BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Wojna z Klanem Wilka i samotniczkami zakończyła się upokarzającą porażką. Klan Klifu stracił wielu wojowników – Miedziany Kieł, Jerzykową Werwę, Złotą Drogę oraz przywódczynię, Liściastą Gwiazdę. Nie obyło się również bez poważnych ran bitewnych, które odnieśli Źródlana Łuna, Promieniste Słońce i Jastrzębi Zew. Klan Wilka zajął teren Czarnych Gniazd i otaczającego je lasku, dołączając go do swojego terytorium. Klan Klifu z podkulonym ogonem wrócił do obozu, by pochować zmarłych, opatrzeć swoje rany i pogodzić się z gorzką świadomością zdrady – zarówno tej ze strony samotniczek, które obiecywały im sojusz, jak i członkini własnego Klanu, zabójczyni Zagubionego Obuwika i Melodyjnego Trelu, Zielonego Wzgórza. Klifiakom pozostaje czekać na decyzje ich nowego przywódcy, Judaszowcowej Gwiazdy. Kogo kocur mianuje swoim zastępcą? Co postanowi zrobić z Jagienką i Zielonym Wzgórzem, której bezpieczeństwa bez przerwy pilnuje Bożodrzewny Kaprys, gotowa rzucić się na każdego, kto podejdzie zbyt blisko?

W Klanie Nocy

Ostatni czas nie okazał się zbyt łaskawy dla Nocniaków. Poza nowo odkrytymi terenami, którym wielu pozwoliły zapomnieć nieco o krwawej wojnie z samotnikami, przodkowie nie pobłogosławili ich niemalże niczym więcej. Niedługo bowiem po zakończeniu eksploracji tajemniczego obszaru, doszło do tragedii — Mątwia Łapa, jedna z księżniczek, padła ofiarą morderstwa, którego sprawcy jak na razie nie odkryto. Pośmiertnie została odznaczona za swoje zasługi, otrzymując miano Mątwiego Marzenia. Nie złagodziło to jednak bólu jej bliskich po stracie młodej kotki. Nie mieli zresztą czasu uporać się z żałobą, bo zaledwie kilka wschodów słońca po tym przykrym wydarzeniu, doszło do prawdziwej katastrofy — powodzi. Dotąd zaufany żywioł odwrócił się przeciw Klanowi Nocy, porywając ze sobą życie i zdrowie niejednego kota, jakby odbierając zapłatę za księżyce swej dobroci, którą się z nimi dzielił. Po poległych pozostały jedynie szczątki i pojedyncze pamiątki, których nie zdołały porwać fale przed obniżeniem się poziomu wód, w konsekwencji czego następnego ranka udało się trafić na wiele przykrych znalezisk. Pomimo ciężkiej, ponurej atmosfery żałoby, wpływającej na niemalże wszystkich Nocniaków, normalne życie musiało dalej toczyć się swoim naturalnym rytmem.
Przeniesiono się więc do tymczasowego schronienia w lesie, gdzie uzupełniono zniszczone przez potop zapasy ziół oraz zwierzyny i zregenerowano siły. Następnie rozpoczęła się odbudowa poprzedniego obozu, która poszła dość sprawnie, dzięki ogromnemu zaangażowaniu i samozaparciu członków klanu — w pracach renowacyjnych pomagał bowiem niemalże każdy, od małego kocięcia aż po członków starszyzny. W konsekwencji tego, miejsce to podniosło się z ruin i wróciło do swojej dawnej świetności. Wciąż jednak pewne pozostałości katastrofy przypominają o niej Nocniakom, naruszając ich poczucie bezpieczeństwa. Zwłaszcza z krążącymi wśród kotów pogłoskami o tym, że powódź, która ich nawiedziła, nie była czymś przypadkowym — a zemstą rozchwianego żywiołu, mszczącego się na nich za śmierć członkini rodu. W obozie więc wciąż panuje niepokój, a nawet najmniejszy szmer sprawia, że każdy z wojowników machinalnie stroszy futro i wzmaga skupienie, obawiając się kolejnego zagrożenia.

W Klanie Wilka

Ostatnio dzieje się całkiem sporo – jedną z ważniejszych rzeczy jest konflikt z Klanem Klifu, powstały wskutek nieporozumienia. Wszystko przez samotniczkę imieniem Terpsychora, która przez swoją chęć zemsty, wywołała wojnę między dwoma przynależnościami. Nie trwała ona długo, ale z całą pewnością zostawiła w sercach przywódców dużo goryczy i niesmaku. Wszystko wskazuje na to, że następne zgromadzenie będzie bardzo nerwowe, pełne nieporozumień i negatywnych emocji. Mimo tego Klan Wilka wyszedł z tego starcia zwycięsko – odebrali Klifiakom kilka kotów, łącznie z ich przywódczynią, a także zajęli część ich terytorium w okolicy Czarnych Gniazd.
Jednak w samym Klanie Wilka również pojawiły się problemy. Pewnego dnia z obozu wyszli cali i zdrowi Zabłąkany Omen i jego uczennica Kocankowa Łapa. Wrócili jednak mocno poobijani, a z zeznań złożonych przez srebrnego kocura, wynika, że to młoda szylkretka była wszystkiemu winna. Za karę została wpędzona do izolatki, gdzie spędziła kilka dni wraz ze swoją matką, która umieszczona została tam już wcześniej. Podczas jej zamknięcia, Zabłąkany Omen zmarł, lecz jego śmierć nie była bezpośrednio powiązana z atakiem uczennicy – co jednak nie powstrzymało największych plotkarzy od robienia swojego. W obozie szepczą, że Kocankowa Łapa przynosi pecha i nieszczęście. Jej drugi mentor, wybrany po srebrnym kocurze, stracił wzrok podczas wojny, co tylko podsyca te domysły. Na szczęście nie wszystko, co dzieje się w klanie jest złe. Ostatnio do ich żłobka zawitała samotniczka Barczatka, która urodziła Wilczakom córeczkę o imieniu Trop – a trzy księżyce później narodził się także Tygrysek (Oba kociaki są do adopcji!).

W Owocowym Lesie

Dla owocniaków nadszedł trudny okres. Wszystko zaczęło się od śmierci wiekowej szamanki Świergot i jej partnerki, zastępczyni Gruszki. Za nią pociągnęły się śmierci liderki, rozpacz i tęsknota, które pociągnęła za sobą najmłodszą medyczkę, by skończyć na wybuchu epidemii zielonego kaszlu. Zmarło wiele kotów, jeszcze więcej wciąż walczy z chorobą, a pora nagich drzew tylko potęguje kryzys. Jeden z patroli miał niesamowite szczęście – natrafił na grupę wędrownych uzdrowicieli. Natychmiast wyraziła ona chęć pomocy. Derwisz, Jaskier i Jeżogłówka zostali tymczasowo przyjęci w progi Owocowego Lasu. Zamieszkują Upadłą Gwiazdę i dzielą się z tubylcami ziołami, pomocą, jak i również ciekawą wiedzą.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty


Znajdki w Klanie Wilka!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Klanie Klifu!
(brak wolnych miejsc!)

Zmiana pory roku już 7 grudnia, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

30 listopada 2025

Secret Santa!

SECRET SANTA!
Wielkimi krokami zbliżają się święta, a wraz z nimi - wyczekiwane równie mocno jak wigilijny barszcz z uszkami - tegoroczne Secret Santa!

Na czym polega zabawa?
Wraz z innymi członkami bloga bawimy się w artystycznego Mikołaja. Event polega na stworzeniu dla wylosowanej dla siebie osoby prezentu przedstawiającego jej postać. Upominek może mieć dowolną formę - może być to rysunek, wiersz, rzeźba, wyklejanka... Cokolwiek wymyślicie!
W swojej pracy musicie przedstawić minimum jedną z podanych przez wylosowaną przez was osobę postaci. Wskazany jest zimowy/świąteczny motyw pracy!

Jak się zgłosić?
Pod postem należy napisać swój nick na discordzie/maila oraz imiona postaci (najlepiej wraz z dopisanymi klanami, z których pochodzą) mających wziąć udział w evencie.
Zgłoszenia trwają do 3.12.2025 do godziny 23:59.
Uczestnicy 4.12.2025 otrzymają wiadomość o tym, komu mają zrobić prezent!

Zgłaszać można zarówno swoje aktualnie grywalne postacie, jak i te już martwe, mające się niedługo urodzić, stracone, które aktualnie są npc i npc , którymi się opiekujecie. W przypadku braku znajdującego się na blogu formularza prosimy o przysłanie go administracji przed zakończeniem zgłoszeń.

Odsyłanie prac
Prace należy odesłać do 22.12.2025 do godziny 23:59 do jableczniczek (dc)/japkostuff@gmail.com.
Nieodesłanie pracy grozi banem z przyszłych eventów i wykluczeniem z nich aż do odwołania.
Zasada ta nie dotyczy osób niemogących dosłać pracy z powodów prywatnych. Taką sytuację należy poinformować organizatora przynajmniej 4 dni przed 22.12.2025!

Prezenty zostaną przekazane 24.12.2025!

Życzymy powodzenia i dobrej zabawy!
Wszelkie pytania i uwagi należy kierować do Jableczniczka.

Od Celestyna

Ostatnimi czasy, odkąd Wisteria zaginęła po raz kolejny, Celestyn kilka razy widywał srebrnego rycerza — nic przyjemnego, zaciągnięto go tam siłą i wciśnięto do pyska coś o wyjątkowo cierpkim, nieprzyjemnym smaku. Jeszcze innym razem, gdy tam był, rycerz grzebał coś przy jego ogonie tymi zimnymi, łysymi łapami. Celestyn nie miał zamiaru nigdy więcej tam przychodzić (oczywiście nie miał wyboru).
Rozciągnął zdrętwiałe kończyny i mlasnął kilka razy różowym ozorkiem, wyginając grzbiet w łuk, a następnie strzepnął ogonem i zeskoczył z kanapy wprost na miękki dywan. Planował wskoczyć zaraz na parapet i poobserwować ptaki oraz niebo, ale prędko zmienił plany. Wygodnie usadowił się na materiale i wysunął pazury, żłobiąc nimi coś w podłożu — już kiedyś próbował rysować różne kształty na takiej powierzchni, ale nigdy wcześniej mu się to nie udało. Przechylił delikatnie łeb i zmrużył oczy, gdy wzór wyżłobiony przez niego po chwili zniknął. Prychnął. Z farbą pracowało się o wiele lepiej… Uniósł podbródek, jakby w nagłym przypływie inspiracji i podniósł się z ziemi, prędko ruszając przez korytarz do jednego z pokojów, w którym zazwyczaj znajdowały się wszystkie śmieszne przedmioty, z których korzystali dwunożni. Wciągnął powietrze — jego nozdrza połaskotał ostry zapach farby oraz nieco mniej wyraźna woń ołówków i papieru. Zanim jednak zdążył cokolwiek zrobić, jeden z dwunożnych podniósł się z krzesła i zbliżył do niego, schylając się tuż przed nim. Ha, pewnie oddawał mu pokłony!
Wyprostowany wysunął swoją łysą łapę przed siebie i pogłaskał go po łebku, na co Celestyn nie zareagował — po chwili dwunożny z łatwością podniósł go z ziemi i wyniósł za drzwi.
Cóż za zdrada.

Wyleczeni: Celestyn

Od Żmijowcowej Wici CD. Trzcinowej Łapy (Trzcinowego Szmeru)

Dawno, kiedy Trzcinka była jeszcze uczennicą

Kocur na prędce wyjaśnił młodszej koleżance, że bez większych problemów udało mu się załatwić wszystko z obiema kotkami. Na początku oczywiście udał się do Mandarynkowego Pióra, aby móc powiedzieć swojej siostrze, że to właśnie od zastępczyni wyszła owa inicjatywa, a to znaczy, że nie mogłaby się zwyczajnie nie zgodzić na wspólny trening i potyczkę. Samo przekonanie srebrnej nie było ani zbytnio skomplikowane, ani tez całkowicie proste. 
— Musiałem chwile podyskutować z twoją ukochaną mentorką, bo początkowo uznała, że chcemy jedynie poobijać się przy rzece, czy coś tego rodzaju, ale kiedy powiedziałem, że równie dobrze mogłaby udać się z nami, że nie mamy do tego żadnych obiekcji, uznała, że to niekoniecznie potrzebne, aby doglądała was aż trójka wojowników. Możliwe, że jedynie wpadnie na momencik upewnić się, że nikogo nie porwał nurt — powiedział spokojnie Żmijowiec, biorąc między słowami niewielkie kęsy leszcza. — Aha, a co do twojej obawy, że nie zgodzi się, abym wziął cie pod moje opiekuńcze skrzydła... Powiedziałem, że Kropiatka jest nieco nieśmiała, a bardzo ceni sobie waszą rosnąca przyjaźń, której moc mogłaby sprawić, że nawet podczas pojedynku ze znacznie silniejszym kocurkiem, byłaby w stanie poczuć się pewniej, wiedząc, że ma na widowni takiego sprzymierzeńca. — Na te słowa Trzcinowa Łapa parsknęła śmiechem. 
— To i tak lepiej poszło, niż jakbym ja ją o to poprosiła. Jakby to była moja propozycja... Szkoda gadać! — przyznała szylkretka, przewracając oczami. 
— Boś najwidoczniej leń i obibok, a Mandarynkowe Pióro dobrze o tym wie. Mnie ma przykładnego członka klanu i wie, że nigdy nie dałbym wam nic nie robić. — Wypiął pierś i spojrzał na terminatorkę z góry. 
— Raczej myśli tak o Wężynowym Splocie, ale jeśli ma ci pomóc myślenie w taki sposób... Kim ja jestem, aby niszczyć twoje złudne wyobrażenia o samym sobie i twojej relacji z Mandarynką. — Wzruszyła ramionami i również wzięła kęs. — A właśnie... — mruknęła z pełnym pyskiem. — A rozmowa z twoją siostrą? Coś mi mówi, że to poszło gorzej. 
— Otóż zdziwiłabyś się, ale ja to wszystko sprytnie zaplanowałem i zwyczajnie powiedziałem jej, że to rozkaz zastępczyni. 
— Szczwany kłamca! — rzuciła, nie ukrywając złośliwego uśmieszku. 
— Kłamstwo nie zawsze jest złe!
— No tak. Jest na pewno dobrze w momencie, w którym chcesz skopać zad innego kota i ośmieszyć jego mentora. 
— Zło to pojęcie względne, moja mała kruszynko. Zrozumiesz, jak będziesz starsza. — Uśmiechnął się słodko i złośliwie poczochrał młodszą po głowie. 
— Bierz łapy! — warknęła, ale też widocznie rozbawiona. — Na kiedy to wszystko zorganizowałeś? 
— Pojutrze. Chciałem jak najszybciej, ale Wężyna idzie jutro na poranny patrol. Musiałem iść jej na łapę — mruknął, kończąc rybę. 
— Nawet lepiej. Mogę się przygotować na oficjalną kompromitację leszcza.
— No i to jest duch walki! — zaśmiał się i powoli wstał, wyginając grzbiet w półksiężyc. — Ja uciekam. Jestem padnięty, a ćwiczymy jutro polowanie, więc chce być w stanie usłyszeć i wyczuć cokolwiek. Dobrej nocy w legowisku uczniów. — Ostatnie słowa powiedział z przekąsem, a Trzcinka pokazała mu język. Kocur odszedł i udał się na upragniony odpoczynek.

* * *

Czy był jakikolwiek piękniejszy smak niż smaku zwycięstwa? 
Oczywiście, że nie. Zwłaszcza kiedy zwycięzcą jesteś ty, a przegranym twoje idealne, przykładne rodzeństwo, któremu nigdy nikt nie utarł tego głupiego, wyślinionego nosa. Wszystko potoczyło się dokładnie tak, jak to sobie wymarzył i zaplanował wspólnie z Trzcinową Łapą. Całą piątką zgłosili się rano do Mandarynkowego Pióra, aby wiedziała, że wszystko doszło do skutku i nie musi się tego dnia martwić treningiem swojej uczennicy. Powiedzieli, że gdyby miała ich szukać, będą w okolicy lasku za Kolorową Łąką i raczej nie planują zmieniać położenia w trakcie, chyba że nie uda im się nic złapać po samej walce; wtedy pójdą bardziej okrężną drogą do obozu, aby nałapać zwierzyny. Zastępczyni jedynie skinęła głową i odesłała ich ruchem ogona. 
Droga minęła spokojnie. Wężynowy Splot rozmawiała głównie ze Zmierzchającą Łapą, a Trzcinowa Łapa plotkowała ze Żmijowcem, czasami podpytując Kropiatkową Łapę o jej opinie na jakiś szczególny temat. Przez większość czasu najmłodsza uczennica jednak była cicho, wpatrując się w pobliskie krzaki, bardziej z ciekawości niż obawy. Atmosfera nie była szczególnie napięta, ale wszyscy wiedzieli, że to nie było zwyczajne, niewinne wyjście na wspólny trening, który miał być z korzyścią dla adeptów wojowniczego życia. Nie. To była cicha wojna, która trwała, od kiedy Wężynka i Żmijowiec wyszli z łona matki, a potem do tej rodzinnej przepychanki dołączyła Trzcinowa Łapa... Zmierzch i Kropiatka byli w tej sytuacji ubezwłasnowolnieni... Każdego szkoda. 
Kiedy dotarli, nie czekali długo. Odesłał najmłodszą terminatorkę, aby spróbowała coś upolować w okolicy, kiedy pozostała dwójka przygotowywała się do pierwszego pojedynku. Żmijowiec widział w oczach przyjaciółki, że jest gotowa, jest pewna i nie ugnie się, dopóki uczeń jej siostry nie zostanie zmieszany z błotem. W końcu ruszyli, a sama potyczka nie trwała długo. O ile Zmierzch myślał, że to jedynie zwyczajny sparing, że nie będzie musiał się wysilać tak, jak podczas walki ze swoją nauczycielką... tak się pomylił... Krótkowłosa koteczka musiała przemyśleć każdy możliwy ruch, gdyż jej kolega z legowiska zwyczajnie nie miał szans na wystarczająco prędki i zaplanowany kontratak lub nawet unik. W końcu runął na ziemie, przytrzymywany chudymi, acz wystarczająco wytrenowanymi łapami Trzcinki. Szylkretka stała na nim zwycięsko. Wężynowy Splot zmieszana spojrzała na swojego podopiecznego, to na brata, to na uczennice Mandarynkowego Pióra. Odchrząknęła i pochwaliła ją niepewnie, następnie przekazała kilka wskazówek kocurowi, któremu udało się wyślizgnąć spod łap ciemnookiej. Następnie zawalczył z Kropiatką, która w międzyczasie wróciła z chudą myszką w pysku. Tym razem zwyciężył, ale nikogo to nie zdziwiło. W końcu Trzcinowa Łapa zapytała, czy ma ochotę na dogrywkę... Po chwili milczenia odmówił i skrył pysk, odwracając się. Zakończyli dzień długim polowaniem w lesie.
— Nie wyglądasz na zadowoloną. Czyżby wizja twojego ucznia, który najwidoczniej nie jest najlepszy, mimo że przecież jest uczony przez najlepszą wojowniczkę w Klanie Nocy, dostającego po zadzie od kogoś innego, tak cię poruszyła? — zapytał Żmijowcowa Wić, podchodząc bliżej do swojej siostry, kiedy byli w mniej więcej połowie drogi do domu. Kotka spojrzała na niego wrogo.
— Z tego, co udało mi się dostrzec, to mój uczeń pokonał twoją uczennicę — mruknęła, nie dając się sprowokować. 
— To było do przewidzenia; jest starszy, większy. Moim zdaniem zachował się niezwykle niestosownie, traktując młodszą, mniejszą koleżankę w tak surowy sposób. Mógł zrobić jej krzywdę. — Pysk kocura przybrał szczerze poddenerwowany wyraz. Szylkretka prychnęła urwanym śmiechem. 
— Bo podczas wojny ktoś potraktuję ją jak płatek kwiatu, z powodu jej postury.
— Nie jesteśmy na wojnie i radze ci nie rzucać takich słów na wiatr. To zły omen. 
— Od kiedy jesteś przesądny? Myślałam, że nie wierzysz w takie rzeczy. 
— Nie wierzę, ale jaki sens kusić los? — Spojrzał na nią, ale ta nie powiedziała nic więcej. Dodał, więc: — Chciałem, żeby Kropiatkowa Łapa walczyła z Trzcinową Łapą. Ona by wiedziała, że ma być ostrożniejsza. 
— Nie wyrywałeś się z tym pomysłem. Nie czytam ci w myślach. Nawet jakbym mogła, nie chciałabym. — Skrzywiła się. 
— Nie chce podcinać jej ogona. A teraz ty to zrobiłaś. Przykro jej, że nie wygrała. Powinnaś myśleć o takich rzeczach. — Zostawił ją, przyśpieszając kroku, chcąc dogonić Trzcinową Łapę, która szła z przodu wraz z drugą buraską, wysoko trzymając pysk wypchany piszczkami. Posłał jej oczko, ale nie powiedział nic. I tak nie dałaby rady odpowiedzieć. Trójka w ciszy dotarła do obozu, a Wężyna z uczniem przybyli nieco później, gdyż odbili jeszcze na jedno polowanie. 

* * *
Aktualnie

Dawał z siebie wszystko, żeby tylko w jakiś sposób udobruchać Mandarynkową Gwiazdę. Miał dość tej napiętej atmosfery między nimi, która dosłownie nie dawała mu spać, kiedy mrok okrywał obóz. Najgorsze było to, że nie mógł nawet winić samego siebie. Wszystko byłoby prostsze, gdyby mógł podczas nieprzespanych nocy przeklinać swoją głupotę. Ale nie. Nie uważał, żeby to, co powiedział, było złe czy szkodliwe. Nie uważał nawet, że było uwłaczające dla samej srebrnej kotki. Choć nie powiedziałby tego nigdy na głos... był przekonany, że ta jedynie przesadzała i była przewrażliwiona na temat swojej reputacji. Mimo wszystko nie poddawał się. Chodził na patrole, chodził na łowy, a kiedy ktoś się pochorował lub nie mógł z innych powodów wykonywać swoich obowiązków, wchodził na jego miejsce bez kręcenia nosem. Nie wychylał się, kiedy nie musiał. Nie podnosił wysoko łapy, kiedy szukano zastępstwa, nie próbował biegać przed nosem nowej liderki, tylko żeby zobaczyła, jak ciężko pracuję, aby się jej znów przypodobać. Dopóki nie miał ucznia, nie martwił się tym, kiedy wraca do obozu z polowania. Chciał łapać najwięcej, najczęściej, najlepiej. 
Tak właśnie było teraz. Chociaż Pora Zielonych Liści była piękna i słoneczna, tak wieczorami zdarzało się, że chłodny wiatr przedzierał się przez zmoknięte futro, a kiedy dochodził do obozu; cały już drżał. Był głodny i zmęczony, a ryba w jego pysku tylko jeszcze bardziej wykręcała mu pusty żołądek. W końcu wrócił do obozu, gdzie niechlujnie rzucił swoją zdobycz, zabierając z kłody zdecydowanie mniejszego gryzonia. Rozejrzał się po skrytych w półmroku kotach. Zobaczył Trzcinowy Szmer. Od kiedy kotka została wojowniczką, a on zaczął robić wszystko, żeby Mandarynka przestała być na niego kocięco obrażona, nie rozmawiali zbyt wiele. Ba! Nie rozmawiali niemal wcale. Może jedynie na patrolach, kiedy akurat udało im się być na jakimś wspólnie, ale nic więcej. 
— Hej — powiedział nonszalancko, siadając obok szylkretki, która już najwidoczniej skończyła jeść kolację.
— No, no... Dobry wieczór. — Spojrzała na niego dość... przenikliwie. 
— Mam coś na pysku? Nawet nie zacząłem jeść. — Zmarszczył brwi i przekręcił pysk.
— Tak łazisz po nocach, że słyszałam, że cie posądzają o jakiś dziki, zabroniony romans.
— Phi! Jeśli to Tojad wygaduję takie głupoty, to obiecuję, że drania zamorduje, a ogon podaruję Borówce — warknął. 
— Nie... W sumie nikt tak nie mówi, sama to wymyśliłam, a ty jesteś wciąż kocięco o wszystko zazdrosny i wściękły, jeśli chodzi o twoje rodzeństwo, co jest niesamowice przezabawne — przyznała, uderzając się pazurkiem po dolnych zębach. Żmijowiec podniósł obrażony głowę. — Co nie zmienia faktu, że jak będziesz tak dalej robić, to ktoś zacznie tam pod nosem mruczeć. 
— Kot się stara, haruje za trzech wojowników, a spotykają go same nieszczęścia i haniebne słowa — oburzył się. 
— Od kiedy tak się przejmujesz... czymkolwiek..? — zapytała szczerze zaciekawiona. 
— Od kiedy twoja mentorka, nasza szanowna liderka, obraziła się na mnie, bo miałem czelność nie chcieć zabić twojego zdradzieckiego brata w prędkości polującego suma, i zaproponowałem, aby może przepytać go o cokolwiek. Przypomne, że to sama ona poprosiła, abym dowiedział się czegoś o śmierdzi członków rodu... Ale najwidoczniej to ja jestem tym złym. Niech i mnie skażą na egzekucję. Może wtedy mi wybaczy. 

<Trzcinka?>

Od Lamentującej Toni do Cienistej Łapy

Dzień mianowania Cienia

Słabe światło słońca wlewało się do obozu, ogrzewając i rozświetlając futra rozespanych kotów. Delikatny wiatr muskał gałęzie drzew, które szeleściły w rytm kolejnych podmuchów powietrza.
Wszystko byłoby niemal idealnie — Lamentująca Toń odhaczyła poranny patrol, a to znaczyło, że przez resztę dnia mogła się choć trochę poobijać. Planowała udać się w jakieś spokojne miejsce i odpocząć od tych wszystkich, drażniących mord, gdy akurat w tym momencie rozległ się głos Nikłej Gwiazdy.
Gdyby mogła, strzepnęłaby ogonem. Psiakrew, jak on ją drażnił.
Nie posiadając jednak większego wyboru, odwróciła się na pięcie, kierując się w stronę mównicy lidera, gdzie kłębiły się już inne koty.
— Klanie Wilka… Bla, bla, bla…
Czy kogoś naprawdę obchodziło, co miał do powiedzenia? Była tu tylko z obowiązku. Przez cały monolog burego tylko rzeźbiła pazurem w piachu, nieszczególnie przysłuchując się jego słowom. No, przynajmniej aż nie usłyszała swojego imienia.
Nagle gwałtownie uniosła łeb. Ona mentorką?
Miała niańczyć jakiegoś małego smroda? Kto to w ogóle był!? Szczypiorkowa Łapa był jedynym uczniem, jakiego mogła zaakceptować… i zginął przez żałosną Dyniową Skórkę. Phi.
Omiotła wzrokiem polanę, gdy kilka kotów przed nią rozstąpiło się, aby mogła wyjść do przodu, do nowego ucznia.
Jej wzrok napotkał spojrzenie młodego kocurka — nie potrzebowała nic więcej. Już wiedziała, że z tym małym będą problemy… ale cóż, nie bardzo miała jakikolwiek wybór.
Jednym (trochę niezdarnym) susem wysunęła się naprzód, aby zetknąć się nosami z kocurem.
Bury zmierzył ją oceniającym spojrzeniem, ale nie odezwał się ani słowem.
Niczym nie przypominał Szczypiorkowej Łapy — jakiś taki mały, zbyt pewny siebie, pewnie wyszczekany. Kitę miał zawsze wysoko zadartą do góry, łebek dumny, jakby właśnie został co najmniej liderem. Pewnie miał ego większe od samego siebie.
A mimo wszystko, w jego oczach było widać błysk. Błysk, który niegdyś sama widziała w swoich oczach; tą determinację, ambicję. Chęć udowodnienia, że jest się najlepszym — postanowiła mu pomóc.
W dniu mianowania nie była szczególnie wylewna; nachyliła się tylko nad nim i szepnęła mu na ucho:
— Postaraj się — mruknęła, spoglądając na niego kątem oka.
Jej wzrok był ostry — wiedziała, bo dokładnie zadbała o to, aby nie był u niej widać nawet grama emocji.
Cienista Łapa zerknął na nią przez bark. Nie wyglądał na kogoś, kto będzie z nią współpracować.
Ach, zapowiadało się kilka długich, męczących księżyców…

─── ⋆⋅☼⋅⋆ ───

Wolnym krokiem przemierzała zalesione połacie terenów Klanu Wilka. Chłodna rosa przylegała do jej ciemnego futra, uczepiając się posklejanych kosmyków, a chmury leniwie snuły się po szarym nieboskłonie. Lamentująca Toń zerknęła kątem oka na Cienistą Łapę; kocurek dreptał dumnie u jej boku, obserwując uważnie otoczenie. Po mianowaniu niemal od razu udali się poza obóz, aby Lamentująca Toń mogła oprowadzić burego po terenach Klanu Wilka.
— No więc, tutaj jest miejsce pochówku wilczaków, Cierniste Drzewo. Po obozie krążą jakieś legendy, że to miejsce jest nawiedzone albo coś — rzuciła, na moment przystając i unosząc łapę, w niedbałym geście wskazując na spróchniałe drzewo.
Bury przekręcił nieznacznie głowę, a następnie strzepnął ogonem (tak, cudownie wiedzieć, że on takowy posiada).
— Jakieś pytania? — Ściągnęła brwi, mierząc młodziaka wzrokiem.
— Mam wiele pytań, ale nie wydaję mi się, abyś była w stanie udzielić na nie odpowiedzi.
Przez chwilę gapiła się na niego. Jak śmiał się tak odzywać?
— To źle ci się wydaje — burknęła, spoglądając na niego przez ramię.
Cienista Łapa wydawał się niewzruszony. Przechylił delikatnie łeb.
— W takim razie pewnie zechcesz opowiedzieć mi więcej o tych legendach?
Zmrużyła oczy, a jej górna warga drgnęła delikatnie, niemal odsłaniając zęby.
— Taki jesteś bystry, co? — wysyczała. — Nie mam czasu na takie bzdety. Chodź, już późno.
I to powiedziawszy, odwróciła się na pięcie, ruszając w przeciwnym kierunku. Cienista Łapa jeszcze chwilę stał w miejscu, zanim zrównał krok z mentorką.

─── ⋆⋅☼⋅⋆ ───

— Pobudka — mruknęła, jednym, pedantycznym gestem trącając ucznia w żebro.
Przez pysk burego przebiegł grymas bólu, gdy zmarszczył brwi, a następnie przewrócił się na bok i zamrugał kilka razy. Jego spowite snem, żółte oczy wyjrzały spod powiek, gdy przekrzywił nieznacznie głowę.
— Idziemy na trening — rzuciła Lamentująca Toń, po czym odwróciła się na pięcie, posyłając ostatnie spojrzenie uczniowi. — Uszykuj się i spotkajmy się przy wyjściu z obozu. Byle szybko.
Kocur najwidoczniej nie był aż tak głupi, bo nie musiała powtarzać się dwa razy. Widziała tylko, jak dźwiga się na równe łapy i przejeżdża językiem po klatce piersiowej, zanim opuściła legowisko uczniów.
Minęła stos ze zwierzyną i strzepnęła uchem, po chwili siadając przy wyjściu z obozowiska. Kilka leniwych promieni słońca padało na jej szary pysk, a zaspane koty krzątały się po obozie — część z nich szykowała się na poranny patrol, część dopiero budziła się ze snu.
W pewnej chwili coś przykuło uwagę wojowniczki; jakiś ruch, drobne drgnięcie i znajome futro. Przechyliła łeb, aby złączyć spojrzenie z… Wrotyczową Szramą.
Zamrugała kilka razy, a jej pysk wygiął niechętny grymas, gdy westchnęła i spuściła ostrożnie pysk — ni to pokora, ni to pogarda.
— Czego się gapisz? — burknęła (chociaż w jej głosie brakowało normalnego jej jadu).
— To ty na mnie patrzysz, Lamentująca Toni… — zwróciła uwagę jej siostra, na co dymna tylko odwróciła wzrok.
— Szczegół — mruknęła. — Ten… dobrze, że żyjesz. Czy coś.
Wrotycz chyba nie spodziewała się czegoś takiego, bo spojrzała na przybraną siostrę, jakby oszalała, zanim skinęła głową i odeszła w głąb obozu.
Wreszcie, Cienista Łapa stanął obok niej i strzepnął ogonem.
— Jestem gotowy — oznajmił. — Idziemy już?
Przechylił nieznacznie łeb, wbijając pazury w ziemię. Ten to jak zwykle był chętny do roboty…
— Tak — rzuciła Lament, podnosząc się z miejsca i ruszając przed siebie. — Tylko się nie zgub — dodała przez ramię; trochę z kpiną, trochę z rzeczywistą troską.
Kątem oka dostrzegła tylko, jak bury pokiwał głową (może ją przedrzeźniał — kto to tam wie), po czym ruszył za nią, sprężystym krokiem idąc tuż obok niej.
Wreszcie dymna zatrzymała się i przeniosła wzrok na ucznia.
— Czujesz coś? — zapytała sucho, mrużąc oczy i przechylając łeb.
Cienista Łapa spojrzał na nią niemal z pobłażaniem. Co za wronia strawa!
— Tak — oznajmił.
Lament przewróciła tylko oczami.
— Jesteś w stanie rozróżnić jakieś zapachy czy jesteś tak tępy, że nie ogarniasz nawet tak prostej rzeczy?
Bury odwrócił wzrok.
— Nie nauczyłaś mnie jeszcze tego — wytknął.
— Jak wolisz — odparła tylko (sama nie była pewna, do czego to się miało odnosić). — To, co czujesz, to mysz. Lepiej dobrze zapamiętaj jej zapach, przyda ci się w przyszłości.

─── ⋆⋅☼⋅⋆ ───

Ostatnio trochę rozmawiała z Wrotyczową Szramą, ale ich konwersacje nie przychodziły im zbyt naturalnie, więc Lament nie naciskała. Zresztą, nie żeby i tak zależało jej na kontakcie z rodziną.
Z dobrych wieści, trening Cienistej Łapy nie szedł aż tak najgorzej — znaczy, kocur był trochę do tyłu z wiedzą, ale ogólnie uczył się dość dobrze.
Słońce akurat wschodziło na ponury nieboskłon; wiatr wył w koronach drzew i z hukiem uderzał o ściany legowiska, delikatne krople wody lawirował między drzewami — krótko mówiąc, panowała ogólna plucha. Nic ciekawego.
Kocica mlasnęła kilka razy językiem, a następnie wygięła grzbiet w zgrabny łuk i wyprostowała się, stając na równe nogi.
Ostrożnie stawiając łapy opuściła legowisko wojowników, wychodząc na błotnistą polanę. Obóz tętnił życiem; poranny patrol dopiero co zbierał się do wyjścia, a rozespani uczniowie powoli, budzeni przez mentorów, wychodzili ze swoich legowisk.
Westchnęła cicho. Też musiała zabrać Cienistą Łapę na trening. Strzepnęła uchem, po czym od razu skierowała się w stronę posłań uczniów.
Przeszła obok kilku śpiących terminatorów (uważając, aby na nich nie nadepnąć), a następnie stanęła przy boku burego. Wysunęła przed siebie łapę, jednym, nieostrożnym gestem trącając go w miejsce nieco poniżej żebra. Grymas dyskomfortu wykrzywił mordkę młodszego.
— Cieniu — westchnęła.
Młodszy przewrócił się na drugi bok i mlasnął językiem, ostrożnie uchylając powieki.
— Już, już… — wymamrotał, odsuwając się od mentorki.
Lamentująca Toń przechyliła łeb, przez chwilę w milczeniu przyglądając się buremu, zanim odwróciła się na pięcie.
— W porządku. Przyjdź, jak będziesz gotowy — rzuciła przez ramię, po czym zniknęła w wyjściu z legowiska.
Krople deszczu rozbijały się o wilgotną glebę, po drodze błądząc i lądując na jej ciemnym futrze. Otrząsnęła się, licząc, że choć trochę pozbędzie się wody z sierści, ale nie specjalnie to podziałało, toteż z westchnieniem przysiadła w cieniu drzew.

<Cienista Łapo?>

[1293 słowa]

[przyznano 13%]

Od Dębowej Łapy (Porywistego Dębu) CD. Kamiennej Łapy (Kamiennego Pióra)

Dawniej, kiedy byli uczniami

Dębowa Łapa zastrzygł uchem na zaczepki brata. Czyżby kogoś bolał fakt, że pokazał trochę pazurków? Chyba tak.
– Potrzebujesz sobie podbić ego? – spytał na głos, nie przejmując się tym, czy słyszy ich ojciec. Jest odważniejszy od brata i zamierzał to pokazać, jak najbardziej dobitnie tylko mógł 
– Jeśli ubodły cię tak strasznie moje pazury, to nie wiem, czy obrałeś słuszną drogę szkolenia. Wiesz, możesz jeszcze się przenieść do Roztargnionego Koperka lub do naszej babci. Chyba nie miałaby nic przeciwko, by pokazać ci jakieś tam kwiatuszki i inne czarodziejskie roślinki.
Posłał Kamiennej Łapie arogancki uśmieszek i uderzył go z barku, by zrobił mu miejsce.
– Jeśli chcesz mnie tylko podpuszczać, to spróbuj innym razem, a teraz idę zobaczyć się z Tropiącą Łapą i Tygrysią Łapą. Wiesz, trochę zgłodniałem po naszym sparingu i muszę pogadać z kimś ciekawszym. – pewnym siebie krokiem ominął również Wilgową Łapę, zostawiając oboje braci z tyłu.
Nie podobało mu się, jak Kamienna Łapa umie się mu postawić. Coś jego braciszkowi się podrosło i odzyskał język w pysku, jednak czy dorównywał mu z pewnością siebie? Zdecydowanie nie. Jeśli Kamienna Łapa zamierzał się na niego gniewać, to niech mu będzie. Jeśli będą się jeszcze bić, to się jeszcze pobiją, jak przyjdzie czas, że jego brat go przeprosi lub emocje opadną, to będzie spokój. To było aż tak proste.
Przez to, że ich końcowa rozmowa odbyła się dość głośno, przez Dębową Łapę – mógł usłyszeć pytania Miodowej Kory, który zaczął wypytywać się o powód zamieszania między braćmi.
“I co teraz Kamienna Łapo? Nadal taki pewny siebie?”

***

W obozie przy jedzeniu również dopadł go Miodowa Kora, by spytać go o powód niezgody między nim, a Kamienną Łapą. Na szczęście Dębowa Łapa był przygotowany na tą sytuację i jedynie zrzucił wszystko na swojego brata. Ojciec nie mógł przemówić mu do rozsądku, ani wyciągnąć od niego niczego więcej niż “Kamienna Łapa zachowuję się jakoś dziwnie”, czy “to on usiadł na mrowisku, coś nadal go szczypie”. Nie oszczędził ani jednego wąsa bratu, widząc, jak Tropiąca Łapa i Tygrysia Łapa siedzą w oddali i pokazują mu głupie miny – podśmiechiwał się z całej sytuacji z jego bratem oraz jego zachowaniem. Miodowa Kora nie wytrzymując w końcu zachowania Dębowej Łapy, po prostu strzepnął kikutem i odszedł do Iskrzącej Nadziei.
“Kamienna Łapo, chyba robisz sobie ze mnie nie brata, a wroga. Czy ładnie tak?”
Przeniósł swój zadowolony wzrok na owego kocura, który wpatrywał się niego morderczym spojrzeniem.
– Złość piękności szkodzi. Szkoda by mój brat nie był tak wyględny, jak reszta rodziny. Pomyślą jeszcze, że znaleźli cię na Drodze Grzmotu. – zaśmiał się, a wraz z nim Tropiąca Łapa oraz Tygrysia Łapa, którzy dosiedli się do niego, by porozmawiać, o co dokładnie Miodowa Kora wypytywał go.

***
Mianowanie Kamiennej Łapy na wojownika 

Rodzina i niektóre Wilczaki zebrali się wokół Kamiennego Pióra, który właśnie pokonał Cienistą Łapę. Porywisty Dąb nie był pewien, jakie nadal mieli ze sobą stosunki, tym bardziej że nie zdążyli się ze sobą wcale pogodzić. Jednak nie zamierzał okazać tak wielkiego braku szacunku, jakim obdarzyli go, jego bracia, kiedy to on został mianowany na wojownika. Podszedł do brata, dołączając tym samym do gratulacji, jakie składał mu Miodowa Kora, jak i Iskrząca Nadzieja.
– Gratuluje braciszku, w końcu zdałeś. Trochę późno, skoro wcześniej udało się Wilgowej Goryczy, jednak zawsze lepiej późno niż wcale.
Szczerze nie wiedział, jak na to zareaguje jego brat, jednak była jedna opcja, żeby się przekonać. Mógł odpowiedzieć żartem, co świadczyłoby, że nie są już ze sobą pokłóceni lub spłakać się, jak ostatni kociak. Wtedy Porywisty Dąb raczej nie widział sensu, by próbować przeprosić brata, jeśli ten połknął gałąź, że jest takim sztywniakiem. Tylko kotki są takimi histeryczkami, no i może jeszcze Wilgowa Gorycz.


< Kamienne Pióro? >

Od Miodowej Kory CD. Iskrzącej Nadziei

Retrospekcja


On i jego partnerka byli w końcu sami, więc miał pomysł jak z nią spędzić czas, za nim ruszy w podróż, by znaleźć kocura, który sprawi, że będą mieć swoje wymarzone potomstwo. Wiedział, że jej podróż nie będzie łatwa, więc chciał spędzić z Iskrzącą Nadzieją czas poza obozem, jakby mieli to robić ostatni raz w życiu.
– Chcesz się przejść ze mną na romantyczną przechadzkę poza obozem? – zapytał swojego pięknego księżyca, z którym miał do czynienia rozmawiać. Zbliżała się pora podróży jego ukochanej, jeśli chodzi o poszukiwania samca, który miał pomóc w poczęciu ich potomstwa, musiał zadbać by kotka była dobrze przygotowana. Żeby udowodnić klanowi, że nie jest słabym ogniwem, bo nie raz słyszał za swymi plecami, że uważali Iskrę za kota, który nie pasował do ich szeregów. Teraz będzie inaczej, gdy kotka wyruszy, a następnie wróci do klanu, to każdy Wilczak będzie patrzeć ze zdumieniem i niedowierzaniem na pyskach, że się mylili, a on będzie w duchu jak "Widzicie to moja partnerka!".
Kotka lekko się zarumieniła na jego słowa.
– Oczywiście moje Słońce, to gdzie mnie zabierasz? – zapytała go, a ten odparł.
– Za mną – powiedział tylko, a ona zaufała jego słowom. Jego partnerka mruknęła, gdy wychodzili z legowiska wojownika. Miodowa Kora, czując jej futro, wiedział, że dwa wschody słońca bez niej będą dla niego jak wieczność. Chciał jednak o tym nie myśleć i obaj wyszli z obozu w głębiny lasów.
Iskrząca Nadzieja popatrzyła na niego swoim przenikliwym wzrokiem.
– Tak bardzo się cieszę, że możemy pobyć razem! Tak bardzo uwielbiam, gdy spędzamy razem czas.
Kocur zachichotał,
– Ja też, chcesz coś może zjeść? Podczas naszego spaceru przydałoby się coś schrupać.
– Chętnie, zgłodniałam nawet.
– To świetnie! Może małą rywalizacją kto więcej upoluje?
Kotka zamyśliła się przez chwilę.
– Widzę, że bardzo lubisz ze mną rywalizować. Zobaczymy więc, kto wygra!
Podskoczyła z radości, po czym zniknęła jako pierwsza, by coś upolować. Miodek widząc to również zniknął w zaroślach by coś złapać, zwłaszcza dla iskry.
Po dłuższym czasie koty miały po trzy ptaki w pysku, widząc siebie położyli swój posiłek na ziemi.
– Widzę, że ci dobrze poszło – powiedziała do niego partnerka widząc jego ptaki.
– Tobie też, może zaczniemy jeść?
Kotka kiwnęła głową, po czym zaczęła razem z nim jeść. Kotom szło sprawnie wciąganie posiłku. Iskrząca Nadzieja zjadła trzy ptaki, Miodowa Kora jednak nie był taki chętny do jedzenia, zjadł tylko dwa, jednego chciał zostawić dla swojej partnerki, miała w końcu wyruszyć w podróż, więc musiała zjeść więcej od niego. Wilczak podsunął ptaka bliżej kotki, za to ona spojrzała na niego zakłopotana.
– Nie wiem, czy zjem tyle.
– Raczej musisz, bo dzisiaj akurat wyruszasz.
– Niby gdzie?
Kotka przez chwilę myślała po czym błysnęło jej coś w głowie, jej mina szybko zmieniła się zaskoczoną.
– A no tak! Zapomniałam o tym. Miałam iść szukać samotnika dla naszych dzieci, wypadło mi to z głowy.
– Nic nie szkodzi, zjedz mojego ptaka a ja zadbam byś bezpiecznie ruszyła.
Powiedział z troską o swoją partnerkę, zrobi wszystko by była bezpieczna. Kotka wtuliła się w niego jedząc jego ptaka. Chciał by to trwało wiecznie, że są ze sobą w lesie i dzielą się językami, ale musieli po posiłku ruszyć.

***

Był już wieczór, niebo było różowo-pomarańczowo-niebieskie, a Pora Nowych Liści tylko sprawiała, że ich ostatni spacer był przyjemny. Było dość ciepło a wiatr muskał ich futra. Kocur patrzył na Iskrzącą Nadzieję, na jej uśmiech, który był dla niego wszystkim, rozświetlał jego serce niczym świetliki las wieczorem, niczym słońce lasy albo jak ogień który wszystko ze sobą pożerał potężną siłą. To było uczucie, które mógł opisać na wiele sposobów, wręcz, gdy na nią patrzył za każdym razem zakochiwał się w niej. Sielanka jednak się skończyła przy nurcie rzeki, gdzie było widać ścieżkę z kamieni prowadzącą do terenów niczyich na północy od Klanu Wilka. Kocur zatrzymał się w tym miejscu, patrząc w odbicie wody.
– To piękne, widząc w krystalicznej wodzie niebo, wraz z zachodzącym słońcem.
Jego partnerka zbliżyła się do tafli wody.
– Myślę, że to prawda, zwłaszcza że nie tylko widzę tu te wieczorne niebo, tylko też nas.
Kotka zbliżyła się do kocura, teraz było widać ich razem w odbiciu.
– Masz rację jesteśmy jednością... Właśnie! Skoro słońce zachodzi a ty już musisz iść to zanim odejdziesz to chcesz ze mną zatańczyć? Nigdy nie wiesz, czy będzie twoim ostatnim.
Liliowy wojownik wystawił w jej stronę jego przednią łapę jakby miał zaprosić kotkę do tańca, Iskra miała wypisane na twarzy zaskoczenie, następnie jednak było widać lekki rumieniec na jej twarzy.
– Bardzo chętnie Miodku! Nie spodziewałam się tego po tobie.
Kotka tylko delikatnie położyła łapę na jego łapie.
– Zatańczmy! Teraz księżyc ujawni się tylko dla ciebie.
Powiedział Miodowa Kora po czym zaczęli tańczyć nad strumieniem rzeki, było widać w nim tylko odbicie tańczących partnerów, którzy się kochali. Jak Miodek powiedział, księżyc, który świecił na żółto, powoli zaczął się ujawniać, a niebo stało się ciemnoniebieskie. Partnerzy mimo tego nie przestawali tańczyć, dopóki im nie zabraknie tchu.

***

Po tańcu dwa koty musiały się rozstać, Iskrząca Nadzieja przeszła na drugą stronę zaczynając szukać samotnika który się zgodzi na ich plan, a Miodowa Kora musiał odejść w stronę Klanu Wilka. Jednocześnie szczęśliwy, jak i z obawami czy jego partnerka wróci.


<Iskro?>





Od Źródlanej Łuny CD. Szałwiowego Serca

Na jej pysk najpierw wstąpiło zaskoczenie, a później zmieszanie. Zamrugała powoli. Co… Po co? Po jakiego grzyba opowiadał jej historię o swoim pierwszym zakochaniu?
Ugryzła się w język, aby w odpowiedzi nie palnąć byle czego, co pierwsze przyjdzie jej na myśl. Co ona w ogóle miała mu odpowiedzieć? Nie wiedziała nawet, co ma sobie o tym myśleć. Trochę psuło jej to wizję bycia tą pierwszą… Tą jedyną. Tą wyjątkową. Nie chciała być zazdrosna – nie miała o co – ale jakoś ją to… Zawiodło. Ona wcześniej nikogo nie miała; zawsze uważała, że jeżeli się już kogoś kocha, to na całe życie. Tylko raz. Ale… Ale może nie każdy tak miał.
Westchnęła cicho.
— Nadal jesteś mysim móżdżkiem — miauknęła po chwili, ponownie opierając głowę o skałę. Szałwiowe Serce, czegokolwiek się spodziewał, nie był na takie słowa przygotowany… Zmrużyła ślipię. Chyba powinna być trochę bardziej poważna. — Nie no, ale na serio… To dziękuję, że mi o tym mówisz.

***

Jej ogon przesuwał się po kamiennej posadzce, raz w prawo, raz w lewo. Promienna Łapa krążyła dookoła niej, popychając łapami jakiś drobny kamyk; wcale nie wydawała się zmęczona treningiem, a jazgot uchodzący z jej pyska obijał się o uszy niebieskiej. Mało co rozumiała… Młodsza zdawała się gadać bez przerwy, biegać bez przerwy, i Klan Gwiazdy wie co jeszcze.
— Co jutro? Co będziemy robić?
Wystawiła do przodu łapę, tuż na trasę uczennicy, zmuszając ją do zatrzymania się.
— Jak się nie uspokoisz, to nic nie będziemy robić — miauknęła, jednak kąciki jej pyska uniosły się lekko. Promyk podniosła wzrok znad swojej zabawki. — Rano wyjdziemy na patrol, a po południu mogę zabrać cię na polowanie. Pasuje?
Szylkretka pokiwała szybko głową, uśmiechając się w stronę “ciotki”.
— Pasuje!
Z tymi słowy chwyciła kamyk między zęby i oddaliła się w kierunku jaskini, w której znajdowało się legowisko uczniów. Już po chwili zniknęła w środku, wciągnięta w rozmowę z Tawułową Łapą.
Wojowniczka ziewnęła i podniosła się na łapy. Ona też z chęcią wczołgałaby się na swoje posłanie; może na Promyk treningi nie robiły wrażenia, ale ona zdecydowanie odczuwała zmęczenie, spowodowane dodatkowymi obowiązkami. W końcu bieganie w tę i z powrotem po terenach klanów o trzech łapach takie łatwe nie było. Jednak sen musiał jeszcze trochę poczekać – miała jeszcze tego wieczoru pewne plany… Z pewnym kimś.
Zbliżyła się do wodospadu, mierząc wzrokiem siedzącą na warcie Kukułczy Wdzięk. Zachodzące słońce raziło ją w oko, ale podejrzliwy wyraz twarzy liliowej nie umknął jej uwadze. Normalnie celowała by w moment, kiedy przy wyjściu nikogo by nie było, ale młodsza brała swoje zadanie bardzo poważnie i nie oddaliła się z tamtąd już od jakiegoś czasu.
— Źródlana Łuno, gdzie się wybierasz? — głos Kukułki, przesadnie przesłodzony, od zawsze działał jej na nerwy. — Robi się już późno.
Przystanęła przed kotką i zwróciła w jej stronę pysk.
— Na spacer, może zapolować — odmiauknęła.
Liliowa uniosła brew, ale nie wtrąciła już niczego. Po grzbiecie Łuny przeszedł dreszcz; zanim jednak zdążyła zniknąć za wodospadem, usłyszała kolejny, znajomy głos… Mirtowe Lśnienie wyszedł z naprzeciwka w towarzystwie Pchełkowego Skoku. Zmarszczyła nos z niezadowoleniem. Czy nic nie zamierzało jej dzisiaj iść na łapę?
Rudy, zauważywszy siostrę, przerwał rozmowę z wojowniczką i zatrzymał się.
— A ty gdzie się wybierasz?
— Nie twój interes — mruknęła, strzepując ogonem.
Ślipia Blasku zmrużyły się.
— Promienna Łapa jeszcze Cię nie wymęczyła?
Nie odpowiedziała. Posłała bratu ostatnie spojrzenie i wyminęła go, wychodząc z obozu na skalną ścieżkę. Pewnie powinna być milsza… Pewnie powinna nie mieć mu złe faktu, że wtyka nos w nie swoje sprawy. W końcu to ona robiła coś wbrew zasadom, nie on.

Poduszki jej łap dotknęły powoli stygnącego piasku. Rozejrzała się po okolicy, nie widząc żadnej żywej duszy; słyszała jedynie szum morza i skrzek ptaków przelatujących wysoko nad jej głową.
Przysiadła na plaży, wbijając wzrok w wodę. Być może przyszła trochę za wcześnie… Ostatnie promienie słońca odbijały się od fal, a pomarańcz na niebie powoli ustępował miejsca ciemnej, granatowej barwie. Przesunęła łapą po piasku. Zahaczyła pazurem o coś więcej, niż jakiś drobny kamyk; zaintrygowana rozgarnęła piach i już po chwili wyciągnęła z pomiędzy jego ziaren jasną, lśniącą muszelkę. Kąciki jej pyska uniosły się lekko. Lubiła błyskotki, jak każda inna dama… Może powinna ją dać Promiennej Łapie? Młoda chyba miała kolekcję takich przeróżnych rzeczy. Albo komuś innemu?
Zajęta własnymi myślami, nie usłyszała odgłosu zbliżających się kroków. Dopiero dotyk na jej uchu przywołał ją do rzeczywistości – sierść na jej karku nastroszyła się, a ona sama odskoczyła w bok.
— Szałwiowe Serce! — syknęła, odwracając pysk w stronę kocura. — Mówiłam, że masz przestać to robić!
Wojownik spoglądał na nią spod przymrużonych powiek, kąciki jego pyska uniesione w uśmiechu. Prychnęła z udawanym oburzeniem i wygładziła futro.
— Ciebie też miło widzieć — zamruczał.
Wywróciła okiem, ale nie protestowała, gdy nos pointa dotknął jej policzka. Poklepała miejsce obok siebie końcówką ogona. Po paru uderzeniach serca przycisnęła swój bok do tego partnera i oparła o niego głowę.
— Coś ciekawego u ciebie?
Ponownie chwyciła muszelkę między łapy. Wzruszyła barkami, wbijając spojrzenie w horyzont.
— Niezbyt — miauknęła, uśmiechając się. Po chwili jednak jej mina nieco zrzedła. — Mój brat nadal się mnie czepia. Pewnie będzie jeszcze gorzej, jak wrócę dzisiaj do obozu… Wie, że nie mówię mu prawdy. Nigdy nie byłam dobra w kłamaniu — westchnęła. Jej uszy opadły do tyłu. Nie lubiła kłócić się z Blaskiem, nie lubiła tego, na jaką drogę zeszła ich relacja. — Nie lubię wciskać mu ciągle tych samych wymówek, ani wynajdywać nowych. Czuję, że prędzej czy później mnie przejrzy. Powiem jedno nie to słowo, wyjdę późno z obozu o jeden raz za dużo… Czemu to musi być takie skomplikowane?
Jej gardło ścisnęło się nieco. Już od paru wschodów słońca cała ta sytuacja, jak i nowo znalezione… Rozwiązanie, ciążyły jej w sercu. Ale nie mogła mu powiedzieć o Niesfornej Łapie i jej planie, prawda? Gdy tak myślała o tym w retrospekcji, cały ten pomysł wydawał się jej idiotyczny. Powinna się tego wstydzić. Przycisnęła ogon ciaśniej do swojego boku. A może jednak powinien o tym wiedzieć? Gdyby znalazła się na jego miejscu, na pewno chciałaby, aby jej to powiedział. Jednak zacisnęła zęby na języku i nie pozwoliła sobie powiedzieć ani słowa na ten temat. Nie będzie mu gadać o takich głupotach…


<Szałwiowe Serce?>


Od Gąski do Kajzerki

– Gąsko, wystąp – miauknęła Pieczarka, przemawiając z najniższej gałęzi topoli
Gąska podniosła się i posłusznie wykonała polecenie. Wyszła na przód tłumu, spojrzenie mając utkwione przez cały czas w białej kocicy.
– Najwyższy czas, abyś dołączyła do grona stróży. Wykazałaś się przeogromną empatią i sumienie wykonywałaś powierzone obowiązki. Czy przysięgasz pozostać lojalnym naszej społeczności i troszczyć się o jej serce?
– Przysięgam.
– A zatem witamy cię jako nowego stróża Owocowego Lasu!
Tłum skandował imię Gąski. Bura spojrzała w kierunku Cienia, by już po chwili przenieść spojrzenie na swoich bliskich; mamę, tatę i rodzeństwo. 
Doskonale zdawała sobie sprawę, że jej rola nie była brana na poważnie w klanie przez niektóre koty. Jako uczennica nie raz usłyszała niemiłe słowa od wojowników, którzy uważali funkcję stróża za gorszą od pozostałych. Trudno jej nie było się z nimi zgodzić; większość kotów, które były stróżami posiadała mankamenty uniemożliwiające im piastowania innych roli. Z nią samą również tak było. Może i była zwinna, jednak była słaba. Prawdopodobnie potrafiłaby pokonać swoje słabości, gdyby postanowiła spróbować podążać tą samą ścieżką, co jej rodzeństwo, jednak nigdy by im nie dorównała. Nie żałowała decyzji, którą podjęła mając zaledwie cztery księżyce. Cieszyła się, że wybrała tę samą ścieżkę, co jej przybrany ojciec, Orzeszek. Posłała uśmiech czarnemu kocurowi, ciesząc się, że będzie dzieliła z nim legowisko.

~~~

Dopiero co była mianowana, a już dostała ucznia. Czy na pewno była na niego gotowa? Denerwowała się przed swym pierwszym treningiem jako mentor, obawiając się, że powie albo zrobi coś nie tak. W końcu Kasztanka nie tak dawno temu straciła członka rodziny. Nie wyglądała, jakby miała ochotę na przyswajanie podstaw. Gąska zastanawiała się, jak może pomóc uczennicy poradzić sobie w tej sytuacji. Nie chciała na nią naciskać, zmuszać do treningu, jak i również nie chciała jej zostawić samej sobie. Czy sam fakt, że będzie tuż obok niej będzie wystarczający? Może powinna poczekać, aż Kasztanka sama poprosi ją o udanie się na trening? A może jednak to ona powinna wyciągnąć pierwsza łapkę do kociaka? Co zrobiłby Cień?
– Co robić... Co robić... – miauknęła, zastanawiając się czy dobrym rozwiązaniem byłoby porozmawiać z Kasztanką o Wszechmatce. A może tę rozmowę koteczka powinna przeprowadzić ze swoimi rodzicami? A może już ją przeprowadziła? – Och, Pieczarko. Dlaczego mi to zrobiłaś... – Dotknęła łapką czoła, starając się uspokoić. Wzięła głęboki wdech i postanowiła zasięgnąć matczynej porady nim zabierze Kasztankę w teren, jak i również sprawdzić, jak się czuje mama.
Nim zajrzała do szylkretki, po drodze wpadła na Jeżogłówkę, która pomogła jej w zdobyciu wiedzy medycznej, kiedy była jeszcze uczennicą. Kotka pogratulowała jej awansu, jak i zostania mentorką, z zainteresowaniem przyglądając się jej trzem nacięciom na prawym uchu. 
– Idziesz na trening? – Mówiąc to, rozejrzała się dookoła, w poszukiwaniu podopiecznej Gąski. – Będę mogła iść z wami? Nie powinnam przeszkadzać.
– Na razie zmierzam do mamy. Chcę jej się poradzić, czy już dzisiaj powinnam zabrać Kasztankę na trening, czy może powinnam dać jej trochę czasu. Jeśli chcesz, możesz iść ze mną – zaproponowała. – Mama na pewno się ucieszy. – Uśmiechnęła się. 

<Kajzerko? Nie duś się, Jeżogłówka i Gąska wspólnymi siłami wyleczą cię>

Od Niesfornej Łapy CD. Lekkomyślnej Łapy

Przeszłość

— Zajączku, czy wszystko w porządku? — zapytał wreszcie. Te słowa wyraźnie przywróciły jego brata do teraźniejszości. Otworzył oczy nieco szerzej, spoglądając na Królika.
— Ja? Ach, tak, tak, przepraszam, Króliczku — odparł, uśmiechając się nerwowo.
Bursztynowooki prychnął pod nosem i napuszył przy okazji sierść.
Zrobił to po części dlatego, że było mu zimno, ale i dlatego, że był lekko zirytowany tym, że jego brat znów go nie słuchał. Jak zwykle, zresztą. On już taki był, nie dało się w nim za dużo zmieniać. Królik po prostu musiał przyzwyczaić się do jego krótkiego zakresu uwagi.
Zastanawiał się, czy Kocimiętka nie otrzymała tego po wujku. Ruda kotka też zawsze szybko się rozpraszała i miała trudności z koncentracją. To na pewno nie był przypadek!
A jeśli o Kocimiętce mowa… ciekawe, jak sobie teraz radzi. O ile jeszcze żyje. Królik wciąż nie słyszał niczego od Dyniowej Skórki ani swoich córek. Czy one w ogóle żyły? Były samotniczkami? Strasznie go to stresowało – chyba by sobie nie wybaczył, gdyby dowiedział się, że kotki zmarły po opuszczeniu miasta. W końcu… był taki głupi! Opuściły go przez niego; gdyby poświęcał im trochę więcej uwagi i nie kłócił się z Dynią, może teraz żyliby wspólnie w Klanie Klifu? Może nie musiałby zatajać tego, że miał partnerkę, dzieci…

* * *

Królik, odłączywszy się niepostrzeżenie od patrolu, powędrował na granicę Klanu Wilka. Gdzieś z tyłu głowy tliła się w nim nadzieja, że może uda mu się tu napotkać Dyniową Skórkę, lecz nie dostrzegł jej rudego futra w zasięgu wzroku. Przysiadł smutno na trawie, wbijając wzrok w malownicze tereny przed nim. Widział zielone źdźbła, falujące na wietrze, a także łąkę przerzedzoną wysokimi drzewami iglastymi. Jeszcze do niedawna ten krajobraz cały był zaśnieżony, lecz teraz wręcz tryskał najrozmaitszymi kolorami. Gdzieś w oddali migotał zarys wielkiego, grubego drzewa, a obok rozpościerała się niebieska wstęga – rzeka. Królik westchnął, i gdy już zrezygnowany miał zawracać, do jego nozdrzy dotarł silny zapach drugiego kota. Zapach, który z pewnością należał do jakiejś kotki, Wilczaczki. Ożywiony, postawił uszy na sztorc, jakby już szykował się, by podbiec. Czy to możliwe, że los się do niego uśmiechnął, podsuwając mu pod łapy Dyniową Skórkę?
Gdy się odwrócił, nie zobaczył jednak rudofutrej. Przed nim stanęła szylkretowa, masywna kocica o gęstym i grubym futrze. Miała niebieskie ślepia, a także niewielkie uszy zakończone pędzlami. Kremowy cofnął się o krok, wciskając głowę w szyję, jakby spodziewał się nagłej reprymendy. W końcu niemal przekroczył granicę...
— Och! — mruknął, subtelnie kładąc po sobie uszy. Wojowniczka z Klanu Wilka uśmiechnęła się dowcipnie i poruszyła wibrysami z rozbawienia.
— Coś taki przerażony! Przecież ja nie lis, nie pobiję cię — odezwała się niskim, nieco chrapliwym głosem.
Pręgowany położył łapę na głowie i wypuścił z płuc oddech, nawet nie wiedząc o tym, że go tam trzymał. Z lekkim zawstydzeniem wyciągnął szyję do góry.
— Jasne… — wymamrotał pod nosem, przymykając nieznacznie ślepia. Przez moment stał w takiej pozycji, aż nagle nie ocknął się i wyciągnął łapę w stronę obcej.
— Królicza Uł-... — urwał, a jego twarz zbladła. — Niesforna Łapa, to znaczy. Długa historia, wiesz…
Szylkretka parsknęła śmiechem, a następnie sama musnęła poduszkami łapę Królika.
— Pszczeli Rój! Jestem wojownikiem Klanu Wilka.
Bursztynowooki zamrugał kilka razy. Czy on dobrze usłyszał?
— Wojownikiem? Więc… nie jesteś kotką? — dopytał ostrożnie, delikatnie schylając łebek w zdziwieniu.
Pszczoła uniósł jedną brew do góry, marszcząc czoło.
— Nie — odparł krótko.
Królik wzruszył ramionami; tylko ogon, który poruszał się nerwowo na boki, zdradzał, że próbuje jakoś ogarnąć sytuację. Trochę go to dziwiło, ale nie wyglądał, jakby zamierzał robić z tego problem.
— Mówisz, że z twoim imieniem łączy się długa historia, tak? — zagadał w końcu szylkret. — W takim razie może mi ją opowiesz? Ja mam czas.
Kremowy zmrużył oczy, jakby próbował ułożyć sobie w głowie te wszystkie wspomnienia. Żałował tylu rzeczy... i chyba bał się, że Pszczeli Rój też zacznie mu coś wytykać. Po chwili jednak na jego pyszczku pojawił się uśmiech, którym chciał zataić swój wstyd.
— Ha! Jasne… — mruknął pewnie, lecz zaraz umilkł. — Więc… wcześniej byłem wojownikiem, nazywałem się Królicza Ułuda… — zaczął, przeciągając słowa, jakby chciał kupić sobie więcej czasu. — I… powiedzmy, że nasz przywódca kazał mi nie robić pewnych… rzeczy. — Przełknął ślinę, aż jego wąsy drgnęły. — No i w skrócie… zrobiłem jedną z tych rzeczy, których... nie miałem robić. Wbrew woli Judaszowcowej Gwiazdy. Dlatego… dostałem karne imię!
Pszczeli Rój zmrużył oczy – nie wyglądał, jakby kupował tę wymówkę.
— A może trochę więcej szczegółów? Co to były za “rzeczy”? — dopytywał.
Królik zerknął za siebie i dostrzegłszy sylwetki kotów, z którymi miał być na patrolu, szybko machnął łapą w stronę szylkreta.
— Spotkajmy się tu jutro, to ci opowiem. Pod warunkiem, że ty mi też opowiesz coś o sobie! — zażądał, odwracając pysk w stronę wojownika.
Ten skinął głową.
— Umowa stoi.
— Stoi — powtórzył Niesforna Łapa i szybko, nawet się nie żegnając, zaczął zmierzać w stronę swoich pobratymców. Przy okazji musi coś upolować, by nie wyglądało to podejrzanie.

* * *

Następnego dnia, tak jak planował, zjawił się w tym samym miejscu, gdzie wcześniej spotkał Pszczeli Rój. Nie musiał czekać długo, gdyż wojownik także okazał się punktualny. Kremowy wyszczerzył się w uśmiechu, podchodząc bliżej granicy, niemal ją przekraczając.
— Teraz twoja kolej, by zacząć! — mruknął do szylkreta. Ten, przewróciwszy oczami – jakby już wcześniej obiecał sobie, że nie da temu uczniowi tej satysfakcji – przysiadł na trawie. Bursztynowooki także przycupnął, czując, po sposobie, w jaki Pszczeli Rój poprawił się na miejscu, że wojownik szykował dla niego ciekawą historię. Miał przecież cały dzień, by zastanowić się nad tym, co powie!
— Od czego by tu zacząć… — zastanowił się. — Wiesz co? Nie będę zanudzał cię swoim dzieciństwem – może od razu przejdę do konkretów — zaproponował, na co Królik, kiwając energicznie głową, się zgodził. — Byłem uczniem całkiem długo. Ale nie tak długo, jak ty... — przerwał, by zaśmiać się cicho pod nosem, szturchając ogonem źdźbło trawy — ...przestałem nim być, gdy spotkałem lisa. Byłem wtedy na patrolu wraz ze swoją siostrą, a także jakimiś dwoma innymi kocurami — wyjaśnił.
Niesforna Łapa przechylił głowę.
— I to tyle? Spotkałeś lisa i zmienili ci imię?
Pszczeli Rój machnął łapą – dokładnie tak, jakby próbował uciszyć Królika; albo chociaż przekazać mu, że jego pytanie było głupie.
— Nie! My musieliśmy walczyć z tym lisem. Niestety, jeden z tych wojowników zmarł, ale ja i moja siostra walczyliśmy dzielnie. Przywódca, by uhonorować naszą determinację, mianował nas wojownikami — dokończył z kwaśną miną, lekko zagryzając wargi.
Uczeń odwrócił wzrok od szylkreta, teraz żałując, że kazał mu się tłumaczyć.
— Och… to musiało być dla ciebie bolesne wspomnienie. Zobaczyć na żywo umierającego kota… wiem, jak to boli — szepnął, próbując nieudolnie pocieszyć towarzysza, zerkając na niego z boku.
— Nieważne. Teraz twoja kolej, by opowiedzieć coś więcej o sobie! — rzucił Pszczeli Rój, odchrząkując i unosząc brodę, jakby chciał szybciej zmienić temat.

* * *

Teraźniejszość

Odkąd usłyszał od Pszczelego Roju, że za pobicie się z lisem otrzymał nowe imię, w jego głowie zapaliła się przysłowiowa lampka. Nie mógł przestać myśleć o tym, że gdyby sam zmierzył się z drapieżnikiem, może Judaszowcowa Gwiazda spojrzałaby na niego przychylniej?
Cóż, najbystrzejszy to on nie był. Dlatego, na każdym patrolu, na który go wybierano, odłączał się od grupy w poszukiwaniu zagrożeń. Na początku nic nie znajdywał – tereny Klanu Klifu były wyjątkowo spokojne. Aż pewnego dnia, gdy wędrował wśród wysokich traw, w nozdrza uderzyła mu gryząca woń. Futro natychmiast stanęło mu dęba, a wszystkie zmysły skrajnie się wyostrzyły. Czuł metaliczny, duszący zapach krwi, a także obecność stworzenia, które go nosiło.
Ostrożnie przycisnął brzuch do ziemi i powoli pełzał w stronę źródła zapachu, samotny, jak największy głupiec, podczas gdy jego pobratymcy byli daleko, bez szansy na pomoc. Nie zdziwił się, gdy nagle przed sobą dostrzegł rude futro – i nie, nie było to futro Dyniowej Skórki. Stał przed nim lis w całej swojej okazałości, oblizując wargi. Pod jego łapami leżało martwe stworzenie – może nornica, może… królik. Ciało ofiary było tak pogryzione, że trudno było rozpoznać. I mimo tego okropnego widoku, kremowy nie poczuł strachu. Wiedział, że mógł skończyć tak samo, ale desperacja, by odzyskać dawny honor, pchała go do działania.
Wysunął pazury, napiął mięśnie. Czuł się jak kat atakujący osłabionego przeciwnika, a nie młodego, sprawnego lisa. Nim się obejrzał, siedział już na karku rudego stworzenia, wbijając szpony w jego skórę. Lis wierzgał i wydał gniewne dźwięki, próbując się uwolnić, ale Królik był jak w transie. Choć ledwo kontrolował własne ciało, jakimś cudem, zaślepiony emocjami, dawał sobie radę.
Nieoczekiwanie jego łapy puściły i spadł z hukiem na ziemię. Lis wykorzystał moment i rzucił się na niego, przyciskając łapę do klatki piersiowej kocura. Kremowy syknął, odpychając drapieżnika, który wyglądał na zaskoczonego – nie spodziewał się tak prędkiej obrony. Kremowy podniósł się i gibko skoczył z powrotem w stronę lisa, który w obronie stanął na dwóch łapach. Zaczęli się przepychać, drapiąc sobie nawzajem barki. W powietrzu fruwały strzępki ich futer, a także kropelki krwi.
W końcu lis okazał się silniejszy. Kocurowi omsknęła się łapa i runął na plecy, cały wstrząśnięty. Ból przeszył jego ciało. Lis, zirytowany, rozwarł szczękę nad jego kufą. Królik poczuł, jak ślina drapieżnika skapuje mu na nasadę nosa; i w tym momencie poczuł też ostry ból przeszywający ucho. Potem usłyszał głuchy stukot – kawałek jego ucha spadł na ziemię.
Przerażony, zamachnął się łapą i trafił prosto w oko lisa. Temu z gardła wyrwał się skowyt; odsunął się, oszołomiony. Kremowy, choć cały pokryty krwią, nie odpuścił. Jego futro sklejało się ze sobą, a skóra piekła, ale gniew był silniejszy niż ból. Lis miał teraz jedno oko zamknięte – może kremowemu udało się go oślepić?
— Uciekaj stąd, podły lisie! — zawołał, a jego głos drżący od emocji głos poniósł się echem po pustych terenach. Rude stworzenie zawahało się, odwróciło i wreszcie czmychnęło gdzieś w dal, zostawiając ucznia wyczerpanego, ale jednocześnie z poczuciem triumfu.

* * *

Gdy spotkał go patrol, był przerażony jego stanem. Królik wyjaśnił im jednak, że rozdzielił się, bo wyczuł zapach zwierzyny. Fakty przekręcił też tak, że wyszło na to, iż to wygłodniały, krwiożerczy lis zaatakował go jako pierwszy, ale on, jako świetny i silny wojownik, był w stanie go pokonać i przegonić. Niektóre koty uwierzyły w jego wersję wydarzeń, lecz niektóre były co do niej trochę podejrzliwe – głównie przez to, że Niesforna Łapa cieszył się reputacją, jaką się cieszył – czyli niezbyt dobrą.
Po powrocie do obozu medyczki natychmiast zajęły się jego ranami. Połowę pyska owiniętą miał pajęczyną, by uchronić tę resztkę, która została mu z ucha, przed infekcją. Całe barki były posklejane papką z ziół, bo mocno krwawiły, gdy kocur wylądował pod okiem Ćmiego Księżyca i Jagnięcej Łapy. Opatrunki były niewygodne, ale przynajmniej uśmierzały ból. Królik siedział teraz nieruchomo przed lecznicą; każde drgnięcie choćby o włos sprawiało mu cierpienie. Sam się w to wpakował, ale nawet nie był zły. Może trochę żałował, ale… liczył na to, że Judaszowcowa Gwiazda uwierzy mu i zdecyduje się oddać mu z powrotem jego stracone imię. Nie chciał się przedstawiać jako Niesforna Łapa, nie chciał być znany pod tym imieniem. Ono przypominało mu o tylu błędach… Za każdym razem, gdy je słyszał, czuł ból większy od tego, który odczuwał przez rany. Starał się udawać, że się przyzwyczaił, ale to wciąż trochę szczypało go w duszę. Popełnił błąd, ale już nie zasługiwał na tak krzywdzące miano… Zmienił się.
Wpatrywał się tępo w skalne ściany przed sobą, ledwo mrugając. Musiał wyglądać dziwnie; a może po prostu śmiesznie? Był zamyślony, w głowie analizując wszystkie życiowe decyzje, które doprowadziły go do tego miejsca.
I wtedy… zrozumiał. Zrozumiał, że tak naprawdę z imieniem Królicza Ułuda też już nic go nie łączyło… Chciał je odzyskać, ale… może w innej formie? Może on wcale nie chciał już być Króliczą Ułudą? Tym samym kotem, który uciekł z Klanu Klifu, który stchórzył i wszystko spaprał? Może nie powinien być ani nim, ani Niesforną Łapą – a kimś zupełnie innym? Może wreszcie powinien się zmienić, myśleć bardziej nad swoimi czynami?
Wnet się wzdrygnął. “Jestem geniuszem!” – pomyślał, nieświadomie rozwierając pysk w szoku. “Nie muszę już być Ułudą! Nie muszę być tym, kim już nie jestem! Mogę być… Króliczym Sercem… albo… Króliczą Prawdą!” – stwierdził, po czym na jego kufę wślizgnął się chytry uśmiech.
— Króliczku, wszystko dobrze? — rozległ się głos. Kremowy pokręcił szybko głową i przyjął neutralny wyraz pyska, wyszukując wzrokiem źródła dźwięku.
Jego oczom ukazał się jego własny brat – Lekkomyślna Łapa. Znów się uśmiechnął, a potem wstał i sztywnym krokiem podszedł do kocura.
— Tak, tak! Wszystko dobrze, jak najbardziej. Lepiej nigdy nie było — mruknął pewnie, bez cienia ironii. — Właśnie zrozumiałem, że… już wcale nie chcę być Króliczą Ułudą, wiesz?
W jego oczach pojawił się nowy blask, pełen determinacji i nadziei. Czuł, że to, co teraz powiedział, rozpocznie nowy rozdział w jego życiu.

<Lekkomyślna Łapo?>

Od Figi

Śnieg stopniał, wyszła trawa, piękna, chrupiąca i zieloniutka. Ptaki wróciły do lasów, zwierzęta zaczęły wychodzić na zewnątrz i szukać pożywienia, by odbić się po zimowych mrozach. Całe życie na nowo powracało, poza Figą. Ona nie potrafiła podnieść się po śmierci ojca i wciąż, nadąsana i smutna, warczała na każdego, kto się do niej odezwał. Kotka, kiedy nie pracowała, to leżała na swoim mchowym posłaniu, położonym na skrajnej gałęzi drzewa dla Zwiadowców. Patrzyła na wszystkich z obojętnością i chłodem, przygaszona jak niedopałek. Wiatr smagał jej sierść, łaskocząc delikatnie, więc przylizała je nieco, by nie drażniło zwiadowczyni.Wszyscy zostawili ją w spokoju po kilku warknięciach i wyzwiskach. Jedynie Topola wciąż próbował, przynosząc jej co rusz coś ładnego, co znalazł a to na patrolu, a to gdzieś w obozie. Siadał wtedy pod jej gałęzią i wołał:
– Dzień dobry Figo! Piękny dzionek prawda?
A wspomniana kotka udawała, że go nie ma. Dlaczego się do niej tak przyczepił? Nie mógł iść pogadać z Jeżyną czy kimś?
– Przyniosłem Ci szyszkę do zabawy, gdybyś chciała – oznajmił łagodnie, patrząc tymi wielkimi oczami wypełnionymi dziwnym blaskiem.
– Weź Topola, idź już sobie – burknęła.
Kocur nieco przygaszony przyjął na klatę porażkę, i życząc miłego dnia, odszedł.
Przez następne dni Figa była wybierana na poranne patrole, jakby jej niedoli było mało. Z rozczochranym futrem szła do kotów, a później snuła jak cień na szarym końcu.
Tego jednak dnia było nieco inaczej, gdyż w skład patrolu wszedł nie kto inny jak Topola. Figa, widząc czarno białą sierść z daleka, przewróciła oczami. Kocur pewnie znowu będzie do niej gadał…
Ale się pomyliła. Topola zachowywał kulturalny odstęp od niej, nie wchodząc w strefę osobistą, nie odzywał się do niej, a zamiast tego pozwolił ciszy zrobić swoje. Kiedy pozostałe koty z patrolu wyszły nieco na przód, Figa zerknęła na kocura przelotnie. Głowę miała zwieszoną i była niewyspana, a mimo to jakaś dziwną siłą podpowiadała jej, by zagadała starszego. Biła się z myślami jeszcze dłuższą chwilę, nim finalnie zabrała głos.
– Ładny dzień… tak? – zaczęła jakby od niechcenia, co nie do końca było prawdą.
– Oh, wspaniały! – kocur odpowiedział, uśmiechając się do niej. Nic więcej nie powiedział, nie zalał jej strumieniem słów, nie przytłaczał. Po prostu był, a jego obecność zdawała się robić i mówić więcej, niż się mogło zdawać.
– Lubisz poranne patrole? – zapytała, nie mogąc wpaść na nic lepszego, by podtrzymać rozmowę.
– Nie przeszkadzają mi, cieszę się, kiedy mogę pracować na rzecz klanu. – Jego odpowiedź była prosta, Figa pokiwała głową.
Szli w ciszy, co jakiś czas musząc odnowić zapachy. Trawa zabawnie chrupała pod ich łapami, a poranna rosa moczyła sierść. Reszta patrolu żywo rozmawiała na przedzie, podczas gdy oni otoczeni przyjemną ciszą, szli swoim tempem.
Figa zerkała na kocura, czasem marszcząc brwi. Dlaczego dzisiaj ją ignorował? Zazwyczaj przecież nie mogła się od niego uwolnić, a teraz…? Nagle stracił zainteresowanie? Dlaczego? Bo Figa była w żałobie? Przecież to nie powinien być żaden problem? A może był…?
Czekoladowa szła zamyślona. Naprawdę nie mogła odgadnąć, co siedziało w głowie wojownika, a z każdą kolejną chwilą ją to irytowało. Nie lubiła nie wiedzieć. Była całkiem wścibska i zawsze próbowała wycisnąć wszystkie informacje ze swojego celu.
Idąc tak przed siebie i bijąc z myślami, nie zauważyła wystającego korzenia drzewa. Potknęła się i zanurkowała pyskiem w wilgotnej trawie. Wszystkie koty stanęły i jakby w napięciu, czekały, co zrobi zwiadowczyni. Wszyscy znali jej wybuchowy charakter i taka wpadka mogła zakończyć się salwą wiązanek, mimomimo że nikt nie był winny, tylko ona.
Gdy kotka zwyczajnie się podniosła, dwójka kotów z przodu patrolu poszła czym prędzej przed siebie, jedynie Topola przy niej pozostał. Chyba dostrzegł kwaśną minę kotki, bo odezwał się pierwszy, niepytany odkąd trwał ten patrol.
– Wszystko w porządku?
Jego głos. Wypełniony troską i zmartwieniem sprawił, że w Fidze coś pękło. Zaczęła drzeć, zaciskając zęby, odwracając głowę, a szum wiatru przemykającego przez korony drzew dodawał scenie emocji. Kotka powstrzymała napływające do oczu łzy. Topola tą troską przywoływał cały czas wspomnienia o zmarłym Malinku, a Figa nie potrafiła sobie z tym poradzić. Kocur chciał dobrze, jedynie ona utknęła w martwym punkcie.
Odwróciła głowę, żeby nie widział, jak walczy sama ze sobą. Topola cierpliwie czekał, nie wiedział na co, ale czekał. Jego pytanie wisiało w powietrzu, ale nie było ciężarem. Bardziej czymś w rodzaju mostu porozumienia. Czy Figa się przed nim otworzy? Czy powinien zrobić dla niej coś więcej?
Czekoladowa kotka otarła łapą oczy w razie, gdyby jakaś zagubiona łza się tam zakręciła. Następnie spojrzała Topoli w oczy; jego wielkie błyszczące, wypełnione najszczerszą troską, jaką do tej pory spotkała, a jej – ciemne, z mnóstwem wątpliwości.
Chwilę tak patrzyli sobie w oczy bez słowa.
– To głupie pytanie – oznajmiła w końcu Figa cichym, zmęczonym głosem.
– Dlaczego tak uważasz? – zapytał wojownik.
– Dlaczego? – powtórzyła. – Przecież doskonale widać, że nic nie jest w porządku! Malinek umarł, a ja co? Zamiast ruszyć do przodu, to siedzę w martwym punkcie, ot co. Codziennie chodzę na jego grób, ale mi to nie pomaga. Teraz jeszcze ty z tą swoją głupią troską.
Figa pociągnęła nosem, a jej głos miał w sobie nieco pretensji wymieszanej z żalem, a trochę może poniekąd wyczuć można było tęsknotę. Czy tęskniła za zmarłym ojcem, czy może za wspólnie spędzonymi chwilami? Czy brakowało kotce obecności kogoś bliskiego? Nawet jej przyjaciółka, Jaśminowiec nie była w stanie do kotki dotrzeć. Zwłaszcza teraz, gdy Jaśmin sama odwalała jakieś akcje i zeszła się z Lnem, który ma ją w nosie.
Figa spojrzała ponownie na Topolę. Myślał nad odpowiedzią, tak jakby odpowiednio układał zdanie, by trafnie oddać swoje myśli.
– Uważam – zaczął – że troska nie jest głupia.
Figa zmarszczyła brwi. To chciał jej przekazać?
Nim jednak wzięła wdech, kocur kontynuował. Był poważny.
– Odrzucasz od siebie wszystkich, zamiast przyjąć ich pomoc – mówił, ale kotka nie czuła w jego głosie pretensji. Bardziej chęć… pomocy. W żałobie ważni są bliscy, to oni pomogą Ci przejść przez ten okres, ale Ty wszystkich odrzucasz. Daj im szansę, pozwól Jeżynie, Jaśminowiec do siebie dotrzeć… pozwól mi. – Ostatnie słowa ledwo wyszeptał, jakby się stresował, mówiąc o swoich uczuciach na głos.
Uciekł oczami przed wiercącym wzrokiem zwiadowczyni. Kotka westchnęła, nie wiedząc do końca co zrobić. Chyba… chyba będzie musiała zapytać Jaśminowiec i może wziąć kilka jabłek. Sfermentowanych.
– Pozwolić tobie? – powtórzyła po wojowniku. – Jestem paskudna i zepsuta do szpiku kości, czemu chcesz pomagać komuś takiemu?
– Nie jesteś, Figo – zaprzeczył. – Zachowujesz się w ten sposób, jednak wiem, że jesteś ciekawą, pełną barw i chodzącą swoimi własnymi ścieżkami kotką. Masz piękne oczy i ostre pazury, których używasz do bronienia swoich przyjaciół.
– Te pazury służą mi do zastraszana – odparła, wysuwając je jakby na pokaz. Topola pozostał niewzruszony.
– Cóż, może masz nie po kolei w głowie, ale to dodaje Ci uroku – odpowiedział, lekko się uśmiechając.
Nękanie Szafran i jej córki dodawało uroku? Czy on siebie słyszał? Może upadł na głowę, kiedy się urodził… a może Figa szukała we wszystkim drugiego dna. Co prawda, czekoladowa miała za uszami mnóstwo. Część kotów jej nienawidziło, bo bądź co bądź jest paskudą, a druga połowa była neutralna wymieszana z tymi kilkoma kotami, które ją lubiły.
– Dlaczego mówisz mi te wszystkie rzeczy? – zapytała w końcu.
– Chcę, byś miała świadomość, że nie posiadasz samych wad – wyjaśnił. – Masz w sobie masę zalet, poczucia humoru i chęci do życia. Śmierć Malinka była przygnębiająca, jednak pomyśl o tym inaczej; on już nie cierpi. Jest w lepszym miejscu, tam wysoko u Wszechmatki. I patrzy na Ciebie, jak dąsasz się każdego ranka, gdy trzeba iść na patrol, lub śmiejesz z koleżankami. On wciąż tutaj jest obecny, ale duchem.
Figa milczała. Słuchała go uważnie, nie mogąc uwierzyć, że taki dobry kot chodzi po tej planecie. Oczy Topoli z każdym słowem wypełniały się nowym blaskiem, jakby wciąż było go mało. Kotka odwróciła wzrok, bo by oślepła od jego dobroci.
Wznowiła bez słowa marsz, a on poszedł za nią.
Szli w milczeniu, jednak nie było niezręcznie. Kotka trzymała w pamięci wszystko, co powiedział, zaczynając o tym myśleć. Właśnie… dlaczego odrzucała pomoc innych? Bo nie chciała ich litości? Nawet jeśli to nie była litość, a ona po prostu to sobie wmawia? Ponieważ myślała, że ją to osłabi?
Zamknęła na chwilę oczy, przystając. Topola zatrzymał się przed nią i odwrócił, gotowy, by wznowić marsz.
– Topola…dlaczego Ty się tak starasz? – zapytała szczerze, aż sama była w szoku, że tak potrafiła. – Mało razy Cię odrzucałam? Traktowałam cię jak gorszego, mimo że jesteś ode mnie znacznie lepszym, wartościowszym kotem. Dlaczego?
Topola milczał chwilę, a na jego pyszczku zagościł łagodny uśmiech.
– Chciałbym Cię lepiej poznać – odpowiedział prosto, jednak bardzo trafnie. Tak, że Figa poczuła się nieswojo. Jego szczerość oraz bezpośredniość przebiła się z łatwością przez mur arogancji, jaki postawiła dookoła siebie.
Figa, zszokowana, potrzebowała dwa uderzenia serca, by się ogarnąć. Co się z nią działo? Dlaczego jej głowa była nie na miejscu? Normalnie miałaby z dwadzieścia odzywek, a teraz?! Pustka, nic, cisza.
Czy jednak powinna być w takiej sytuacji wredna? Unosić się dumą, zamiast zejść na ziemię i pozwolić kocurowi się poznać? Przecież Topola to dobry chłopak, tylko to Figa coś kręci i ciągle utrudnia.
Kotka ruszyła dalej, a Topola wraz z nią.
Minęła dłuższa chwila, nim zwiadowczyni mu odpowiedziała swoim zwyczajowym, zawadiackim tonem:
– Hah, powodzenia.

Od Pietruszkowej Błyskawicy

Śnieg topniał zaskakująco szybko. Wystarczyło zaledwie kilka dni, by zmienił się w ciężkie, mokre kałuże, a potem całkowicie wsiąknął w głodną wody ziemię. Rośliny budziły się do życia, jakby gdzieś im się spieszyło. Chciwie łapały pierwsze, wiosenne promienie słońca, które przebijały się przez coraz jaśniejsze niebo. Zwierzyna również nie próżnowała. Wiewiórki zaczynały wiosenne porządki w swoich dziuplach, wyciągając spod liści zapomniane orzechy. Zające i króliki leniwie kicały po łąkach, rozkoszując się świeżą trawą, a ptaki wracały z długiej podróży, krążąc nad dobrze znanymi terenami i nawołując się radośnie. W ciągu chwili świat zmienił swoje barwy; z szarych, ospałych i przygnębiających w jasne, żywe, nasycone świeżością. Natura zdawała się gdzieś gnać. Czy było to zwykłe zniecierpliwienie po długiej zimie, czy może przestroga, niezrozumiały sygnał dla kotów? Świat wyglądał niczym z bajki Disneya — przesłodzony, zbyt spokojny, niepokojąco radosny. Niektórzy patrzyli na to z lękiem, inni natomiast zaczynali już korzystać z nadmiaru piękna i ciepła. Pietruszkowa Błyskawica planowała ten dzień od dawna. Mimo wszystkich przeciwności wreszcie udało jej się przygotować idealne miejsce na wyjątkową okazję. Tego dnia na niebie nie było ani jednej chmurki, a wiatr ucichł całkowicie — nic nie mogło popsuć jej planów. O świcie wymknęła się z jaskini i upolowała sporego zająca, który, sądząc po tuszy, wyjątkowo dobrze przeżył zimę. Ukryła go blisko Kaczego Bajorka. Znalazła też sporo przebiśniegów oraz innych wczesnowiosennych kwiatów, a z własnego magazynku skarbów wybrała najpiękniejsze piórka, owady i kamienie. Wszystko starannie ułożyła w kryjówce przy wspomnianym miejscu. Kiedy słońce wybiło południe, była gotowa. Z lśniącym futerkiem, starannie wygładzonym ze stresu i oczekiwania, rozejrzała się po obozie. Szybko dostrzegła Wieczne Zaćmienie — kotka siedziała obok swojej matki. Pietruszka poczuła, jak żołądek ściska jej się nerwowo, a ogon mimowolnie drży. Z każdym krokiem, jaki stawiała w ich kierunku, stres coraz mocniej pochłaniał jej myśli. Nie mogła uwierzyć, że to się naprawdę dzieje, że w końcu będą mogły pozwolić swojej miłości wyjść spod śniegu. Stanęła przed ukochaną i jej rodzicielką z lekko drżącymi łapami. Kotki spojrzały na nią od razu — na ich pyskach malowało się niemal identyczne zdziwienie.
— Bożodrzewny Kaprysie, czy mogłabym porwać twoją córkę na spotkanie? — zapytała Pietruszka dość oficjalnie. Lekko drgnęła, niepewna, czy ton rzeczywiście był odpowiedni. Biała, starsza kocica trwała przez moment w ciszy, jakby analizowała całą sytuację. W końcu skinęła łbem. Wieczne Zaćmienie poderwała się od razu. Jej wąsy drżały ze stresu, a w oczach pobłyskiwała niepewność. Nie wiedziała, co się dzieje, a dziwnie oficjalny ton partnerki wydawał jej się naprawdę niepokojący. Kotki wyszły z obozu, idąc bok w bok w gęstej, znaczącej ciszy. Gdy tylko wspięły się na zbocze i znalazły na rozległych, wiosennych łąkach, medyczka lekko odchrząknęła…
— Coś się stało? — zapytała łagodnie, bo doskonale potrafiła odczytać każdy najmniejszy drgający mięsień na pysku ukochanej.
— Nie! — odkrzyknęła Pietruszka aż zbyt gwałtownie. Po chwili jednak, jakby speszona własną reakcją, dodała szybko:
— Nie, nic… jeszcze. — Zamruczała, nie potrafiąc powstrzymać ekscytacji, która wibrowała jej w głosie.
Przyspieszyła krok, a jej ciało drżało jak liść na wietrze. W głowie kłębiły się pytania, które paliły ją od środka: Czy Wiecznemu Zaćmieniu to się spodoba? Może to jednak za dużo? Może powinnam przygotować coś skromniejszego? A jeśli… odmówi? Nie — nie mogła tak myśleć. To nie było w stylu Zaćmienia. A jednak stres i te ciche, natrętne obawy nie odpuszczały. Dopiero spojrzenie na piórko od Niedźwiedziej Siły, przymocowane do futra przy ramieniu, dodało jej odwagi. W końcu dotarły nad Kacze Bajoro. Panowała tam niemal magiczna cisza, przerywana jedynie cichym cykaniem koników polnych i subtelnym szeptem wiatru przesuwającego się po trawie. Woda w bajorku lśniła jak tafla błękitu, odbijając jasne niebo i gęste kępy trzcin. Wieczne Zaćmienie zrobiła krok naprzód, chcąc podejść bliżej, lecz Pietruszka natychmiast zastąpiła jej drogę.
— Zamknij oczy! — miauknęła szybko, nie mogąc powstrzymać drżących łap, które aż podskakiwały z podekscytowania.
Szylkretowa kotka zamrugała zaskoczona, ale w końcu posłusznie przymknęła powieki, jej wąsy poruszyły się niepewnie.
Wojowniczka natychmiast skoczyła do pobliskiego krzewu i wyciągnęła spod niego dużego królika, którego wcześniej starannie przygotowała. Ułożyła go w estetycznej pozie, tak, by wyglądał jak dar, nie jak zwykła zdobycz. Potem zaczęła wyjmować wszystkie prezenty, które zgromadziła: błyszczące piórka, połyskujące owadzie skrzydełka, pachnące kwiaty, kolorowe kamienie. Uważnie rozłożyła je na miękkiej trawie.
— Okej, możesz otworzyć! — zamruczała z wyraźnym podekscytowaniem, siadając miękko na ziemi.
Wieczne Zaćmienie podążyła za poleceniem. Otworzyła oczy i od razu rozchyliła lekko pysk w zachwycie. Podeszła bliżej, wolno, jakby bała się, że zbyt szybki ruch mógłby zniszczyć tę delikatną, niemal świętą chwilę. Badała oczami całe otoczenie — kolory, zapachy, układ darów, uśmiech Pietruszki. Usiadła przed Pietruszkową Błyskawicą, jej spojrzenie było miękkie, lecz zarazem przytłoczone wzruszeniem.
— To naprawdę piękne… Nie musiałaś — wymruczała, lekko zmieszana faktem, że sama niczego nie przygotowała.
— Musiałam! — odparła Pietruszka bez wahania. — Bo… kocham cię!
Jej głos zadrżał, ale nie z lęku — z prawdziwego, gorącego uczucia, które wreszcie mogła wypowiedzieć na głos.
— Od tak wielu księżyców dajesz mi szczęście swoją miłością. Każdego dnia, gdy mogę na ciebie patrzeć, uśmiecham się. A kiedy widzę, że ci smutno… mnie też boli serce. Straciłaś rolę medyczki — co jest niesprawiedliwe — ale może to znak. Może to okazja, byśmy w końcu mogły być razem tak, jak inni mogli od dawna: bez ukrywania się, bez kłamania. Bo kiedy musiałam udawać, że nikogo nie mam, czułam się okropnie.
Wyprostowała się dumnie, a jej oczy zabłysły determinacją.
— A teraz nic nam nie stoi na drodze. A jeśli ktoś będzie gadał, to niech gada! Oby zakrztusił się królikiem! — prychnęła bojowo.
Zaćmienie przez chwilę patrzyła na nią w milczeniu. Jej wzrok stopniowo miękł, aż w końcu opadł, jakby nosił w sobie zbyt wiele emocji naraz.
— Ja też cię kocham. Bardzo. I tak długo na to czekałam… na możliwość bycia z tobą w każdej chwili mojego życia.
Pietruszka drgnęła, po czym delikatnie ujęła ją za łapę. Ich futra zetknęły się, a wiosenny wiatr otulił je jak błogosławieństwo.
— A więc… Wieczne Zaćmienie, czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją wieczną miłością? — zaczęła Pietruszka, a jej głos drżał niczym struna poruszona wiatrem. — Choćby mróz, deszcz i słońce. W chorobie i w zdrowiu. W łzach i w śmiechu. Czy będziesz trwać u mego boku, nawet jeśli nasze drogi ponownie zaprowadzą nas tam, gdzie nie dociera blask księżyca?
Szylkretowa kocica uniosła drżącą łapę i otarła łzę, która spłynęła jej po policzku. Kropla połyskiwała na futrze jak maleńki kryształ.
— Tak. Będę tu dla ciebie — w każdym momencie. — Jej głos był cichy, lecz niosła go pewność, której nie można było podważyć. — Obiecuję ci, że nic nas nie rozdzieli. Ani ulewa, ani śnieg, ani upał. Ani żywi… ani martwi. Przetrwałyśmy tak wiele, więc nasze uczucie jest nierozerwalne. Nie opiera się na kociętach, nie opiera się na obowiązku. Było czymś niezgodnym, zakazanym… a mimo to przetrwało — i trwać będzie. Obiecuję ci to.
Kotki spojrzały sobie głęboko w oczy. W ich spojrzeniach odbijały się lata bólu, strachu, tęsknoty, a teraz — wreszcie — czysta radość i nadzieja. Ich serca zabiły szybciej, tak samo jak wtedy, gdy były młodymi uczennicami, drżącymi przed wolą przodków. A jednak teraz w ich piersiach nie było nawet cienia strachu. Była tylko miłość — pewna, dojrzała i nieodwracalna. Przetrwały już tyle, że nawet śmierć nie mogła ich rozdzielić. Pietruszkowa Błyskawica wiedziała to aż zbyt dobrze. Dopilnuje tego. Dopilnuje, by trafić tam, gdzie jej ukochana, choćby miała sprzeciwić się wszystkiemu, w co dotąd wierzyła. Choćby miała dopuścić się najgorszych czynów. Choćby miała złamać każdy kodeks klanu i każdą zasadę sumienia. Nie pozwoli, by po tym wszystkim cokolwiek je rozdzieliło. Nigdy.

Od Judaszowcowego Pocałunku (Judaszowcowej Gwiazdy) CD. Mirtowego Lśnienia

kilka księżyców przed bitwą z Klanem Wilka i śmiercią Liściastej Gwiazdy

Podniósł do góry brwi, zdziwiony pytaniem zadanym mu przez syna. Przechodził przez jakiś młodzieńczy kryzys? Właściwie, nie powinien być zaskoczony. Tak to już bywało z kotami w środku dorastania. Mirtowe Lśnienie mógł mieć imię wojownika, lecz od prawdziwej dorosłości dzieliło go jeszcze kilka księżyców.
— Oczywiście, że jesteście. Zawsze byliście i nigdy nie przestaniecie być. Zacząłeś w to wątpić? — zapytał spokojnie. On sam zawsze wiedział, że Gwiezdni maczali przy nim palce. Był tego pewny nawet przed swoją przepowiednią, gdy miał samo przeczucie... Urodził się z nim i trwało ono nieprzerwanie od oseska do starszego, zasłużonego kota. Blask też powinien to czuć. Przecież był wyjątkowy.
— Nie wiem — odpowiedział z ciężkim westchnieniem, które mówiło, że prawdziwą odpowiedzią było "tak".
— Są dziwy na tym świecie, o których nie śnili najmądrzejsi z mędrców. Są zbiegi okoliczności, których nie wytłumaczysz trzeźwym umysłem, Mirtowe Lśnienie. Ile kociąt dorasta, zbierając wiedzę o gwiazdach, a następnie przy ucieczce znajduje azyl w klanie, wpadając pod łapy kota, który kilka wschodów słońca temu odzyskał wolność? Czy ten migot wieczornego nieba, który wam towarzyszył, był tylko przypadkiem? — Zadarł głowę ku niebu.. — Nie podważaj zdania swojego ojca. Nie dlatego, że powinieneś mieć do mnie szacunek, a dlatego, że odkąd ufam moim przeczuciom, jeszcze nigdy się nie pomyliłem. Wierzyłem w swoją wielkość i ją osiągnąłem. Być może sam musisz w siebie uwierzyć, by otrzymać od losu to, czego pragniesz.

***

Od dłuższego czasu można było zauważyć nietypowe zachowanie Mirtowego Lśnienia. Nawet Judaszowiec, zwykle zalatany i mało przejmujący się takimi bzdetami jak samopoczucie pojedynczych kotów, zwrócił na to uwagę. Syn, który zawsze reprezentował go godnie, chodził z wiecznie uniesioną głową i pewnością siebie emanującą przez spojrzenie, stopniowo marniał, aż stał się tworem podobnym do cienia. Zawsze był cichy, stronił od tłumów i najbardziej doceniał własne towarzystwo, lecz teraz wydawało się to nienaturalne. Jakby zamiast dla swojego upodobania, bezwładnie zatapiał się w samotności. Tracił upór, który zawsze go charakteryzował. Nie widział już w Blasku tej jego gorliwości i ambicji. Rzadko kiedy rozmawiał ze swoim ojcem, choć to nie było wcale jego winą. Bądź co bądź, w klanie każdy miał jakieś obowiązki, a te zabierały mnóstwo wolnego czasu.
Judaszowcowa Gwiazda przypominał sobie raz po raz o tamtej starej rozmowie. Może to w niej leżało sedno? Może jego syn po prostu czuł się niespełniony, a to doprowadzało go do rozdmuchanej rozpaczy. Wszak był to jeszcze młody kot, którego historia dopiero zaczynała się rozpisywać na kartach księgi. Może Blask potrzebował to zrozumieć, by z powrotem zadrzeć do góry łeb.
Dopatrzył rudzielca, gdy ten krył się gdzieś w półmroku obozu. Jak zwykle, psiakrew. Jeśli już musiał mieć kryzys, to posiedziałby chociaż na świeżym powietrzu, na słońcu, skoro w końcu raczyło się pokazać. Gdy Mirtowe Lśnienie już niewątpliwie go zauważył, sierść na jego karku uniosła się, co nie uszło zręcznemu spojrzeniu lidera. Znak go zdziwił, choć zjeżenie futra wydało się mimowolne; a może właśnie to sprawiło mu taką zagwozdkę.
— Chodźmy porozmawiać — mruknął lakonicznie, podchodząc do Blasku i natychmiast odwracając się w stronę wyjścia. Spojrzał tylko raz za siebie, by upewnić się, że ten za nim podążał, i wyszedł z obozu. Powoli zaczynało robić się chłodno i ciemno. Zachód słońca i jego piękno zaczynały mijać, a z drugiej strony nieba nadchodziła już noc. Mało kto decydował się na wyjście z obozu o takiej godzinie, lecz nikt nie zamierzał zatrzymywać przywódcy. Wszyscy sądzili, że musiał mieć jakiś dobry powód. Albo na starość głupiał. Różnie.
Nie chciał odchodzić daleko, zresztą, nie miał na to siły i czasu. Chciał wyjść w teren, by ominąć wzrok i uszy współklanowców i przeprowadzić z Blaskiem swobodną rozmowę; nie wyruszyć na odyseję.
— Coś ci leży na sercu. Zdaję sobie z tego sprawę tak samo dobrze, jak każdy inny kot, który tylko na ciebie spojrzy — zaczął nagle, dopiero przystając na miejscu – usiadł tam, gdzie plaża dopiero się zaczynała. Pod nimi wciąż znajdował się delikatny klif, a gdzieniegdzie piasek jeszcze mieszał się z trawą. — Dlatego chcę cię zapytać, czym to "coś" jest. Nie wmówisz nikomu, że nic się nie dzieje.
Blask milczał.
— Słucham — dodał twardszym tonem.
— Nawet kiedy próbujesz być "opiekuńczy", mówisz oschle, jak do kota z tłumu — parsknął jedynie.
— Nie próbuję być opiekuńczy. Chcę wiedzieć, dlaczego z mojego dziecka uchodzi życie. Mam wrażenie, że codziennie patrzę na wrak kota, którego tylko ciało się wlecze, bo zdrowy umysł zostawił gdzieś daleko za sobą — powiedział w typowy dla siebie szorstki sposób, choć nie można było ukryć, że za tą szorstkością kryła się prawdziwa troska. Judaszowiec nie wyglądał na miękkiego gościa i nim nie był, ale krewniacy stanowili dla niego swego rodzaju czułe miejsce. Martwił się na tyle, na ile potrafił – na za dużo smutków nigdy sobie nie pozwalał. Ostatni płacz, jaki pamiętał, to ten w ramionach Liściastej Gwiazdy, gdy był uczniem i dostał swoją pierwszą bliznę. W tamtej chwili zdawałoby się, że wyciekł z niego już zapas łez na calusieńkie życie.
— Bo teraz cię to interesuje?
— A kiedyś mnie to nie interesowało? — odparł oburzony.
— Najwyraźniej, skoro przychodzisz z tym pytaniem teraz. Jeśli jesteś tak mądrym kotem podejmującym tak mądre decyzje, powinieneś się do tego czasu już domyśleć.
— Coś ci się nie podoba? Co? Prawdziwy przywódca słucha wszystkiego, co jego wojownicy mają do powiedzenia. Powiedz mi w pysk, jakie masz zażalenia, ja słucham.
Mirtowe Lśnienie popatrzył na niego z wyrzutem. Przez kilka uderzeń serca milczał, a ich dwójka po prostu wpatrywała się w siebie w oczekiwaniu. W końcu rudzielec szarpnął głową, wydając z siebie zirytowane prychnięcie.
— Nie widzę w tobie tego, co przed księżycami. Kiedyś mogłem cię podziwiać i marzyć, by stać się taki jak ty. Teraz nic z tego nie zostało. Nie widzę ciebie w tobie. 
Judaszowiec podniósł jedną brew.
— Osłabłem? Zgorzkniałem? Ogłupiałem? — zaczął wyliczać. — Miałeś inne nadzieje na moje rządy, spodziewam się. Może liczyłeś, że gdy po raz pierwszy wespnę się na skałę nad legowiskiem przywódcy, to usłyszysz swoje imię. Każdy kot o tym marzy, a to było w zasięgu twojej łapy. A przynajmniej tak ci się mogło wydawać... — Podniósł jedną łapę, wyciągnął ją przed siebie, tylko po to by zacisnąć ją w piąstkę z ostatnimi słowami i ponownie postawić ją na ziemi. 
Blask się nie odezwał. Zresztą, w tamtej chwili Judaszowiec patrzył tylko na morze przed sobą. 
— Ja zawsze wiedziałem, że byłem wyjątkowy — kontynuował. — Urodziłem się, wiedząc, że kiedyś przejmę przywództwo nad Klanem Klifu. Minęło tyle księżyców, że wszyscy by już dawno w to wszystko zwątpili. Zaliczyłem samo dno hierarchi tylko po to, by zaraz wspiąć się na sam szczyt. W taki sposób działa Klan Gwiazdy, chłopcze. Tak jak zwierzyna sama nie wskakuje w łapy, tak też darów los nie rozdaje za darmo. Chciałbyś mieć wszystko łatwo, na teraz i już, ale takie fory w życiu dostają tylko słabe koty, które znalazły się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie. Nie prawdziwi wojownicy. Dostaniesz to, co zostało ci zapisane w gwiazdach – lecz tylko wtedy, gdy na to zapracujesz i poczekasz. Cierpliwość jest, mój drogi, najjaśniejszym złotem.

<Mirtek?>

29 listopada 2025

Mewa urodziła!

 Mewa urodziła dwie nie do końca zdrowe córeczki!

28 listopada 2025

Od Pacynki do Słonecznego Fragmentu

Dawno temu, gdy Pacynka żyła z siostrami w piwnicy

Pacynka leżała na zimnej, twardej podłodze, z głową opartą na łapkach. Przyglądała się swoim siostrom, które ze zmrużonymi oczami, odpoczywały gdzieś na uboczu. W pewnym momencie buraska usiadła niezgrabnie i podrapała się za uchem. “Dlaczego tu jest tak nudno!” – pomyślała, a wtedy Kukiełka otworzyła oko, jakby usłyszała jej myśli. Na pysk Pacynki od razu wślizgnął się szeroki uśmiech.
— Kukiełko! Widzę, że już nie śpisz! Świetnie się składa, bo ja nie umiem zasnąć — wyjaśniła, podchodząc do siostry. — Nudzi mi się, wiesz? A skoro nie śpisz, to możemy razem coś porobić! — zaproponowała, kładąc przednią łapę na główce szylkretki.
Kukiełka zamknęła oko na widok Pacynki i mlasnęła kilka razy, różowiutkim ozorkiem przejeżdżając po swoim pyszczku. Liczyła, że jej krewna po prostu za chwilę sama odejdzie, zniknie jak cień, o określonych porach pojawiający się na ścianach piwnicy. To jednak nie nastąpiło. Gdy oddech Pacynki wdarł się do uszu Kukły, a siostrzana łapa wciąż spoczywała na jej czerepie, uchyliła ponownie powieki, zatapiając spojrzenie w kotce.
— Czego życzy sobie... — Nie dokończyła, gdyż jej szczęki rozwarły się w szerokim ziewnięciu.
— No... nie wiem, możemy na przykład... — tu zatrzymała się i na moment zamyśliła. — Porozmawiać o czymś ciekawym! Albo, wiesz, zaplanować jakąś ucieczkę — dodała ciszej, pochylając się nad uchem Kukiełki. Już raz próbowała stąd czmychnąć razem z Balladą, ale skutki były marne. — No, śmiało! Nie wierzę, że siostrzyczka nie chce się wydostać z tego śmierdzącego pudła! — stwierdziła nieco głośniej, a potem odwróciła głowę, dostrzegając śpiącą Pararelę. — Śpi... nic nie zauważy.
Kukiełka rozwarła szerzej oczy na słowa siostry. Jak to tak, opuszczać piwnicę? Bez zgody ciotki lub Parareli? Oj, nieznośny kotek wyrośnie z Pacynki... Chyba. A z drugiej strony, wizja poznania na własne oczy tego wszystkiego, o czym ich opiekunowie snuli historie, fascynowała młódkę.
— Co masz na myśli, Pacynko? — odparła po chwili milczenia, przenosząc wzrok na okno.
— No... Jak to co? — spytała, spoglądając na siostrę. Potem machnęła jej łapą przed twarzą. — A zresztą nieważne! — dodała. — Możemy po prostu o czymś porozmawiać, tak o! O czym byś chciała pogadać?
Cóż, pewnie o niczym.
— Jeszcze tylko kilka księżyców i będziemy mogli się stąd wydostać! Czy to nie jest ekscytujące? — w jej oczach błysnęła iskra.
Kukiełka zmrużyła oczy, gdy łapka siostry mignęła jej przed mordką.
— Może... Nie wiem — odparła cicho, na powrót szerzej otwierając ślipka. — Tutaj jest mi dobrze — dodała po chwili milczenia, przechylając nieznacznie łepetynkę. Pacynka zaniosła się śmiechem.
— No już, nie musisz przy mnie udawać! Kto by nie chciał się stąd wydostać? — miauknęła, ale gdy dotarło do niej, że jej siostra mówiła poważnie... nieco się uspokoiła. — Ale... co ty tu robisz całymi dniami, aby nie zwariować?
Kukiełka zamrugała raz i drugi, zanim przejechała różowiutkim ozorkiem po mordce i odpowiedziała powoli:
— Nic — przyznała. — W tym właśnie rzecz. To przyjemne.

* * *

Po egzekucji Wieleny

Była zdziwiona tym, że jej siostra tak nagle zniknęła. Nie pojawiała się już na granicy, na terenach. Jakby nagle wyparowała. Może po prostu cały czas się mijały, a może chodziło o coś więcej? Z Marionetką było tak samo. Najpierw tylko “na pewno się omijały”, a potem okazało się, że jakieś dzikusy rzuciły się na nią na zgromadzeniu!
Jakież było jej szczęście, gdy nagle przed sobą dostrzegła znajomy pysk – Burzowe Chmury. Kocur wędrował wśród wrzosów ze zwieszoną głową, stawiając łapy, jakby ważyły tonę. Bura podniosła uszy i w kilku susach znalazła się tuż obok niego, przechylając głowę.
— Hej, Burza! Co ty taki przybity? — zapytała, uśmiechając się zadziornie.
Dymny uniósł na nią wzrok i wcale się nie rozchmurzył.
— Cześć, Pacynko — przywitał się niemrawo, przysiadając od razu, jakby ziemia sama go do siebie wciągała. — Cóż, w Klanie Burzy dużo się dzieje. Mogę ci opowiedzieć — zaproponował, próbując wykrzywić pysk w czymś, co miało przypominać uśmiech. Pacynka skinęła głową.
Burza poprawił się i na moment zapadła cisza, dopóki nie przerwał jej swoimi słowami:
— Więc… tak się składa, że… — zawahał się — …że w Klanie Burzy doszło ostatnio do dwóch morderstw. To znaczy jednego, ale z dwoma ofiarami… Zmarła wojowniczka i wojownik i… — znowu zamilkł, podnosząc wzrok na buraskę. Ona dobrze wiedziała, o które koty chodziło.
— A… i co było dalej? — dopytała, unosząc jedną brew.
Burza przejechał ogonem po ziemi, zostawiając za sobą krzywą linię.
— Doszliśmy do tego, kto był sprawcą tych morderstw i… okazało się, że jest nim ktoś, kogo znam — kontynuował, mówiąc coraz ciszej. Pacynka poczuła, jak jej łapy lekko sztywnieją. — Okazała się nim pewna kotka… Wieleni Szlak, ale pewnie nie znasz. Zawodzące Echo, nasz zastępca, zadecydował o tym, że trzeba ją… zabić — dokończył z trudem.
Pacynka odsunęła się o krok; powietrze wokół niej jakby nagle zgęstniało.
— Zabili ją…?
Burzowe Chmury drgnął niespokojnie.
— Tak… zabili. Oni.
Pacynce zmroziło krew w żyłach. Jej siostra… jej własna siostra, zabita przez te potwory! Marionetka się nie myliła – klanowe koty były złe. Były złe do szpiku kości! Zabierały Pacynce wszystko, co miała! To niedorzeczne… ona na to nie zasługiwała! Ona ani nikt z jej rodziny! Oni wszyscy byli tylko niezrozumiani…
— Coś się dzieje? — zapytał w końcu dymny, gdy zauważył, jak jej ogon drży tuż nad ziemią.
Pacynka uśmiechnęła się szeroko, choć w jej spojrzeniu mignęła irytacja.
— Nie! Nic, nic. Tylko sobie przypomniałam, że muszę już iść… — odchrząknęła i ponownie cofnęła się o krok.
— Dobrze… Idź bezpiecznie, Pacynko! Uważaj na siebie… Zawodzące Echo mówił, że Wieleni Szlak mogła pracować w dwójkę i drugi morderca wciąż może grasować w tych okolicach! — rzucił za nią Burzowe Chmury, gdy widział, jak odchodzi.
Pacynka splunęła na ziemię, napinając mięśnie łap. Czuła, że coś w niej się gotuje i lada moment zacznie kipieć. Musiała stąd jak najszybciej odejść; nie chciała przecież, by jej gniew sprawił, że dymnemu kocurowi by się oberwało. Jeszcze nie teraz. Kocur wciąż może się jej przydać.

* * *

W poszukiwaniu zemsty za siostrę wtargnęła na tereny Klanu Burzy. Tym razem nie chodziła po samych obrzeżach; zależało jej na tym, by znaleźć się w jego centrum. Nie miała zamiaru ukrywać swojego gniewu – chciała dać mu upust, chciała… walczyć. Nie zawaha się użyć pazurów ani nawet kłów. Niczego, co mogłoby jej pomóc w zabiciu drugiego kota. Nie zamierza też okazywać litości – jej siostrze ani Marionetce nikt nie próbował pomóc. Zabili je obie bez żadnej skruchy! Podłe stworzenia. Trzeba im wszystkim pokazać, gdzie ich miejsce!
W pewnym momencie bura spostrzegła, że gdzieś wśród traw przechadzał się kocur o kremowym, pręgowanym futrze. On również, tak jak Burza, wyglądał na niezadowolonego. Pewnie będzie łatwym celem.
Brązowooka przyspieszyła kroku, zachodząc go od tyłu. Wiatr działał jej na korzyść, nie zdradzając kocurowi jej zapachu. Gdy była już blisko Burzaka, wysunęła pazury, napinając mięśnie. To wszystko wydarzyło się w przeciągu kilku uderzeń serca – była zdeterminowana, by wyrządzić mu jak najwięcej krzywdy. Dlatego, gdy kocur raz zastrzygł uchem, uznała to za sygnał. Wybiła się bezszelestnie od ziemi i poszybowała na jego kark.
Kremowy, nie spodziewając się nagłego ataku, wywrócił się na ziemię. Pacynka puściła go przy lądowaniu, spadając na skrawek ziemi obok. Burzak zdążył się tylko przewrócić na plecy, gdy samotniczka znowu przygwoździła go łapami do gleby. Bez wahania zamachnęła się łapą i przejechała mu szponami po pysku, zadając pierwszą ranę.

<Nieznajomy?>