Uśmiechnęła się, czując bliskość starszego kocura. Był taki duży, i mądry! A do tego pachniał tymi wszystkimi ziołami! Bo właśnie, zioła. Koteczka nigdzie nie czuła się tak bezpiecznie, jak w ich otoczeniu. Ich zapach był cudowny, orzeźwiający. Mogłaby wdychać go całymi dniami i była pewna, że i tak by jej się nie znudził. Spojrzała na burasa i stwierdziła, że gdyby nie był lepiej zbudowany od jej ukochanej matki, która sylwetkę miała bardzo kruchą, byliby identyczni. Zaskoczyło ją, że dopiero teraz zwróciła uwagę na podobieństwo Ciernistej Łodygi i Burzowego Serca. Nie mogła się tym nie zainteresować.
— Wujku Burzowe Serce, naprawdę jesteś naszym wujkiem? — zapytała nagle, a kocur spojrzał nań zdziwiony. Zaraz jednak roześmiał się i pokręcił przecząco głową. Mała nadal nie rozumiała, jaki był sens śmiania się. Po co ktokolwiek to robił? Przecież to bez sensu. Ona sama nigdy nie poczuła takiej potrzeby i była z tego zadowolona.
— Ja i twoja mama po prostu się przyjaźnimy — oznajmił — jeszcze w kociarni, mieszkaliśmy razem.
Koteczka pokiwała głową. A więc nie byli spokrewnieni. a mimo wszystko, byli tak podobni! Mieli niemal identyczne oczy, gdyby nie to, że spojrzenie jej mamy wydawało się czasem zamglone. Jakby wchodziła w jakieś miejsce, w które nikomu nie wolno wchodzić. Jakby podróżowała w czasie i doszukiwała się czegoś. Księżyc nigdy jej nie zapytała, czego wtedy szuka. Uważała, że Ciernista Łodyga sama jej powie, jeśli będzie chciała, a takie pytanie byłoby z jej strony bardzo niegrzeczne! Po prostu poczeka. Jak dobre, grzeczne dziecko.
Jej wzrok zawisł na maleńkich, czarnych nasionkach. Były takie inne. Dziwne.
— A to co, wujku Burzowe Serce? — wskazała głową na nasionka. Kocur otworzył szeroko oczy, jakbby zastanawiał się, co to tutaj robi, a jego mina spoważniała.
— To nie dla kociąt, kochanie — powiedział spokojnie — dowiesz się, jeśli zostaniesz medykiem — dodał, uśmiechając się ciepło.
— Czyli na pewno — oznajmiła, uśmiechając się szeroko. Burzowe Serce zachichotał. Zdecydowanie widział ją w tej roli.
— Wujku Burzowe Serce, naprawdę jesteś naszym wujkiem? — zapytała nagle, a kocur spojrzał nań zdziwiony. Zaraz jednak roześmiał się i pokręcił przecząco głową. Mała nadal nie rozumiała, jaki był sens śmiania się. Po co ktokolwiek to robił? Przecież to bez sensu. Ona sama nigdy nie poczuła takiej potrzeby i była z tego zadowolona.
— Ja i twoja mama po prostu się przyjaźnimy — oznajmił — jeszcze w kociarni, mieszkaliśmy razem.
Koteczka pokiwała głową. A więc nie byli spokrewnieni. a mimo wszystko, byli tak podobni! Mieli niemal identyczne oczy, gdyby nie to, że spojrzenie jej mamy wydawało się czasem zamglone. Jakby wchodziła w jakieś miejsce, w które nikomu nie wolno wchodzić. Jakby podróżowała w czasie i doszukiwała się czegoś. Księżyc nigdy jej nie zapytała, czego wtedy szuka. Uważała, że Ciernista Łodyga sama jej powie, jeśli będzie chciała, a takie pytanie byłoby z jej strony bardzo niegrzeczne! Po prostu poczeka. Jak dobre, grzeczne dziecko.
Jej wzrok zawisł na maleńkich, czarnych nasionkach. Były takie inne. Dziwne.
— A to co, wujku Burzowe Serce? — wskazała głową na nasionka. Kocur otworzył szeroko oczy, jakbby zastanawiał się, co to tutaj robi, a jego mina spoważniała.
— To nie dla kociąt, kochanie — powiedział spokojnie — dowiesz się, jeśli zostaniesz medykiem — dodał, uśmiechając się ciepło.
— Czyli na pewno — oznajmiła, uśmiechając się szeroko. Burzowe Serce zachichotał. Zdecydowanie widział ją w tej roli.
~*~
Odkąd ciocia Ćmi Trzepot zasnęła, wzrok mamy coraz częściej był zamglony. Księżyc bała się, że kiedyś nie wróci z transu, który ona nazywała szperaniem w czasie. Nie rozumiała, czemu Ciernista Łodyga się trwoży. Przecież pointka była teraz w miejsci, gdzie było jej dobrze. Gdzie nie było wojen. Był tam także poprzedni zastępca, Cienisty Pazur i uczeń nieuprzejmej Żmijowej Łuski, Spleciona Łapa. Na pewno dobrze się tam nimi zajmują, więc nowa zastępczyni nie musi się martwić. Powinna po prostu zajmować się swoimi nowymi obowiązkami i wychowywać swoją trójkę kociąt. Oczywiście, małej było przykro z powodu, że już nie porozmawia z ciocią i ostatnią noc spędziła pochlipując cicho wtulona w zziębione futerko mamy, ale rano sama to sobie wytłumaczyła. Tak miało być i tyle. Wszyscy powinni to zrozumieć i wrócić do siebie. Przynajmniej tak wydawało się to trzyksiężycowej wówczas koteczce
— Niech wszystkie koty zdolne do samodzielnego polowania się zbiorą! — zawołał Nocna Gwiazda. Księżyc co prawda nie umiała sama polować, ale była ciekawskim stworzonkiem, a obie mamy pozwalały jej obserwować przemowy dziadka (chociaż Ciernista Łodyga miała do niego ostatnio bardzo pogardliwy stosunek. Księżyc słyszała, jak na niego krzyczy. Że to przez niego ciocia Ćmi Trzepot nie żyje. Uważała, że mama nie powinna tak robić. W końcu, to był lider. Mama była jednak dorosła i szylkretka nie miała prawa oceniać jej decyzji). Kocur zawołał do siebie dwójkę córek Pręgowanego Piórka, które to dotychczas mieszkały z nimi. Księżyc mogła dostrzec, że jego futro jest poczochrane, a przekrwione oczy zmęczone. Na pewno miał za sobą ciężki czas, z powodu przegranej bitwy. Księżyc nie wzięła w swojej analizie pod uwagę, że Spleciona Łapa to jego syn. Nie widziała lidera, jako osoby rozpaczającej po "zaśnięciu" dziecka.
— Skowronku, Pliszko, ukończyłyście sześć księżyców i jesteście gotowe rozpocząć swój trening — zwrócił się do koteczek — z dniem dzisiejszym, aż do ukończenia przez was szkolenia, wasze imiona brzmieć będą Skowronkowa Łapa i Pliszkowa Łapa. Skowronkowa Łapo, twoim treningiem zajmie się Burzowe Serce, Pliszko--
Przestała słuchać. Nie słuchała, jak młodsza z kocic otrzymała Sztormowe Niebo. Nie słuchała, jak Konwaliowa Łapa otrzymuje Deszczowy Poranek, jako swojego nowego mentora. Nie widziała, jak uczniowie zetknęli się z mentorami nosami. Jej serce zakuło nagle, z okropnym bólem. Może i Księżyc była kotką odrobinę znieczuloną, ale na pewno nie głupią. Wiedziała, co znaczy, że Burzowe Serce został mentorem. Wiedziała, że nigdy w życiu nie zostanie medykiem. Nie pozna tych wszystkich ziół i ich tajemnic. Nie będzie pomagać innym kotom. Nie odbierze porodu. W jej główce zrodziła się nagła nienawiść w kierunku Skowronkowej Łapy, a jej oczy zapełniły się ogromnymi łzami. Kotka odwróciła się na piętach i odbiegła do kociarni, nie słysząc wołających ją Fiołka i Orzełka. Zakwiczała, uderzając łapami w ziemię, a z jej noska zaczęły wypływać glutki. Nic ją to nie obchodziło. Ryczała, kryjąc swój łebek w mokrych już łapkach, z każdą chwilą płacząc tylko bardziej i bardziej. Bury kocurek trącał ją raz po raz łapką i tulił się do niej, ale ignorowała go. Jej marzenie właśnie legło w gruzach. Po raz pierwszy w życiu poczuła rozpacz. I czuła ją długo, aż nie zasnęła.
— Niech wszystkie koty zdolne do samodzielnego polowania się zbiorą! — zawołał Nocna Gwiazda. Księżyc co prawda nie umiała sama polować, ale była ciekawskim stworzonkiem, a obie mamy pozwalały jej obserwować przemowy dziadka (chociaż Ciernista Łodyga miała do niego ostatnio bardzo pogardliwy stosunek. Księżyc słyszała, jak na niego krzyczy. Że to przez niego ciocia Ćmi Trzepot nie żyje. Uważała, że mama nie powinna tak robić. W końcu, to był lider. Mama była jednak dorosła i szylkretka nie miała prawa oceniać jej decyzji). Kocur zawołał do siebie dwójkę córek Pręgowanego Piórka, które to dotychczas mieszkały z nimi. Księżyc mogła dostrzec, że jego futro jest poczochrane, a przekrwione oczy zmęczone. Na pewno miał za sobą ciężki czas, z powodu przegranej bitwy. Księżyc nie wzięła w swojej analizie pod uwagę, że Spleciona Łapa to jego syn. Nie widziała lidera, jako osoby rozpaczającej po "zaśnięciu" dziecka.
— Skowronku, Pliszko, ukończyłyście sześć księżyców i jesteście gotowe rozpocząć swój trening — zwrócił się do koteczek — z dniem dzisiejszym, aż do ukończenia przez was szkolenia, wasze imiona brzmieć będą Skowronkowa Łapa i Pliszkowa Łapa. Skowronkowa Łapo, twoim treningiem zajmie się Burzowe Serce, Pliszko--
Przestała słuchać. Nie słuchała, jak młodsza z kocic otrzymała Sztormowe Niebo. Nie słuchała, jak Konwaliowa Łapa otrzymuje Deszczowy Poranek, jako swojego nowego mentora. Nie widziała, jak uczniowie zetknęli się z mentorami nosami. Jej serce zakuło nagle, z okropnym bólem. Może i Księżyc była kotką odrobinę znieczuloną, ale na pewno nie głupią. Wiedziała, co znaczy, że Burzowe Serce został mentorem. Wiedziała, że nigdy w życiu nie zostanie medykiem. Nie pozna tych wszystkich ziół i ich tajemnic. Nie będzie pomagać innym kotom. Nie odbierze porodu. W jej główce zrodziła się nagła nienawiść w kierunku Skowronkowej Łapy, a jej oczy zapełniły się ogromnymi łzami. Kotka odwróciła się na piętach i odbiegła do kociarni, nie słysząc wołających ją Fiołka i Orzełka. Zakwiczała, uderzając łapami w ziemię, a z jej noska zaczęły wypływać glutki. Nic ją to nie obchodziło. Ryczała, kryjąc swój łebek w mokrych już łapkach, z każdą chwilą płacząc tylko bardziej i bardziej. Bury kocurek trącał ją raz po raz łapką i tulił się do niej, ale ignorowała go. Jej marzenie właśnie legło w gruzach. Po raz pierwszy w życiu poczuła rozpacz. I czuła ją długo, aż nie zasnęła.
~*~
Nie pachniało tutaj ładnie, a Księżyc była pewna, że to właśnie jest zapach śmierci. I wcale nie pachniała ładnie. Pachniała jak nieświeże jedzenie. Wszystko wokół było zresztą okropnie szare i brzydkie. Ponure. Nie tak, jak tereny ich klanu wieczorem. O wiele, wiele bardziej. Jakby wszystko tutaj dawno "zasnęło". Nie. Nie zasnęło. Definitywnie umarło. Coś tutaj zdechło na śmierć i to wcale nie wydawało się miłe!
— Witaj, Księżycu — zadrżała, słysząc głos nad swoim uchem. Miał spokojne brzmienie, a pomimo tego miało ono ogromną moc. Odwróciła się i odskoczyła na bok, widząc czarną kocicę. Coś z nią było nie tak, chociaż na pierwszy rzut oka nie mogła określić, co to takiego.
— Kim pani jest? — zapytała grzecznie. Słysząc jej ton głosu kocica zachichotała.
— Nazywam się Czysta Gwiazda. Mam dla ciebie propozycje — oznajmiła, a mała zadrżała. Była pewna, że to tylko sen, ale wydawał się okropnie realny! Tak bardzo się bała...
— Mamy nie pozwalają mi brać rzeczy od obcych, przepraszam — wydukała na tyle odważnie. Na ile umiała. Kocica podeszła do niej.
— Och, jesteś rozkoszna! To takie urocze, ile w małym serduszku może się mieścić nienawiści... Powiedz, masz marzenie, prawda? Na pewno jakieś masz — ostatniwe zdanie wyszeptała jej do ucha. Koteczka zamarła. Skąd mogła wiedzieć, że Księżyc kogoś nienawidzi?
— Mo... Moje marzenie nigdy się nie spełni — rzekła zrezygnowanym głosem. Niewiele powstrzymało ją od warknięcia, nieładnie jednak było warczeć na inne, a w szczególności starsze koty, więc mała tego nie zrobiła. Starała się ze wszystkich swoich sił dobrze reprezentować swój Klan i rodziców, nawet, jeśli aktualnie była mała, smutna, zdezorientowana i przerażona. To był jej święty obowiązek i była o tym przekonana. Spuściła głowę, czekając na wypowiedź kocicy. Martwiła się, że jeśli za długo będzie patrzeć w jej oblicze, zacznie się trząść.
— Witaj, Księżycu — zadrżała, słysząc głos nad swoim uchem. Miał spokojne brzmienie, a pomimo tego miało ono ogromną moc. Odwróciła się i odskoczyła na bok, widząc czarną kocicę. Coś z nią było nie tak, chociaż na pierwszy rzut oka nie mogła określić, co to takiego.
— Kim pani jest? — zapytała grzecznie. Słysząc jej ton głosu kocica zachichotała.
— Nazywam się Czysta Gwiazda. Mam dla ciebie propozycje — oznajmiła, a mała zadrżała. Była pewna, że to tylko sen, ale wydawał się okropnie realny! Tak bardzo się bała...
— Mamy nie pozwalają mi brać rzeczy od obcych, przepraszam — wydukała na tyle odważnie. Na ile umiała. Kocica podeszła do niej.
— Och, jesteś rozkoszna! To takie urocze, ile w małym serduszku może się mieścić nienawiści... Powiedz, masz marzenie, prawda? Na pewno jakieś masz — ostatniwe zdanie wyszeptała jej do ucha. Koteczka zamarła. Skąd mogła wiedzieć, że Księżyc kogoś nienawidzi?
— Mo... Moje marzenie nigdy się nie spełni — rzekła zrezygnowanym głosem. Niewiele powstrzymało ją od warknięcia, nieładnie jednak było warczeć na inne, a w szczególności starsze koty, więc mała tego nie zrobiła. Starała się ze wszystkich swoich sił dobrze reprezentować swój Klan i rodziców, nawet, jeśli aktualnie była mała, smutna, zdezorientowana i przerażona. To był jej święty obowiązek i była o tym przekonana. Spuściła głowę, czekając na wypowiedź kocicy. Martwiła się, że jeśli za długo będzie patrzeć w jej oblicze, zacznie się trząść.
— Och, dlaczego? — zainteresowała się rozmówczyni. Delikatnie uniosła łapą podbródek Księżyca i spojrzała w jej dwukolorowe oczy.
— Klan Gwiazd nie pozwoli na kolejnego medyka w Klanie — wymamrotała, niepewnym głosikiem. Kocica uśmiechnęła się ciepło.
— Masz rację. — Pokiwała głową. — Klan Gwiazd nigdy na nic nie pozwala, a w dodatku jeszcze karze za nieposłuszeństwo. Nieuczciwe z jego strony, nieprawdaż? — Kotka nie odpowiedziała. Mama Brzoskwiniowa Gałązka nauczyła ją, że szacunek do Klanu Gwiazdy jest bardzo ważny i nie wolno go lekceważyć. — Jednak... czy Klan Gwiazdy kiedykolwiek ci coś dał?
Szylkretka była pewna, że tak. Dostrzegała Klan Gwiazd we wszystkim, co ją otaczało. Zresztą, była tam teraz jej ciocia, więc nie wolno jej było powiedzieć inaczej. Ćmi Trzepot pewnie by się pogniewała, gdyby siostrzenica od tak się jej wyparła, a tego kotka nie chciała.
— Dał naszemu liderowi, Nocnej Gwieździe, dziewięć żyć — powiedziała. Kocica przewróciła oczami.
— Lubisz Nocną Gwiazdę?
Kicia spojrzała nań, zdziwiona owym pytaniem. Nikt nigdy otwarcie nie zapytał jej co do zdania o lidera. Wiedziała, że Fiołek i Leśna Łapa go nie znoszą, a od jednego Wschodu Słońca do tego grona dołączyła także jej mama, Ciernista Łodyga, oraz ciocia Migoczące Niebo. Ale... Co ona o nim sądziła? Wiedziała, że zrobił coś bardzo, bardzo nieprzemyślanego i niedobrego, to pewne. Inaczej czemu wszyscy rzucaliby mu takie spojrzenia?
— Nie za bardzo — przyznała w końcu, a kiedy to zrobiła, z jej serca spadł ogromny głaz.
— Więc to chyba nie duża korzyść dla ciebie?
— Nie, ale dadzą je kiedyś także mojej mamie — odparła dumnie koteczka. Czysta Gwiazda, może i zdziwiła się gdzieś wewnątrz jej zawziętością i oddaniem, tak na zewnątrz nie straciła ani grama pewności siebie.
— Najpierw Nocna Gwiazda będzie musiał umrzeć dziewięć razy — mruknęła — wiesz, jest jednak sposób, abyś została medyczką, ale taki... Tajny. Między nami. Co ty na to?
W pierwszej chwili chciała się zgodzić. W końcu, to było właśnie to, czego pragnęła! Chciała być medyczką! Jednak zaraz potem zawahała się. Nie znała jej. Nie miała na jej temat chociażby mglistego pojęcia, samo imię. Nie powinna jej ufać.
— Mamie by się to nie spodobało — zadeklarowała.
— Więc, chcesz zostać wojowniczką? — zapytała kocica. Młoda zadrżała. Wiedziała, że się do tego nie nadaje. Nie będzie taka, jak jej matki, czy ciotki. Nie widziała siebie w walce. Na myśl o treningach w jej oczach zebrały się ogromne łzy. Pochyliła łebek, łkając.
— N-nie chcę — szepnęła cichutko — ale nie-nie chcę też robić czegokolwiek w-wbrew mamie...
Kocica przekrzywiła łeb i dotknęła delikatnie łapą głowy płaczącego kociaka, głaszcząc ją.
— Dam ci czas. Skontaktujesz się ze mną do maksymalnie dwóch wschodów słońca po twoim mianowaniu. Będziesz wiedziała, jak.
Księżyc chciała zaprzeczyć, wyprzeć się, lub cokolwiek w tym stylu, jednak nie wydusiła z siebie ani słowa. Ta kocica, kimkolwiek była, mogła jej pomóc. Mogła uczynić ją medyczką. Och, czy kotka pragnęła czegokolwiek bardziej? Zanim zdążyła się nad tym zastanowić, sen rozpłynął się, a ona otworzyła zapłakane oczęta.
~*~
Grzebała łapą w śniegu, wpatrując się weń smętnie i myśląc, o swoim dziwnym śnie. Czy był prawdziwy? A może po prostu był wynikiem jej skumulowanych emocji? Nie była w stanie patrzeć na Skowronkową Łapę. Za każdym razem, gdy to robiła, czuła smak okropnej porażki! Miała ochotę schować się w ciepłe futerko mamy i nigdy z niego nie wychodzić. Była tak bardzo skupiona rozmyślaniem nad swoim snem, że nie zauważyła nawet idącego w jej kierunku Burzowego Serca.
— Wszystko w porządku? — zapytał ciepło kocur nad jej uchem. — Wydawałaś się bardzo smutna.
Koteczka nie chciała się do niego odwracać. Obawiała się, że znowu zacznie płakać. Kultura jednak nakazała jej to zrobić, a kiedy spojrzała w oblicze mentora Skowronkowej Łapy, momentalnie napłynęły jej do oczu łzy.
— Nigdy nie będę medyczką — pisnęła, pociągając noskiem — nigdy, nigdy, nigdy — wraz z wypowiadanymi słowami, po jej policzkach spływały stróżki małych łezek.
<Burzowe Serce?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz