znowu rozryczy się jak żałosny kociak.
Wzięła długi wdech. Próbowała się uspokoić. Zamiauczała cicho parę razy, by skontrolować drżenie głosu.
Kocięta prawdopodobnie byłyby już na tyle duże, by mówić.
Co miała tam robić?
Jak miała wytłumaczyć jej wcześniejsze zachowanie?
Zobaczyła Zajęczą Gwiazdę wychodzącego ze żłobka i idącego do swojego partnera. Jej brata.
Czarna nerwowo biła ogonem. Chciała tylko mieć święty spokój.
Zajęcza Gwiazda dużo czasu spędzał teraz w żłobku, by opiekować się Wilczą i kociętami.
W końcu zielonooka zastępczyni wstała, próbując wziąć się w garść. Wzięła ze sterty królika i ruszyła ku żłobku.
Gdy weszła do kociarni, uderzył w nią gorąc, smród stresu, gęste powietrze, zapach matczynego mleka i mnóstwo kulek bawiących się po kątach. A wśród nich - Wilcza Zamieć.
Czarna powoli weszła do środka. Paniczne spojrzenie Wilczej Zamieci wręcz od razu przeszyło ją na wylot.
Nie chciała wiedzieć, co teraz działo się w jej głowie.
- przyniosłam ci królika - burknęła czarna, starając się ukryć zażenowanie i nie nawiązywać do tej niekomfortowej sytuacji. W końcu jednak poczuła, że nie da rady udawać, że jej gwałtownego zachowania nie było.
Po paru uderzeniach serca ciszy westchnęła.
- Twoje kocięta są już... Większe. - Miauknęła. - I niedługo będą bardziej świadome. Nie chcę sobie tego nawet wyobrażać.
Po kolejnej dłuższej chwili ciszy, zaczęła werbować wzrokiem kociarnię, zatrzymując wzrok na Węgielku.
Nie mogła go nienawidzić.
Był taki niewinny. Nic nie zrobił. Był jak jej mentor. Potrzebował wsparcia. Wsparcia i dumy. Coś, czego nie otrzymał prawdziwy Węgiel, a na to zasługiwał.
Była wręcz przekonana, że Klan Gwiazdy zesłał jej go, by naprawiła swoje wcześniejsze winy. By tym razem była dla Węgielka taka, jaka powinna być dla swojego mentora.
- najwidoczniej przekonałam się na własnej skórze, że te morały z dzieciństwa nie były kłamstwem. - wypaliła. - wcześniej przypomniał mi się mój mentor. To tyle.
- N-nie j-jesteś... Z-zła? - wyszeptała Wilcza, jakby ledwo zbierała się na te słowa.
- jeśli mam być na kogoś zła, to co najmniej na siebie, że byle kociak mógł doprowadzić mnie do takiego stanu - warknęła. Gdy znowu popatrzyła na czarnulka, jej spojrzenie złagodniało. - ale jest taki, jak mój mentor. Cieszę się, że nazwałaś go jego imieniem. Zasłużył.
- N-naprawdę? - kruche spojrzenie Wilczej Zamieci objęło jej całe ciało. - t-tak... s-się cieszę...
Gdy jej spojrzenie pełne ulgi przecięło Kamień na wylot, kotka miała ochotę westchnąć z równie wielką ulgą.
Nie chciała, żeby Wilcza Zamieć pomyślała, że czarna się rozpłakała z powodu głupiego imienia dla kocięcia.
Zastępczyni podeszła do małej kuleczki śpiącej obok swojego rodzeństwa. Byli już trochę więksi. Wciąż niezdatni do myślenia i mówienia, jednak więksi. Wciąż dorastali.
Chciała już zobaczyć, jak mały Węgielek kształtuje swój charakter. Chciała zobaczyć, jak tworzy się mała kopia jej mentora. Ukochanego mentora.
Nachylając się tak nad malutkim ciałkiem, którego boki unosiły się spokojnie w rytm oddechu, zniżyła pysk i szorstkim językiem polizała malucha. Jego ogon na chwilę drgnął, a po chwili znów znieruchomiał, pogrążony w śnie.
Rzadko okazywała komuś czułość w ten sposób. To było dla niej dziwne uczucie.
- gdyby tylko ktoś spróbował go skrzywdzić. - syknęła czarna. - nie dałabym mu chwili wytchnienia. Nie pozwolę, by coś mu się stało! Nie może skończyć jak Zwęglone Futro.
Mówiła bardziej do siebie, niż do osiwiałej, jednookiej towarzyszki. I mówiła całkowicie szczerze.
<Wilcza?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz