BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Wojna z Klanem Wilka i samotniczkami zakończyła się upokarzającą porażką. Klan Klifu stracił wielu wojowników – Miedziany Kieł, Jerzykową Werwę, Złotą Drogę oraz przywódczynię, Liściastą Gwiazdę. Nie obyło się również bez poważnych ran bitewnych, które odnieśli Źródlana Łuna, Promieniste Słońce i Jastrzębi Zew. Klan Wilka zajął teren Czarnych Gniazd i otaczającego je lasku, dołączając go do swojego terytorium. Klan Klifu z podkulonym ogonem wrócił do obozu, by pochować zmarłych, opatrzeć swoje rany i pogodzić się z gorzką świadomością zdrady – zarówno tej ze strony samotniczek, które obiecywały im sojusz, jak i członkini własnego Klanu, zabójczyni Zagubionego Obuwika i Melodyjnego Trelu, Zielonego Wzgórza. Klifiakom pozostaje czekać na decyzje ich nowego przywódcy, Judaszowcowej Gwiazdy. Kogo kocur mianuje swoim zastępcą? Co postanowi zrobić z Jagienką i Zielonym Wzgórzem, której bezpieczeństwa bez przerwy pilnuje Bożodrzewny Kaprys, gotowa rzucić się na każdego, kto podejdzie zbyt blisko?

W Klanie Nocy

Ostatni czas nie okazał się zbyt łaskawy dla Nocniaków. Poza nowo odkrytymi terenami, którym wielu pozwoliły zapomnieć nieco o krwawej wojnie z samotnikami, przodkowie nie pobłogosławili ich niemalże niczym więcej. Niedługo bowiem po zakończeniu eksploracji tajemniczego obszaru, doszło do tragedii — Mątwia Łapa, jedna z księżniczek, padła ofiarą morderstwa, którego sprawcy jak na razie nie odkryto. Pośmiertnie została odznaczona za swoje zasługi, otrzymując miano Mątwiego Marzenia. Nie złagodziło to jednak bólu jej bliskich po stracie młodej kotki. Nie mieli zresztą czasu uporać się z żałobą, bo zaledwie kilka wschodów słońca po tym przykrym wydarzeniu, doszło do prawdziwej katastrofy — powodzi. Dotąd zaufany żywioł odwrócił się przeciw Klanowi Nocy, porywając ze sobą życie i zdrowie niejednego kota, jakby odbierając zapłatę za księżyce swej dobroci, którą się z nimi dzielił. Po poległych pozostały jedynie szczątki i pojedyncze pamiątki, których nie zdołały porwać fale przed obniżeniem się poziomu wód, w konsekwencji czego następnego ranka udało się trafić na wiele przykrych znalezisk. Pomimo ciężkiej, ponurej atmosfery żałoby, wpływającej na niemalże wszystkich Nocniaków, normalne życie musiało dalej toczyć się swoim naturalnym rytmem.
Przeniesiono się więc do tymczasowego schronienia w lesie, gdzie uzupełniono zniszczone przez potop zapasy ziół oraz zwierzyny i zregenerowano siły. Następnie rozpoczęła się odbudowa poprzedniego obozu, która poszła dość sprawnie, dzięki ogromnemu zaangażowaniu i samozaparciu członków klanu — w pracach renowacyjnych pomagał bowiem niemalże każdy, od małego kocięcia aż po członków starszyzny. W konsekwencji tego, miejsce to podniosło się z ruin i wróciło do swojej dawnej świetności. Wciąż jednak pewne pozostałości katastrofy przypominają o niej Nocniakom, naruszając ich poczucie bezpieczeństwa. Zwłaszcza z krążącymi wśród kotów pogłoskami o tym, że powódź, która ich nawiedziła, nie była czymś przypadkowym — a zemstą rozchwianego żywiołu, mszczącego się na nich za śmierć członkini rodu. W obozie więc wciąż panuje niepokój, a nawet najmniejszy szmer sprawia, że każdy z wojowników machinalnie stroszy futro i wzmaga skupienie, obawiając się kolejnego zagrożenia.

W Klanie Wilka

Ostatnio dzieje się całkiem sporo – jedną z ważniejszych rzeczy jest konflikt z Klanem Klifu, powstały wskutek nieporozumienia. Wszystko przez samotniczkę imieniem Terpsychora, która przez swoją chęć zemsty, wywołała wojnę między dwoma przynależnościami. Nie trwała ona długo, ale z całą pewnością zostawiła w sercach przywódców dużo goryczy i niesmaku. Wszystko wskazuje na to, że następne zgromadzenie będzie bardzo nerwowe, pełne nieporozumień i negatywnych emocji. Mimo tego Klan Wilka wyszedł z tego starcia zwycięsko – odebrali Klifiakom kilka kotów, łącznie z ich przywódczynią, a także zajęli część ich terytorium w okolicy Czarnych Gniazd.
Jednak w samym Klanie Wilka również pojawiły się problemy. Pewnego dnia z obozu wyszli cali i zdrowi Zabłąkany Omen i jego uczennica Kocankowa Łapa. Wrócili jednak mocno poobijani, a z zeznań złożonych przez srebrnego kocura, wynika, że to młoda szylkretka była wszystkiemu winna. Za karę została wpędzona do izolatki, gdzie spędziła kilka dni wraz ze swoją matką, która umieszczona została tam już wcześniej. Podczas jej zamknięcia, Zabłąkany Omen zmarł, lecz jego śmierć nie była bezpośrednio powiązana z atakiem uczennicy – co jednak nie powstrzymało największych plotkarzy od robienia swojego. W obozie szepczą, że Kocankowa Łapa przynosi pecha i nieszczęście. Jej drugi mentor, wybrany po srebrnym kocurze, stracił wzrok podczas wojny, co tylko podsyca te domysły. Na szczęście nie wszystko, co dzieje się w klanie jest złe. Ostatnio do ich żłobka zawitała samotniczka Barczatka, która urodziła Wilczakom córeczkę o imieniu Trop – a trzy księżyce później narodził się także Tygrysek (Oba kociaki są do adopcji!).

W Owocowym Lesie

Straszliwy potwór, który terroryzował społeczność w końcu został pokonany. Owocniaki nareszcie mogą odetchnąć bez groźby w postaci szponów sępa nad swoimi głowami. Nie obeszło się jednak bez strat – oprócz wielu rannych, życie w walce z ptakiem stracili Maślak, Skałka, Listek oraz Ślimak. Od tamtej pory życie toczy się spokojnie, po malutku... No, prawie. Jednego z poranków wszystkich obudziła kłótnia Ambrowiec i Chrząszcza, kończąca się prośbą tej pierwszej w stronę liderki, by Sówka wygnała jej okropnego partnera. Stróżka nie spodziewała się jednak, że końcowo to ona stanie się wygnańcem. Zwyzywała przywódczynię i zabrała ze sobą trójkę swych bliskich, odchodząc w nieznane. Na szczęście luki szybko zapełniły się dzięki kociakom, które odnalazły dwa patrole – żłobek pęka w szwach ku uciesze królowej Kajzerki i lekkim zmartwieniu rządzących. Gęb bowiem przybywa, a zwierzyny ubywa...

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty


Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Klifu!
(dwa wolne miejsca!)

Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Zmiana pory roku już 26 października, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

02 listopada 2025

Od Niesfornej Łapy CD. Lekkomyślnej Łapy

— Nie wiem, czego się spodziewałem, ale z jakiegoś powodu nie tego, Króliczku… — Zając mruknął cichutko, kładąc uszy po sobie. Tym razem nie ze wzruszenia ani radości. Chyba nigdy nie wyglądał tak żałośnie, jak teraz. 
Niesfornej Łapie zrobiło się żal swojego brata. Tak bardzo, że aż serce ścisnęło mu się boleśnie. Kremowy drgnął, po czym skulił się, jakby ktoś wbił mu w brzuch ostrze. Ale to nie była prawdziwa rana – to słowa brata zraniły go najbardziej. W jego oczach pojawiły się łzy. Po chwili położył łapę na łapie drugiego ucznia i lekko ją ścisnął, jakby w ten sposób chciał poczuć się bliżej niego. Przełknął ślinę i pokręcił głową.
— Tak bardzo cię przepraszam… — wyszeptał drżącym głosem. Lekkomyślna Łapa przechylił głowę, patrząc na niego pytająco. Królik pociągnął nosem i mówił dalej:
— To ja nas w to wszystko wpakowałem… Jestem tylko problemem! Skrzywdziłem naszą matkę, skrzywdziłem swoją partnerkę, nasze kocięta… i ciebie też! Mogłem nie wiązać się z… nią. Mogłem nie namawiać cię do ucieczki z klanu! Nikomu to nie wyszło na dobre. Teraz żyję tylko z żalem i poczuciem winy… — dokończył cicho, upewniając się, że nikt inny go nie słyszy. Na to Zając odwrócił wzrok od brata i ciężko westchnął.
— Króliczku… musisz przestać się tym tak zadręczać. Co było, minęło. Jesteśmy tu i teraz. Musimy po prostu pracować, żeby odzyskać to, co straciliśmy — powiedział łagodnie, próbując go pocieszyć. Ale jego słowa brzmiały pusto. Królik nie wierzył w ich sens. Brzmiały jak coś, co miało tylko zmusić jego umysł do myślenia o czymś innym, ignorując problem, który tkwił w nim samym. Zaśmiał się gorzko i opuścił głowę, chowając pysk między łapami.
— Przestań kłamać… — wymamrotał, kładąc uszy po sobie. — Jak mam po prostu zostawić przeszłość za sobą, skoro tak mocno odbiła się na teraźniejszości? To nie jest blizna… to świeża rana. Może nawet zainfekowana. I nigdy się nie zagoi. Zawsze będzie we mnie, przypominając, jak głupie było moje życie i… ja sam.
Przerwał swoją wypowiedź, po czym dodał ciszej:
— Gdy będę chciał odpocząć, będzie przypominać mi o tym, że nie zasługuję. Że wszystko zepsułem i muszę za to płacić do końca życia. I… ma rację. Sam sobie na to zapracowałem — westchnął i przymknął oczy, które były zmęczone po całym dniu pracy.
Lekkomyślna Łapa nie odpowiedział. Wydobył z siebie tylko cichy, żałosny pomruk. Potem obaj zasnęli, bo Królik nie pamiętał już nic, co działo się później. Ciemność pochłonęła go szybciej, niż zdążyły to zrobić żal i rozpacz.

***

Teraźniejszość

Obudził się. Wstał. Próbował funkcjonować jak zawsze, ale ciężar bólu i złych decyzji wciskał go w ziemię tak mocno, że czasem trudno mu było nawet podnieść łapę, by zrobić krok naprzód. Mimo to szedł teraz przez środek obozowej polany, zmierzając do legowiska starszyzny, żeby wykonać jeden z wielu obowiązków, które na niego spadły. Pomagał medyczce, plótł posłania, polował dla klanu, patrolował granicę i… wyciągał kleszcze z futer starszych, jeśli akurat tego od niego chcieli. Teraz była Pora Nagich Drzew, więc kleszczy raczej nie było, ale starsi – owszem. Szansa na to, że któryś z nich czegoś potrzebował, była całkiem duża.
Gdy Niesforna Łapa zajrzał do legowiska starszyzny, przywitała go para żółtych oczu. Czuł, jak jego serce lekko przyspieszyło. W tych oczach było coś dzikiego, nieprzewidywalnego. Nie musiał się długo zastanawiać, do kogo należały. To była Wieczne Zaćmienie. Znał ją jeszcze sprzed swojej ucieczki z klanu. Wtedy wydawała się pozornie normalna, choć w środku może trochę dziwna, ale teraz… wyglądała niepokojąco. Jakby w każdej chwili mogła zrobić coś niebezpiecznego – krzywdę sobie albo komuś innemu. Królik przez moment pomyślał, że może powinni ją trzymać osobno, w jakiejś izolatce, ale zaraz zganił się w myślach. Sam też był głupi i popełnił błędy. Poprawka – wciąż je popełniał. A przecież nie chciał, żeby inni traktowali go jak kogoś niebezpiecznego.
Rozejrzał się po legowisku i zauważył, że większość starszych jeszcze spała. Uśmiechnął się do byłej medyczki niepewnie i mruknął cicho:
— Zajrzę tu trochę później…
Szybko się wycofał, a gdy tylko się oddalił, wypuścił powietrze z ulgą. Chciał zająć czymś myśli, żeby nie wracały do dawnych spraw. A może wcale nie musiał nic robić? Może powinien po prostu usiąść i pomyśleć o swoim życiu – porządnie, by rozwiać wszelkie wątpliwości? Westchnął ciężko, kierując się z powrotem do swojego posłania. Niczego jeszcze nie zrobił, a już czuł się potwornie zmęczony.
Wślizgnął się do legowiska i położył, ale jego ciało bolało, jakby ktoś je ściskał. Przekręcał się z boku na bok, szukając wygody, lecz po chwili robił to już tylko po to, by odwlec moment, w którym naprawdę musiałby zacząć myśleć. Gałązki szarpały jego kremowe futro, ale tylko zacisnął zęby i dalej się szamotał – jak ptak przygwożdżony do ziemi przez swojego łowcę. W końcu znieruchomiał, zmęczony. Patrzył pustym wzrokiem w jeden punkt.
“Taki właśnie jesteś? Zawsze wymyślasz głupie sposoby, by uciec od odpowiedzialności” – usłyszał w głowie. Zmrużył oczy. Chcąc nie chcąc czuł, że ten głos w jego głowie tym razem miał rację. “Teraz chcesz zasnąć, tak? Typowe” – znów przemknęło przez myśli. Zakrył oczy łapą.
— Zamknij się… — wymamrotał, po czym zerwał się i rozejrzał nerwowo. Na szczęście nikt nie słyszał. Nie mógł pozwolić, by ktoś pomyślał, że kompletnie mu odbiło.
“Głupiś” – rozległo się znowu.
“Dobra, dobra… zacznę teraz myśleć” – odpowiedział w myślach. Zacisnął szczękę, a jego krótki ogon zaczął lekko drgać. Przez chwilę w jego głowie panowała pustka. Nie wiedział nawet, jak zacząć. O czym właściwie miał myśleć? O tym, jaki jest głupi?
“Co mógłbym zrobić, żeby odzyskać dawne imię?” – przyszło mu w końcu do głowy. Tak, to dobre pytanie. Co mógł zrobić, żeby już nie być Niesforną Łapą? Żeby inni traktowali go poważnie, jak równego sobie? Żeby nie musiał codziennie słuchać przypomnień, że jest nieodpowiedzialny i działa bez zastanowienia?
Sumienne wykonywanie obowiązków niczego nie zmieniało. Nikt nie widział, jak się starał. Dla wszystkich był tylko zwykłym parobkiem, którym można było pomiatać. Był im potrzebny, ale nie jak przyjaciel, a jak sługa. A przecież nikt nie chce się pozbywać swojego sługi. Powinien się postawić. Ale jednocześnie… musiał zrobić coś, co pokazałoby innym, że nie jest skończony. Że coś jeszcze potrafi. Może powinien ratować innych, pomagać im, być bohaterem? Może wtedy zobaczyliby w nim kogoś lepszego. Czy powinien się popisać? Cóż, zawsze miał to we krwi. Zawsze przed innymi udawał kogoś, kim nie był. Czemu tym razem miałoby być inaczej?
Bał się jednak, że prędzej czy później ktoś zauważy, że tylko udaje kogoś, kim nie jest i znienawidzi go za to jeszcze bardziej. Bał się, że ktoś odkryje jego prawdziwe “ja” i zobaczy, że Królik to zwykły kłamca i oszust. Wiedział, że wtedy jego życie znowu się rozsypie.
Więc może powinien po prostu być sobą…?
Nie. To było głupie. Nikt już nie lubił innych za to, kim naprawdę byli. Najwyraźniej był mu pisany los kogoś, kto żyje w kłamstwie.
Wziął głęboki wdech i przestał dalej myśleć. Miał już dość na dziś. Czuł, jak głowa mu pulsuje, jakby zaraz miała wybuchnąć, a potem rozpłynąć się w powietrzu, zostawiając po sobie tylko zapach dymu. “Jutro pogadam o tym z bratem…” – to była ostatnia myśl, jaka przeszła mu przez głowę, zanim zasnął.

***

Tym razem obudził go jego brat, który nerwowo szturchał go łapą w bok.
— Wstawaj… no dalej, już późno. Musimy iść na patrol — mruknął Lekkomyślna Łapa z lekkim zniecierpliwieniem. Kremowy powoli otworzył oczy i spojrzał na brata. Ostre światło sprawiło, że aż je zmrużył.
— Co? Co się dzieje…? — wymamrotał kilka razy, zanim w końcu się ogarnął. Zielonooki uśmiechnął się lekko i ruszył w stronę wyjścia z obozu. Królik szybko się podniósł i pognał za nim – nie chciał się spóźnić. Nie mógł sobie pozwolić na żadną wpadkę. Musiał być idealny, za wszelką cenę.
Przy wyjściu czekali już Stokrotkowa Pieśń i Przepiórcza Wichura. Och, oczywiście… jak zwykle! On i ona razem na patrolu, mimo że ledwo mogli na siebie patrzeć. Niesforna Łapa westchnął i szepnął do brata:
— To już zaczyna być podejrzane. Zawsze muszę iść z nią!
Lekkomyślna Łapa tylko przytaknął, ale nic nie odpowiedział. Nie chciał chyba dolewać oliwy do ognia. Królik poczuł lekkie ukłucie w środku – nie lubił, gdy brat musiał go uspokajać. Strzepnął uchem i ruszył dalej. Cała czwórka zaczęła iść w głąb terytorium Klanu Klifu, żeby coś upolować. Była Pora Nagich Drzew, więc zwierzyny robiło się coraz mniej. Kiedy Stokrotkowa Pieśń i Przepiórcza Wichura trochę się oddalili, Królik pochylił się do brata i mruknął:
— Musimy się postarać! Jeśli upolujemy coś dobrego, to może wreszcie ktoś nas zauważy, nie? Parę takich udanych polowań i wrócimy do łask klanu! Wyobraź to sobie! Wracamy z tłustym drozdem i wtedy wszyscy na nas patrzą, podziwiają… — rozmarzył się, wpatrując się w niebo. Chyba pierwszy raz od powrotu do Klanu Klifu wyglądał na naprawdę zdeterminowanego. — Myślałem o tym wczoraj i stwierdziłem, że muszę się trochę pokazać, wiesz? No… udowodnić, że coś potrafię. Żeby w końcu mnie docenili i może nawet polubili. Co o tym myślisz? — zapytał z nadzieją w głosie.

<Zając? Przytaknij na moje słowa, proszę>

Od Zaćmionego Horyzontu

TW Koszmar senny

Dni dłużyły jej się niemiłosiernie, niczym ślimak wybierający się w wędrówkę podczas pory zielonych liści, kiedy to Wysokie Słońce grzało niemiłosiernie. Rozmowa z Łezką sprawiła, że na nowo zaczęła wątpić, czy klanowe życie jest dla niej. Może było nawet, ale na pewno nie w Klanie Wilka, gdzie niemal większość pewnie mordowała dla przyjemności i jak dotąd nikt nic z tym nie robił. Bezczynność nie leżała w jej naturze, lecz nie mogła nic zdziałać, bo co? Stanie przeciwko niemal całemu klanowi? Jeszcze trochę rozumu miała w tym rudym łbie, który poprawnie funkcjonował pomimo upadków z drzewa, kiedy to Piołunowy Dym stwierdził, że nauczy się ją wspinać.
Dręczona powracającymi myślami, opuszczała obóz niemal na całe dni, próbując uciec od tego wszystkiego. Za każdym razem, kiedy wyłaniała się po drugiej stronie ściany krzewów, czuła jakby dostawała skrzydeł, a powiew wolności wzbijał ją wprost na nieboskłon. Niczym mały, rudy ptaszek opuszczający dotychczasowe więzienie, w którym dusił się na każdym kroku, a większe i groźniejsze ptaki patrzyły na malca jak na swój przyszły obiad.
Wraz ze wschodem słońca wyruszyła z patrolem łowieckim, który składał się z jej dawnego mentora, Miodowej Kory oraz jego syna. Zaćmiony Horyzont pomimo niezbyt pozytywnych relacji z Piołunowym Dymem za jej uczniowskich czasów, kotka normalnie rozmawiała z kocurem, który jakby przeszedł metamorfozę, odkąd stał się ojcem zastępczym dla Korowej Łapy. Ruda chętnie słuchała, kiedy wojownik opowiadał o uczennicy, wspominając ze śmiechem niektóre akcje młodszej, kiedy to sama była w tym buntowniczym wieku, a biedny liliowy musiał to znosić.
— Ale nic nie pobije tego upadku z drzewa!
— Piołunowy Dymie… doskonale wiedziałeś, że stchórzę lub zrobię Ci po złości.
— Hmm, może — odpowiedział zaczepnie, na co ruda szturchnęła go barkiem w bok. — Hahaha! No dobrze, dobrze. Lepiej powiedz jak tam u Ciebie?
— Szczerze? Nie ma najgorzej, lecz zaczynam znowu czuć, że klanowe życie nie jest dla mnie…
— Znowu?
— Nim Nikła Gwiazda mianował mnie uczennicą, miałam wrażenie, że to wszystko nie jest mi pisane. Mglisty Sen od początku się w tym odnajdywał, podobnie Gwiazdnicowa Łapa. Ale ja? Długo żyłam nadzieją, że nasza matka zacznie nas szukać i Brukselkowa Zadra niesłusznie zabrała naszą trójkę do klanu.
Na tym ich rozmowa się zakończyła, ponieważ oboje usłyszeli cichy szelest leśnego poszycia, które zdecydowanie bardziej przypomniało jakieś mokradła niż ziemię przykrytą śnieżną okrywą. Każdy z nich ucichł, podkradając się powoli do żylastej myszy, która jeszcze nie podejrzewała, że czai się na nią dwójka łowców. Piołunowy Dym jednak był na przedzie, dlatego ruda postanowiła ustąpić dawnemu mentorowi, obserwując, jak doświadczony kocur bezszelestnie podchodzi tę marną zwierzynę. Każdy kolejny ruch starszego był dokładnie przemyślany i już chwilę później ciszę nieco zagłuszaną świstem wiatru wśród gałęzi, przeciął krótki pisk, kiedy było już za późno dla gryzonia. Ruda podniosła się z pozycji łowieckiej, by z lekkim uśmiechem skinąć głowę w geście aprobaty dla liliowego, który z iskrą dumy w oczach niósł w pysku upolowane zwierzę.
— Jak zwykle jesteś w formie.
— A czy kiedykolwiek nie byłem?
— Kto wie — mruknęła zaczepienie, by odgarnąć grzywkę do tyłu.
Wojownik jedynie przewrócił oczami, kręcąc przy tym lekko głową na boki, choć na jego pysku także widniał lekki uśmiech. Horyzont z czasem zaczęła, zauważyć, jak jej relacja z kocurem uległa zmianie, odkąd dojrzała oraz zakończyła szkolenie. Dawniej Piołunowy Dym był przez nią traktowany jak jeden z największych wrogów rudej, lecz teraz znalazła z nim nić porozumienia, która jak na razie dobrze się trzymała i nic nie zwiastowało, by miało się to w najbliższym czasie zmienić.
Zamyślona nawet nie zauważyła, kiedy trafili do granicy z Klanem Burzy, klanem, którego tereny oddzielały ich od sojuszników. Właśnie tam została zabrana Łezka, kiedy Gąbczasta Łapa powracała w rodzinne strony. Ta mała czarna kulka długo nie zabawiła u Wilczaków, jednak to wystarczyło, by całkiem porządnie namieszać w życiu młodej wojowniczki. Myślała, że już na zawsze się pogodziła z dotychczasową rzeczywistością, a jednak wystarczyła jedna rozmowa, by dawne wątpliwości powróciły niczym grom z jasnego nieba. Zadręczana próbowała od tego uciekać za dnia, opuszczając obóz i poświęcając się polowaniu, a w nocy próbowała samą siebie przekonać, że jest dobrze, tak jak jest obecnie. Mimo to cichy głosik nie dawał jej spokoju niczym upierdliwy komar bzyczący nad uchem całą noc.
Po odnowieniu przy okazji zapachu na granicy ruszyli w dalszą drogę, tym razem jednak już do obozu. Horyzont już mniej chętnie szła, wlecząc się na końcu ich niewielkiej grupy — tym razem prowadził Miodowa Kora, obok którego kroczył Dębowa Łapa, a tuż za nimi Piołunowy Dym, obracając się co jakiś czas za siebie, by sprawdzić, czy aby na pewno jego dawna uczennica podąża za nimi.
— Piołunowy Dymie, ja jeszcze nie będę wracać. Chce spróbować coś jeszcze upolować dla klanu.
Kocur skinął głową, przyjmując słowa kotki do wiadomości. W paru szybszych krokach dogonił pozostałą dwójkę, a kiedy tylko zniknęli z pola widzenia, żółtooka ruszyła w przeciwnym kierunku, kierując się w bardziej oddalone rejony terytorium. Mimo dręczących myśli, jako udało jej się skupić na tym, co mówiła kocurowi. Dlatego też każdy najmniejszy odgłos zwierzyny od razu obniżała się na łapach i po cichu zakradała się jak najbliżej, by wybić się z silnych łap, dopadając gryzonia. Nie zawsze kończyło się to sukcesem, patrząc na to, że z powodu pory nagich drzew piszczek było coraz mniej, a jak już to raczej żylaste, jak to zawsze, kiedy temperatura się obniżała. Jak na razie udało jej się złapać jedynie dwie marne nornice, które raczej nie zaspokoją głodu nawet głodu jednego wojownika na dłużej niż dwa, może trzy dni.
Właśnie zbliżała się powoli do kolejnej możliwej zdobyczy, kiedy niespodziewanie na jej nosie wylądował pojedynczy zimny płatek śniegu, który po chwili zmienił się w niewielką kroplę wody. Lekko zmarszczyła nos, podnosząc się na proste łapy, a w tym czasie gryzoń uciekł w poszycie lasu i później do swojej nory, gdzie był bezpieczny. Kotka jednak tym się nie przejęła, podnosząc wzrok na szarawe niebo, z którego powoli opadał śnieg, topniejącym niemal od razu w kontakcie z błotnistą ściółką. Niektóre płatki znalazły się na rudej sierści wojowniczki, jednak ich żywot także nie trwał długo. Machnęła swym krótkim ogonem, by opuścić swoje żółte ślepia na własne łapy — aż do nadgarstków, a nawet wyżej, były pokryte błotem. Skwaszony wyraz pojawił się na jej pysku, na samą myśl okropnego smaku na języku, kiedy będzie leżeć na posłaniu w legowisku wojowników i zmywać z siebie dzisiejszy brud. Po chwili jednak stwierdziła, że nie będzie się z tym męczyć, gdy wróci do obozu.
Na świst wiatru wśród nagich gałęzi drzew, zastrzygła przeciętym uchem, które było dziełem młodej kuny, podobnie jak trzy szramy na jej grzbiecie oraz jedna na wardze po lewej stronie. Wciągnęła gość głośno powietrze przez nos do płuc, by wyczuć po chwili nikłą woń… drozda! Ten mógłby zaspokoić głód na dłuższy czas niż jakieś marne myszy lub nornice. Nie zwlekając ani chwili dłużej, po cichu ruszyła w stronę ptaka, będący wyjątkową zdobyczą, jeśli tylko jej się uda go pochwycić. Po paru krokach obniżyła się na łapach, przyjmując pozycję łowiecką, by bezszelestnie podejść do drozda. Ruda była raczej dość masywnie zbudowana, przystosowana do walki i korzystania z siły, lecz nie oznaczało to, że nie umiała być doskonałym łowcą. Ćwiczyła to do perfekcji, co teraz zaczynało się opłacać, patrząc na ilość piszczek. Oczywiście nadal nie każde podejście kończyło się powodzeniem, lecz z reguły zawsze wracała do obozu, mając w pysku coś do dorzucenia na stos. Teraz trafił się okres, gdzie mieli wyjątkowo dużo uczniów, a ci byli przyszłością klanu.
Będąc jedynie o długość ogona — oczywiście nie swojego — od brązowego ptaka. Ten nieświadomie szukał w liściach czegoś, co mógłby zjeść, nieświadomy, że już za chwilę stanie się czyimś pożywieniem. Skupiona na jednym punkcie, spięła wszystkie potrzebne mięśnie i już po chwili skoczyła na drozda, który próbował się jeszcze uwolnić spod dużych łap kotki, lecz już po chwili jego ciało stało się bezwładne, kiedy zwisało w jej pysku. Zdobycz ta na pewno przyciągnie uwagę, jednak Horyzont to nie przeszkadzało, w końcu i tak była cieniem swojego brata. Była starsza, a mimo wszystko grała niemal ostatnie skrzypce — jako druga została mianowana, nadal nie miała ucznia, to Sen został wybrany przez Jarzębinę. Na samą myśl o tym ostatnim, zacisnęła mocniej szczęki, a wysunięte pazury zanurzyła w mokrej ziemi. Poczuła się zdradzona, to ona zawsze poświęcała się dla rodzeństwa, dbając o nich, jak tylko mogła. I tak się odwdzięczają?! To z uwagi na nich nadal żyła w klanie, ignorując to, jak to wszystko powoli ją wyniszczało od środka. Nie była zazdrosna o brata, jednak to jak kocur zbliżył się do asystentki medyczki, bolało ją najbardziej.
Głośno przełknęła gule żalu w gardle, która w tak krótkiej chwili zdążyła powstać. Machnęła jedynie jeszcze wściekle ogonem, by obrócić się i odejść do miejsca, gdzie zostawiła wcześniej upolowane piszczki. Nie miała zamiaru jeszcze wracać do obozu, w jej głowie narodził się pewien plan, na którego realizację nie czekała dłużej. Ruszyła w stronę Ciernistego Drzewa, które było samotnym drzewem na niewielkiej otwartej przestrzeni tuż przy rzece. Wokół tego miejsca krążyło parę historii, w które jednak ruda nie wierzyła, choć raczej rzadko kiedy zapuszczała się w te okolice z racji mało dreszczy, których dostawała na sam widok. Do tego grzebano tu zmarłych, więc to samo w sobie nadawało miejscu jakiejś bliżej nieokreślonej aury — cisza panująca wokół bywała wręcz przytłaczająca, sprawiając, że niektórzy czuli się mali, nieważni. Podobnie było w przypadku Horyzont, która właśnie wyłoniła się z lasu, wkraczając na otwarty teren, w pysku niosąc dwie marne nornice oraz drozda, z którego była najbardziej dumna.
Niespiesznie podeszła bliżej drzewa, omijając sznury ciernistych krzewów, które przybierały na gęstości wraz ze zmniejszającą się odległością do drzewa. Mało kto tu się zapuszczał, dlatego było to idealne miejsce na schowanie czegoś na później, kiedy tylko zdecyduje się na opuszczenie klanu. Miała to zamiar zrobić, nim pora nagich drzew przybierze na sile, dlatego czas z każdym dniem jej się kurczył — musiała działać szybko, jeśli chciała bezpiecznie opuścić tereny Klanu Wilka. Słyszała kiedyś od kogoś, że właśnie stąd przybyła Wrotyczowa Szrama, więc gdzieś blisko musiało być jakieś przejście przez biegnącą wodę. Nie znała do końca terenów poza tymi od Wilczaków, lecz docierając tutaj, szła niemal wzdłuż granicy z Klanem Burzy, a następnie Klanem Klifu, od których w tym miejscu oddzielała ich woda.
Po zakopaniu drozda wśród cierni skierowała się do brzegu, by odnaleźć miejsce, gdzie mogłaby bezpiecznie przejść na drugą stronę. Jakiś czas jej to zajęło, jednak w końcu znalazła to, czego szukała — w tym miejscu koryto rzeki było węższe, jednak na tyle szerokie, że nie można było go pokonać jednym skokiem. Na szczęście pośród wody wystawało parę kamieni, które były wystarczająco blisko siebie, by po nich przejść na drugi brzeg. Na ten widok poczuła, jak jej łapy same powoli kierują się w stronę rzeki, a serce zaczęło przyspieszać, jakby całe ciało mówiło, by nie czekała ani chwili dłużej — przecież właśnie stoi przed drogą do wolności. Finalnie jednak zastrzygła lewym uchem, by następnie odwrócić się i po drodze zabierając dwie nornice, udała się w drogę powrotną do obozu, ponieważ zaczynało powoli zmierzchać. Była tak pochłonięta tym wszystkim, że nawet tego nie zauważyła, więc żwawym krokiem przemierzała las, by po jakimś czasie przekroczyć wyjście i znaleźć się na polanie, która powoli milkła. Parę kotów jeszcze rozmawiało ze sobą, zapewne o zmniejszonej ilości zwierzyny i możliwemu zagrożeniu ze strony innych klanów, kiedy to na ich terenach zabraknie pożywienia. Na szczęście Horyzont już to nie będzie obchodzić, już niedługo. Z tymi myślami podeszła do stosu i dorzuciła swoje dwie żylaste nornice, chcąc sobie wybrać coś innego, lecz po chwili zrezygnowała, woląc zostawić coś dla innych, którzy będą bardziej potrzebować jedzenia niż ona. Poruszyła lekko wąsami, by skierować się do legowiska wojowników, gdzie już niemal większość umościła się wygodnie na własnych posłaniach. W czasie, gdy ona dopiero wkroczyła do środka z w połowie ubłoconymi łapami, lecz dla niej to nie miało znaczenia, w końcu i tak lada chwila odejdzie stąd, zostawiając to wszystko za sobą. Wygodnie ułożyła się na mchu, by zauważyć, że jej brat już spokojnie spał — zapewne będzie chciał wykorzystać to, że słońce w porze nagich drzew pojawia się na horyzoncie później, więc w mroku będzie mógł zapolować, nie bojąc się o zauważenie przez zwierzynę. Chwilę później zawinęła się w kłębek, by jeszcze przez parę uderzeń serca mieć otwarte oczy, jarzące się w mroku, by po chwili zasłonić je powiekami.
“Znajdowała się samotnie w samym sercu nieprzeniknionej puszczy. Oprócz niej nie było żadnej żywej duszy, a wszechobecna cisza niemal wwiercała jej się w głowę. Jedynce co po chwili usłyszała to przyspieszone bicie własnego serca oraz szumiącą krew w uszach. Z każdym uderzeniem w klatce piersiowej odnosiła wrażenie, jakby ziemia pod jej łapami odpowiadała na, to gdy ta nagle rozstąpiła się, otwierając swe trzewia. Ruda nawet nie zdążyła jakkolwieka zareagować, by uratować się przed bezwładnym lotem, podczas którego bezsensownie młóciła łapami w powietrzu, jakby pod jej pazurami miała się coś magicznie znaleźć. Wtem niespodziewanie uderzyła twardo w ziemię, aż zabrakło jej dechu w piersiach. Zajęło chwilę, nim się podniosła chwiejnie na łapy, pod którymi niespodziewanie poczuła coś w rodzaju piasku, który powoli ją pochłaniał. Nim to jednak całkowicie miało nastąpić, ukazał się przed nią pewien obraz: ona podczas jednej z nocnych rozmów z bratem, kiedy dzieliła się z nim swymi obawami. Nie słyszała słów, jednak to nie miało znaczenia, ponieważ postać czarnego kocura zwróciła ku niemu swe żółte ślepia. Było w tym coś mrocznego, strasznego, co sprawiło, że sierść wzdłuż kręgosłupa stanęła dęba. Nim jednak zdążyła się dłużej na tym wszystkim skupić, wspomnienie zaczęło znikać, niczym rozwiane przez wiatr.
— Niedługo przyjdę, obiecuję. — Rozbrzmiał głos Makowiec.
— Mamy plan przecież, prawda? — Rozległ się głos młodego Sna, nim jeszcze zostali uczniami.
— Ale jak nie będziesz się starać, to zakończysz naukę. — Doskonale do teraz pamiętała te słowa Jarzębinowego Żaru.
W tle jeszcze udało jej się rozpoznać głos Piołunowego Dymu, Gwiazdnicy i Brukselkowej Zadry, lecz zlewając się w całość, nie była w stanie rozpoznać słów.
— Jesteś do niczego.
— Powinnaś zostać na tym mrozie.
— Nikt Cię tu nie chce.
— Twoje rodzeństwo jest lepsze od ciebie.
Kolejne słowa zaczęły wybrzmiewać, jednak wszystkie miały negatywny wydźwięk, pozostając na znacznie dłużej w zaćmionym umyśle wojowniczki. W tym czasie ruchome piaski pochłonęły ją już niemal całkowicie — nawet nie próbowała walczyć, czując, jak każde kolejne słowo wbija się w jej serce niczym cierń. Wręcz czuła, jak te zaczyna krwawić, a każda kropla posoki wypełnia jej płuca, co w sumie nie mijało się z prawdą, ponieważ już po chwili zaczęła pluć juchą, barwiącą jasny piasek. Czy tak się czuje umierający kot? Jeśli tak to podziękuje.”
Z paniką w oczach gwałtownie się podniosła na posłaniu, ciężko oddychając. Dopiero kiedy zdała sobie sprawę, że już nie jest pochłaniana przez piaski, przetarła łapą pysk, mając wrażenie, że po brodzie nadal jej spływa krew. Nic jednak takie nie miało miejsca. Wręcz z duszą na ramieniu, podniosła się z mchu, by następnie wyjść z legowiska. Na krótki moment oślepiło ją słońce, przebijające się przez warstwę ciężkich chmur na niebie. Na tę chwilę zmrużyła oczy, przyzwyczajając się do ostrego światła.
Na polanie i tym razem było parę kotów, nikt jednak nie zwrócił uwagi na kotkę, która udała się do legowiska starszyzny — już dawno tam nie była i chciała pożegnać się z trójką starszych. Uwielbiała ich opowieści, które zawsze jej umilały uczniowskie obowiązki. Żałowała, że częściej ich nie odwiedzała, lecz powinności związane z byciem wojownikiem całkowicie ją pochłonęły.
— Witaj Kwitnący Kalafiorze, Srebrzysta Łuno i Trzcinniczkowa Dziuplo! — powiedziała radośnie na wstępie, choć można było usłyszeć, jak żal ściska jej gardło.
— Zaćmiony Horyzoncie, jak miło Cię widzieć. Wyrosłaś, odkąd byłaś tu ostatnim razem. — Jako pierwsza odezwała się biała kotka o niebieskawych oczach, która była matką Brukselkowej Zadry.
— Kto widzi, ten widzi — mruknął czekoladowy arlekin.
— A ty jak zwykle w dobrym humorze Trzcinniczkowa Dziuplo!
— Nie przejmuj się, ostatnio stał się bardziej zrzędliwy — stwierdziła Srebrzysta Łuna, na co kocur machnął wściekle ogonem. Na ten widok Horyzont lekko się uśmiechnęła, już zapomniała jak to jest u starszych.
— Co Cię do nas sprowadza?
— Chciałam się pożegnać…
— Pożegnać? Jak to? — spytała zdziwiona Kalafior.
— Odchodzę z klanu. To nie jest moje miejsce, choć bardzo miło było z wami spędzać czas, gdy byłam uczniem…
— Jesteś tego pewna? — dopytywała Srebrzysta Łuna.
— Tak. Długo myślałam nad tym, jednak wszystko mnie w tym utwierdziło.
— W takim razie mam do zobaczenia na Srebrnej Skórze — odparł ślepy Dziupla.
— Do zobaczenia — powtórzyła ruda, podchodząc każdego ze starszyzny, by czułym gestem pożegnać się z nimi. Aż pojedyncze łzy pojawiły się w oczach Horyzontu. Głośno pociągnęła nosem, biorąc się w garść.
— Nie płacz dziecko, wszystko się ułoży — wymruczała Kwitnący Kalafior, ocierając przy okazji spływające łzy. To z nią jako ostatnią żegnała się młodsza.
Po tym z bólem serca opuściła legowisko starszyzny i jakby nigdy nic ruszyła ku wyjściu. Oczywiście łzy cisnęły jej się ciągle do oczu, lecz na szczęście jej grzywka pozwala to zamaskować. Wychodząc przez tunel czuła, jak łapy powoli ją zaczynają mrowić, chcąc się wyrwać do szaleńczego biegu w stronę Ciernistego Drzewa. Jednak musiała się powstrzymać, ponieważ właśnie mijała się z porannym patrolem granicznym, który właśnie wracał do obozu, nie podejrzewając, że będą ostatnimi kotami, które ujrzą Zaćmiony Horyzont. Z grzeczności skinęła im głową, by skupić się już teraz na rozpoczętej podróży. Wzięła głęboki wdech i żwawym krokiem zaczęła przemierzać las.
Zatrzymała się, dopiero kiedy drzewa zaczęły się przerzedzać, ustępując polanie z martwym drzewem pośrodku. Skierowała głowę w stronę, skąd szła, czując, jak ból w klatce się nasila.
— Żegnaj bracie, opiekuj się Gwiazdnicową Łapą. Ja nie dałam rady… Nie rozpaczajcie z powodu mojego odejścia. Żegnaj Brukselkowa Zadro i Wrotyczowa Szramo — powiedziała w przestrzeń. Chwilę później poczuła powiew wiatru, kierujący się w stronę obozu klanu. Miała wrażenie, że ten zefir poniesie jej słowa do uszu odpowiednich kotów. Nim całkowicie oddała się narastającej tęsknocie, ruszyła z dotychczasowego miejsca, podchodząc pozostawionego wczoraj drozda.
Wzięła go w zęby i podeszła do miejsca, gdzie miała niedługo przejść na drugą stronę nurtu, opuszczając terytorium Wilczaków. Nim jednak to nastąpiło, przysiadła na brzegu, by posilić się ptakiem. Jadła raczej w niewielkim pośpiechu, nasłuchując możliwego zagrożenia. Po dłuższej chwili po zwierzynie pozostały jedynie kości i pióra, te pierwsze wrzuciła do rzeki, natomiast te drugie powoli zaczął porywać wiatr. W tym czasie ruda podeszła bliżej i bez wahania skoczyła na pierwszy kamień. Był śliski, lecz udało jej się nie wpaść do lodowatej wody — czuła na łapach chłodne krople, kiedy nurt trafiał na przeszkodę. Później był kolejny kamień i następny, aż w końcu znalazła się po drugiej stronie.
Tak właśnie rozpoczęła nowy rozdział w życiu jako samotnik.

01 listopada 2025

Od Mżącego Przelotu CD. Samowolnej Łapy (Mewiego Puchu)

Takich słów się nie spodziewała. Zamrugała, zaskoczona spoglądając na syna.
Nadal nie czuła się dobra w to całe rodzicielstwo. Odchowała Ikrę i Kijankę, a później samego Mewę. Wytrenowała dwójkę uczniów. Jednak nadal nie była pewna, czy wszystko zrobiła dobrze. Nie chciała mówić, że jej przybrany syn był… Problematycznym dzieckiem. Wolała myśleć, że jest po prostu bardzo emocjonalny, tak jak ona – i stąd tyle konfliktów pomiędzy nimi.
Zamilkła na moment, odbiegając myślami w przeszłość. Czy naprawdę była najlepszą osobą do odpowiadania na takie pytania?
— A chciałbyś? — zapytała w końcu, spoglądając na niego kątem oka.
Cisza. Skupiła się na bawiących ze sobą pociechach Biedronkowego Pola. Jej wąsy zadrżały. Lubiła kocięta; do momentu, w którym nie musiała się nimi opiekować.
— Nie wiem.
Pokiwała głową. Czuła na sobie wzrok Mewy, jednak nie odwróciła się w jego stronę. Nie wiedziała, co jeszcze mogłaby mu powiedzieć. Sama nie wiedziała, czy chciałaby jeszcze kiedyś powtórzyć przygodę z rodzicielstwem; nie wiedziała, czy kiedykolwiek chciała doświadczyć jej nawet ten pierwszy raz.
Usłyszała, jak łapy uczniaka stąpają nieskoordynowanie po ziemi. Chwilę później jego łaciata łepetynka otarła się o jej bark, a skołtunione futerko przycisnęło się do jej boku. Oparła policzek o czubek jego głowy.
— Ty też byłeś uroczy, gdy byłeś mały. Nawet bardziej niż one.

***

Pochyliła głowę, upuszczając złapaną wcześniej rybę na ziemię. Przez szpary pomiędzy liśćmi do żłobka wpadały pojedyncze promienie słońca, tworząc jasne plamy na jego ścianach.
Spoglądała na jej syna. Jej syna, który spoglądał na własnego syna. Wydawało się jej to bardzo dziwne. Nie myślała, że kiedykolwiek zostanie babcią – tym bardziej królewskiego dziecka. Zwróciła spojrzenie na zajmującą jedno z legowisk Czychającą Murenę, ciasno owijającą ogonem ich dziecko. Klekotek, tak go nazwali. Przekręciła głowę nieco w bok, wzdychając. Relacja księżniczki i Mewy ją zaskoczyła. Nigdy nie wiedziała, że byli ze sobą blisko. Czemu wojownik jej o tym nie powiedział? Nie ufał jej? Czy może bał się?
Jej wąsy opadły nieco. Cóż, już nic z tym nie zrobi. Może się cieszyć jego szczęściem. Mewa odwrócił się, zanotowawszy jej obecność. Uśmiechnął się szeroko. Być może będzie on lepszym rodzicem, pomyślała, niż ja.

Koniec sesji, miej się dobrze moje ulubione dziecko <3

Od Kruczego Pióra

3 księżyce temu

Patrole łowieckie były dla niego chyba najmniej ulubioną czynnością, jednak wyżywienie klanu było co prawda bardzo ważne. Może i nawet dzisiaj nie przeszkadzałoby mu takie wyjście, jednak Plamista Łapa, bardzo przez niego nielubiana uczennica, była przypisana do jego patrolu. Czuł, że zaraz wbije pazury w jej futro, jeśli ta nie przestanie cały czas skakać w kółko. Jeśli miał być szczery, nienawidził nawet patrzenia na kotkę. Była ona słaba, dla niego nic niewarta. Gdy już po raz kolejny potknęła się o pierwszy lepszy wystający kamień, podszedł do niej i mocno pociągnął ją w górę za kark. Ta pisnęła, nie spodziewając się takiego ruchu ze strony kocura. Popatrzyła na niego ze łzą w oku.
— Hej, to bolało! — wypaliła z nastroszonym futrem. Dymny jednak ani drgnął. Patrzył na nią chłodno, przez co ta skuliła się lekko.
— Ogarnij się, jesteśmy na patrolu łowieckim, a póki co jedyne co robisz, to odstraszasz zwierzynę. Jak tak dalej pójdzie to nakarmię klan tobą, może akurat będziesz lepiej smakować. — odpowiedział chłodno, na co ta jedynie skinęła. Gdy odwrócił się i znów zaczął iść, a uczennica nareszcie uspokoiła się i szła za nim z podkulonym ogonem. Koniczynowa Łapa zerkał na niego co jakiś czas, jednak nie odezwał się. Nie dziwiło go to. Był równie słaby…

***

Patrzył na ciało kotki, która została przyniesiona do obozu, nieżywa. Nie było na niej widać zbyt wielu śladów pazurów czy też zębów. Zapach lisa był bardziej jak zakrycie zapachu prawdziwego mordercy… Nie miał ochoty na czuwanie nad nic niewartą uczennicą, która i tak leżała już zimna, więc odszedł od jej ciała. Nigdy w swoim marnym życiu nie była pożytkiem dla klanu. Odwrócił się i odnalazł wzrokiem Koniczynową Łapę. Wpatrywał się tępo w ciało kotki. Czyżby jego słabość znowu przez niego przemawiała? Żałosne. Krucze Pióro podszedł do niego i go szturchnął, przez co uczeń spojrzał na niego zdziwiony.
— Idziemy na trening. Nie ma co marnować dnia. To tylko kolejne nic niewarte życie. — powiedział i odwrócił się do wyjścia z obozu, drgając końcem ogona, przekazując mu, żeby za nim szedł. Ten od razu wstał i podążył za mentorem. Szli pomiędzy drzewami w ciszy, choć było to dla nich już codziennością. Niewiele mówili, chyba że była to korekta tego, co zrobił źle młodszy. W końcu zatrzymali się na polance, gdzie Krucze Pióro odwrócił się do niebieskiego. Ten spojrzał na niego, a jego oczy wydawały się być zagubione.
— Przeżywasz jej śmierć. Dlaczego? Nawet nie była ci wielce bliska. To tylko znajoma z legowiska, nic więcej. — zapytał młodszego, przeszywając go wzrokiem.
— Nie chcę o tym mówić. Możemy zacząć trening? — odpowiedział mu kocur. Dymny spojrzał na niego z zastanowieniem, ale i złością. Młodszy według niego nie miał prawa odmawiać mu odpowiedzi.
— Odpowiedz mi na pytanie. Czemu tak bardzo to przeżywasz? — nie dał za wygraną.
— To nie twoja sprawa, nawet cię to nie obchodzi. — odwarknął mu młodszy, na co Krucze Pióro wstał i obszedł go dookoła.
— Może tylko tak ci się wydaje, ale jest wręcz na odwrót. Wiem, że jesteś słaby, ale chyba nie reagujesz na śmierć każdego kota praktycznie płaczem, prawda? — obserwował młodszego, krążąc wokół niego jakby był jego ofiarą.
— Nie! Nigdy w życiu. Nie obchodzi mnie jego śmierć, po prostu…
— Po prostu co? Byłeś tam, razem ze swoją matką znaleźliście jego ciało. Co ją zabiło, przyznaj się. Twoja matka po straceniu Niezapominajki nie chciałaby powtórki z rozrywki. Wiesz coś, ale nie chcesz się do tego przyznać. — Krucze Pióro patrzył na niego z wyższością. Wiedział, że wygrywa.
— Tak czy siak nie żyje, więc po co komu wiedzieć jak umarła? — Koniczynowa Łapa wstał teraz i podążał głową za starszym, trzepiąc ogonem.
— A czemu tak bardzo chcesz to zatuszować? — Krucze Pióro nadal krążył, aż uczeń w końcu odwrócił się w jego stronę.
— Bo to ja ją zabiłem! — odwrzasnął do mentora. Krucze Pióro zatrzymał się, patrząc na niego z nieodgadnionym wzrokiem. Uczeń usiadł z nastroszonym futrem, patrząc na swoje łapy, których pazury wbił w ziemię.
— Zabiłem ją, ja tak bardzo tego żałuję… — odpowiedział cicho. Krucze Pióro natomiast uśmiechnął się pod nosem.
— Zabiłeś ją? Nie spodziewałbym się tego po tobie, Koniczynowa Łapo… Jak myślisz, co teraz powinienem zrobić? — patrzył na młodszego z chłodnym uśmiechem. Ten wzdrygnął się.
— Chyba nie powiesz nikomu, prawda..? — zapytał ostrożnie. Wyglądał tak, jakby zaraz miał się rzucić na mentora, jednak był świadomy, że jest od niego słabszy.
— Nie, Koniczynowa Łapo. Uważam, że jest lepszy sposób, na uhonorowanie twego czynu. Mianowicie zostaniesz mianowany na wojownika. — odpowiedział, patrząc na ucznia z dumą. Ten od razu spojrzał zszokowany na kocura.
— Co..? Jak to? Nie ukarzesz mnie? Nie zabijesz..? — patrzył zmieszany na mentora.
— Nie. To był bardzo honorowy czyn. Pozbyłeś się słabego ogniwa… — usiadł obok ucznia i oplótł go swoim ogonem. — Uczyniłeś Klanowi Wilka przysługę, jestem z ciebie dumny. Pokazałeś mi nareszcie, że nie jesteś słaby. Gratulacje, Koniczynowa Łapo. Twój test na wojownika odbędzie się wkrótce.
— Dziękuję, Krucze Pióro! — odpowiedział od razu, a gdy dymny wstał, młodszy zerwał się na łapy i strzepnął ogonem, dumnie wypinając pierś. — Nie zawiodę cię, zdam test i zostanę wojownikiem!
— Nie wątpię w to. Już nie. — odpowiedział i wstał z ziemi. Spojrzał na księżyc, który wyłaniał się zza chmur. — Jest późno. Powinniśmy wracać.
— Tak, chyba tak… Nie powiesz nikomu o tym, co zrobiłem, prawda..? — młodszy patrzył na kocura lekko zmartwiony.
— Nie. Zostawię to dla siebie. — odpowiedział, po czym wstał, odchodząc trochę w stronę obozu. Po chwili machnął do młodszego ogonem, a ten podążył za nim. Wracali w świetle księżyca, otuleni jednak mrokiem, śmiercią, ciszą. Krucze Pióro żywił się tym. Nareszcie mógł stwierdzić, że może i jego uczeń nie jest aż tak słaby. Nareszcie udowodnił swoją siłę, powodując śmierć, a Krucze Pióro szedł dumnie, wręcz czując zapach krwi w nozdrzach, napawając się nim.

Od Kruczego Pióra CD. Kocankowej Łapy (Kwaśnej Kocanki)

Kocur patrzył na nią ze spokojem. Została nareszcie wypuszczona… Tak dziwnie czuł się bez niej, a teraz patrzył na nią, jakby wszystko było w końcu na swoim miejscu, tak jak powinno być. Kotka odwróciła się słysząc, że jest zawołana na patrol. Nie mówiąc już nic więcej odeszła w stronę nowego mentora.

***

Patrzył z ulgą, jak kotka podchodzi do lidera, odbierając swoje wojownicze imię. Cieszył się, że nie musi ona walczyć. Miał tak naprawdę wielką nadzieję, że obędzie się bez tego. Dlatego teraz, gdy patrzył, jak kotka pomimo nie tak dawno temu skończenia w izolatce jest mianowana na wojowniczkę, czuł lekką dumę. Po tym, jak przez lisa była mocno poturbowana, przy czym umarł jego brat, czuła się okropnie. Powtarzał jej jednak, że nic nie zmieni tego, jak ją postrzega. Teraz cały Klan Wilka wył jej nowe imię, jak i nowe imię Pszczelej Łapy. Sam zaczekał, aż wszyscy inni pogratulują jej, aby zrobić to po nich. Gdy już tłum rozszedł się, podszedł do niej, skinając lekko głową.
— Czyżby ktoś nareszcie miał mnie zaszczycić swoją obecnością w legowisku wojowników? — zaczął żartobliwie, na co ta pacnęła go w ucho.
— Bardzo zabawne. — mruknęła pod nosem. Kocur mimowolnie uśmiechnął się delikatnie. Popatrzył na nią przez chwilę, po czym schylił się i przejechał językiem po jej czole. Kotka spojrzała na niego z lekkim zdziwieniem, na co ten tylko spoważniał.
— Gratuluję. Czas najwyższy. — po tych słowach odwrócił się i odszedł. Może tego nie poczuł bardzo mocno ani by tego nie przyznał, jednak jego serce zabiło szybciej.

<Kwaśna Kocanko?>