Bluszcz wracał do legowiska medyków z lekka zawstydzony. W bardzo głupi sposób skręcił sobie przednią łapę i teraz utykał, dając przy okazji zły przykład reszcie klanowiczów, gdyż jako ktoś, kto powinien zadbać o zdrowie innych, nie potrafił przypilnować go u siebie.
Nawet nie zaszedł daleko, kręcił się na krańcach obozowiska, zbierając rosnące tam zioła i rośliny, aż w pewnym momencie nie dostrzegł dziury i wpadł w nią, powodując sobie uszczerbek na zdrowiu. Nie było to szczególnie groźne, ale wolał nie ryzykować i od razu zawrócił do domu.
Mentor zapewnił mu odpowiednią opiekę i choć wiedział, że spędzi teraz parę dni uziemiony, czuł ulgę. Może wykorzysta ten czas produktywnie i poćwiczy trochę rozpoznawanie roślin? Ledwo uniósł wzrok na stosik medykamentów, a Bursztynowy Pył odciągnął od nich jego uwagę.
- Jak wyzdrowiejesz, chciałbyś nauczyć się łapać motylki? - zapytał niespodziewanie.
Van przyzwyczaił się do nieprzewidywalności kremowego, więc wpierw lekko kiwnął głową, uruchamiając intensywne myślenie. To była jakaś metafora, czy naprawdę chciał iść połapać skrzydlate stworzonka?
- Oh… Pewnie – odparł, nie wiedząc, jak ta umiejętność miałaby się mu niby w życiu przydać. Nie pogardzi jednak pomocą od mentora. – Tylko… po co? – odważył się zadać pytanie i drążyć w ich rozmowę. Nie chciał mimo wszystko skrzywdzić tych istotek.
- Motylki są ładne, sam zobaczysz zresztą – mruknął pogodnie. – Mają śliczne skrzydełka i są niegroźne. Tak cicho sobie latają. Fru, fru, fru. – Uśmiechnął się szerzej. – Jaki był najładniejszy motylek, jakiego widziałeś?
- Każdy jest tak samo ładny – odpowiedział bez zastanowienia. – Niezależnie od koloru. To... to tak samo, jak z kotami. Wszyscy jesteśmy piękni, chociaż jesteśmy różni.
Nawet nie zaszedł daleko, kręcił się na krańcach obozowiska, zbierając rosnące tam zioła i rośliny, aż w pewnym momencie nie dostrzegł dziury i wpadł w nią, powodując sobie uszczerbek na zdrowiu. Nie było to szczególnie groźne, ale wolał nie ryzykować i od razu zawrócił do domu.
Mentor zapewnił mu odpowiednią opiekę i choć wiedział, że spędzi teraz parę dni uziemiony, czuł ulgę. Może wykorzysta ten czas produktywnie i poćwiczy trochę rozpoznawanie roślin? Ledwo uniósł wzrok na stosik medykamentów, a Bursztynowy Pył odciągnął od nich jego uwagę.
- Jak wyzdrowiejesz, chciałbyś nauczyć się łapać motylki? - zapytał niespodziewanie.
Van przyzwyczaił się do nieprzewidywalności kremowego, więc wpierw lekko kiwnął głową, uruchamiając intensywne myślenie. To była jakaś metafora, czy naprawdę chciał iść połapać skrzydlate stworzonka?
- Oh… Pewnie – odparł, nie wiedząc, jak ta umiejętność miałaby się mu niby w życiu przydać. Nie pogardzi jednak pomocą od mentora. – Tylko… po co? – odważył się zadać pytanie i drążyć w ich rozmowę. Nie chciał mimo wszystko skrzywdzić tych istotek.
- Motylki są ładne, sam zobaczysz zresztą – mruknął pogodnie. – Mają śliczne skrzydełka i są niegroźne. Tak cicho sobie latają. Fru, fru, fru. – Uśmiechnął się szerzej. – Jaki był najładniejszy motylek, jakiego widziałeś?
- Każdy jest tak samo ładny – odpowiedział bez zastanowienia. – Niezależnie od koloru. To... to tak samo, jak z kotami. Wszyscy jesteśmy piękni, chociaż jesteśmy różni.
***
Był pełnoprawnym asystentem medyka.
Odkąd Firletkowy Płatek zamknęła się zrozpaczona w starszyźnie, w ich legowisku zaczęło być pusto. Kotka może i była cicha, ale brak jej obecności był naprawdę wyczuwalny. Kiedy przychodził ktoś chory, od razu dzielili pracę między siebie. Byli mimo wszystko zgrani, więc pomimo straty medyka dawali sobie radę. W tej porze roku i tak im się poszczęściło, bo niewielu nabawiło się chorób.
Akurat stał przy wejściu do obozowiska i zbierał rosnące tam kwiatki. Te, którymi udekorowali ołtarzyk dla Klanu Gwiazd, powoli zaczynały więdnąć i trzeba było je wymienić. Księżycowy kamień wydawał się ich ostatnim ratunkiem, więc musieli o niego dbać.
Schylił się po błękitną roślinkę, kiedy poczuł nieprzyjemny chłód na grzbiecie. Uniósł głowę i obrócił się, spostrzegając za sobą rude futro.
Miętowa Gwiazda wpatrywał się w niego intensywnie, a jego pysk był delikatnie uchylony, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie mógł.
- Coś się sta… - urwał, kiedy lider zniknął. Dosłownie rozpłynął się w powietrzu, chociaż przed chwilą stał tu, patrząc na niego z pewnym żalem i bólem.
Ponownie spojrzał na kwiatki, a gdy złapał jeden w pyszczek, znowu przesiąkło go niespotykane zimno.
Gwałtownie wyprostował się, widząc tego samego, wysokiego kocura przed sobą. Był to zaledwie ułamek sekundy, bo ten znowu ulotnił się, jakby od początku go tam nie było.
Bluszczowe Pnącze uznał, że mu się tylko wydawało. Miał już po prostu zwidy od nadmiaru problemów w klanie i chaosie jego życia. Spojrzał na to, co już uzbierał i natychmiastowo wrócił z tym do legowiska. W głowie mu wariowało od nadmiaru myśli.
Nabawił się pewnie jakiegoś choróbska i teraz będzie niepotrzebnie świrował.
***
- Hm… - chrząknął, chcąc zwrócić uwagę kremowego, który z zafascynowaniem wpatrywał się w niebo. Nie mieli już nic do roboty, a że było południe, to wyszli na zewnątrz, popatrzeć na kłębiące się ciemne, burzowe chmury, które nie zwiastowały niczego dobrego. Ciągłe deszcze, grzmoty i błyskawice z pewnością rozpraszały wielu w pełnieniu ich codziennych obowiązków. Ziemia wręcz przesiąkła od tych ciągłych opadów i koty dosłownie chodziły po błocie.
- Coś się stało, Bluszczyku? – zapytał Bursztyn, posyłając mu zatroskane spojrzenie. Chociaż kocur zawsze wydawał się pogodnym optymistom, liliowy mógł przysiąść, iż w jego oczach widzi tęsknotę i ból po ostatnich wydarzeniach.
- Nic złego, po prostu jest u nas za spokojnie. To znaczy, wiem, że ostatnio działo się dużo złego, ale… - pogubił się w tym, co chciał powiedzieć. – Cóż, to co stało się z Firletkowym Płatkiem jest straszne, ale… chyba obaj za nią tęsknimy, chociaż jest po prostu w innym legowisku, to czasami czuję się tak, jakby jej w ogóle nie było. Czy tobie też aż tak bardzo jej brakuje? W końcu była twoją mentorką… - urwał, biorąc przerwę na wyrównanie oddechu. Sam nie wiedział, co się ostatnio z nim dzieje.
Za dużo się działo i nawet on i jego mistrzowskie opanowanie sobie z tym nie dawało rady.
- Chciałbym teraz połapać motylki – palnął bez namysłu, nim Bursztynowy Pył zdążyłby mu odpowiedzieć na zadane pytanie.
Po prostu potrzebował przerwy od tego chaosu.
<Bursztynie?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz