Od spotkania z nieznajomym, Kazarka wiele o nim myślała. W końcu w życiu nie poznała pieszczocha! Kim tak naprawdę był? Zamieszkał tu na stałe, czy tylko na chwilę? Czy miał jakiś inny dom, a jeśli tak, jak on wyglądał? Te pytania ją nurtowały, a wiadomo było, że Kazarka tak po prostu tego nie zostawi. Miała szczęście, że Tuptająca Gęś odpuściła jej poranny patrol. Zamiast tego, kotka mogła sobie wyjść na samotny, zupełnie niepodejrzany spacer przy akompaniamencie delikatnie opadającego z nieba śnieżnego puszku. Choć, oczywiście, nie mogła powstrzymać się od prób zasmakowania płatków, szybko się ocknęła i pomknęła dalej przez równiny i las. Miała w końcu coś do załatwienia, a nie było wiadomo, czy oby na pewno jeszcze tam zastanie tych dwunogów. Mogli zniknąć tak samo prędko i niespodzianie, jak się pojawili!
Odetchnęła z odrobiną ulgi, gdy zobaczyła pomiędzy drzewami znajome miejsce. Kazarkowa Śpiewka patrzyła znów przez liście i gałęzie krzaka na tajemnicze skóry, spod których mogła wyczuć woń swego nowego przyjaciela. Liczyła na to, że znów spotka go na zewnątrz, lecz nie zamierzała narzekać. Komu w końcu chciałoby się opuszczać w tak chłodny poranek bezpieczne, cieplutkie i przytulne legowisko? Właściwie, gdyby nie on, Kazarka jeszcze by słodko spała, wtulona w którąś ze swoich przyjaciółek. Na szczęście miała grubą sierść, więc zimna pogoda nie była jej straszna.
— No ile można! Pssssst, Bajgiel! To ja! — zaczęła miauczeć ze swojej kryjówki, chcąc zrobić to dyskretnie, lecz z marnym skutkiem. Czekała przez parę chwil na odpowiedź, a gdy jej nie otrzymała, dodała głośniej: — Kazarkowa Śpiewka! Wiesz, gadaliśmy z parę wschodów słońca temu! Chyba mnie poznajesz, co nie?!
Pomimo jej wołania, Bajgla nie było ani widać, ani słychać. Znów odczekała parę uderzeń serca, lecz powoli zaczynała się już niecierpliwić. Co on, głuchy? A może drzemał? Co za leń! — pomyślała sobie Kazarka. Czując się nieco pewniej, kotka wyszła na teren małego obozowiska, dokładniej się mu przypatrując. Zauważyła niewielki, niebieski kamień, z którego na górze wyrastały srebrne odnóża. Wokół niego leżało kilka rozrzuconych przedmiotów podobnych do tego, z którego wczoraj podkradała im jedzenie. Obwąchała je ciekawsko, lecz nie pachniały przyciągająco. Szybko straciła nimi zainteresowanie, szczególnie kiedy wyczuła obok inny, pociągający swoim aromatem zapach.
Zaraz zwróciła się w jego stronę, starając się go zlokalizować. Jeśli chodziło o jedzenie, Kazarkowa Śpiewka zawsze potrafiła je znaleźć w trymiga, więc i tym razem nie zajęło jej to wiele czasu. Ta sama miska, z której kosztowała ostatnio smakowitości, stała zajęczą odległość od niej, skryta w czymś przypominającym niewielką norę.
— Aww, to urocze! — powiedziała sama do siebie. To na pewno Bajgiel jej tu zostawił! I to jeszcze pod daszkiem, specjalnie, by nie nakapał jej do karmy śnieg. Niewiele myśląc, szylkretka poszła pewnym krokiem przed siebie, by wejść do środka „norki" i przykucnąć przy swoim śniadaniu. Owinęła wokół łap puszysty ogon i czym prędzej zabrała się za pałaszowanie posiłku, zupełnie nie zważając na okoliczne dźwięki, pochłonięta oszałamiającym smakiem.
Zonk! Usłyszała za nią tylko trzaśnięcie, a gdy się odwróciła, jej droga do wolności była zablokowana. Na chwilę osłupiała, wpatrując się w odcinającą ją od reszty świata kratkę. O nie! Co ona zrobiła!
— Halo? — zapytała najpierw zdziwiona, lecz powoli rósł w niej strach. — Halo?! O nie, przepraszam, nie chciałam kraść waszego jedzenia! Przysięgam! Ono... Samo tak stało! Nie wiedziałam, że to wasze! — zaczęła miauczeć, drapiąc łapką drzwiczki, lecz na marne. Jeszcze bardziej przestraszyła się, gdy zobaczyła nogę dwunoga – czym prędzej przysunęła się w stronę ściany, rozdeptując granulki karmy.
Och, Klanie Gwiazdy, ratuj! — myślała Kazarka, czując i słysząc przyspieszone bicie swojego serca. I co teraz? Czy to tak miał wyglądać jej koniec? Czy to był ten moment, w którym dołączy do swojego brata na Srebrną Skórę? Syknęła w stronę dwunożnego, kiedy wysunął ku jej klatce rękę i podniósł ją z ziemi. Oczekiwała, że być może się przestraszy i ucieknie, ale zdawał się tym zupełnie niewzruszony, co tym bardziej ją zaniepokoiło. Oj, była już zgubiona! Żegnaj tato, żegnaj siostro, żegnajcie moje przyjaciółki i przyjaciele... Żegnaj mamo, gdziekolwiek tam jesteś...
Poczuła, że została gdzieś postawiona, lecz nie widziała za wiele. Zresztą, nawet nie zwracała na to uwagi. Była zbyt skupiona na mruczeniu modlitw i błagań w stronę swoich przodków, by ją uratowali. Zamknęła oczy, czekając tylko na wyciągnięcie huczącego kija, o jakim opowiadały wilczaki. A może i nawet czegoś gorszego...
— Kazarkowa Śpiewka?! — Usłyszała znajomy, bardzo zaskoczony głos. Otworzyła wpierw jedno, później drugie oko, by zobaczyć siedzącego przy niej pieszczocha.
— Bajgiel?! — miauknęła głośno, napierając łapami na dzielącą ich kratkę. — Co się stało?! Gdzie mnie zabieracie?! Czy... Czy ja umieram?! — pytała nerwowo, nie będąc pewna, czy kocur podzieli jej los, czy tylko miał jej towarzyszyć w jej ostatnich chwilach. Kremowy spojrzał na nią z niepewnością.
— Ja... sam nie wiem — przyznał, a po tonie jego głosu Kazarkowa Śpiewka wiedziała, że mówił szczerze. To jej nie pocieszyło. — Moi właściciele nigdy się tak nie zachowywali, ale na pewno nie zrobią ci krzywdy! To najmilsze istoty, które znam — zapewnił ją, przysuwając się bliżej jej klatki.
— To na pewno przez to, że zjadłam waszą karmę! — łkała szylkretka. Chciała uwierzyć w słowa Bajgla, ale wiedziała, jak to było – gdyby do obozu Klanu Nocy wszedł jakiś obcy i zaczął wyjadać im ze stosu zdobycze, nie wyszedłby z tego bez walki... — Mogłam zostać w swoim legowisku!
— Nie, nie, to nie tak — próbował ją uspokoić pieszczoch. — Wydaje mi się, że... to było celowe — miauknął ciszej, a Kazarka otworzyła szerzej oczy. O czym on mówił? — Przez parę ostatnich dni nie przychodziłaś, a mój transporter, w którym właśnie siedzisz, był wciąż wystawiany przez nich na zewnątrz, i to z miską w środku. Zupełnie tak, jak dziś.
— Czyli to pułapka? — Przestraszyła się Kazarka. — Czy oni mnie porwali?
Bajgiel wzdrygnął się.
— Nie chcę cię martwić, ale... tak to wygląda — wymruczał, kładąc się przy niej. — Wszystko będzie w porządku. Nie do końca rozumiem, co właśnie robią, ale moi właściciele nie zraniliby nawet muchy. Co dopiero ciebie — przekonywał ją, dodając odrobiny otuchy.
Pomimo nieopadającego zdenerwowania, terazteraz gdy miała towarzystwo, Kazarkowa Śpiewka czuła się nieco lepiej. Choć zupełnie nie wiedziała, co miało się teraz z nią stać, nie chciała tracić zmysłów i nadziei. Wiele kotów było w jeszcze gorszych sytuacjach, z których się wykaraskało... Prawda? Prawda???
Próbowała odskoczyć, gdy usłyszała nagle siadającą przy niej dwunożną. Znów wylądowała z łapą w misce i nasyczała na nieznajomą, choć nawet jej nie widziała. Kotka poczuła, że położyła ona rękę na dachu jej małego więzienia i przysunęła bliżej do boku.
— Spokojnie, Kazarko — miauknął piecuch, widząc jej zlęknioną minę. — Nie musisz się jej bać.
— Łatwo ci mówić — odburknęła. — To nie ciebie porywają!
Zadrżała podłoga. Wojowniczka skuliła się. Czy była właśnie w brzuchu potwora? Słyszała o nich wiele opowieści, lecz nigdy nie spotkała się z nimi na żywo. A jeśli już, z pewnością nie od środka...
— Dlaczego to ja zawsze muszę mieć takiego pecha! — miauknęła, nawet nie do końca do swojego towarzysza, a bardziej do samej siebie.
— Słyszałem kiedyś, że najgorsze rzeczy przytrafiają się najlepszym kotom — odpowiedział jej i tak Bajgiel, słabo się uśmiechając. Kotka spojrzała w jego stronę i wypuściła głośno powietrze nosem. Och, Gwiezdni, i po co jej była ta dobroć...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz