Trudno było opisać co dokładnie czuł, ale był pewien, że mógłby zrobić coś głupiego. Może było to coś na wzór zaślepiającego uniesienia w kompozycji z dreszczami i fascynacją. Naprawdę to powiedziała, czy się przesłyszał?
TW: brzydkie opisy nieprzyjemne traumy Szeptowej przez Widmo.
Dzień, w którym zawalił mu się grunt pod łapami, nadszedł dość niespodziewanie, chociaż był pewien co do niedalekiej śmierci swojej matki. To mógł jeszcze znieść w miarę godnie, w końcu to niczyja wina, koty umierają ze starości, zwyczajny krąg życia. Co natomiast, jeśli za śmierć ważnej ci osoby odpowiada inny kot? W osłupieniu słuchał słów Margaretki, która nie potrafiła się porządnie wysłowić. Każde dodatkowe jej zająknięcie sprawiało, że ogon drgał mu bardziej aż w końcu nie wytrzymując zaczął zadawać jej pytania w mniej spokojny sposób, za co został odgoniony z sykiem. Pozostało mu więc stać. Stać i liczyć na to, że może jednak to jeden z tych bardziej realistycznych snów. Drgnął dopiero kiedy Obserwująca Żmija wyznaczyła koty do sprowadzenia ciał.
- Ja pójdę! - Zaraz się odezwał niesiony impulsem, niemal przerywając tortie, patrząc wpierw przez dłuższy czas na Widmo zimnym, oskarżycielskim wyrazem, potem przenosząc wzrok na Żmiję, gdyby przypadkowo nie chciała go puścić, a gdy zgodę otrzymał, zaraz ruszył ku wyjściu, po drodze przysłuchując się wymianie zdań pomiędzy kotką a oskarżonym.
(...)
- To pytanie mogę odbić innym. Czemu myślisz, że nie żyją? To dziś mieli wyruszyć, aby odebrać 9 żywotów, więc czemu mieliby zginąć. - odpowiedział - Skąd podejrzenia, że ich duszę spoczęły w Klanie Gwiazdy?
- Gwiazdki nam powiedziały - sarknął lilowy, gdy znalazł się obok niego - Módl się o to, żeby żyli. - Rzucił w stronę Widma nieco zachrypnięty, drgając ogonem, kiedy przechodził obok wraz z innymi w stronę wyjścia.
Przez całą drogę w stronę najbardziej uczęszczanego wejścia do tuneli w celu odwiedzenia Księżycowej Sadzawki szedł cicho, jednak szybko, nie mogąc zrozumieć dlaczego reszta się tak wlecze. Jakby się w ogóle nie przejmowali tym, co się stało. Najbardziej irytującą osobą zdawał się być teraz Gradowy Sztorm, którego oddech był zdecydowanie zbyt głośny w odbiorze lilowego. Na szczęście już po chwili wpadli do tunelu. Wojownik nie wiedział, czy chce zobaczyć co jest na końcu, czy jednak zbyt bardzo się boi. Już na zewnątrz czuł zapach krwi Rumianka i Widma, zbyt długo z nimi przebywał, by teraz udawać, że czuje zupełnie innego, losowego burzaka. Z każdym uderzeniem serca przemieszczali się coraz bliżej Księżycowej Sadzawki, przy której znajdować miały się ciała. Cała grupa doskonale wiedziała o ich obecności, nie dało się zignorować silnego odoru krwi, wydobywającego się z jaskini i mocno wyczuwalnego jeszcze daleko w tunelu. Jednak pomimo miażdżącego strachu, lilowy kocur nie zatrzymał się przy wejściu, jak się tego spodziewał, a stanął dopiero kawałek dalej, kiedy jego umysł wreszcie rozpracował to, na co patrzył. W uszach rozbrzmiał mu głuchy pisk, który skutecznie pomagał w ignorowaniu reszty kotów, które weszły do jaskini zaraz za nim. Czuł, że zaczyna brakować mu powietrza, a całe wnętrze jego ciała wypełnia nasilające się, miażdżące ciśnienie, które spowodowało nieoczekiwany ból głowy, niepozwalający jasno myśleć. Łapy mu zdrętwiały a ciało przeszły dreszcze, jakby zaczynała go trawić jakaś nieznana choroba. W pierwszym odruchu chciał zaszlochać, jednak nie dał rady z siebie nic wykrztusić, a co dopiero ruszyć, nawet nie zwracając uwagi na leżącą obok Sójczy Szczyt z niezbyt przyjemnie wyglądającym grzbietem. Jego wzrok jakby w ogóle jej nie dostrzegał, dopiero szturchnięcie Króliczego Nosa wyrwało go z transu. Dymny spojrzał na niego z żalem w oczach, wskazując głową w stronę ciał.
- Chodź, musimy ich zabrać - szepnął głosem zdradzającym jego strach, jakby nie chciał tu być, w dodatku obawiając się, że sam zaraz zginie w łapach mordercy. Szept jedynie ruszył z miejsca na znak, że zrozumiał, podchodząc do jasnego szylkreta na drżących łapach. Jakim prawem ktokolwiek mógł się czegoś takiego dopuścić? To chore... całkowicie wychodzące poza wszelkie normy i prawa w jakie wierzył od samej małości. Jeszcze w dodatku skaził to miejsce... nagle dostrzegł ruch z drugiej strony.
- Zostaw, dam radę sam. - Rzucił krótko w stronę Grada, który jedynie wzruszył barkami, pozwalając by lilowy sam przejął ciało brata, wyciągając je powoli na zewnątrz. Przez całą drogę nie odezwał się nikt, aż do wejścia do obozu. Ominął wtedy tłum, kładąc Rumianka przy skruszonym drzewie, zamierając nad nim na moment, do momentu, w którym reszta kotów przyniosła Sójczą. Wtedy dopiero, po drgnięciu ogonem, skierował na ukos przeszywające spojrzenie w stronę Widma, krzyżując z nim przez chwilę spojrzenia. Niech wie, że nie wyjdzie stąd żywy. Po tym usiadł, mechanicznie czyszcząc futro szylkreta, nasiąkniętego krwią i wodą z sadzawki. Nie miał odwagi spojrzeć w oczy ojcu, który pojawił się obok niego, by również przygotować syna do ostatniego pożegnania. Bał się, jaki wyraz zobaczy na pysku ojca i co ujrzy w jego oczach, które już i tak zdradzały wiele cierpienia po stracie partnerki. Niezbyt przy tym zajęciu rejestrował słowa jakie padały za jego plecami czy też pojawienie się Srebrnego, dopiero po chwili dotarł do niego sens słów wypowiedzianych przez Widmo, a przez które z opóźnionym zapłonem na karku lilowego futro zaczęło się podnosić. Jego wzrok spoczął na łapach zmarłego medyka w momencie, w którym Obserwująca Żmija spytała o ślady.
- Rumianek miał to. - pokazał Żmii kawałek ciemnego futra, gdy podszedł po chwili do tłumu który otoczył dymnego, dawnego samotnika - Zaczepione w pazurach. - wyjaśnił, po czym spojrzał znów w pomarańczowe ślepia - Musiał się bronić. - dodał, nie spuszczając wzroku.
- Spójrz dokładnie na pojedyncze włosy. Czy są częściowo białe? - spytała Żmija, po przyjrzeniu się kłębkowi uważniej, na co dało się słyszeć prychnięcie Gradowego Sztormu.
- Wystarczy powąchać, to kocur, futro nie będzie pachnieć fiołkami - Rzucił bardziej pod nosem lub w tłum, niż rzeczywiście w stronę liderki.
- Może coś jest - mruknął lilowy już mocno zniecierpliwiony tym, że potrzeba dodatkowego dochodzenia w momencie, w którym wszystko powinno być już jasne. - A może wyrwał je z części, gdzie nie ma szarej barwy. Z resztą Grądowy Sztorm ma rację. A nawet jeśli, to niech Widmo pokaże swoje łapy. - Tu rzucił w stronę kocura wyzywające spojrzenie. Z łatwością dało się sprawdzić, czy ma całe futro na łapach.
- Nie - usłyszał w odpowiedzi od tortie, ignorując późniejsze słowne gierki Widma.
- Nie? To może być zabójca dwóch naszych kotów, co niby chcesz innego zrobić, hm? - Rzucił w stronę Żmii już niezbyt kontrolując swój drgający od nerwów ogon oraz ton głosu, który nie wiadomo czy był wściekły, czy zdradzał skraj wytrzymałości emocjonalnej. Niemniej, Żmija zaproponowała, by ten pokazał swoje pazury. Szept mógł się z tym zgodzić, jednak głównie skupiał się na ubytku w futrze i taki znalazł. Nie powiedział na ten temat nic, a jedynie spojrzał kocurowi w oczy. ,,Już wszystko wiem, zapchlona kupo futra" zdawał się przy tym mówić. Mimo wszystko, poczekał aż Grad skończy swoją robotę, samemu również kusząc się na sprawdzenie zapachu, mimo, iż więcej dowodów nie potrzebował. Branie dwóch łap nie miało sensu jak na razie, poza tym, wtedy nie byłoby zbyt wygodnie, wolał poczekać i dopilnować, by dymny niczego nie kombinował.
- Nawet nie waż mnie się dotknąć. - Syknął w stronę Grada, który mimo wszystko bezceremonialnie chwycił czarną łapę, by ją powąchać po czym stwierdzić triumfalnie, że czuje krew naszych kotów. Nie obeszło się jednak bez szkody na jego osobie, gdyż chwilę później Niknące Widmo zaorał mu pazurami w pysk, powodując chwilową szarpaninę, zanim oba koty rozdzielili Kukułka i Bóbr. Wtedy to, oskarżony postanowił wygłosić wymowę, gdzie dopiero druga część była bardziej interesująca.
- Powinniście mi dziękować, a nie osądzać. Przez te dwie kocicę przy władzy klan by cierpiał. - rzucił, po czym zwrócił się do Żmii. - To przeze mnie stoisz tam gdzie stoisz, a dalej śmiesz uważać mnie za tego co zrobił źle. Rumiankowe Zaćmienie wiedziała na co się piszę tamtego dnia, przyjmując moje warunki za zioła. Jedna przysługa, którą nie chciała spełnić. Dobrze znała jakie konsekwencje będą z tego płynąć. Była tak samo bezużyteczna jak to coś co chcieliście nazywać przywódczynią. - Lilowy zesztywniał. Którego dnia, o czym on mówi. Czy miało to związek z tą jedną fatalną sytuacją, od której Rumianek dziwnie się zachowywał? To była jego sprawka? Poczuł jak go mrowi w całym ciele. Chciał mu wydrapać oczy. Te parszywe, pomarańczowe ślepia i wsadzić tam, gdzie światło nie sięga. Jego pazury nie dosięgnęły pyska dymnego jedynie z powodu Kukułczego Skrzydła, który przytrzymał lilowy ogon, przez co o mało sam nie stracił oka.
- Czy taki dowód ci wystarczy?! - Rzucił wściekłe w stronę Żmii, chwilę potem już zwracając się do Widma - Nawet nie próbuj wymawiać jego imienia jeszcze raz - wycedził w jego stronę, czekając jedynie na pozwolenie. Jeśli go nie dostanie, wystarczyło wziąć sprawy we własne łapy i dokończyć jego żywot na swoich warunkach.
- Jak najbardziej - stwierdziła, przenosząc wzrok na kocura - Niknące Widmo, dopuściłeś się zdrady, na dodatek nie byle jakiej, bo zabiłeś lidera i głównego medyka Klanu, który przyjął cię do siebie. Jako winnemu, zostanie ci wymierzona kara. Choć mam już na ten temat swoje przemyślenia... dam Klanowi zabrać głos w tej sprawie.
- Niech zostanie pozbawiony oczu, języka, uszu - Wyliczał jakby pod nosem, sam zaskoczony z jaką łatwością i płynnością, niezbyt usatysfakcjonowany ze słów byłego podopiecznego, który chwilę przed nim proponował śmierć głodową - Można go też wykastrować, czemu nie? Zwyczajne zabicie go będzie zbyt łatwe. - Stwierdził, powstrzymując drżenie na ciele. Nie myślał jasno, chciał jedynie zadać winowajcy jak największą dawkę cierpienia.
- Kastracja nie brzmi źle - Grad przyznał pod nosem, patrząc na Widmo nienawistnie z raną na pysku, która powoli przestawała krwawić. Później już jedynie pamiętał rozczarowanie i narastającą wściekłość, szczególnie, gdy Srebrny zdawał się niezbyt przejmować samym faktem, że właśnie to przez tego kota stracili brata. Zachowywał się, jakby sprawa go nie dotyczyła, co tylko wzburzyło cętkowanego, dzięki czemu bez chwili oporu poparł Lwią Paszczę, która zasugerowała oskórowanie. Nie miał pojęcia na czym fach polega, jednak był skłonny się zgodzić ze wszystkim, co tylko ukoiłoby jego wewnętrzną wściekłość, która jedynie narastała z każdym kolejnym sprzeciwem Srebrnego.
- Z całym szacunkiem i zrozumieniem dla chęci, by Niknące Widmo poczuł to, co zmarli, ale czy nie jest to temat zbyt drastyczny, jak dla niektórych tu zebranych? Chociażby młodych uczniów, czy kociąt w żłobku, które mogą usłyszeć za dużo? Śmierć to śmierć, czy bolesna, czy też nie, zagrożenia po prostu należy się pozbyć.
- Uważasz, że zwyczajna śmierć będzie dla niego odpowiednia? To jak nagroda - Syknął Szept, strosząc futro.- Można go gdzieś wywlec, co za problem.
- I tak niepotrzebnie to przedłużamy. Po prostu oszczędźmy niektórym widoku i nie traumatyzujmy młodych. I tak zbyt wiele złego się dzisiaj stało, wystarczy nam wszystkim - mruknął Srebrny, nerwowo zerkając na ciało zmarłego brata.
- Jak chcesz - parsknął - Może masz rację. Sam to załatwię. - rzucił, patrząc w stronę winnego, którego już wyobrażał sobie pod swoimi pazurami. Przeciąganie tego nie miało może sensu, ale wciąż logiczna gadka to za mało, by powstrzymać chęci syna Konwaliowego Powiewu od zamiaru wyłupienia tych pomarańczowych oczu. Niemniej, wcześniej wspomniane ślepia skierowane właśnie były w zupełnie innym, przypadkowym kierunku. Tak przynajmniej mu się zdawało przy pierwszym wrażeniu, puki czarna sylwetka nie wyskoczyła niespodziewanie do przodu, wbijając kły w rudą sierść na szyi Iskrzącej Burzy. Była to jedynie chwila, zanim do wszystkich dotarło, co się stało.
- Nie... nie, nie, nie, nie, nie - lilowy skoczył w panice do wykrwawiającej się kotki, próbując zatamować łapami obfite krwawienie z szyi, mamrocząc pod nosem i czując własne drżenie łap, kiedy spoglądał w przerażone żółte ślepia, powoli tracące zdrowy blask. W tle się coś działo, jednak znów nie zwracał na to uwagi, widząc kątem oka jedynie Liliową Łapę, którą najpewniej wysłano do pomocy, a która, jak się spodziewał, była możliwie w większym szoku niż on sam. Nie mógł stracić jeszcze Iskrzącej Burzy, zwyczajnie nie dopuszczał do siebie tej myśli, nawet w momencie, w którym drgania jej ciała ustały. Była pierwszym kotem, którego uważał za przyjaciela, pierwszym kotem, któremu, może, tylko może, gdyby poświęcił więcej czasu, to wtedy...
Wstał, ostatni raz patrząc na pysk burzaczki. Gdyby tylko tego nie przeciągał, gdyby od razu, zwyczajnie go zabił i nie dał mu możliwości... Właśnie, On. To jego wina. Błyskawicznie zwrócił wzrok ku Widmu, nie czekając nawet na jakikolwiek rozkaz od strony Żmii, i jak się okazało, nie tylko on. Zdążył jedynie spostrzec rudą smugę, zanim wgryzł się w lewą stronę pyska Widma, orając zębami w miękkiej skórze, specjalnie zahaczając o jedno oko. Nie mógł spamiętać jednak całej szarpaniny, ani w którym momencie zadano mu jakie rany, być może przez nadmiar adrenaliny i intensywnego szumu w głowie, który na koniec zamienił się w pisk, kiedy stał ciężko dysząc nad Widmem, znajdującym się w agonalnym stanie, ze zmasakrowaną połową pyska. Lilowy przełknął ciężko ślinę, czując metaliczny posmak i różne, mniejsze lub większe kawałki o różnych teksturach, które doprowadziły kocura do odruchu wymiotnego. Ból głowy automatycznie się nasilił, a oczy zaszły mgłą, jedynie się potęgując gdy usłyszał pisk rozpaczy. Chwilę potem doszedł do tego, z czego on wynikał. Na ziemi obok leżała Lwia Paszcza, skierowana głową do swoich kociąt, podzielająca los siostry. Odwrócił wzrok, uznając, że na chwilę obecną nie jest w stanie poczuć żadnej złości, rozpaczy, ani nawet głupiego zadowolenia wynikającego ze swojego rewanżu. W głównej mierze zdawało się, że nie był na chwilę obecną w stanie odczuwać żadnych bardziej skomplikowanych i złożonych emocji. Zadrżał znów, po czym chwiejnym krokiem skierował się na zewnątrz obozu, coraz silniej odczuwając pieczenie i ból przy szyi oraz innych partiach ciała, a wszystko przez malejącą adrenalinę. Pomimo zmęczenia nadal brnął z wolna przed siebie, zatrzymując się dopiero na skraju terenów, ze zdziwieniem spostrzegając swoje odbicie w wodzie, której migocząca tafla wyzwoliła w nim jakąś falę, podczas której łzy napłynęły mu do oczu, a sam nie potrafił złapać powietrza w płuca, czując ból w klatce piersiowej, rozchodzący się na głowę, jakby chciał wgryźć się w organizm dodatkowo go męcząc. Nie chciał o tym myśleć, ale wizje martwych ciał nieustannie przewijały mu się przed oczami, jakkolwiek by nie próbował ich zagłuszyć. Nagle poczuł pod językiem resztki z Widma, przez co gwałtownie schylił się w stronę wody. Miał to na sobie wszędzie. Resztki futra, oczu, miał wrażenie, że zaczynają go obłazić niczym stado czerwonych mrówek. W drodze tej panicznej próby zmycia z siebie krwi i wypłukania pyska zdążył jeszcze zwymiotować, lecz pomimo pustego już żołądka odruch pozostał. W końcu, wycieńczony, skulił się obok drzewa, zagrzebując w liściach i chowając głowę między łapami, szlochając cicho. Czuł się jak kocię, które nagląco potrzebowało pocieszenia od mamy. Pozostał w tym stanie, przez kilka następnych dni.
<Puszku szylkretowy?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz