Skradał się. Łapy zgięte, brzuch nisko ziemi. Pozycja była niewygodna. Uciążliwa. Nie widział zbyt wiele prócz tego co miał przed sobą.
Trzask.
— Źle. Źle. — jego głos sprawił, że zjeżył się.
Położył uszy, starając się uniknąć zezłoszczono spojrzenia kocura. Żagnica był wymagający. Topolek wiedział, że starał się zrobić z niego dobrego wojownika. Że te wszystkie uwagi i krytyka były by stał się lepszy. Ale trudno było mu tego słuchać. Naprawdę starał się nie zawodzić kocura. Mentor nastawiony był tylko na sukcesy. Każda porażka była zniewagą.
— Musisz uważać, gdzie kładziesz łapy. — mruknął, trzepiąc ogonem. — Zmarnowałeś taką okazję. Idziemy dalej.
Ruszył w stronę zarośli. Nie oczekiwał jego odpowiedzi. Miał jedynie być mu ślepo posłuszny.
— Dobrze. — miauknął cicho kocurek.
Zaczął biec za mentorem. Długie łapy wojownika nie pomagały mu w skróceniu dystans pomiędzy nimi. Czuł, jak powoli brakuje mu tchu. Jasna sylwetka coraz bardziej znikała w krzewach. Nie chciał go zgubić. Zostać zupełnie sam w lesie. Szczególnie po tym co spotkało Sadzawkę i Skrzyp.
— Żagnico... — jęknął lekko przestraszony.
Nigdzie nie widział mentora. Obawy pomału zaczęły mu dokuczać. Usłyszał szelest. Zastygł. Zamiast pyska wojownika ujrzał inny. Tego chyba nie znał. Bury z bielą. Trochę podobny do jego drugiej mamy. Zaskoczony przekręcił łebek.
— No proszę kogo tu mamy. — mruknął nieznajomy. — Wcale nie jest z niego taki mysi osetek, Żagnico.
Usłyszał prychnięcie mentora. Kocur pojawił się u boku burego. Zmrużył ślepia.
— Wydaje ci się. To trzęsąca się kupa futra. — miauknął zirytowany. — Nie jest wstanie za mną nadążyć mimo że trenujemy już księżyc.
Topola skulił się.
— Przepraszam. — bąknął zawstydzony.
Nie sądził, że to był taki problem. Nie chciał przecież przynosisz swojemu mentorowi niepotrzebnych problemów.
— Pokaż się. — mruknął bury i zaczął go oglądać z każdej strony. — Fakt, Cierń nie myliła się, że trafiło ci się dobrze utuczone kocie. Matka nie szczędziła ci mleka, co? Spójrz tutaj. — poczuł łapkę wojownika na swoim brzuchu. — Wciąż ma kocięcy brzuszek. Zupełnie jak miesięczne kocie. Jeszcze trochę wam zajmie zrzucenie go.
Mentor westchnął.
— Nie mam siły tak się wlec specjalnie dla tej kupy tłuszczu. — marudził. — Zwykła trasa zajmuje nam dwa razy dłużej przez jego wleczenie się.
Kocurek czuł się z każdą sekundą coraz gorzej. Było mu głupio i źle. Nie spodziewał się aż tak ostrych słów ze strony mentora. Poczuł we ślipkach łzy. Nie sądził, że był dla niego aż takim ciężarem.
— No i spójrz ryczy przez ciebie. — burknął bury. — Chyba na łeb upadłeś, że mówisz mu takie rzeczy. Przecież to bachor zastępcy. A co jak na ciebie nakabluje?
Żagnica syknął i podszedł do niego.
— Nie rycz jak kocię. I nie waż się użalać matce. Inaczej nigdy nie będziesz godny bycia wojownikiem. — mruknął, stojąc nad nim. — Spójrz na mnie. Łzami nic nie zmienisz. Weź się za siebie, jeśli chcesz coś zmienić.
Topola pokiwał niechętnie łebkiem. Nie wiedział, jak za bardzo to zmienić. Co takiego powinien zrobić. Czuł się tym wszystkim przytłoczony. Miał ochotę tylko płakać, ale nie mógł. Widział, jak denerwowało to jego mentora. Bał się na niego spojrzeć. Usłyszał zirytowane prychniecie. Kroki. Nieznajomy podszedł bliżej niego. Zdawało się, że mu się przygląda. Topolek zastygł, nie wiedząc co powinien zrobić. Wpatrywał się we własne łapy. Musiał wytrzymać jeszcze trochę. Później wróci do obozowiska. Porozmawia z siostrą, poprzytula się z mamą i od nowa.
— Może pomogę? — wtrącił się bury. — Ja tam chętnie przetyram go przez nawet całe tereny. Może też mu naprostuje parę spraw we łbie. I tak nie mam co robić.
Arlekin spojrzał niepewnie na burego. Wydawał się nieco mniej straszny od jego mentora. Choć jego słowa wcale takie się nie zdawały. Nie sądził, że treningi mogą sprawić tyle smutku. Tęsknił za czasami kociarni. Zabaw z rodzeństwem. Bycie uczniem było okropne.
Żagnica kiwnął łbem.
— Rób co chcesz. I tak mnie to nie obchodzi.
[ilość słów 609]
[przyznano 12%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz