Jasne promyczki słońca dosięgnęły legowisko wojowników. Ostatnimi czasy dołączył tutaj jej były uczeń, Końskie Kopytko. Rudy wojownik jeszcze niedawno czuwał przy obozie, co było częścią dobrze znanej ceremonii wojownika.
- obiecałam ci coś. - miauknęła zastępczyni, gdy oboje wyszli z legowiska wojowników. Spojrzała mu się w oczy. - masz szczęście, że poprowadzisz patrol akurat po swoim mianowaniu.
Końskie Kopytko nieznacznie kiwnął łbem.
- kogo zabierasz na patrol?
- zobaczę. - odpowiedziała i przeleciała wzrokiem przez obóz.
Przez większość rudzielów.
Ranek był dość ciepły, a niebo gościło tylko parę chmur. Pogoda była wręcz idealna.
- poranny patrol poprowadzi Końskie Kopytko - miauknęła, gdy większość klanu zbudziła się ze snu, a w legowiskach pozostały tylko koty, które nie miały obowiązku chodzenia na patrole. - pójdzie z nim Jelenie Kopytko, Szybka Łania, Rumiankowa Łapa i Kozi Skok.
Wstrzymała oddech, zanim znowu się odezwała.
- a wieczorny patrol poprowadzi Marchewkowy Grzbiet. Pójdą z nią Bycza Szarża, Orlikowy Płatek i Ostrzeniowy Połysk.
Już usłyszała prychnięcie Marchewkowego Grzbietu. Czarna z trudem powstrzymała uśmiech.
Tak to jest, gdy robisz sobie wrogów bez przyczyny.
Kotka odprowadziła wzrokiem wychodzący z obozu patrol poranny z Końskim Kopytkiem na czele.
Gdy reszta się rozeszła, Marchewka syknęła w jej stronę, kładąc uszy.
- śmieszna jesteś. Zabierasz mnie na patrol z... nimi? - parsknęła.
Zastępczyni miała ochotę mocno ją skrzywdzić, zamiast tego tylko splunęła.
- kleszcz ci z głowy nie spadnie, jeśli raz pójdziesz na patrol bez Jałowego Pyłu. - warknęła. - taka właśnie jesteś. Jak kociak. Tupniesz nóżką, gdy coś ci nie pasuje.
- coś ty powiedziała? - prychnęła ruda bicolorka, wysuwając i wsuwając pazury z nerwów.
- głucha jesteś? - warknęła czarna, bijąc ogonem. - nie mam zamiaru tracić na ciebie czasu. Nie jesteś warta nawet jednego mojego słowa.
Zastępczyni ominęła Marchewkę, specjalnie odtrącając ją na bok. Ostatnie, czego w tej chwili chciała, to żeby jakaś ruda niedowartościowana wronia strawa zatruwała jej dupę.
Jedyne, co jej przyszło do głowy na odreagowanie nerwów, to kociarnia. I Węgielek. Przychodziła tam głównie dla niego i dla Wilczej Zamieci. Tak właściwie, to gdyby nie on, pewnie miałaby gdzieś całą pozostałą trójkę. I tak właściwie ma ją gdzieś, ale dla Węgielka byłaby w stanie to zmienić, tylko gdyby jej to powiedział.
Była niewyspana i każdy krok przyprawiał ją o zawroty głowy, ale zmusiła się do poczłapania w kierunku żłobka. W środku było tłoczno od nadmiaru kociąt. Wilcza Zamieć spała oparta o bok Zajęczej Gwiazdy, który podniósł wzrok, gdy jego zastępczyni weszła do środka.
- gdzie jest Węgielek? - spytała, rozglądając się po ciemnym legowisku i ostatecznie zatrzymując wzrok znowu na liderze.
- śpi - mruknął pogodnym głosem Zając.
Czarna parsknęła pod nosem. Widać, że siedzenie tutaj dobrze mu robi. Widocznie są i tacy, którzy kocięta kochają aż za bardzo.
- ale jest mnóstwo innych - stwierdził, uśmiechając się, gdy jedno z malców wdrapało się na jego grzbiet.
Zastępczyni nie ukrywała, że niezbyt miała ochotę na spędzanie czasu z resztą malców. Skrzywiła się, gdy małe cielsko jednego z kociąt napatoczyło się jej pod łapy, wąchając kuleczkę mchu niedaleko dalej.
- jak... to ma na imię?... - burknęła czarna, odsuwając się od dzieciaka.
Węgielek przynajmniej był ciekawy. A reszta? Same nijakie szkraby. Byleby coś z nich wyrosło! Czarna nie zamierzała zmieniać zdania, które dzieliła z Wilczą Zamiecią; te kocięta nie powinny istnieć. Były tylko szkaradną blizną po tym ohydnym zdarzeniu.
- Róża - miauknął ,,karmicielka" Klanu Burzy, wpatrując się w kocię błyszczącymi oczami. - i jaka piękna!
Co on takiego w nich widział? Zwykłe bachory.
<Różo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz