BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Znajdki w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Nocy!
(jedno wolne miejsce!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

31 grudnia 2017

Od Mozarta

*Rodzina Mozarta jest spierdolona odc. 2*

Siedzieliśmy cała czwórką na parapecie. Uciśnięci jeden obok drugiego. Dlaczego tak siedzimy? No tego akurat najstarsze koty z ulicy nie wiedziały. Zaczęło się od tego, że Beethoven zajął mi miejsce przy oknie. Usiadłem więc na nim jakby nigdy nic, przy okazji miażdżąc mu głowę. Chwile coś pojęczał, ale potem mu przeszło i próbował zignorować ból i mój ciężar. Chopin szybko zauważył jak świetnie się "bawimy" i podbiegł do nas, po drodze jeszcze zabijając się o nogi od stołu. Wskoczył i zajął miejsce obok mnie i zaczął się ocierać o moje dymne futro mrucząc jak szalony. Wyższy kocur przyciskał mój łeb do ściany, a ja nawet nie mogłem się ruszyć, bo grubas, który pode mną leżał utrudniał mi ruszanie łapami. Młodszy wiedział jak to wykorzystać i jak szalony ocierał się o moją klatkę piersiową. Kiedy do pokoju wszedł Bach z politowaniem na nas spojrzał. Posłałem bratu błagające spojrzenie, a on uśmiechnął się chytrze. Podbiegł do nas i również wskoczył na parapet. Położył się na Chopinie, tak, że łapami dotykał drugiej ściany, a grzbiet położył na bracie. Odpychał się co chwile nogami, przez co dociskał mi pysk do ściany. Akompaniament muzyki granej na fortepianie zagłuszał gardłowy śmiech Bacha, piski Chopina, moje pomruki i gadanie Beethovena o tym, że kiedyś nas wywali przez to okno.

Od Mozarta

*Z serii rodzina Mozarta jest spierdolona*

Leżałem pod ciepłym kocem zwinięty w kłębek. Chopin zmęczony ganianiem się z Bachem zasnął pod krzesłem, a starszy mył sobie jajca w kwiatku. Gdzieś na piętrze nasza pani grała na pianinie, a słodkie brzmienie instrumentu było słyszalne nawet tutaj. Nagle jak oparzona do pokoju wbiegła Amelia. Stara kotka miała przerażenie wymalowane na pysku. Z poślizgiem zahamowała na panelach i głośno krzyknęła. Moi bracia obudzili się od razu, a Bach na chwilę zaprzestał się myć i spojrzał na rodzicielkę. Ja podniosłem łeb z łap i ziewnąłem przeciągle. Matka zlustrowała naszą czwórkę wzrokiem, a potem wrzasnęła jeszcze raz, ale tym razem o wiele głośniej i dłużej.
- Tam w pokoju obok jest taka wielka, okropna żaba! Albo to ropucha. Albo wąż. Nie mam pojęcia, ale to jest wielkie i się rusza. Nie idźcie tak skarbeńki, bo coś wam się stanie - wytłumaczyła drżącym głosem Amelia, a po tym usiadła z spuszczoną głową. bach zszedł z doniczki i otrzepał się od ziemi. Ominął starszą i poszedł do pokoju skąd wybiegła wcześniej i gdzie podobno miało być monstrum, które przestraszyło kotkę. Wszyscy wyczekiwali jak najstarszy przyjdzie z potworem w pysku, który już nic martwy nie zdziała. Jednak to się nie stało.
- Ej, bo tu tylko ten tłustodupiec śpi, ale akurat porównanie go do ropuchy jest bardzo trafne, bo wali na kilometr.

Od Mozarta CD Luxa

Skrzyczałem kocura, a on przepraszając mnie coraz bardziej dygotał. Wyglądał jakby był bliski płaczu, jego srebrno-żółte ślepia były wilgotne, a końcówka jego ogona drżała widocznie. Głośno nabrałem powietrza i wypuściłem go z głośnym świstem. Przeniosłem swój ciężar z jednej nogi na drugą, czekając na kolejne reakcje kocura. Jednak nic nie powiedział, tylko odwrócił się i odszedł w tylko sobie znanym kierunku. Wlokąc za sobą swój ogon oddalał się od mojego podwórka.
- Hej ty! Jeszcze nie skończyłem! - zawołałem nieznajomego tak głośno, żeby na pewno mnie usłyszał. Biały jednak nie zareagował, ale jego uszy zadrgały, więc na pewno usłyszał moje słowa. Po prostu je zignorował. Jak on mógł?! - Nie udawaj, że nie słyszysz jak do ciebie mówię! Okaż mi choć trochę szacunku! - wydarłem się jeszcze głośniej. Oburknąłem coś pod nosem i zacząłem biec w stronę kocura. Szedł bardzo wolni, jakby tylko prosił o to żebym do niego podbiegł i kontynuował rozmowę. Kilka większych susów i byłem już obok kocura, który nawet nie zaszczycił mnie spojrzeniem. Zlustrowałem jego osobę uważnie. Najciekawsze okazały się oczy kota. Przykryte biała mgiełką, niewidzące spojrzenie miał wlepione w swoje łapy. Widocznie był ślepy, ale to nie zmienia tego, że wbiegł we mnie bez żadnego uzasadnienia. Delikatnie dotknąłem nieznajomego nosem w bok żeby zwrócić na siebie uwagę kocura. Ten zatrzymał się i nastawił swoje uszy w moją stronę, żeby wychwycić każdy dźwięk, który będę wykonywał podczas jakiegokolwiek ruchu.
- Jesteś ślepy, prawda? Dlatego mnie nie widziałeś? - zapytałem cieplejszym już tonem

<Lux?>



Od Luxa CD Mozarta

Stałem tuż przed nieznajomym mi jeszcze kotem. Nie wiedziałem co robić, byłem trochę zestresowany. Dobra. Po prostu... Podejdź i no...może... Może się przywitaj... Czy coś. Tylko nie spierdol! Niczego nie spierdol... Spokojnie. Powtarzałem do siebie w myślach. Już miałem się odezwać gdy w mojej głowie rozległ się głos No dalej, biegnij. Nie zwracaj uwagi na nic i biegnij przed siebie jak najszybciej możesz. Nie do końca panując nad swoim ciałem zerwałem się z miejsca i popędziłem prosto na kota stojącego przede mną. Wpadłem na niego i razem z nim runąłem z hukiem na ziemię. Przez jakieś kilka sekund stałem w bezruchu ciężko oddychając, nie do końca zdając sobie sprawę z tego co właśnie zrobiłem.
- Co ty robisz głupcze?! - wykrzyczał wyraźnie zdenerwowany kocur.
- Ja przepraszam! Przepraszam! - wyspałem. Czułem się jakbym zaraz miał się rozpłakać albo zapaść pod ziemię. Znowu coś mi odwaliło i ZNOWU wszystko spieprzyłem! Odszedłem na bok pozwalając kotu wstać.
-Co ty sobie myślisz szaleńcu!? - warknął na mnie.
- Nie chciałem. Na prawdę... Ja nie chciałem! - odpowiedziałem.
-Że co? Nie chciałeś we mnie wbiec? - zapytał z jakby pogardą w głosie. Chciałem mu wytłumaczyć, ale pewnie i tak by nie zrozumiał. Uznałby mnie za jeszcze większego szaleńca niż za jakiego teraz mnie uważa. Nie odpowiedziałem. Po chwili ciszy postanowiłem odejść. Tak po prostu, nie mówiąc żadnego słowa. Nie chciałem się bardziej skompromitować.

<Mozart?>

Od Zapomnianej Łapy C.D Mrocznej Łapy

Nasz trening zaczął się bardzo typowo - jak trening z walki który miałam z Czarnym Piórkiem. Wrzosowy Kieł szczegółowo opowiedział o tym, jak walczyć i mimo, że próbowałam się skupić nie mogłam znieść wrażenia, że Mroczna Łapa wciąż nienawistnie na mnie patrzy. W końcu kocur przestał mówić i nastąpiła chwila na którą tak długo czekałam:
- Dobrze. Zapomniana Łapo, Mroczna Łapo chcę byście teraz pokazały czego się nauczyłyście, proszę was teraz byście spróbowały zawalczyć.
Nie trzeba mi było tego dwa razy powtarzać - ustawiłam się naprzeciw Mrocznej Łapy i gdy tylko kocur dał nam sygnał rozpoczęłam walkę. Wybiłam się na tylnych łapach i skoczyłam przed siebie lądując na grzbiecie siostry. Czekoladowa kotka syknęła wściekle i niewiele myśląc obróciła się tak, że leżała brzuchem do góry, a całym swoim ciężarem przygniatała mnie do ziemi. Warknęłam po czym z trudem uwolniłam się spod niej i nim zdała sobie sprawę co się dzieje skoczyłam i przygwoździłam ją łapami do ziemi nim zdążyła się ponownie odwrócić. Wrzosowy Kieł podszedł do nas.
- Znakomicie, Zapomniana Łapo - powiedział z delikatnym uśmiechem, który natychmiast spełzł z jego pyska gdy zwrócił się do swojej uczennicy - A ty, Mroczna Łapo... Ciebie zupełnie dzisiaj nie poznaję. Czy coś się stało?

<Mroczku?>

Od Mrocznej Łapy C.D Zapomnianej Łapy

Nie mogłam uwierzyć w to co słyszałam. Treningi moje i Wrzosowego Kła były momentem wytchnienia i swego rodzaju zabawą; tata był doskonałym mentorem sprawiającym, że nauka stawała się przyjemnością. A teraz Zapomniana Łapa miała nam to zepsuć, jakby nie miała własnej mentorki! Jeśli okaże się być lepsza ode mnie to kto wie, czy Wrzosowy Kieł nie podniesie poprzeczki bym i ja zaczęła wstawać tak wcześnie! A jeśli będzie gorsza? Czy wtedy będziemy musiały robić śmiertelnie nudne ćwiczenia dla kociaków?
- Mroczna Łapa już zna zasady naszego szkolenia, ale ty, Zapomniana Łapo nie. Mroczna łapo, czy możesz je powiedzieć siostrze.
Skinęłam głową zaciskając zęby by jako pierwszego punktu nie wymienić "Nasze treningi są tylko nasze i nie powinno cię tu być".
- Mamy słuchać Wrzosowego Kła, nie oddalać się, a jeśli już mówić mu o tym. I mamy znać kodeks wojownika, bo on jest ważny.
- Dokładnie - zaśmiał się kocur - Dzisiaj mam do wytrenowania was dwie, więc proszę byście były posłuszne. Nie chcę za wami krzyczeć i uganiać się po lesie. Zrozumiano?
- Tak! - pisnęła Zapomniana Łapa, a ja tylko smętnie pokiwałam głową.

<Zapomnienie?>

Od Zapomnianej Łapy C.D Mrocznej Łapy

Nie rozumiałam irytacji w głosie siostry, więc uznałam, że po prostu martwi się ona o mnie. Jak miło!
- Dzisiaj nie trenuję z Czarnym Piórkiem, ona poszła na polowanie - wyjaśniłam.
- Acha...? - przekrzywiła głowę Mroczna Łapa. Ona serio jest tak głupia, czy tylko udaje? Wciąż nie rozumie?
- Czarne Piórko powiedziała, że dzisiaj będę trenować walkę z tobą i tatusiem.
Czekoladowa kotka popatrzyła na mnie tak, jakbym żartowała.
- Będziesz trenować ze mną i Wrzosowym Kłem? - burknęła - A jeże zaczną latać...
- Ale to prawda! - pisnęłam. Nie rozumiałam dlaczego Mroczna Łapa jest zła. Może... Może ona jest po prostu zazdrosna? Nie zdążyłam jej o to zapytać, bo w tym samym momencie z legowiska wojowników wyszedł Wrzosowy Kieł i niespiesznym krokiem ruszył w naszym kierunku. Mroczna Łapa jakby tylko na to czekając poderwała się na łapy i skoczyła w jego kierunku. I ja podekscytowana podniosłam się i poszłam za nią.
- Tato! - jęknęła, jakby działa jej się straszna krzywda - Czy ona musi z nami trenować?
- Tak, musi, Mroczna Łapo - odparł wojownik - Jej mentorka, a moja matka i zastępczyni poprosiła mnie o to, a ja nie zamierzam jej odmawiać.
- Ale to zawsze były tylko nasze treningi! - zawołała zrozpaczona.
- Nie poznaję cię dzisiaj - mruknął kocur i nerwowo machnął ogonem. Wtedy właśnie mnie zauważył i zawołał. W podskokach podbiegłam do niego i siostry. Ale emocje!
- Dobrze... - zaczął kocur i usiadł przed nami. Razem z Mroczną Łapą usiadłyśmy przed nim. Siostra raz po raz rzucała mi wrogie spojrzenia które ze wszystkich sił starałam się ignorować. O co jej chodziło?!

<Mroczku?>

Od Mrocznej Łapy C.D Zapomnianej Łapy

Kiedy się obudziłam ze zdumieniem odkryłam, że nie jestem sama w legowisku. Ja i tata zazwyczaj zaczynaliśmy nasze treningi dość późno, a żeby nie trwały one za krótko kończyliśmy je wraz z chwilą gdy zachodziło słońce. Wrzosowy Kieł ostatnio mnie ostrzegł, że teraz, w Porze Nagich Drzew słońce będzie na niebie krócej, więc będziemy wstawać wcześniej. I tak nigdy nie zerwałabym się tak wcześnie jak Zapomniana Łapa i Czarne Piórko. To szaleństwo! Zawsze wstają wcześnie, kiedy dopiero słońce wschodzi. I po co to, skoro i tak późno kończą treningi? Zapomniana Łapa mówiła mi, że Czarne Piórko jest wyjątkowo wymagająca, jednak nie wymieniłaby jej na żadnego innego mentora. Zawsze uważałam, że Zapomniana Łapa jest dziwna, ale dzisiaj przeszła samą siebie! Otóż, jak już mówiłam gdy wstałam ujrzałam moją starszą siostrę siedzącą w kącie legowiska.
- Co ty tu robisz? - syknęłam. Podskoczyła, a na jej pyszczek natychmiast wpłynął uśmiech:
- Obudziłaś się! - pisnęła radośnie.
- Czy możesz mi powiedzieć dlaczego nie poszłaś jeszcze na trening? - zdenerwowana zaczęłam bić ogonem po ziemi - Coś się stało z Czarnym Piórkiem, czy jak? Co ty tu jeszcze robisz?!

<Zapomnienie?>

Od Zapomnianej Łapy C.D Mrocznej Łapy

Gdy opuściłam legowisko medyków z radością dostrzegłam, że i moja siostra właśnie wyszła ze żłobka. Dryfujący Obłok podziękował za rybę, jednak okazało się, że już przyniesiono mu jedzenie ze stosu zwierzyny. Na szczęście po chwili wróciła Miodowa Łapa i to ona zjadła przyniesioną przeze mnie zdobycz.
- Cześć! - zamruczałam podbiegając do siostry. Czekoladowa kotka uśmiechnęła się i polizała mnie po uchu. Już razem skierowałyśmy się do naszego legowiska. Leżeli już w nim pozostali uczniowie, wszyscy zjedli i mogli teraz spokojnie spać. Położyłam się w swoim legowisku przy samym wejściu. Większość kotów krytykowała to miejsce do spania, mówili bym wzorem mroku przeniosła się w głąb legowiska, jednak ja wolałam siedzieć tutaj, gdzie miałam dobry punkt obserwacyjny. Widziałam jak obóz powoli pustoszeje. Jastrzębi Szpon, Fiołkowy Podmuch i Jagodowe Futro powrócili z ostatniego patrolu i poszli zdać z niego relacje. Po chwili i ja zamknęłam oczy. Ten dzień był wyjątkowo męczący...

~*~

Obudziłam się skoro świt, jak zwykle. Od czasu moich zawodów z siostrą minęło już trochę czasu. Mroczna Łapa wciąż siedziała w legowisku wojowników, ona i Wrzosowy Kieł nigdy nie wstawali tak wcześnie, jednak treningi kończyli gdy zachodziło słońce.
- Witaj, Zapomniana Łapo - uśmiechnęła się delikatnie Czarne Piórko - Wiesz, jak ciężka jest dla Klanu Nocy ta Pora Nagich Drzew. Dzisiaj chcę poprowadzić polowania, a i później zapolować samotnie, jednak bynajmniej nie zwalnia cię to z obowiązków uczennicy. Dzisiaj będziesz trenowała walkę z twoją siostrą i Wrzosowym Kłem. Już go o tym poinformowałam.
- Tak jest, Czarne Piórko - skinęłam głową. Ciekawe czy Mroczna Łapa o tym wie? Wyraźnie zadowolona mentorka oddaliła się w kierunku legowiska wojowników by wybrać koty z którymi pójdzie na polowanie. W niedługo potem zobaczyłam jak Płomienna Gwiazda i Świetlikowa Ścieżka oddalają się na wspólny trening ze swoimi uczniami - Pstrokatą Łapą i Rozżarzoną Łapą. Podekscytowana wypatrywałam taty. Wcześniej miałam treningi jedynie z Czarnym Piórkiem, niekiedy przypatrywałam się jak uczą swoich uczniów dziadek i mama, ale nigdy, przenigdy nie byłam szkolona przez innego wojownika.

<Mroczku?>

Od Mrocznej Łapy C.D Świetlikowej Ścieżki

Zaśmiałam się patrząc na poczynania kociaka.
- Jestem Mroczna Łapa - uśmiechnęłam się delikatnie nie chcąc go ponownie spłoszyć.
- Dąb - przedstawił się cicho. Strzygł w moją stronę małymi uszkami, bo wciąż bał się podejść bliżej. Nagle wpadłam na pomysł jak go do siebie przekonać:
- Jestem córką Świetlikowej Ścieżki - powiedziałam wypinając dumnie pierś - i uczennicą mojego taty, a jej partnera.
- Twoja mama jest fajna! - pisnął Dąb. Z zapałem pokiwałam głową:
- Tak! To najlepsza wojowniczka w calutkim Klanie Nocy, a może i w calym lesie!
Mama popatrzyła na mnie z mieszaniną wzruszenia i irytacji na pyszczku. Wiedziałam, że lubi gdy się ją chwali, jednak gdy robi się to publicznie wpada w zażenowanie.
- Nie mów tak, Mroczku. I ty Dąbku tak nie mów, schlebiacie mi. Mogę się założyć, że kiedy dorośniecie będziecie znacznie lepszymi wojownikami niż ja! Spójrzcie, kim ja jestem? Ot kupa szylkretowego futra siedzącą w żłobku lub z medykami. I teraz w Klanie Nocy są lepsi wojownicy niż ja.
- Nie ma! - krzyknęłam, co spotkało się z aprobatą od strony syna Ziewającej Łasicy. Nagle królowa podniosła się:
- Już nie doceniasz własnej matki, Dębie? Matki, która urodziła cię, wychowała i wykarmiła?! Świetlikowa Ścieżka jest fajna, też mi coś. Wydaje mi się - tu zwróciła się do mamy - Że nie powinnaś już być w żłobku. Przyniosłaś mi jedzenie, ale nie masz tu innego interesu, wynoś się!
Schowałam się za mamą przestraszona. Jeśli Ziewająca Łasica zaatakowałaby Świetlikową Ścieżkę... Wychyliłam głowę i ze zdziwieniem zobaczyłam, że mama się uśmiecha.
- Fakt, moja droga Ziewająca Łasico, że przyszłam tu przynieść ci jedzenie. Pójdziemy już, do widzenia. Mam nadzieję, że kiedy spotkamy się następnym razem nie będziesz się zachowywała tak nieuprzejmie.
W tym momencie mój szacunek do mamy drastycznie wzrósł. Poradziła sobie z nią jakby była po prostu denerwującym kociakiem! Ziewającą Łasicę zatkało, jej kocięta patrzyły na nią zdziwione, a ja obiecałam sobie, że gdybym kiedykolwiek została królową swoje kocięta wychowałabym bardzo troskliwie. Tak jak mama, nie jak Ziewająca Łasica. Słońce chowało się już za horyzontem, zobaczyłam moją siostrę opuszczającą legowisko medyków.
- Zapomniana Łapo! - zawołałam. Zobaczyła mnie i podeszła powoli.

<Siostro?>

Od Mozarta CD Luxa

Cała rodzina doszła dziś do pewnego wniosku...
Zaczęło się niewinnie. Słońce ładnie świeciło, więc Chopin pierwszy wybiegł z domu. Za nim szedł Bach z wysoko uniesioną głową. Ociężale, wlokąc za sobą łapy głośno stąpał Beethoven. Matka została w domu, bo uważała, że na dworze grasują borsuki i nie chce narażać życia. Chwile po nas z domu wyszła właścicielka dzierżąc w ręku łopatę do odśnieżania. Wszyscy stanęliśmy pod domem, gdzie śniegu było niewiele. Nagle najmłodszy trzepnął z całej siły Bacha po pysku ogonem i wystrzelił w przód śmiejąc się głośno. Starszy odburkną coś groźnie i pognał za czekoladowym. Wszyscy wiedzieli jak to się skończy. Beethoven westchnął i położył się na wycieraczce powoli zasypiając. Pomruczał przez chwile, a potem przestał i tyle go było. Powoli zacząłem iść w stronę płotu. Stąpałem ostrożnie po śladach wydeptanych butów właścicielki. Wskoczyłem na oblodzony kamienny murek i usiadłem. Jednak po chwili rozległ się trzask. Gałąź jednego z drzew złamała się po ciężarem dwóch braci, którzy razem z nią runęli na dół. Nasza pani podeszła do kawałka drewna i odrzuciła go gdzieś dalej. Oswobodzona dwójka nie ruszała sie przez krótką chwilę, ale potem zaczęła się, jak zwykle, ostra wymiana zdań
- Po cholerę tam właziłeś zdebilniały szczylu! - wykrzyczał Bach wyraźnie poirytowany zachowaniem młodszego. Chopin zaśmiał się i wstał z śniegu. Otrzepał swoje czekoladowe futerko z kryształków zmarzniętego śniegu i przysiadł przed bratem.
- Jestem zwinny jak wiewióreczka, to ty masz dupę grubszą od Becia i przez ciebie spadliśmy, spaślaku - odparł rozbawiony dymny kocur - W sumie nie. Nikt nie jest grubszy od Beethovena, ale i tak schudnij, bo nie wyrwiesz żadnej ładnej kotki na wiosnę i będziesz do końca życiem samotny.
Przewróciłem oczami i zeskoczyłem z murku na drugą stronę. Otrzepałem się z śniegu i rozejrzałem. Przede mną malował się kształt jakiegoś kota, ale coś widocznie było nie tak. Nawet jeśli stałem kilka kroków od niego on dalej szedł, nie chciał mnie ominąć, ani nawet nie zareagował jakkolwiek. Nagle stanął i po chwili zaczął szybko biec w moją stronę. Całym swoim ciałem przyszpilił mnie do ziemi, a ja zdezorientowany nie wiedziałem co mam teraz zrobić. Zmierzyłem kocura gardzącym spojrzeniem.
- Co ty robisz głupcze?!

<Lux?>

Od Luxa

Wybudziłem się ze snu i podniosłem ospale z miejsca w którym leżałem. Nie był to zbyt przyjemny poranek. Zdawać by się mogło że wiatr wiał jeszcze zimniej niż zwykle. Chociaż był to już kolejny raz kiedy spałem spałem na tarasie, to i tak nie mogłem się przyzwyczaić. Już nie pamiętam kiedy moi ludzie ostatnio wpuścili mnie do domu na noc! Co oni sobie myślą! Zarzuciłem kaptur na głowę i poszedłem powoli do ogródka, a potem w stronę płotu oddzielającego nasz dom od pola. Wskoczyłem na niego i przeszedłem na drugą stronę. W sumie nie zaszkodziło by wybrać się gdzieś dalej na spacer by rozprostować trochę nogi. Nawet jakbym się zgubił, moi właściciele i tak nie zwrócili by uwagi. Chyba się mną nie przejmują. Jedyne co robią, to dają mi jedzenie! Mam wrażenie że to co było kiedyś już minęło. Byłem dla nich najważniejszy, a teraz? Znudziłem im się? Czy opiekują się mną tylko z litości, a tak naprawdę mnie już nie kochają ani nie potrzebują? Stałem tak przez chwilę, zastanawiając się nad tym. Dość! Co z tego! To JA ich nie potrzebuję! Ha! Durnie! Wyprężyłem się dumnie i poszedłem dalej przed siebie, starając się o tym nie myśleć. Ale to nie załatwiło do końca sprawy. Nadal mnie ta sprawa dręczyła. Tak się przejąłem że nie zwróciłem nawet uwagi na to gdzie idę i co robię. Z tego całego zamyślenia, wyrwało mnie nagłe uderzenie. Odruchowo odskoczyłem i zasyczałem w złości na przeciwnika który właśnie we mnie wrąbał. Zaraz po tym uświadomiłem sobie że to tylko drzewo i to ja właśnie w nie bezmyślnie wszedłem. Pewnie musiało to wyglądać bardzo głupio. Gdyby ktoś to zobaczył... Ośmieszył bym się! Westchnąłem. Na szczęście nikogo tu nie ma. Nie chcąc żeby to się powtórzyło, próbowałem się skupić na drodze i ostrożnym stawianiu kroków, a nie na jakichś głupich problemach. Do końca nie wiedziałem gdzie idę, czułem że zapuszczam się już w miejsca których nie znam. Zwolniłem trochę bo starałem się dokładnie badać nowy teren. Przez nos plątało mi się tyle różnych zapachów... Trawa i inne rośliny, różne zwierzęta pewnie nie dawno biegające tymi ścieżkami, ludzie, dymy z kominów i spaliny. Nadal byłem w pobliżu osiedli dwunożnych. Zatrzymałem się gwałtownie gdy usłyszałem szelest w pobliżu. Nie był to szum liści czy wiatru, ale łap. Nie moich, lecz jakiegoś stworzenia które się tu zbliżało. Rozpoznałem ten zapach. Był to kot, udomowionym jak ja. Zdałem sobie sprawę, że właśnie wtargnąłem na jego podwórko.

<Emm ktokolwiek?>

Od Milczącej Gwiazdy C.D Zroszonego Nosa

Pytanie w żaden sposób nie poruszyło kocicy. Nie odwracała wzroku od Srebrnej Skórki, która wydawała się cudownie błyszczeć na aksamitnie czarnym niebie. Tuż obok lśniącego księżyca były porozsiewane niewielkie gwiazdki, które uroczo iskrzyły się, jakby pyszniły się swoim blaskiem. Każda z tym jarzących się gwiazd była przodkiem wojowników, który odszedł niedawno, wiele księżycy temu albo na początku klanów. Milcząca Gwiazda była ciekawa, czy i ona zasłuży sobie na takową gwiazdkę. Przecież zabiła kota, miała kocięta z kocurem z innego klanu oraz posiadała dziatki pomimo swojej rangi. Jednak głęboko wierzyła w Klan Gwiazd, i czy mimo tych przewinień, dałaby radę do niego pójść po śmierci? Westchnęła głęboko.
Zauważyła, że szylkretowa koteczka wpatruje się w nią wyczekująco. Jej żółte oczy lustrowały sylwetkę niebieskawej kocicy, aczkolwiek z pyszczka nie wydobywały się żadne słowa. Nie poganiała liderki, co bardzo jej się spodobało.
Mała Łapa - nikt nigdy nie wiedział, czemu uciekł z Klanu Wilka, albo nikt nie chciał powiedzieć. Był synem Liliowej Łodygi i Łososiowego Pyska, czyli dwójki bardzo szanowanych i lojalnych wojowników. Lubiła kocięta tej parki, ponieważ zawsze były kulturalne i wyrastały na dobre koty, czego idealnym przykładem może być Zroszony Nos. Plusem na nowy start był sam fakt, kim byli jego rodzice, więc, gdyby wrócił z wolą wrócenia do Klanu, zgodziłaby się. Jednak wpierw musiałaby przedyskutować to z zastępcą, starszym i Lawendowym Płatkiem. Chociaż w duchu twierdziła, że powinni się zgodzić. Mała Łapa mógłby wyrosnąć na świetnego wojownika, gdyby nie "coś". Przez co uciekł? Tchórzostwo? Brak wiary w akceptację? Strach?
- Przyjęłabym go do Klanu Wilka, aczkolwiek jego ponowne przybycie będą musiały zaakceptować ze mną Jaszczurzy Ogon, mój zastępca oraz medyczka - miauknęła w końcu, odchylając nieduży łebek do tyłu i wydychając parę.
Zroszony Nos uśmiechnęła się pod nosem, z zadowoleniem mrucząc cichutko. Jednak był jakiś cień na jej pysku, jakby czegoś się obawiała. Albo wahała się czegoś jej powiedzieć. Milcząca Gwiazda kątem oka zauważyła mimikę koteczki.
- To dobrze. Byłby lojalnym i dobrym wojownikiem - odparła w końcu, siadając na wilgotnym śniegu, po czym z niezadowoleniem zmarszczyła nos.
Milcząca Gwiazda wskoczyła na pobliski pień, a jej przeszywające spojrzenie przeniosło się na sylwetkę młodszej koteczki. Dosłownie wypalała w niej dziurę, chociaż zachowała stoicki spokój na pyszczku. Jej zirytowanie zdradzała tylko lekko drgająca końcówka chudego ogona.
- Skoro jest lojalnym kocurem, dlaczego uciekł z Klanu Wilka?
Wojowniczka wydała się trochę zaskoczona tonem głosu kocicy, który nie wydawał się ani przyjemny, ani miły. Jednak nie dała tego po sobie poznać, tylko trzasnęła ogonem. Zapewne uraziły ją słowa koteczki wypowiedziane na temat jej brata.
- Zapewne przeraziło go życie wojownika, co nie jest niczym dziwnym. Nie miał wielu przyjaciół w Klanie, nie znałam również jego relacji ze Srebrnym Deszczem. Mógł również pomyśleć, że nie podała obowiązkom i wymaganiom dotyczącym bycia wojownikiem Klanu Wilka - szylkretowa kotka miała czysty, ale trochę drżący ton głosu - Myślę, że można dać mu szansę. To dobry kot.
Przywódczyni Klanu Wilka westchnęła któryś raz podczas tej rozmowy. Nie mogła zrozumieć, jak kocur, który był samotnikiem przez jakiś czas, odzyska lojalność do rodzimego klanu. Mimo wszystko była skłonna dać mu jakąkolwiek szansę. Potrzebują wszystkiego, aby ciągle być potężnym klanem. Zagrożenie rośnie.
- Jeśli przyjdzie do mnie z taką propozycją, pomyślimy co z nim zrobić - rzekła poważnie, mrużąc krystalicznie niebieskie oczy, w których odbiła się Srebrna Skórka - Tymczasem, kontynuujmy polowanie. Spotkamy się w obozie.
Zroszony Nos tylko skinęła jej łebkiem, a następnie odwróciła się i jednym susem zniknęła w egipskich ciemnościach. O jej odejściu zasygnalizowały tylko suche gałązki, na które niechcący nadepnęła i soczyste przekleństwo.

___________________________________________________________________________________

Ptak o czarnych skrzydłach siedział na najniżej położonej gałęzi. Drzewo było nieduże, niewiele większe od rosłego Dwunoga, a najniższa gałązka była usadowiona długość lisa od śniegu. Niewielka odległość, więc niebieskawa kocica spróbowała upolować kruka. Opadła do pozycji łowieckiej, a końcówka ogona podrygiwała lekko. Ptaszysko wyglądało, jakby miało głęboko gdzieś kocicę i wypatrywało czegoś w białym puchu.
Kotka stawiała ostrożnie kroki, przeklinając w myślach skrzypienie śniegu pod jej smukłymi łapami. Kruk dalej się nią nie przejmował, począł pielęgnować swoje skrzydła, skubiąc pióra, która opadały w dół. W końcu Milcząca Gwiazda odbiła się od zmrożonej gleby, mrużąc ślepia, gdy wpadła w zacinające płatki śniegu. Złapała ptaka za kark, z łatwością go skręcając. Na nieskazitelną biel spadło kilka kropel szkarłatnej cieczy. Liderka otrzepała się ze śniegu, gdy usłyszała znajomy okrzyk:
- Świetnie ci poszło, tylko powinnaś wcześniej się wybić! - miauknęła ze śmiechem Zroszony Nos, robiąc aluzję do wcześniejszych wskazówek przywódczyni.
Niebieskawa kotka podbiegła do szylkretki, uśmiechając się wesoło i mrucząc z rozbawieniem.
- Dziękuje za rady, przyszła mentorko Jaskółki - odpowiedziała jej przywódczyni, dotykając ogonem jej polika.
Wojowniczka przez kilka uderzeń serca stała z otwartym pyszczkiem. Nowe informacje dotarły do niej w mniej niż minutę, gdy pisnęła z zachwytu.
- Naprawdę? To cudownie! - powiedziała, ocierając się przyjacielsko o polik liderki.
Z krtani Milczącej Gwiazdy ponownie wydobyło się rozbawione mruczenie.
- Wracajmy już do obozu.
Zroszony Nos bezgłośnie przyznała jej rację, dopowiadając, że tylko wróci się po swoje zdobycze. Tymczasem kocica wyruszyła na zachód, gdzie był położony obóz Klanu Wilka.

Podczas nocnego posiłku, i wrzuceniu kruka do spiżarni, poprosiła szylkretową, aby ta się do niej usiadła. Zroszony Nos, lekko podekscytowana i zdenerwowana, zajęła miejsce wśród starszych wojowników. Burzowy Kwiat ustąpił jej miejsca, natomiast Łososiowy Pysk z aprobatą zamruczał na widok swojej córki i dotknął nosem jej boku. Wojowniczka uśmiechnęła się smutno do ojca.
- Jak sobie radzicie? - spytał buro-pręgowany, potężny kocur, mając na myśli przedwczesną śmierć Lipy.
Milcząca Gwiazda posłała Burzowemu Kwiatowi ganiące spojrzenie, wiedząc, że to dla nich drażliwy temat. Czuli się okropnie, tak samo jak po śmierci Skry. Westchnęła, aczkolwiek prócz spojrzenia nic nie powiedziała.
- Dajemy radę - uśmiechnął się blado ojciec gromadki, a jego końcówka ogona zadrgała.
Zroszony Nos miała kamienną maskę zamiast pyska. Niebieskawa kocica posłała jej zdziwione spojrzenie, a wojowniczka, nieco zaskoczona, podskoczyła w miejscu.

<< Zroszony Nosie? >>

Od Mozarta CD Małej Łapy

Ten mały kocur wyglądał okropnie. Miał przeogromne uszy i jeszcze obrośnięte, był po prostu brzydki. Wszędzie wystawały mu kości i widocznie był głodzony. Futro miał matowe, a oczy nie miały blasku życia. Co za niedoświadczeni ludzie się nim opiekują. Prze chwilę mierzyłem wzrokiem czarnego kota. Obejrzałem dokładnie każdą wystająca kostkę, każdy przemoczony od śniegu pukiel sierści. Byłem przygotowany na każdy możliwi ruch. Jednak sprawa właścicieli zbyt mnie ciekawiła. Jeśli w jego domu jest aż tak źle, może powinienem wystawić pomocną łapę?
- Twoje łapy i uszy są dziwne, a to futro? Kto cię tak zaniedbał? - powiedziałem próbując wysilić się na trochę bardziej przyjazny ton. Przestraszony nie odpowie mi na nurtujące mnie pytanie, a ja lubię wiedzieć swoje. Młodzik (starszy od Mozarta) wyraźnie zadygotał. Na jego pyszczek wpełzło zdenerwowanie. Zdezorientowany nagłą zmianą w zachowaniu kocura zrobiłem ledwo widoczny kroczek w tył.
- Ja przynajmniej nie jestem całkowicie zależny od dwunogów i nie jem tego lisiego łajna, które tobie dają. - prychnął mniejszy. Przymrużyłem oczy w cienkie szparki, którymi zlustrowałem kocura. 
- Nie odzywaj się tak do starszych, maluchu! Ja przynajmniej nie wyglądam jakby mnie z rzeki wyłowili - zadarłem łeb do góry i wzrokiem pełnym dumy spojrzałem w oczy Małemu. Gotowała się w nim złość, a cały widocznie drżał. Odsłonił białe kiełki i nastroszył na grzbiecie pręgowaną sierść. - Ja przynajmniej mam co jeść i nie jestem chodzącymi kostkami, przykrytymi skórą. - odparłem spokojnym, ale jadowitym głosem. Moja sierść ledwo co uniosła się na grzbiecie. Nie chciałem pokazać, że nie panuję nad gniewem, jednak wiedziałem, że mogę wybuchnąć jeśli zostanę do tego zmuszony 

<Mały?>

Od Ostrego Kła CD Wierzbowego Serca

Ostry Kieł przypadkiem połknął własne futro, które zaczęło drażnić mu gardło i zakrztusił się, nagle pochylając się w ostrym, niekontrolowanym kaszlu.
- Ostry Kle! - krzyknęła Wierzbowe Serce wstając i pochylając się nad nim. - Nic ci...
- N-nic... - odparł już się prostując.- Tylko trochę mnie... zaskoczyłaś...
Przełknął ślinę. Oczy miał rozszerzone, a minę tak głupią, że nawet mysz na jej widok by się roześmiała, cieszył się więc, że kotka odwróciła wzrok i patrzyła w swoje łapy, nie na niego. Gdyby Ostry Kieł był człowiekiem z pewnością byłby teraz pocącym się, zakłopotanym czerwonym burakiem.
Aach! Co on ma teraz zrobić?! Co robić?!
Nie spodziewał się takiego wyznania ani trochę. Nie był na to gotowy nawet w najmniejszym stopniu. Cały zesztywniał nie wiedząc co powiedzieć. Chciałby teraz zniknąć, być z dala od tej niezręcznej sytuacji. Poczuł, że wolałby już zmierzyć się z całym wrogim klanem, niż ze słowami tej jednej, niewielkiej, burej kotki. Zastanowił się nad własnymi uczuciami. Wierzbowe Serce była mu droga, była w końcu jego uczennicą i spędzał z nią wiele czasu, nigdy jednak nie przyszło mu nawet do głowy, by mogło łączyć ich coś więcej. Czy coś do niej czuł? Nie zastanawiał się nigdy nad tym, jednak może właśnie to oznaczało, że nie?
Błędnym wzrokiem krążył gdzieś pomiędzy drzewami,w zakłopotaniu mocno zaciskając zęby.
No nie! Za długa pauza! Cokolwiek teraz powie nie zabrzmi to dość przekonująco! Wierzbowe Serce z pewnością już jest przygnębiona tym jego milczeniem. Już jest smutna, że ten zamiast od razu w romantyczny sposób uwodzicielskim głosem powiedzieć ,,Ja w tobie też", najpierw zakrztusił się z zaskoczenia, a teraz milczy z miną mysiego móżdżka na pysku.
Tak! Wiem! Wystarczy, że powie teraz coś błyskotliwego, coś co pomoże wybrnąć mu z tej sytuacji, przyćmi jej niezręczność, to jego milczenie. Coś, co sprawi, że Wierzbowe Serce nie będzie później czuła się zraniona, a on zakłopotany.
W końcu cicho wziął głęboki wdech i odezwał się.
- Yyy... Coś się zimno zrobiło... Może już wrócimy?
No i to by było na tyle jeśli chodzi o wybrnięcie z tego.

< Wierzbowe Serce?>

Od Wierzbowego Serca CD. Ostrego Kła

- Tak. - miauknęła radośnie Wierzbowe Serce, szybko "zmywając" z pyszczka zmartwienie. - Chodźmy.
Oba koty wyszły z obozu. Wierzba postanowiła, że dzisiaj powie Ostremu Kłowi co do niego czuje. Nie ma co z tym zwlekać. Kotka zastanawiała się, jak kocur na to zareaguje. Wierzba otworzyła pysk i poniuchała zimne powietrze. Wyczuła słaby zapach myszy. Wiele ptaków odleciało, a reszta zwierząt była chuda i niedożywiona. Ostry Kieł poszedł w inną stronę, by zaczaić się na inne zwierzątko. Kotka zaczęła się skradać, by po chwili skoczyć na mysz i zatopić w niej swoje pazury. Wierzbowe Serce zakopała piszczkę, by zanieść ją później do obozu. Miała jeszcze chwilę, by pomyśleć, co powiedzieć. Czy zwykłe "Kocham cię" wystarczy? Może powiedzieć coś więcej? Czy w ogóle uda się jej wysłowić? Może to jakoś pokazać? Teraz chciała poszukać Ostrego Kła i porozmawiać. Między drzewami zobaczyła płomienno-białe futro kocura, który trzymał w zębach chude zwierzę.
- Ostry Kle! - miauknęła kotka, by zwrócić na siebie jego uwagę. Gdy ten odwrócił głowę w jej stronę, podbiegła do niego i uśmiechnęła się lekko. Kocur zakopał swoją ofiarę pod śniegiem i spojrzał w zielone oczy kotki.
- Moglibyśmy przejść się na Słoneczną Polanę? - zapytała. - Ja... chciałabym porozmawiać.
- Jasne. - odparł Ostry Kieł, po czym razem poszli do miejsca pozbawionego drzew. Nie szli długo, bo znajdowali się dosyć blisko, jednak Wierzbowe Serce nie odzywała się jak na razie słowem. Z każdą długością ogona kotka stawała się coraz bardziej spięta, a jej serce biło coraz szybciej. Po chwili razem usiedli na Słonecznej Polanie.
- O czym chciałaś porozmawiać? - zapytał kocur, po czym zaczął sobie czyścić łapę.
- Ostry Kle... ja... - zaczęła Wierzbowe Serce, po czym lekko opuściła głowę. - Ja... zakochałam się... w tobie.

<Ostry? :3 >

Od Popiołu C.D Jaskółki

Po powrocie do żłobka, Liliowa Łodyga zwinęła się w kłębek, jakby chciała w ten sposób odciąć się od całego świata. Dla matki nie ma nic gorszego, niż być świadkiem śmierci własnego dziecka - pomyślała Popiół, podwijając do siebie ogon. Kotka nie mogła pozbyć się wrażenia, że Jaskółka piorunuje ją wzrokiem, choć ilekroć odwracała się w jej stronę, ta nagle zaczynała interesować się zupełnie czymś innym. Złotooka westchnęła, po czym przeniosła spojrzenie na Orzełka, który usilnie próbował ukryć napływające mu do oczu łzy. Łososiowy Pysk widząc zachowanie syna, bez słowa do niego podszedł i przygarnął do swojego boku, ukrywając pysk w jego sierści. Dla rodziny niewątpliwie był do trudny czas, choć klan również wydawał się to odczuwać, wyraźnie pochmurniejąc. Popiół nie mogły przestać nawiedzać wspomnienia dotyczące brata, odkąd przyłapała się na myśleniu, iż jego śmierć nie miała dla niej jakiegoś większego znaczenia. Jakby na to nie spojrzeń, to po za pokrewieństwem nie mieli ze sobą za wiele wspólnego. Kremowy kocurek chyba najbliżej był z Jaskółką, z którą zawsze się bawił, zaczepiając resztę rodzeństwa. Buraska z frustracji trzepnęła ogonem, mimo, iż tego nie pokazywała, śmierć brata również ją dotknęła, choć w nieco inny sposób. Przymknęła powieki, chcąc już zasnąć i odpędzić od siebie nieprzyjemne myśli. Z zamyślenia wyrwała ją Jaskółka, która bez słowa do niej podeszła i wtuliła się w jej bok, zaczynając cicho pochlipywać. Popiół zmrużyła oczy i liznęła siostrę po głowie, chcąc dodać jej otuchy. Do szylkretki smutek zdecydowanie nie pasował - pomyślała, kładąc głowę na głowie siostry, która w odpowiedzi mruknęła coś niezrozumiałego i bardziej przylgnęła do ciała buraski. Mimo wielu przeciwieństw, do zielonookiej kotka czuła chyba największą sympatię, dlatego tak trudne dla niej było patrzenie na nią, gdy znajdowała się w takim stanie.

Od Tuni

Jak zwykle dzień zaczął się normalnie. Pobudka, wędrówka do kuchni, tulanko i pieszczotki. Pani zaczęła mnie drapać pod bródką, że aż się wywróciłam. Moje krótkie, przednie łapki oparły się o nogi pańci. I wtedy przyszedł pańcio. Pańcio rządzi w salonie i ich potworze, a pańcia w kuchni i ogródku. Pani przybliżyła swoją twarz do twarzy Pana i cmoknęła. Było to normalne. Potem jak co dzień powędrowałam do miski, a mój dzwoneczek wesoło brzęczał. Pani wsypała mi do miski chrupki, a potem do drugiej wlała wodę. Szybko zjadłam i się napiłam. Potem powinno być szczotkowanko i pieszczotki, ale o dziwo ich nie było.
Pani wzięła mnie na ręce i razem wyszłyśmy z domku. Usiadłam gdzieś z boku, a pani zaczęła bawić się roślinkami. To je czymś spryskała, to ręką ziemię poklepała, a jak ja pogrzebię to źle. No cóż.... tak już jest. Postanowiłam, że pójdę na spacer. Znalazłam jakąś dziurę w płocie i weszłam na inną posesję, a potem jeszcze tak ze dwa razy. I doszłam do dość dziwnego i trochę brzydkiego ogródka. Na parapecie siedział łysy kocur w ładnym sweterku! Jego kolorystyka bardzo mi się spodobała więc jak najszybciej podreptałam do parapetu. Usiadłam na ziemi i wesoło zawołałam:
- Cześć! Jestem Tunia!
< Alberciku? >

Od Zapomnianej Łapy C.D Czarnego Piórka

Źrenice Zapomnianej Łapy nieznacznie się rozszerzyły gdy dostrzegła to, w co wbity był wzrok zastępczyni - zaledwie kilka długości lisa od nich siedziała mysz, zwierzątko wyraźnie nie zdawało sobie sprawy z zagrożenia w postaci kotek. Czarne Piórko przypadła do ziemi, poruszała się bezszelestnie nie zwracając uwagi na chłodny wiatr mierzwiący jej futro. Czarno-biała terminatorka wzdrygnęła się gdy jej mentorka zbliżyła się do leżącego na ziemi patyka - jeśli na niego stanie mysz, od której znajduję się już o długość króliczego skoku na pewno to usłyszy. Kotka jednak wciąż poruszała się cicho i pewnie, nie dotknęła patyka mimo, że nie patrzyła na swoje łapy, a wzrok utkwiła w potencjalnej zdobyczy. Skoczyła i przyszpiliła zwierzątko pazurami do ziemi zabijając je natychmiast. Zapomniana Łapa była pełna podziwu, każda chwila te go polowania, każdy ruch Czarnego Piórka były idealne.
- Teraz ty spróbuj - powiedziała wojowniczka patrząc znacząco na swoją uczennicę. Kotka zastrzygła uszami, powąchała powietrze delikatnie otwierając pyszczek, chcąc wychwycić zapach jakiejś ofiary. Jest! Przypadła do ziemi i zaczęła powoli iść w kierunku z którego dochodził zapach kolejnej myszy. Po chwili zobaczyła ją - pulchne, jednak dość małe zwierzątko. Starając się odtworzyć w pamięci kroki Czarnego Piórka szła przed siebie wciąż czujnie śledząc każdy, nawet najdrobniejszy ruch zwierzęcia. Wtem mysz odwróciła się i zobaczyła ją. Pisnęła, jednak nim zdążyła rzucić się do ucieczki uczennica skoczyła w jej stronę i pochwyciła zwierzę w obie łapki. Zacisnęła zęby na zwierzęciu odbierając mu życie.
- Całkiem dobrze - powiedziała Czarne Piórko patrząc na uczennicę z niejaką dumą - Szkoda tylko, że nie dałaś rady jej zabić nim wydała z siebie jakikolwiek dźwięk. Jeśli były tu jeszcze jakieś zwierzęta zapewne usłyszały to i uciekły.
Zapomniana Łapa kiwnęła głową z powagą.
- Wracajmy do obozu - powiedziała zastępczyni po czym chwyciła w zęby swoją zdobycz i ruszyła wraz z uczennicą w kierunku domu.

~*~

Od czasu tamtych wydarzeń minęły już dwa księżyce - Zapomniana Łapa od tego czasu wyjątkowo się poprawiła. Wciąż spędzała dużo czasu z medykami i kiedy tylko mogła chodziła z Miodową Łapą zbierać zioła dla Dryfującego Obłoku. Polowania i walka szły jej znacznie lepiej, a zwierzynę którą zdobywała oddawała karmicielce i jej młodym dbając również o to, by mieli nienaganne legowiska. Czarne Piórko z dumą patrzyła na jej postępy, bo mimo, że miała zaledwie osiem księżyców czarna kotka była bardzo szybka i silna. Każdego dnia spotykała się w obozie z mentorką, trenowała pilnie i cierpliwie, a determinacji nie jeden uczeń mógł jej pozazdrościć, ale...
Wraz z nadejściem Pory Nagich Drzew wszystko zaczęło robić się trudniejsze. Śnieg spadł przykrywając las i utrudniając jego mieszkańcom polowanie, zwierzyny zaczęło brakować, a rzeka zamarzała, starsi wojownicy mówili, że nie było jeszcze tak srogiej pory od kiedy pamiętają. Zapomniana Łapa rzadko kiedy jadła - oddawała swoje porcje i wszystko to, co dała radę złapać młodszym kotom, medykom i karmicielce. Mimo, że przez brak jedzenia chudła nie wyglądała marnie - była umięśniona, a jej matowa sierść zawsze wyglądała nienagannie.
Tego dnia Zapomniana Łapa jak zwykle czekała na mentorkę. Gdy Czarne Piórko pojawiła się kiwnęła jej głową i bez słowa skierowała się ku wyjściu z obozu.
- Co dzisiaj robimy? - zapytała czarna koteczka.
- To, co wczoraj - odparła zastępczyni nie patrząc na nią - Polujemy i przynosimy do obozu tyle, ile zdołamy.
Zapomniana Łapa znała powód jej rozdrażnienia, Czarne Piórko nie mogła patrzyć jak Klan Nocy z dnia na dzień marnieje, jak z dostojnych, silnych wojowników koty zamieniają się w wychudłe cienie samych siebie. Złociste ślepia Zapomnianej Łapy były przepełnione typową dla niej pewnością siebie, determinacją i odwagą. Obiecała sobie upolować jak najwięcej.

< Czarne Piórko?>

Od Srebrnego Szlaku Między Gwiazdami C.D Martiniego

Srebrny Szlak Między Gwiazdami sama zdziwiła się swoim zachowaniem - oto nie syczała, nie irytowała się na kocura który się do niej zbliżył. Westchnęła cichutko.
- Wiesz... To wszystko jest dla mnie nowe. Nigdy... Nigdy nie miałam przyjaciela.
- Nigdy? - zapytał z niedowierzaniem. Smętnie pokiwała głową.
- Zawsze najlepiej dogadywałam się z bratem - Widoczkiem, jednak zginął nim został wojownikiem. A później odebrano mi dwie siostry z którymi również dobrze się dogadywałam - Łasicę Ukrywającą Młode w Ciemnej Głębokiej Norze i Kwiat Jaśminu. Moja matka zawsze miała powodzenie u kocurów, a ja... Ja jestem samotna, moje życie nie jest do końca życiem - chodzę na spacery i od czasu do czasu uda mi się pogonić jakiegoś pieszczocha... Nikt w klanie nie traktuje mnie poważnie, już wolą mojego brata, Zająca Biegnącego Przez Las.
- Wiesz, teraz masz mnie... - powiedział cicho.
- Spotkamy się jeszcze? - uniosła głowę ku gwiazdom, które zdążyły już wstąpić na nocne niebo. Kocur pokiwał głową.
- Przyjdź tu jutro, w południe - poprosiła. Podniosła głowę i polizała Martiniego po policzku, a później, zawstydzona swoim czułym gestem, jak oparzona podskoczyła i odbiegła w stronę domu.

~*~

Czarno-biały kocur siedział już w wyznaczonym przez kotkę miejscu. Z postawionymi na sztorc uszami, wyłapywał wszystkie dźwięki, wzrokiem szmaragdowych oczu raz po raz omiatał polanę, wyraźnie na kogoś czekał. Gdy Srebrny Szlak wyszła z krzewów uśmiechnął się promiennie.
- Już myślałem, że nie przyjdziesz - powiedział, gdy błękitnooka zbliżyła się tak, by mogła go usłyszeć.
- Trochę przeciągnęło mi się polowanie. Wyszłam rano z Czarną Kroplą Deszczu, ważne było żeby złapać jak najwięcej... Wiesz, zaczyna się Pora Nagich Drzew i jest coraz mniej zwierzyny, a klan musi jeść. Straciłam upływ czasu, przepraszam...
- Grunt, że jesteś - zaśmiał się cicho, po czym dodał, jakby chcąc sprawić, że zupełnie pozbyłaby się poczucia winy - Nic się nie stało.

< Martini?>

Od Rdzawej Łapy C.D Owocowego Alberta

- A ja jestem Rdzawa, bom nie jednego porządnie sprała - od razu odparowała szylkretowa kocica, czując obrzydzenie na widok czarnego dachowca.
Mimo wszystko, nie był wcale brzydki. Wysoki, smukły kocur o długim włosie i czarnej, niczym noc, sierści. Jednak słysząc tak żałosny tekst na podryw nie mogła powstrzymać ściągnięcia brwi i parsknięcia niekontrolowanym śmiechem.
Wąs, jakby się nie poddając, tylko puścił jej oczko.
- A ja się tak pięknej pannie nie dam, tylko spiszę się u jej boku na medal - mruknął rozbawiony, ruszając w "zabawny" sposób brwiami.
Okrągły, rudy kocur ze śmiechem wyleciał ze śmietnika, a na jego łbie leżał śmierdzący szkielet ryby. Napuszył futerko, a jego wąsy drgały.
- Dawaj, dawaj, Wąsiku! A ty co Albert, tak siedzisz spięty? Rozluźnij tyłek, koleś! - kot walnął sfinksa z bara, śmiejąc się rubasznie.
- Mam swojego bohatera, który zaczynał przy mnie od zera - Rdzawej coraz trudniej przychodziło wymyślać wierszyki, aczkolwiek starała się jak mogła.
Czarny włóczęga otworzył pysk, a końcówka jego ogona poczęła nerwowo drgać. Łysy kot uniósł ku górze lewą brew, gdy szylkretka podeszła do niego, przytulając się do skóry. Rudy samotnik odsunął się od nich z miną typu "co tu się".
- Eee, eee... A kto jest tym bohaterem? - miauknął niezbyt inteligentnie i trochę tępo czarny kocur.
- Albert - odpowiedziała od razu szylkretowa koteczka - Chodź, kochanie, idziemy stąd. Pożegnaj się z kolegami.
Okrągły, rudy kocur już nic nie mówił, tylko głupio patrzył się na szczura i śliczną szylkretkę. Wąsik dołączył do kolegi, obydwoje wyglądali jak posągi z szeroko otwartymi pyszczkami.
- E, elo? - powiedział niepewnie sfinks, machając chudziutkim ogonem.
Następnie Rdzawa Łapa pociągnęła za sobą łysego kota, z wysoko uniesionym niewielkim łebkiem. Oba koty się oddaliły.
- Pf, też sobie taką znajdę - mruknął Wąs, wracając do spania na kartonie.
- Ale, że tak tamta i ten nasz mutant? Niedorzeczne! - miauknął oburzony okrągły włóczęga, ponownie wskakując do śmietnika.

- Co to miało być? - rzucił szorstko kocur, gdy byli wystarczająco blisko podwórek Dwunożnych.
- Wyrobiłam ci opinię - odparła zirytowana koteczka, nie wierząc, że szczur może być aż takim idiotą - Teraz uważają cię za godnego siebie, chociaż oni sami są na poziomie piwnicy.
- Ale ja już mam taką jakby, ee... nieważne - machnął łapą sfinks, marszcząc niezadowolony nos, gdy wpadł w śnieg.
Rdzawa przyszpiliła go do ziemi. Halo, co to miało być? Ma partnerkę? To żart? I nie, wcale nie jest zazdrosna! Wcale. Wcale!
- Mów, łysy głupcze! - wysyczała, miotając ogonem po bokach.

<< Albert? >>

Od Mozarta CD Owocowego Alberta

Po powrocie do domu położyłem się na legowisku mojej pani. Gdzieś obok kwiatka pochrapywał Bach, a spod kartonu było słychać jak Chopin gada przez sen. Dźwięk otwieranych drzwi przerwał ciszę. Poczułem jak ktoś głaszcze mnie po głowie. Zacząłem mruczeć i przekrzywiłem łepek. Po chwili przyjemne uczucie znikło, a ja znowu ułożyłem się wygodniej i zasnąłem.

~~~~~~~~~~~

Obudziły mnie zimowe słońce wpadające do pomieszczenia. Wstałem i przeciągnąłem się ziewając. Rany zakryły się delikatnymi strupkami. Zeskoczyłem na ziemie. Trzepnąłem łapą z karton, pod którym pochrapywał najmłodszy. Dźwięk niezadowolenia wydarł się z pyszczka Chopina. Czekoladowy kocur wygrzebał się spod kartonu i zmierzył starszego rozbawionym spojrzeniem.
- Haha! Mozi kto cię tak urządził? Wyglądasz jakbyś wyszedł spod kosiarki - zaśmiał się widocznie rozbawiony Chopin. Na moim pyszczku zawitał grymas pogardy i niezadowolenia. Jednak nie ma się co dziwić, miałem potargane futro, rany na klatce piersiowej i zabrakło mi kawałka ucha. Bliżej mi teraz do tych obdartych i brudnych kotów z ulicy niż do wyrafinowanego kota z dobrego domu.
- Nie twoja sprawa, głupcze! Lepiej pomóż mi się doprowadzić do porządku i nie zadawaj względnych pytań - zwężyłem oczy w cieniutkie szparki, którymi potem zmierzyłem Chopina. - A potem zapomnijmy o tym - powiedziałem zawstydzony.
- No dobrze, dobrze - po tym jak Chopin skończył się wyśmiewać ze mnie, wyszliśmy z pokoju, zostawiając tam tylko Bacha drzemiącego w doniczce. Nasza pani jak zwykle siedziała obok ognia w kominku, obok niej kręciła się nasza matka, a za nią, bliżej ciepła, wygrzewał się Beethoven. Stara kotka spojrzała w naszą stronę i niczym oparzone podbiegła.
- Na moją ulubioną karmę! Skarbeńku co ci się stało i kto ci to zrobił, i czy jeszcze nic ci nie jest?! - zaskrzeczała staruszka przytulając swój brązowy łebek do mojego boku. Uspokoiłem rodzicielkę cichymi pomrukami. Ta oderwała się ode mnie tylko dzięki Chopinowi, który zaczął z nią jakiś pasjonującą rozmowę na temat kwiatków i pszczółek ( ͡° ͜ʖ ͡°). Otarłem się o nogi właścicielki, która podniosła wzrok znad nut. Spojrzała na mnie z politowaniem.
- Gdzieś ty się wpakował, kochany? - zapytała i wstała, budząc przy okazji Beethovena, który mruknął coś niezadowolony. Po chwili wróciła z szczotką i ułożyła moje dymne futerko. Znowu wyglądałem idealnie, ale to ucho...

~~~~~~~~~~~

Znowu siedziałem na parapecie. To zdecydowanie moje ulubione miejsce w domu. Mogę obserwować co się dzieje na podwórku bez wychodzenia na dwór, a jeśli będzie taka potrzeba, wyjdę. Otarłem się szybę przymykając żółte ślepia. Moim oczom ukazał się kot, którego na prawdę nie miałem ochoty oglądać. Przy bramie zobaczyłem zielony, dobrze mi znany i co najgorsze, brzydki sweterek. Szczurek znowu prosił się o urwanie ucha, ale bójka i dla mnie by się zakończyła źle. Mimo to zeskoczyłem i wyszedłem na dwór przez klapkę w drzwiach. Dużymi susami podbiegłem do płotu i wskoczyłem na niego. Zmierzyłem kocura wrogim spojrzeniem.

<Alberciku?>


Od Rdzawej Łapy C.D Kropki

Zdziwiona zamrugała kilkakrotnie okrągłymi, żółtymi oczyma. Nie wiedziała dokładnie, o czym szylkretowa koteczka mówi, więc łagodnie poklepała ją ogonem po schylonym łebku:
- Nie jestem zła, kochanie - miauknęła czystym, wysokim głosem, uśmiechając się tak promiennie, że powinno się do ów uśmiechu dołączać okulary przeciwsłoneczne.
Samotniczka podskoczyła na długich, patykowatych łapkach. Rdzawa Łapa omiotła ją przeszywającym spojrzeniem - była to raczej niska kotka, nie widziała u niej wyraźnie zarysowanych mięśni. Jednakże nie pachniała również jak piecuch Dwunogów, ale miała podobny do nich temperament. Spokojna, uprzejma... no cóż, jak niektóre pieszczochy.
- To znakomicie! Doskonale! Cudownie! - piszczała szylkretka, biegając w kółko, aż nagle zatrzymała się i ponownie spuściła nieduży łebek - Ojej! Zezłościłam cię? Jak tak, to przepraszam! Przepraszam!...
Starsza kocica przewróciła ślepiami. Była trochę zbyt uprzejma, co lekko irytowało samotniczkę. Aczkolwiek wydawało się, jakby siebie za wszystko obwiniała. Mogła to wykorzystać.
- Nie jestem zezłoszczona - mruknęła Rdzawa, mrużąc swe żółte oczy w szparki - Ale mam do ciebie prośbę. Upoluj mi coś.
Calico mrugnęła kilkakrotnie, ale potem uśmiechnęła się szeroko. Poruszyła końcówką ogona, po czym z jej krtani usłyszała następujące słowa:
- Jasne! Niedługo przyjdę! Nie będziesz zawiedziona! - i z takim krzykiem na pyszczku, zniknęła wśród roznegliżowanych krzewach.
Szylkretka ułożyła się na powalonym drzewie, wpatrując się w swoje pazury. Miała nadzieję, że koteczka spełni pomyślnie jej rozkaz i prędko przyniesie jej pyszną, leśną zwierzynę. Nastroszyła szylkretowe futerko, czekając aż włóczęga wróci.

Promienie słońca zanikły zza śniegowymi chmurami, gdy usłyszała trzask łamanej gałązki. Postawiła uszy na sztorc, sycząc z agresją, będąc gotowa, aby kogoś zaatakować. Jednak jej sierść natychmiastowo opadła, gdy zobaczyła, że koteczka calico wróciła. Była cała w piórach, a w pyszczku trzymała wróbelka.
- Hejka, hej! Patrz co mam! - mruczała zadowolona, przysuwając się do Rdzawej Łapy zdecydowanie za blisko.
Tortie tylko złapała ptaszka za skrzydło, wgryzając się w jego kruche mięsko. Czując ten boski smak na podniebieniu, jęknęła z rozkoszą. Druga samotniczka wpatrywała się w nią lekko zaskoczona, a następnie Rdzawa usłyszała jej burczenie w brzuchu.
- No co, pewnie chciałabyś trochę? - mruknęła niezbyt przyjemnie.
- Jeśli byś mogła... - odparła nieśmiało.
Starsza kocica tylko oddała jej resztę, z ciężkim westchnięciem. Przynajmniej ustały skurcze głodowe, a to już coś. Mogła powiedzieć, że żołądek odkleił się jej od kręgosłupa.
- Rdzawa jestem - przedstawiła się szylkretka, patrząc się w śnieżny puch - Dokładniej Rdzawa Łapa.
- Kropka - wyszeptała niewyraźnie calico, zajadając się ptaszkiem.

<< Kropko? >>

Od Jagódki C.D Jasia

- Nie jestem kociakiem! Zniosę krytykę, ale dzięk-- nie dokończyłam, bo nagle wybiegł dość spory szczeniak goniący jakiegoś gryzonia. Ja, Jaś i Sarenka przyjęliśmy pozycję bojową, gotową do ataku. Wtedy dwunóg zawołał psa, a ten odwrócił łeb i pobiegł do dźwięku. Sarenka i Jaś już mieli iść dalej, a ja szukałam tego stworzonka. I... jest! Usłyszałam ciche kroczki i nerwowy oddech gryzonia. Przybrałam pozycję łowiecką i ostrożnie położyłam szczura. Pokażę im, że nie jestem gorsza! Szybko namierzyłam miejsce w którym przebywał zwierzak i zaczęłam się skradać. Jeden szybki skok, cichy pisk i już miałam w pysku średniej wielkości gryzonia. Czym prędzej dogoniłam Sarenkę i Jasia. Przywódczyni patrzyła na mnie swymi oczyma, a po chwili odwróciła łeb w inną stronę.
- Mam już coś lepszego, a tamten szczur mógł zjeść jakieś mniejsze gryzonie, a tak to już nic nie zje.
Mój pyszczek był w kolorze krwi. Właśnie wchodziliśmy do stodoły. Sarenka wyrwała mi brutalnie gryzonia i wraz z Jasiem zaniosła go na miejsce zdobyczy. Przycupnęłam gdzieś z boku i zaczęłam się myć. Najpierw pyszczek, a potem reszta ciała. Po skończonej toaletce uniosłam łeb, żeby namierzyć Jasia. Kocur ten wydawał się być inny niż koty, które były raczej... mniej przyjemne. I go zobaczyłam. Wpatrywał się w Sarenkę z zainteresowaniem. Podeszłam do niego i lekko szturchnęłam w bark. Jaś spojrzał na mnie i zamrugał parokrotnie.
- Co? Podoba ci się Sarenka? - zapytałam patrząc na myjącą się kotkę.

< Jasiuuu? >

30 grudnia 2017

Od Lnu

Lodowate płatki śniegu spadały na drobne, drżące z zimna ciałko, które z trudem brnęło poprzez gęstwinę zaśnieżonych traw. Szarawy kocurek z trudem łapał oddech, co chwilę potykając się o własne łapy, które bezustannie uginały się pod ciężarem każdej drobinki zmrożonej wody.
Jutrzenkowy wiatr szemrał niespokojnie, muskając delikatnie bezlistne, brązowawe gałązki pojedynczych drzewek i krzewów, a wszechobecna pustka i cisza stwarzały pozór naradzających się, żywych, lecz bezstronnych świadków. Nagle, gdy złociste oczy stworzonka dostrzegły pokrytą mlecznym puchem leśną gęstwinę, trzymana blisko ziemi główka maleńkiego kota uniosła się gwałtownie, a zaciśnięte dotąd kiełki umorzyły uścisk. Dotarł do celu.
Las był inny niż Len go sobie wyobrażał. Potężne korony drzew górowały nad nim, jak gdyby chciały dać mu do zrozumienia, że jest tu intruzem i powinien jak najszybciej odmaszerować, a kłujące krzewy, zdawały się go bacznie obserwować. Kociak potrząsnął łebkiem i przełknął ślinę, po czym ostrożnym krokiem zaczął brnąć w głąb z pozoru opustoszałej kniei. Mimo, że bacznie obserwował otoczenie, nie był w stanie dostrzec żywej duszy, a kotłujące się w jego nosie nieznane zapachy, nie dawały mu żadnych wskazówek, pozostawiając za sobą jedynie mętlik i niepewność. Pojedyncze, suche liście, spadały co jakiś czas z wysokich brzóz, czy z niższych krzewów leszczyny, szumiąc delikatnie słowa otuchy. Ostatni liść. Nagle dachowiec usłyszał szelest i odwrócił się gwałtownie - ostatni wojownik jesieni - a przed jego oczami przemknął bury kształt, który chwilę później rzucił się w jego stronę z sykiem - ostatni ocalały. Potężny, brązowawy kocur momentalnie przygniótł bezbronnego Lna do wychłodzonej ziemi, nie dając mu jakiejkolwiek szansy na ucieczkę.
- Ty żałosna wronia strawo! - Wrzasnął Burzowy Kwiat i bez zastanowienia uniósł monstrualną łapę, wysuwając przy tym jarzące się w słońcu pazury - Pożałujesz, że kiedykolwiek wtargnąłeś na terytorium Klanu Wilka!
Nagle zza pokrytego białym całunem krzewu jeżyn, wybiegły dwie inne postacie.
- Uspokój się Burzowy Kwiecie! - Ryknął czarno-biały przybysz, za którym podążyła smukła, beżowa kotka - Zapomniałeś może o tym co mówi Kodeks Wojownika?!
Śniady agresor charknął pod nosem i opuścił wciąż drżącą z wściekłości łapę. Nie wyglądało jednak na to, by miał zamiar wypuścić dygoczącego; ze strachu, a może zimna intruza, z przytłaczająco silnego uścisku. Zielonooki nieznajomy powoli podszedł w stronę dwóch kotów i powściągliwie zmierzył spojrzeniem Lna, po czym zerknął w stronę towarzyszki i westchnął cicho.
- Atakujesz kota wielkości niedożywionego ucznia? - Zapytał z dezaprobatą i unosząc dumnie głowę, wyczekująco spojrzał na obcego - Mimo to, chciałbym wiedzieć co ten wypłosz tutaj robi.
Jednak Len milczał. Jego serce waliło jak oszalałe, a szeroko otwarte oczy telepały się na wszystkie strony, próbując znaleźć w kamiennych spojrzeniach prześladowców choć krztynę litości. Gdy wreszcie udało mu się otworzyć pyszczek by choćby wydukać słowa samoobrony, przerwała mu milcząca dotąd, pręgowana, beżowa kotka:
- Wystraszyłeś tego biednego dzieciaka na śmierć mysi móżdżku! - Prychnęła ku Burzowemu Kwiatowi, dając mu znak by się odsunął, po czym sama podeszła do nieruchomego kota - To samotnik. - Stwierdziła, z politowaniem spoglądając na jego wystające żebra, a po chwili zauważając stan w jakim znajdowały się jego łapy - poszarpane, krwawiące, zmaltretowane. Kotka przełknęła ślinę, czując, że robi jej się żal kociaka - Powinniśmy zabrać go do Klanu, Milcząca Gwiazda zdecyduje co z nim zrobić.
- Zdecyduj się Szepczący Wietrze, chcesz mu pomóc, czy skazać go na śmierć? - Parsknął Burzowy Kwiat i machnął ogonem - Zapomniałaś już co się stało z Palącym Piorunem? Poza tym, nie potrzebujemy więcej gęb do wykarmienia, spójrz na to co się dzieje! Śnieg pada niemal bez przerwy, a zdobyczy nie przybywa. Uważam, że-
Urwał nagle, gdy jeszcze moment temu niemy Len, podniósł się chwiejnie i próbując nie upaść, wczepił się pazurkami w ugniecione, emanujące chłodem podłoże.
- Wcale nie zależy mi na waszym jedzeniu. - Powiedział cicho, unosząc drżący łebek - Chciałbym tylko prosić o pewną roślinę, wiem, że koty mieszkające w lesie znają się na ziołach leczniczych i na pewno gromadzą zapasy na zimę. - Dodał szybko, błądząc po kamiennych pyskach Wojowników pozłocistym, przypominającym dojrzewające w słońcu kłosy zboża wzrokiem - Proszę. - Dodał załamującym się głosem, ledwo dławiąc łzy, które same cisnęły mu się do powiek. Nie wytrzymał. Jego nadwyrężone, od dawna odmawiające posłuszeństwa łapy, zachybotały się, a Len z impetem padł na ziemię.
- Jeśli zostawimy go tutaj, nie ma wątpliwości, że zginie. - Rzekł Motyle Skrzydło i delikatnie złapał kociaka za kark, a następnie, nie czekając na towarzyszy, ruszył w stronę obozu Klanu Wilka, pozostawiając za sobą łamliwy, złocisty listek, który po chwili został zasypany śniegiem.
---
- Milcząca Gwiazdo. - Do legowiska niebieskawej kocicy dotarł pozbawiony wyrazu głos Szepczącego Wiatru - Mamy nieproszonego gościa.

Nadeszła zima...

Chłodny wiatr wiejący od lądu przyniósł mroźne dni. Las okrył się grubą warstwą śniegu, a wojownicy stanęli przed nowym wyzwaniem - muszą się zmierzyć z najgorszą porą nagich drzew od wielu, wielu księżyców.

Nikt nie zdoła ochronić się przed mrozem. Dociera on we wszystkie zakamarki lasu. Oto czarne wydarzenia, jakie zaplanowaliśmy na nadchodzące mrozy:

Klan Burzy
Chłodne wichry często przynoszą ze sobą choroby. Nie ominęło to w tej porze nagich drzew Klanu Burzy, który nawiedziła prawdziwa epidemia zielonego kaszlu.

Klan Klifu
Zimowe sztormy umieją być gorsze niż jakiekolwiek inne. Wysokie fale uderzające o brzeg, zaraz obladzają klify grubą warstwą lodowatej substancji. Wojownicy Klanu Klifu są szczególnie narażeni na zmycie lub zalanie obozu

Klan Nocy
Mróz zabójczy jest dla kotów, a szczególnie dla tych, których życie zależy od ryb żyjących w rzece. Kiedy rzeka zamarznie Klan Nocy stanie przed klęską głodu. Ponadto pod koniec pory nagich drzew zamarznięta rzeka stanie się niebezpieczna, gdyż nigdy nie wiadomo, kiedy lód pod łapami pęknie.

Klan Wilka
Mróz zagonił zwierzynę do ciepłego schronienia, a w lesie co raz trudniej jest coś złapać. Duży Klan Wilka, zacznie mieć problemy ze zwierzyną. Głód zawita w obozie leśnych wojowników.



Ustalono też listę postaci, które czeka śmierć (bo za dużo, bo nieaktywne). Można wybrać, której postaci śmierć chce się opisać. Oto lista:

KLAN BURZY:
- Fioletowa Chmura - zielony kaszel - opis zaklepany Cebula 
- Błękitna Łapa
- Czosnkowa Łapa

KLAN KLIFU:
- Trzepocząca Ćma - zmycie z klifu - opis zaklepany Raaveu
- Piaskowy Podmuch - zmycie z klifu - opis zaklepany Raaveu
- Listek - zmycie z klifu - opis zaklepany Raaveu

KLAN NOCY:
- Miedziana Łapa - opis zaklepany Krul
- Błyskająca Łapa - opis zaklepany Krul
- Paprociowy Kwiat

KLAN WILKA:
- Lipa
- Bagienny Kwiat

Od Nocnego Nieba CD Lamparciej Gwiazdy, Złotej Melodii

Nocne Niebo trochę zszokowała reakcja Lamparciej Gwiazdy. Dopiero stracił ucznia, nie spodziewał się, że własny lider będzie próbował go zdołować jeszcze bardziej. Miał zamiar krzyknąć, że ten go nie rozumie, jednak wtedy coś sobie przypomniał. Ojciec Lamparciej Gwiazdy zmarł. Jego uczeń opuścił klan, by zostać pieszczoszkiem, co było zdecydowanie gorsze od śmierci. Jego siostra zmarła, niedługo po ich spotkaniu. Nie tak dawno umarła Iskrzące Futro. Rdzawej Łapy, którą Lider kochał jak własną córkę, nie było w Klanie Burzy. To były koty, które kochał, które kochały jego. Nie tak, jak Zamieciowa Łapa Nocne Niebo. Kocur w ogóle ją nie obchodził. Czy to znaczyło, że tak naprawdę nie wiedział, co to smutek? Podniósł się i wybiegł z legowiska. Czy nie mogą zostawić go w spokoju? Nie chciał żeby widzieli go w tym stanie. Nigdy nie lubił pokazywać swoich prawdziwych uczuć.
Gdy jednak wybiegł z obozu, dopadła go Złota Melodia. Skrzyżowała z nim wzrok, uniemożliwiając kocurowi ukrycia smutku, więc zamiast tego, przybrał obojętny wyraz pyska, kotka jednak znała go zbyt dobrze, by się na to nabrać.
 - Nocne Niebo, wiem, że śmierć Zamieciowej Łapy musiała być dla ciebie tragiczna. Ale, przecież wciąż masz mnie! Masz Fioletową Chmurę, masz swoje dzieci. Wszyscy, jesteśmy tu dla ciebie, a twój smutek udziela się nam wszystkim. Nie pamiętasz, gdy to ty pocieszałeś mnie, gdy byłam załamana?
Czarny wojownik zamknął ślepia, a przed oczami pojawiły się obrazy z dawnych dni, gdy oboje byli jeszcze uczniami. Beztrosnymi kulkami futra, które nie wiedziały co los im przyniesie.
 - Masz rację - podniósł wzrok na rudą kotkę. - Mam jeszcze was. Zamieciowa Łapa mnie opuściła, ale wy nigdy tego nie zrobiliście. Będąc w takim stanie na nic nie przydadzę. Wracajmy do obozu - zdobył się na uśmiech.
Rudy i czarny kot, oddalili się w stronę domu, jeden obok drugiego, zupełnie jak za dawnych czasów.

Od Spienionej Łapy (Pianki) C.D Szelestu

Kotka oblizała wargi, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. Bo co miała zrobić? Bądź co bądź, Szelest był jeszcze małym kociakiem, a ona zaraz opuszczała żłobek. Poza tym jej i Ziewającej nie łączyło żadne pokrewieństwo i kotka nie miała oporów z wyzywaniem i upokarzaniem królowej. Co innego obrazić obcą kotkę, a co innego własną matkę, choćby i była nędznym śmieciem.
- Szeleściku... - zaczęła. - Nie wiem, czy to by się udało.
Kociak posmutniał wyraźnie, więc Pianka dodała:
- Nie mogę cię nauczyć mieć cięty język, bo po prostu nie umiem. Zresztą zawsze mogłaby ci coś zrobić za obrazę majestatu, a tego nie chcemy. Ale... jak zostanę uczniem, to mogę spróbować nauczyć cię walczyć. Ale naprawdę nie obiecuję, że coś z tego wyjdzie. - czekoladowy kocurek uśmiechnął się lekko i wyszeptał podekscytowane podziękowanie. Nagle Ziewająca Łasica odezwała się z kąta kociarni:
- Co wy tam szepczecie?
- Nic takiego, a co?
- Przestańcie, bo te szmery drażnią moje uszy.
- Ciebie ostatnio wszystko drażni. Może jesteś chora?
- Nie, jestem zdrowa jak ryba. - karmicielka zwęziła podejrzliwie oczy.
- Nie o to mi chodziło, ale okej. - odparła kotka i wyszła ze żłobka, zanim ta zorientowała się, że została obrażona.

***Timeskip***

- Spieniona Łapo! Spieniona Łapo! - wołał Szelest, kołysząc ogonem na widok młodej uczennicy wchodzącej do kociarni.
- Tak? - zapytała, lustrując kociaka spojrzeniem blado cytrynowych ślepi.
- Poćwiczymy walkę?
- Jasne, możemy spróbować. Ale ostrzegam, nie jestem jeszcze ekspertem w tej dziedzinie.

<Szelest? Sry że krótkie>

Od Owocowego Alberta C.D Rdzawej Łapy

Po ostatnich wydarzeniach Albert uznał, że powinien poćwiczyć trochę walkę, a kto z jego znajomych najlepiej umiał walczyć? Wąsik, oczywiście!
- Słucham? - czarny dachowiec przysłonił łapą pysk w celu zduszenia śmiechu, kiedy sfinks powiedział mu, w jakim celu tu przyszedł. - Albi, ty po prostu nie nadajesz się do walki. Widziałeś ty kiedyś siebie?
Zdenerwowany Albert zmarszczywszy nos zaczął machać ogonem.
- Po prostu Wąsik miał na myśli, że nie musisz walczyć, bo wszyscy uciekają na sam twój widok - zachichotał Adam, przyjaciel kocurów, który gdzieś z tyłu wygrzebywał coś z kontenera na śmieci.
- Daj mi chociaż spróbować! - krzyknął z desperacją w głosie Owocowy Albert. - Babka z lasu pokonała mnie jednym ruchem, nie chcę, żeby to się powtórzyło...
- Babka z lasu? - Wąsik uniósł brew, odwrócił się i wskoczył do jakiegoś kartonu. - Babki z lasu to niezłe sztuki, ale potrafią przylać. Nie zawracaj mi dupy, bo i tak ci nie pomogę, Albi... - czarny kocur ziewając oparł głowę na krawędzi kartonu.
Sfinks co chwila otwierał pysk, jakby chciał coś powiedzieć, lecz ostatecznie zamilkł, natomiast Adam wygramoliwszy się z kontenera rzucił mu pod nogi do połowy zjedzone opakowanie frytek. Albert z odrazą uniósł łapę.
- Oj tam, Wąs, korona ci z głowy nie spadnie, jeśli pokażesz łysolcowi gdzie raki zimują, a tak to pewnie będzie się tutaj nam kręcił jak szczenię srać... - śmierdząca, skołtuniona kulka futra usiadła obok Alberta i trąciła go łapą. Kiedyś Adam był kochanym i rozpieszczanym selkirk rexem, ale kiedy jego ciężarna właścicielka naczytała się o toksoplazmozie oraz innych chorobach roznoszonych przez koty, wywaliła go na zbity pysk. Pewnie gdyby nie Wąsik i dobre serduszko czarnego kocura, utuczony piecuch nigdy nie przetrwałby na ulicy. Musiał znosić podobne docinki jak Albert, ale nie z powodu braku futra, tylko dlatego, że te było pokręcone jak sam Adam.
Czarny kocur leniwie wygramolił się z pudełka, ale już po chwili był obok Alberta. Wbił ostre zęby kark kota i rzucił nim gdzieś na bok, jakby miał do czynienia z lalką ważącą tyle co nic. Sfinks wziął głęboki wdech, ale nie zdążył nawet się podnieść, gdy poczuł jak staje na nim Wąs i zaczyna szarpać mu sweter.
O nie, tylko nie sweter!
Albertowi nie pozostało nic innego jak wrzasnąć, no to wrzasnął. Wąsik natychmiast puścił kocura i zszedł z niego. Na pysku miał szyderczy uśmiech.
- A niech cię jama zawali, zbiłeś Alberta na kwaśne jabłko z palcem w dupie! - zawołał Adam z uznaniem w głosie. Sfinks dyszał ciężko, leżąc na ziemi. Ile to trwało? Kilka sekund? Z grymasem na pysku podniósł się, ale wtedy poczuł jakiś znajomy zapach. A zaraz po zapachu też i głos.
- Ile razy będę cię jeszcze musiała ratować? - w tonie Rdzawej brzmiała pogarda. Sfinks zwrócił głowę w stronę szylkretowej, a gdy ich spojrzenia się spotkały, Albert zmrużył wrogo oczy.
- Rdzawa.
- Albert.
- Wąsik? - odezwał się niepewnie czarny kocur. - Hm, nie spodziewałem się, że ten oto tutaj osobnik utrzymuje znajomość z taką urodziwą damą jak ty. Rdzawa, tak? Ja jestem Wąs, bom nie jedną kotką trząsł - Wąsik uśmiechnął się zalotnie do szylkretki i stanął między nią a Albertem.
<Rdzawix?>

Od Martiniego C.D Srebrnego Szlaku Między Gwiazdami

Poczułem się źle, było mi żal kotki, mimo iż ledwie ją znałem. Przymknąłem na moment oczy, zastanawiając się, co powiedzieć.
-Oh... Tak mi przykro... - popatrzyłem ze smutkiem na kotkę, siadając obok niej. Zwiesiłem głowę, czując, że sytuacja trochę zaczyna mnie przytłaczać - W pewnym sensie... rozumiem, co czujesz. Moja mama najprawdopodobniej nie żyje - wyznałem mimowolnie, uśmiechając się lekko.
- Kolejna ofiara tych parszywych klanów? - syknęła kotka, jeżąc swoje futerko na grzbiecie.
- Co? - skoczyłem na łapy, obszedłem Srebrny Szlak siadając naprzeciwko niej - Nie została zabita przez klany, tylko przez potwora dwunogów - miauknąłem, patrząc się na moją towarzyszkę. Machnąłem ogonem, uśmiechając się lekko, chciałem jakoś rozładować napiętą atmosferę między nami, jednak nie wiedziałem jak. Przekrzywiłem łebek przypatrując się niebieskiej jeszcze uważniej - Lubię cię! - stwierdziłem, kładąc łapkę na ramieniu kotki. Słońce już dawno zniknęło za horyzontem, na niebie zaczęły pojawiać się pierwsze gwiazdy, do tego wiatr przybrał na sile, targając futro moje i kotki. Westchnąłem cicho, najwidoczniej noc zapowiadała się kolejna mroźna noc, najprawdopodobniej zimniejsza od dzisiejszego dnia. Nic jednak nie mówiłem, cierpliwie oczekując na jakąkolwiek reakcję kotki, która jak na razie zdawała się pozostawać we własnym świecie - Wszystko dobrze? - spytałem lekko zaniepokojony, przesuwając się nieznacznie bliżej.

< Srebrny Szlaku? Ooo, to się cieszę ^^ >

Od Lamparciej Gwiazdy

Gdyby Błękitnej Łapie się nie pogorszyło, Lamparcia Gwiazda z pewnością mianowałby ją zgodnie z umową z Mysim Nosem. Jednak było źle. Bardzo źle. Młoda uczennica była w fatalnym stanie. Kwiecisty Wiatr wzięła ją pod opiekę. Stwierdziła, że szybko się z tym upora. Jednak musiało być gorzej niż myślała. Lamparcia Gwiazda wywnioskował to po przerażonej minie, jaką miał Gradowa Mordka, gdy wbiegł do jego legowiska.
Oboje pognali do legowiska medyka, gdzie Zastali równie wystraszoną Kwiecisty Wiatr.
- Co się stało? - zapytał Lamparcia Gwiazda.
- Błękitna Łapa zachorowała na zielony kaszel - odpowiedziała nerwowo kotka.
Zielony kaszel? W głębi umysłu Lamparcia Gwiazda znalazł informacje na temat tej choroby. Przed jego oczami namalował się obraz Walecznego Serca. Wielkiego wojownika Klanu Burzy, którego ostatnie chwile życia spędzone były w legowisku medyka u boku ukochanej córki. Lidera przeszył lęk na samo wspomnienie. W oczach Kwiecistego Wiatru dostrzegł ten sam ból. Oboje byli wtedy uczniami. Ona musiała pamiętać to bardziej, Waleczne Serce umierał przecież na jej oczach.
- Co teraz zrobimy? - spytał kocur. Kwiecisty Wiatr wzruszyła ramionami.
- Możemy tylko modlić się, aby Klan Gwiazdy dał mi siłę, aby pokonać chorobę - powiedziała.
Lamparcia Gwiazda przytulił się do jej boku.
- Musisz powiadomić klan - oznajmiła rzeczowym tonem. - Do naszego obozu wdarła się śmierć, która może rozszarpać naszych wojowników. Będę zmuszona zabronić rodzinie zbliżać się do Błękitnej Łapy, szczególnie Korowej Skórze. Nie może narażać kociąt, które ma niedługo urodzić.
Lider skinął głową i nieśmiało zajrzał do legowiska.
- Mogę zobaczyć jak się czuje? - spytał. Kwiecisty Wiatr skinęła głową. Czarny wojownik powoli wdarł się do legowiska medyczki, gdzie na mchowym posłaniu leżała skulona Błękitna Łapa. Uczennica radośnie spojrzała na swojego przywódcę.
- Lamparcia Gwiazdo! - zawołała z uśmiechem. Kocur zmusił się do odwzajemnienia gestu. - Przepraszam, ze zachorowałam. Chciałeś zrobić ze mnie wojowniczkę, ale teraz to niemożliwe, bo jestem chora...
- Nie przejmuj się moja droga - powiedział czule kocur i polizał ją po głowie. - Jeszcze będziesz wojownikiem, obiecuję ci to.
Lamparcia Gwiazda wstał i wyszedł z legowiska. Było mu bardzo smutno. Nie chciał tracić tam młodej i obiecującej wojowniczki. Bardzo współczuł swojej siostrze. Ona już wcześniej została uprzedzona o zakazie wizyt w legowisku medyka. Sama była już słaba i chorowita, mogła się łatwo zarazić, nawet gdyby był to biały kaszel.
Lider wskoczył na podwyższenie terenu, z którego zwykł przemawiać i zwołał klan.
- Niech wszystkie koty Klanu Burzy zbiorą się na zebranie klanu! - zawołał. Celowo wezwał wszystkie koty, gdyż ich wszystkich to dotyczyło. W obozie od razu znaleźli się wojownicy tacy jak Mysi Nos i Pręgowane Piórko, a także kilkoro uczniów. Z legowisk też wybiegły Korowa Skóra i Blady Świt. Lamparcia Gwiazda ze smutkiem zauważył, jak mały i słaby jest jego klan.
- Koty Klanu Burzy - zaczął. - Jak pewnie wiecie Błękitna Łapa zachorowała. Nie jest to jednak zwykły, biały kaszel. To jego szczególnie groźna odmiana, zielony kaszel!
Przez koty przebiegł pomruk zaniepokojenia. Lider kontynuował.
- Nikt nie powinien teraz zbyt często odwiedzać Błękitnej Łapy, aby nie zarazić siebie i klanu. Pokładajcie nadzieję w Klanie Gwiazdy, a nic złego Klanu Burzy nie spotka.
Koty pokiwały zdecydowanie głowami. Lamparcia Gwiazda wiedział, że jeżeli ich wiara będzie silna, Błękitna Łapa naprawdę wyzdrowieje.
Zeskoczył do obozu akurat w tym samym czasie, kiedy wrócił patrol. Jednak coś było nie tak. Biała Sadzawka wbiegła pierwsza, wyglądała na zdenerwowaną. Za nią do obozu wpadł Sztormowa Łapa razem z Czosnkową Łapą i Brzoskwiniową Łapą. Dopiero wtedy ze suchej trawy wynurzyła się Fioletowa Chmura podpierana przez Jałowcowy Krzew. Kotka głośno i wyraźnie kaszlała. Wszystkie koty w obozie spojrzały na nią przerażone.
- Choroba! - krzyknęła Casablanca. - Fioletowa Chmura też zachorowała!
Koty panicznie się wycofały, kiedy Kwiecisty Wiatr podbiegła do kotki. Obwąchała ją i obejrzała dokładnie. Mruknęła coś cicho do Jałowcowego Krzewu i oboje poprowadzili zastępczynię do legowiska medyka. W tym czasie Gradowa Mordka podbiegł do Brzoskwiniowej Łapy i Czosnkowej Łapy, również starannie ich oglądając. Zaraz na badanie stawili się też Białą Sadzawka i Sztormowa Łapa.
Lamparcia Gwiazda był w szoku. Jego zastępczyni chora? Niebywałe! Zaraz podbiegł do Gradowej Mordki, który oglądał już trzeciego kota.
- I jak? - zapytał lider.
Młody medyk z początku nic nie mówił tylko dalej oglądał Sztormową Łapę. W końcu odezwał się.
- Nie wyglądają na chorych, ale wezmę Brzoskwiniową Łapę na dłuższą obserwację. Miał duży kontakt z Fioletową Chmurą i mógł się od niej zarazić - powiedział. Nagle Czosnkowa Łapa zakaszlał, a wszystkie zebrane wokół koty podskoczyły wystraszone. Sam kocurek też się wystraszył.
- Czosnkowa Łapo, marsz do Kwiecistego Wiatru - powiedział stanowczo.
- Ale ja nie jestem chory! - zawołał uczeń. - Tylko odchrząknąłem!
- Powiesz to medyczce - warknął Gradowa Mordka. - Już, biegiem!
Kocurek ani drgnął. Czosnkowa Łapa słynął z krnąbrności i agresywnego zachowania wobec innych członków klanu. Lamparcia Gwiazda wiedział, że żaden argument u niego nie przejdzie. Z tego powodu podszedł do niego, złapał go za skórę na karku i zaczął ciągnąć w kierunku legowiska medyka.
- Aua! Lamparcia Gwiazdo! To boli! Normalny jesteś?! Krzywdzisz mnie! Aua! - piszczał uczeń. Casablanca od razu zareagowała, ale Mysi Nos podbiegła do niej i ją powstrzymała.
Lamparcia Gwiazda nie ukrywał, że taka upokarzająca i lekko bolesna kara za nieposłuszeństwo medykowi nawet go satysfakcjonuje. Wszyscy mieli dość narzekania i przemądrzalstwa młodego ucznia. Lider nawet raz usłyszał od Korowej Skóry, że powinien ukarać ucznia. Jałowcowy Krzew sam nigdy by nie przyszedł do niego z taką prośbą, a swoje żale wylewał tylko przed ukochaną partnerką.
Gdy wepchnął Czosnkową Łapę do legowiska zauważył zebrany w środku tłum. Kwiecisty Wiatr ledwo przepychała się między wojownikami. Kazał stanowczo Czosnkowej Łapie nie ruszać się z wejścia i podbiegł do Gradowej Mordki, który kończył badać Białą Sadzawkę.
- Wasze legowisko jest za ciasne - zauważył lider. - Powinniśmy przeorganizować obóz.
- Przeor... Że co? - zdziwił się łaciaty kocur.
- Chorych umieścimy w legowisku wojowników, a ich przeniesiemy do uczniów - powiedział Lamparcia Gwiazda. - Będzie wam tam łatwiej pracować. Chorzy pomieszczą się na legowiskach, a będzie jeszcze miejsce dla ciebie i Kwiecistego Wiatru, a także dla odwiedzających.
- No nie wiem - mruknął medyk. - Porozmawiam o tym z Kwiecistym Wiatrem.
- Dajcie znać szybko - oznajmił lider. - Będziemy musieli jeszcze poprzenosić legowiska, chorych i najpotrzebniejsze zioła.
Medyk skinął głową i pobiegł do legowiska. Zaraz wywołał z niego wyraźnie oburzoną kotkę, z którą przeprowadził szybką rozmowę. Lider nie słyszał ich słów, ale widział, jak są nerwowi. W końcu młodszy podbiegł do niego z powrotem, a medyczka wróciła do legowiska.
- Lepiej się tym szybko zająć - powiedział Gradowa Mordka, a Lamparcia Gwiazda skinął mu głową i zwrócił się zaraz do Białej Sadzawki i Sztormowej łapy siedzących niedaleko.
- Zwołajcie wszystkich w obozie do pomocy - oznajmił. - Musimy trochę pomieszać w legowiskach.

C.D.N.

Często robię urwane opowiadania, ale co mam zrobić, jak wychodzi co raz bardziej koślawe?

Od Czarnego Piórka C.D Zapomnianej Łapy

Zastępczyni przywódcy Klanu Nocy zaczęła iść przed siebie wolnym krokiem w stronę wyjścia z obozu.
– Najpierw porozmawiajmy o rangach – powiedziała do swojej uczennicy. – Co o nich wiesz?
– Jest przywódca, zastępca i wojownicy. Oni polują i walczą dla klanu, a ten pierwszy ma dar dziewięciu żyć. Daje imiona na ceremoniach i decyduje o tym, czy na przykład dany klan ma zaatakować inny. Naszym przywódcą jest Płomienna Gwiazda, a ty jesteś jego zastępczynią, czyli kotem, który po jego śmierci przejmie jego obowiązki.
– Zgadza się – kiwnęła głową na jej słowa. – Kontynuuj.
– Zadaniem wojowników jest polowanie i przekazywanie swojej wiedzy uczniom – dokończyła.
– Chodzą na patrole - ranne, południowe oraz wieczorne, a także dwoje z nich zawsze czuwa przed wejściem do obozu. Jak ukończysz swój trening to odbędziesz takie czuwanie przez jedną noc po ceremonii. Według kodeksu ma być ono milczące, to znaczy, że nie będziesz mogła nic mówić do rana.
– Rozumiem – odparła Zapomniana Łapa. – W naszym klanie medykiem jest Dryfująca Chmura, a jego uczennicą - Miodowa Łapa. Umieją leczyć koty z chorób i opatrywać ich rany.
– Dryfująca Chmura?
– Tak ma na imię ten szary kocur z dziwnymi uszami – wyjaśniła córka Świetlikowej Ścieżki.
– Miałaś na myśli Dryfujący Obłok, tak? – odpowiedziała jej z lekkim przekąsem czarna kocica.
Zapomniana Łapa ze zdziwieniem zamrugała swoimi żółtymi oczami.
– Rzeczywiście! - jej białe wąsy zadrgały z rozbawienia. – Mam nadzieję, że tego nie usłyszał.
– Jesteśmy za daleko od obozu, a Dryfujący Obłok idzie zbierać rośliny w inną stronę.
Czarne Piórko przestała iść przed siebie.
– Czujesz ten zapach?
Kotka o czarno-białym futrze zmarszczyła swój czarny nosek.
– To granica z Klanem Klifu – oznajmiła Czarne Piórko. – Kilka księżyców temu Krucza Gwiazda odebrał nam te tereny.
– Odzyskamy je? – zapytała ją uczennica.
Sierść na jej karku zjeżyła się, a w oczach pojawił się gniew. Miała w sobie determinację do działania i Czarne Piórko chciała to wykorzystać.
– Jeśli te koty o lisim sercu nie oddadzą nam ich w pokoju to na własnej skórze poznają gniew Klanu Nocy – wysunęła swoje pazury na samą myśl o wbiciu ich w przeciwnika. – Ale na razie jesteśmy zbyt osłabieni na ten atak, dlatego potrzebuję ciebie do tego, abyś polowała dla naszego klanu. Każda para łap jest ważna, rozumiesz?
Zapomniana Łapa kiwnęła głową.
– Dobrze. W takim razie popatrz na mnie, a następnie spróbuj zrobić to samo co ja.

< Zapomniana Łapo? Opisz jej naukę polowania i zrób jakiś timeskip o dwa księżyce >

Od Zroszonego Nosa C.D Milczącej Gwiazdy

Złotooka wolałaby już aby znikąd pojawił się lis, borsuk czy coś równie zajmującego. Z nimi by wiedziała, co zrobić. A, co ma zrobić z niewygodnym pytaniem liderki? Przemilczeć, odpowiedzieć wymijająco czy szczerze? Czy w ogóle zmienić temat? Dzisiaj Gwiezdni jej nie sprzyjali. Obejrzała się po zimowym krajobrazie, mając nadzieję, że może gdzieś tam ukryta byłą podpowiedź.
- Myśleliśmy o tym trochę – odpowiedziała patrząc prosto w niebieskie oczy kocicy – Nawet rozmawialiśmy ale…
- Ale?
- Doszliśmy do wniosku, że to za wcześnie i wolimy poczekać – odpowiedziała po części prawdziwe, bo faktycznie o tym rozmawiali, wątek jej wstrętu do kociąt i bycia matką wolała pominąć.
- Oh rozumiem – jej entuzjazm jakby zmalał.
- Ale jeśli będę się ich spodziewać to z pewnością będziesz jedną z pierwszych kotek, której to powiem, Milcząca Gwiazdo – uśmiechnęła się i odetchnęła z ulgą, gdy niebieskooka odwzajemniła uśmiech.
Nie miała pojęcia czy liderka jej uwierzyła, czy też domyśliła się, że kryje za tymi słowami coś jeszcze. Była wdzięczna liderce, że nie roztrząsała tematu.
Szły równo obok siebie, bacznie nasłuchując czy w poszyciu pokrytym białym puchem nie kryją się jakieś potencjalne zdobycze. Gdzieś zaskrzypiało coś, Zroszony Nos wręcz odruchowo przykucnęła i wskoczyła w głębszy śnieg. Przez chwilę myślała, że spudłowała ale poczuła pod łapami wiercące się coś. Szybko dobiła i wróciła ze zdobyczą w pyszczku do bacznie przyglądającej się jej liderce. Jak się okazało, jej ofiarą padła nornica. Drobna, bo drobna ale ważne, że nie wrócą z pustymi pyskami. Przynajmniej ona.
- Srebrny Deszcz dobrze cię wyszkolił – pochwaliła – Chociaż trochę zbyt gwałtownie się ruszyłaś, dobrze, że to nie była zwykła grudka śniegu, która ześlizgnęła się z gałęzi. Wtedy zmoczyłabyś się niepotrzebnie.
- Wiem ale intuicja mi podpowiedziała, że powinnam tam skoczyć ale racja, większość umiejętności zawdzięczam Srebrnemu Deszczowi i jego treningu, chociaż też nie powinnam zapominać o Kwiecistym Śpiewie. Ona też miała w to wkład.
Milcząca Gwiazda przytaknęła.
- Prawda, szkoda, że tak szybko odeszła ale Gwiezdni widocznie tak chcieli – spojrzała na Srebrną Skórę pełną jasnych gwiazd, jej oczy wyglądały wtedy cudnie, Zroszony Nos żałowała wielokrotnie, że nie miała błękitnym oczu – Może nie powinnam tego mówić ale bieg wydarzeń sprawił iż w tym samym momencie z klanu odszedł twój brat Mała Łapa, dzięki czemu mogłaś kontynuować trening, bo Srebrny Deszcz został bez ucznia.
Zroszony Nos wzdrygnęła się słysząc imię swojego brata. Wielokrotnie zastanawiała się czy ciemny kocurek powróci do klanu a przede wszystkim czy Milcząca Gwiazda go przyjmie z powrotem. Może teraz nastał odpowiedni moment aby o to zapytać? W końcu, nie ma postronnych słuchaczy a liderka nie wydawała się niczym wzburzona.
- Milcząca Gwiazdo, skoro mowa o moim bracie. Czy gdyby jakimś cudem okazało się, że on mimo wszystko jeszcze żyje i chciałby wrócić, przyjęłabyś go?
<Milcząca Gwiazdo?>

Od Jaskółki C.D Popiołu

Siedzenie w żłobku było dla szylkretki udręką. Wiedziała, że Lipą jest źle, ale desperacko pocieszała się w myśli słowami medyczki, że wszystko będzie dobrze. Cały czas chodziła zniecierpliwiona albo przytulała się do ojca, który zostawał z nimi, podczas gdy mama była w legowisku medyków. W tej chwili siedziała koło taty, wpatrzona w wyjście z kociarni. Gdy Lawendowy Płatek pojawiła się w nim z opuszczoną głową i oznajmiła smutną wiadomość, Jaskółka poczuła, jak do jej oczu napływają łzy. Bez słowa wybiegła ze żłobka i jak najszybciej zaczęła przecierać się przez śnieg. Nie zwracała uwagi na wpatrzone w nią koty, teraz liczyło się tylko dotrzeć na miejsce. Nie była nawet w połowie drogi, kiedy Łososiowy Pysk złapał ją lekko za kark i kontynuował przeprawę. Jaskółka nie wyrywała się, ponieważ wiedziała, że dorosłemu kotu przejście z kociarni do legowiska medyków zajmie o wiele krócej, niż kociakowi. Kocur położył ją na ziemi tuż przed wejściem, przez które sekundę później wbiegła zapłakana. Natychmiast przypadła do boku mamy i zatopiła pyszczek w jej śnieżnobiałym futrze, nadal płacząc. Słyszała jej szlochanie i pocieszające miauczenie Łososiowego Pyska. Karmicielka powoli ucichała, ale jej szylkretowa córka nie potrafiła przestać płakać. Śnieżnobiała kocica zwróciła na nią swoje spojrzenie i polizała ją czule po uchu. Ta spojrzała matce w oczy, w których odbijał się jej własny smutek. Była tak przejęta śmiercią brata, że nie zauważyła, nawet gdy do legowiska medyków weszły inne koty. Jednak w tym momencie jej to nie obchodziło.
Jeszcze chwilę siedziała przy mamie, ale w końcu odsunęła się nieco do tyłu, nie mogąc już dłużej patrzeć na kremowe nieruchome ciałko. Rozejrzała się dookoła i spostrzegła Popiół siedzącą kawałek dalej, ale Orzełka nigdzie nie było. Podeszła więc do siostry, wpatrzona w swoje łapki i usiadła koło niej.
- G-gdzie Orzełek?- spytała szeptem, że tylko siostra mogła ją usłyszeć.
- Wyszedł chwilę temu- buraska odpowiedziała obojętnie, co bardzo zdziwiło Jaskółkę. Gdy spojrzała jej w oczy, dostrzegła jedynie lekki smutek. Znów poczuła, jak do oczu napływają jej łzy i potrząsnęła łebkiem. Czy siostrze nie zależy już na Lipie?- zadała sobie w myśli pytanie.

<Popiół? Sorki za gniota, ale w połowie pisania wena mi uciekła>

Od Zroszonego Nosa C.D Srebrnego Deszczu

Każdy pewnie spodziewałby się po tym „niezwykłej nocy”, po której zwykle rodzą się kocięta, będące zwieńczeniem związku dwójki kotów.
Zroszony Nos i Srebrny Deszcz pewnie nie byliby wyjątkami, gdyby nie ocknięcie się kotki nagłym odsunięciem się od kocura, który posłał jej zaniepokojone spojrzenie.
- Co się stało?
- Nic.
- Jak to „nic”? Przecież widzę, że coś cię ugryzło – zbliżył się do niej, ostrożnie opatulając swoim ogonem.
Nie odsunęła się, wręcz przeciwnie. Wtuliła łepek w jego puszyste futerko, które powoli nabierało grubości przed Porą Nagich Drzew.
- No dobrze. Nie chcę się zanadto hmm… jakby to ująć? Zbliżyć? – kocur kiwnął głową, że rozumie – No zwał jak zwał, mam na myśli, że teraz będzie miło ale potem mogą wyjść z tego kocięta a wiesz, że ja…
- Ci… - uciszył ją i przytulił się – Wiem czym się martwisz i szanuję twoje zdanie. To na razie tylko posiedźmy i poobserwujmy gwiazdy, co ty na to?
- Brzmi świetnie, ty to jesteś jednak łebski kocur.
- A wątpiłaś w to kiedykolwiek?
- Ani razu.
^*^* Pora Nagich Drzew / następny dzień po śmierci Lipy ^*^
Siedziała razem z ojcem i pilnowała młodszego rodzeństwa w żłobku. Jej matka bardzo przeżywała śmierć Lipy, prawie nic nie jadła, nie piła a o rozmowie nie wspominając. Łososiowy Pysk zdradzał swoją przygarbioną sylwetką, że i on przeżywał śmierć kociaka. Współczuła jemu i matce, po raz kolejny utracili kociaka, wpierw Skra a teraz Lipa. Obaj zostali zabrani przez kaprysy pogody. Wpierw susza, potem przeraźliwy mróz, który był jednak mimo wszystko pośrednim winowajcą.
Jej rodzeństwo siedziało przyciszone a właściwie Orzełek i Popiół, bo Jaskółka poszła towarzyszyć matce. Kocięta raz na jakiś czas na nią zerkały. Nie miała z nimi bliskich relacji. Wciąż walczyła ze swoją dziwną fobią ale aby nie zniechęcać rodzeństwa do siebie mało się z nimi widywała albo posyłała uśmiechy, które miała nadzieję, że nie wyglądały aż tak sztucznie. Od wczoraj nie widziała się ze Srebrny Deszczem. Brak chęci i mus towarzyszenia mimo wszystko rodzinie w tych trudnych chwilach, dodając do tego coraz to bardziej wścibskie spojrzenia klanowiczów. Nie uśmiechało jej się być w centrum uwagi, zwłaszcza, że ani ona ani Srebrny Deszcz nie byli nikim szczególnym.
- Eh, mam nadzieję, że wasza matka to zniesie wszystko lepiej ode mnie – kocur mówił ciszej chociaż to i tak nie wiele dało, bo kocięta miały tendencję do słuchania tego, co mówione jest cicho.
- Dobrze sobie radzisz tato – posłała mu pokrzepiające spojrzenie – Ważne abyś nie zapomniał o nich i nie pogrążył się w żałobie.
- Mówisz to z takim spokojem, jakby ciebie nie poruszyła jego śmierć – kocur wpatrywał się nieobecnym wzrokiem w kąt żłobka.
Chłodny dreszcz przeszedł jej po grzbiecie pusząc futerko. Naprawdę jej głos brzmiał aż tak chłodno? Przejęła się tym a i owszem ale nie mogła płakać, nie potrafiła. Tyle razy już płakała, może wypłakała się do końca życia?
- Wybacz, nie powinienem był tak mówić, każdy z nas inaczej wszystko przeżywa – kocur liznął ją w nos – Być może jesteś ulepiona z twardszej gliny niż ja i Liliowa Łodyga.
- Racja – odwróciła wzrok i spojrzała na skrawek przykrytego bielą obozu, który był widoczny z wejścia - Muszę już iść. Trzymajcie się tato i wy maluchy.
Poniosła się i posłała każdemu z rodzeństwa uśmiech. Chłód uderzył ją dotkliwie, zapadła się trochę w śniegu. W końcu udało jej się wejść na twardszą i stabilniejszą warstwę. Rozejrzała się w poszukiwaniu miejsca, gdzie mogłaby się przydać. Na razie nie uśmiechało jej się odwiedzać matki, która pewnie odpowie jej jedynie milczeniem. Biegnący Strumień rozmawiała o czymś ze Szepczącym Wiatrem, Wierzbowy Nos razem z Burzowym Kwiatem spożywali wychudłą mysz.
Właśnie, od rana nic nie jadła. Doskoczyła kilkoma susami do spiżarni. Nie była pusta to prawda ale pełna po brzegi to wyolbrzymienie. Wzięła wróbla i odeszła w jakiś kąt aby spokojnie spożyć posiłek.
Oczywiście spokój nie był jej dany ale z niczyjej winy a raczej swojej. Z patrolu właśnie powrócił Srebrny Deszcz, który aktualnie zmierzał do legowiska wojowników.
- Srebrny Deszczu! – zawołała go, on niby niesiony wiatrem podbiegł do niej z radością w oczach – Cieszę się, że cię widzę.
- Miło mi i wzajemnie – przytulił się do niej a ona mogła poczuć zapach jego futerka.
Gdy ukończyli wymianę uprzejmości, zaproponowała mu połowę wróbla. On odmówił ale i tak postawiła na swoim. Ukończywszy posiłek usiedli ramię w ramię. Zroszony Nos chciała zacząć ich rozmowę od propozycji spaceru ale natychmiast odrzuciła ten pomysł, w końcu mogą być potrzebni w obozie.
- Jak się trzymasz? – kocur uprzedził ją – Znowu straciłaś brata.
- Całkiem dobrze jak na mnie, gorzej z rodzicami i rodzeństwem.
- Nie ma w tym nic dziwnego, w końcu spędzali ze sobą prawie cały wolny czas. Szkoda kociaka.
- Yhm…
- Oho, coś się stało? – Srebrny Deszcz poznał ją na tyle, że bez problemu potrafił wyczuć jej zmiany w głosie.
- Czy ja sprawiam wrażenie kota, którego nic nie rusza? Kota dla którego śmierć brata nie jest niczym poważnym?
- Co to za pytanie? Przecież widać, że tobą to wstrząsnęło. Nie widzę abyś biegała po obozie z szerokim uśmiechem jakbyś skurczu dostała – zaśmiała się cicho – Kto ci tak powiedział?
- Em… nikt, sama tak się zastanawiałam, nieważne. Wróciłeś dopiero, co z patrolu, czy działo się coś ciekawego?
Srebrny Deszcz położył się, podwijając łapy pod siebie.
- Nic a nic. Zadziwiająco spokojnie.
- Spodziewałeś się czegoś?
- Nie ale nietrudno się domyśleć, że każdy klan mimo wszystko trochę traci na Porze Nagich Drzew i w akcie desperacji mógłby powiększyć swoje terytoria.
- Wątpię – położyła się przy nim, leżeli w jednym z najmniej widocznych miejsc w obozie, więc raczej nie zwracali niczyjej uwagi – Rozważny lider nie pchałby swoich podopiecznych na wojnę, zwłaszcza w okresie, gdzie zwykłe zadrapania może okazać się zabójcze.
Srebrny Deszcz przytaknął. Potem nie rozmawiali już ale leżeli wtuleni w siebie. Dopiero, gdy ktoś zawołał Zroszony Nos na patrol rozstali się.
^*^*^*^*^
Czekała na kocura przy wejściu, wyjściu do obozu. Umówili się na spacer zanim poszła na patrol. Zjawił się tuż po niej, dotknęli się nosami i wyszli. Biegli pośród ośnieżonego lasu, skrytego w mroku chłodnej nocy. Niebo było zachmurzone ale nawet to im nie przeszkadzało aby w miarę bezproblemowo się poruszać pośród kniei. Udali się do brzozowego zagajnika. Oboje uwielbiali w milczeniu obserwować gwiazdy na niebie. I tym razem na to liczyli ale się przeliczyli. Nie dostrzegli nawet charakterystycznych brzozowych pieńków, gdy poczuli dosyć świeży zapach lisa. Nie widzieli go ale czuli. Zroszony Nos miała dziwne przeczucie, że prędzej czy później ruda lisia kita im się pokaże, wraz z zębami…
<Srebrny?>

Od Kropki

Dzień był piękny! Ptaki śpiewały... oh, wait, wcale nie. No, może parę śpiewało, ale tylko parę. Ogólnie było w miarę cicho, mróz, śnieg. Ale przynajmniej świeciło słońce, więc - hej! - to już coś. Kropka - chuda i mizerna, ale nadal wesoła - spacerowała sobie po zimowym lesie, rozglądając się i podziwiając zimny, zamrożony krajobraz. Było tak ślicznie! Śnieg mienił się wszystkimi kolorami, nagie drzewa delikatnie kołysały gałęziami. Szylkretka lubiła Porę Nagich Drzew, głównie za jej wygląd, bo gorzej było z tym przeszywającym zimnem i mniejszą ilością zwierzyny. Właśnie, zwierzyna! Nos kotki wyłapał z zimnego, suchego powietrza smakowity zapach myszy. Zaczaiła się więc na nią, jak ją uczyła matka i powoli zaczęła kroczyć w jej stronę, zaraz po tym, jak ją namierzyła. Jeszcze trochę, jeszcze chwila... skoczyła, wbijając zęby w małe ciałko, jednak w tym samym momencie usłyszała pisk. Pisk nie pochodzący od myszy, zaś od kota, który przestraszył się nagłego wyskoczenia niebieskookiej samotniczki. Kropka spojrzała w stronę dźwięku i sobaczyła czarno-rudą kotkę, patrzącą na nią szeroko otwartymi, złotymi oczami z najeżonym futrem i cofniętymi uszami. Szybko połączyła fakty i odskoczyła od swojej zdobyczy.
- Przepraszam! Nie wiedziałam, że ty też polujesz na tą mysz, ale wiesz, ja nie chciałam ci jej zabrać, bo ja nie wiedziałam, nie bądź zła, możesz ją wziąć, okej? Tylko nie bądź zła, proszę, nie bądź zła, ja nie chciałam, przepraszam! - skuliła się, choć i tak była sporo mniejsza od wojowniczo wyglądającej kotki. W między czasie zdążyła jej się bliżej przyjrzeć. Obca była ładna, z pewnością starsza od niej. No i oczywiście o wiele wyższa od Kropki. Po chwili dopiero zorientowała się, że dziwnie się tak wpatrywać w obcą, tak więc położyła uszy po sobie i wbiła wzrok w ziemię. Oh, jakby była człowiekiem, to z pewnością byłaby teraz cała czerwona!

<Rcafa plz>

Od Wyderki

Głód dawał się we znaki wszystkim kotom, a w szczególności kociętom. One musiały dużo jeść, by rosnąc. A Wyderka mało jadła, więc mizerniała. I zamiast piąć się w górę, niczym duzi wojownicy, jakby malała. Dosłownie w oczach - z dnia na dzień była coraz mniejsza. Nie przypominała już kulki, takiej mięciutkiej i puchatej. Futerko zmatowiało, a oczy się zapadły. Cień dawnej, pulchnej Wyderki.
- N-nie l-lubię P-pory N-nagich D-drzew - wyszeptała słabym głosem, drżąc, jakby powiedzenie tych pięciu słów sprawiało jej ogromny wysiłek.
Szelest, leżący tuż obok niej, pokiwał w zgodzie łebkiem. Oni nie zasługiwali na miejsce obok Ziewającej Łasicy, która aktualnie opiekowała się Dąbkiem. Mamusia mówiła, że on jest lepszy i on zasługuje na jej ciepło. A Wyderka żałowała, że nie ma tak puszystej sierści jak braciszek. Wtuliła się w jego puchate futerko, cichutko pomrukując. Nagle wpadła na genialny pomysł!
- S-Szelest! - mruknęła, czując, jak siły witalne jej powracają - P-pójdę d-do s-s-stosiku z-zwierzyny i-i u-ukradnę nam m-myszkę! N-nie b-b-będziemy g-głodni!
Czekoladowemu kocurkowi ślepia wyszły z orbit. Wyglądał na zaskoczonego pomysłem siostrzyczki, ale jednocześnie bardzo entuzjastycznie do tego nastawiony. Począł machać szybko łebkiem i miauczeniem poganiać Wyderkę.
- C-cii! B-bo mama usłyszy! - zganiła brata, wpychając mu końcówkę ogona do pyszczka - Z-z-zaraz w-wrócę.
Ziewająca Łasica kompletnie ignorowała dwójkę kociąt, sama pieszczotliwie tuląc Dąbka. Wiedziała, że jest słaby i wrażliwy, i, jeśli zachoruje, to umrze. Otoczyła go ogonem, mrucząc mu coś do ucha, a wtedy Wyderka się wymknęła.
Przed sobą zobaczyła ścianę śniegu, którego jeszcze nikt nie odgarnął. Kocię zacisnęło wargi w sznurek i zaczęło się przedzierać. Drżało z zimna, czasem się zapadało, albo kupka śniegu wpadała jej na łebek. Aczkolwiek szła dzielnie, szczękając kiełkami o siebie. Kotów nie było za dużo, więc gdy już miała brać myszkę za ogonek, postanowiła szybko uciec z powrotem do kociarni. Nagle stanęła przed nią ciemna, wysoka sylwetka należącą do zastępczyni Klanu Nocy. Czarne Piórko nachyliła się nad kociakiem:
- Co ty robisz? - spytała, marszcząc brwi, a w jej oczach pojawił się dziwny blask.
- M-my... m-m-mój b-brat i-i j-ja g-g-głodujemy! - pisnęła z przestrachem koteczka, drżąc ze strachu, a nie zimna.

<< Czarne Piórko? >>

Od Rdzawej Łapy C.D Owocowego Alberta

Koteczka była trochę oburzona reakcją kocura. Stała tak, przy białym płocie, ślepo wpatrując się w miejsce, gdzie jeszcze przed uderzeniem serca znajdował się szczurek. Drżała na całym szczupłym ciałku, nie tylko z powodu zimna, ale i też z gniew, który wypełniał jej ciało. Pożałuje tego! Ona też odrzuci go w chwili, kiedy będzie potrzebował bliskości.

_____________________________________________________________________________________

Rdzawa Łapa ponownie przechadzała się po ogrodach Dwunożnych, czując nagłą chęć spotkania się z nowopoznanym piecuchem. Sama nie wiedziała dlaczego. Jakoś przyciągał ją ten jego styl bycia, sposób poruszania się, mówienia. Czuła obrzydzenie na widok jego łysego ciała, aczkolwiek ją to pociągało. Widząc sweterek chciała się śmiać z jego wzorków, ale też lgnęła do niego, aby wtulić się w szorstki materiał. Westchnęła ciężko, podnosząc wyżej łapy, aby nie wpaść dalej w śnieg. Och, czemu, och czemu?
Na futerku szylkretki osiadły płatki śniegu, automatycznie czyniąc je mokrym. Nie chciała jeszcze wracać do klanów, polubiła samotne życie. Zastanawiała się czy aby nie skasować ze swojego imienia członu "Łapa", ale wtedy wiedziała, że usunie również swoje poprzednie życie. Była zbyt związana z Klanem Burzy. Mimo, że powinna splunąć w pysk Lamparciej Gwieździe i pokazać pozostałym kotom figę z makiem, uznała, iż ją tam ciągnie. Lubiła czuć wiatr łopoczący głucho na otwartych łąkach, biegać za królikami i wygłupiać się... ale z kim? Nie miała tam przyjaciół. Nawet własny mentor pałał do niej pogardą. Potrząsnęła niewielkim łebkiem.
W końcu, po kilku większych susach, dotarła do białego płotku. Już chciała zacząć zawodzić, gdy usłyszała głosy. Po krótszej chwili podsłuchiwania dotarło do niej, że to Kukułka (czyli spasiona beczka sadła, która nie potrafiła pokonać "głupiej dzikuski") i Albert. Spięła mięśnie, zagryzła dolną wargę oraz przyjęła pozycję łowiecką. Musiała zachowywać się bezszelestnie.
"Szylkretowa świruska". Oh, ok. Czemu nie? Była szylkretowa, szczyciła się wszędzie swym wspaniałym futrem, bowiem żaden kot takiego nie miał. Ale "świruska" to zdecydowana przesada. Tak mogła mówić tylko Kuku, ponieważ Rdzawa sprawiła jej niezłe lanie.
Następnych słów i reakcji wolę już nie przytaczać. Szylkretka po prostu zacisnęła pyszczek, a w jej serduszku narodził się okrutny pomysł. Chciała zabić. Ale nie mogła - mimo to, nadal była wierna Klanu Gwiazd. Nienawidziła piecuchów.
Odeszła wolnym krokiem, lekko ciągnąć łapy za sobą. Nie chciała odejść.
Ale musiała.

_____________________________________________________________________________________

Samotniczka przechadzała się, tak jak każdego dnia. Rutyna nie była dla niej nudna, wręcz przeciwnie, poznała kilka nowych kotów. Aczkolwiek z nikim nie czuła się tak swobodnie jak z tym sfinksem, o którym chciała zapomnieć.
Nagle usłyszała przeszywający wrzask.
- Albert - zmrużyła żółte ślepia, truchtając w stronę źródła dźwięku.

<< Owocowy Albercie? >>