Dni jednak mijały, a trening Liliowej Łapy przebiegał bardzo dobrze. Mógł powiedzieć nawet, że młoda kocica zrobiła duże postępy. Na tyle duże, że bez problemu mogła uczestniczyć i pomagać podczas porodu Małej Koszatniczki. Urodziła ona trójkę zdrowych kociaków, co cieszyło medyka. Ponownie udało im poprowadzić poród poprawnie, tak by nie ucierpiał żaden z kociaków ani matka. Nie było to łatwe zadanie. Wychodząc ze żłobka, aby odnieść pozostałe zioła, minął się z czarnym wojownikiem, który prawdopodobnie szedł odwiedzić swoją partnerkę. Nawet samo przejście obok tego kocura sprawiało u niego ciarki na ciele. Postanowił, jednak zignorować go i udał się do swego legowiska, aby chwycić przygotowane wcześniej zioła i zmierzyć ku legowisku przywódcy. Przywódczyni Klanu Burzy, a tym samym jego mama, nie była już tak młoda, jak kiedyś, a co za tym szło, nie było już tak zdrowa. Częste wizyty starszych u medyka, to nie było coś zaskakującego, jednak wizyty kocicy były częstsze, niż się tego spodziewał Rumiankowe Zaćmienie. Gdy dotarł do jej legowiska, przywitał się z nią i położył zioła na ziemi.
- Nasiona maku powinny pomóc Ci w bólu stawów. - Powiedział szylkret, podając swej matce wcześniej wspomniane zioło. - Jak się czujesz mamo? Dobrze wiesz, że jakakolwiek choroba lub rana może prowadzić do bardzo złych skutków, więc mam nadzieje, że nie przemęczasz się.
- W moim wieku przemęczanie się to najmniejszy problem. - Stwierdziła kocica, poruszając przednią łapą dla rozruszania. - Przez brak chorób i ran nie odmłodnieje. - Dodała, z tym samym, wiecznie niezadowolonym wyrazem pyska i tonem głosu, po chwili patrząc na szylkreta. - Klan ma szczęście, że ma Cię za medyka. - Stwierdziła w końcu sucho, być może z wyczuwalną nutą melancholii i jakiejś aprobaty.
- Może i nie odmłodzi, ale tym samym nie doprowadzi do przedwczesnej i bolesnej śmierci. Tego nikt by nie chciał. - Rzekł medyk, odwołując się do początku jej wypowiedzi. - Poza tym jestem niczym w porównaniu do Wiśniowej Iskry bądź Margaretkowego Zmierzchu. Samo to, że Margaretkowy Zmierzch umiała ogarnąć legowisko medyka, gdy ja nie byłem w stanie, mówi dużo za siebie. Nawet nie powinienem się z nią porównywać.
- Tak, gdy zaczynasz te smęty, mam ochotę zmienić zdanie. - Prychnęła, patrząc nań z niezadowoleniem i dezaprobatą. - Nie mam pojęcia, skąd ty wziąłeś to swoje nastawienie, ale powinieneś zmienić towarzystwo. - Zacharczała, chwilę potem kaszląc ze dwa razy.
- To nie jest me nastawienie, tylko fakty. Jakbym się nie starał to nie będę taki jak one. Dużo kotów zginęło i pewnie zginie, bo nie jestem dobrym następcą Wiśniowej Iskry. - Westchnął on cicho. - Gdyby Słoneczna Łapa jeszcze z nami, to może Klan Burzy byłby w lepszych łapach…
- Ale jej nie ma. - Prychnęła jakby osobiście dotknięta. - Z resztą, Słoneczna Łapa była kaleką. - Dodała już jakby od niechcenia.
- To nie oznacza, że nie była lepsza niż ja. Spędziła więcej czasu na nauce niż ja, co przekłada się na wiedzę. Gdybym tylko zauważył wcześniej… - Przerwał nagle, orientując się, że przywódczyni nie jest zainteresowana tematem. - Nie ważne. Zmieńmy temat, bo wchodzimy na złą drogę.
Ich rozmowa toczyła się dalej, idąc po wszelakich tematach, jednak co dobre zawsze kończy się szybko. W tym przypadku było podobnie. Gdy tylko zauważył wchodzącego do legowiska liliowego starszego, pożegnał się z matką, przypominając jej o odpoczynku i zostawił dwójkę kotów samotnie.
*****
Pora Opadających Liści chyliła się ku końcowi, co oznaczało, iż powinien przygotować na następną porę wystarczającą ilość ziół. To był ostatni dobry czas, aby o to zadbać. Takim więc sposobem znalazł się poza obozem wraz z Szepczącą Pustką, szukając potrzebnych mu ziół. Od czasu jego incydentu nie śmiał wystawiać swej łapy poza obóz bez nikogo u jego boku. Tym razem napatoczył się jego brat, więc czemu nie miał z nim nie pójść.
- Gdybyś mógł zmienić jedną rzecz lub wydarzenie w swoim życiu, to co byś zmienił? - Zapytał Rumiankowe Zaćmienie, przerywając chwilową ciszę. Sam od pewnego czasu zastanawiał się nad tym, co mógł mu brat odpowiedzieć. Szept zamyślił się na chwilę, unosząc wzrok ku górze.
- Nie jestem pewien. - Stwierdził w końcu. - Jak do tej pory niczego nie żałuję. Może jedynie miejsce swojego pobytu, gdy Ruczaj i Stokrotka umierali. I że nie zjadłem tej dziwnej rośliny, kiedy miałem okazję księżyce temu.
- Dziwnej rośliny? Co ty próbowałeś zjeść Szepcząca Pustko? - Powiedział zdziwiony medyk, wbijając swój zły wzrok w liliowego kocura. - Może to by Cię zatruło i znowu spędziłbyś u mnie wiele księżyców, a tego nikt by nie chciał. W moim przypadku odpowiedź jest sprecyzowana, bo nie poszedłbym na swoje pierwsze zgromadzenie. Czuję, że gdybym powiedział wtedy mamie, że nie chcę, to wiele złych rzeczy by się nie wydarzyło, ale to tylko odczucie.
- Stało się coś na pierwszym zgromadzeniu? - Zapytał, marszcząc czoło, jakby chcąc sobie coś przypomnieć, po czym nagle rozjaśniło mu się w głowie, jednak na zupełnie inny temat. - A tą rośliną nie było nic, co mogłoby zmartwić twoją główkę, drogi przyjacielu~ Tak myślę.
- Podczas tego zgromadzenia poznałem Pierzastą Czerń, wojownika Klanu Wilka. I od tego momentu wszystko zaczęło się ponownie zapadać pod moimi łapami. - Przyznał szylkret, patrząc prosto na swojego brata. - Żałuje tego spotkania, bardziej niż chcę się sobie przyznać. A teraz ten jeden błąd ciągnie się za mną do tego dnia.
- Przez Pierzastą Czerń? - Liliowy zdawał się zmieszany. - Zrobił ci coś?
- Naszą relację można było nazwać dobrą, a nawet mogę powiedzieć, że cieszyłem się z każdego spotkania z tym wojownikiem, jednak zakończyła się i przyniosła niezbyt dobre konsekwencje. Nie wyrządził mi on żadnej krzywdy, a przynajmniej nie zrobił tego fizycznie.
- Cóż... przykro mi chłopie. - Rzucił pocieszająco, klepiąc szylkreta ze dwa razy ogonem po plecach.
*****
Tw: Brutalny opis śmierci
Pochowali byłą przywódczynię nad ranem, jednak ten został nad jej grobem do czasu, gdy słońce nie zaczęło zbliżać się ku horyzontowi. To dziś miał ruszyć wraz z Sójczym Szczytem oraz Margaretkowym Zmierzchiem do Księżycowej Sadzawki, aby przywódczyni mogła otrzymać swoje dziewięć żywotów. Na nieszczęście, wszystko musiało nie iść po jego myśli, bo Margaretkowy Zmierzch, która miała dołączyć do nich jakiś czas temu, dalej nie była widoczna w okolicy. Niby kocica miała towarzyszyć im w ceremonii, ale się spóźniała. Nie chciał, aby Sójczy Szczyt czekała, więc oboje udali się do tunelu prowadzącego do sadzawki. Coś w środku mu mówiło, aby zaczekać na asystentkę medyka, jednak zignorował je.
Gdy weszli do jaskini, w której znajdowała się Księżycowa Sadzawka, Rumiankowe Zaćmienie mógł przysiąc, że słyszy czyjeś ciche głosy. Próbował skupić się na nich i spróbować rozszyfrować z nich jakiekolwiek słowa, jednak mimo dużego skupienia nic z tego nie wyciągnął. Wydawało mu się to dziwne, jednak może wiązało się to z każdą ceremonią przyjmowania żywotów. Medyk nie mógł tego potwierdzić ani zaprzeczyć, bo była to jego pierwsza taka ceremonia, w której brał udział. Światło księżyca, które wpadało przez małą szparę w suficie, odbijało się od tafli wody, powodując, że ta niegdyś normalna ciecz, przybierała blasku samych gwiazd. To miejsce było ciekawe samo w sobie. Malunki na ścianach, które zauważył już na pierwszym spotkaniu medyków, dziwiły go do tej pory. Co skrywały za sobą? Tego nie mógł do końca rozszyfrować, mimo iż poświęcił wiele czasu na ich interpretacje. Podszedł wraz z szylkretową kocicą do brzegu sadzawki, a głosy zaczęły przybierać na sile. Kiwnął głową w stronę kocicy na znak, że mogą już zaczynać. Sójka pochyliła się, jednak nim jej nos zdążył dotknąć wody, to została wepchnięta do Księżycowej Sadzawki przez czarną istotę, która po chwili wbiła swoje kły w szyję kocicy, powodując, że woda przybrała szkarłatną barwę.
Wszystko momentalnie zamilkło, jakby ktoś odebrał kocurowi zdolność słuchu. Nim zdążył jakkolwiek zareagować, czarna istota wyrwała kawałek skóry z szyi kotki, mimo iż ta próbowała uwolnić się spod przeciwnika. Woda zaczęła przybierać bardziej szkarłatny kolor, a z Sójczego Szczytu zaczęły spływać siły. Rumiankowe Zaćmienie zamarł, widząc tę scenę, niezdolny do jakiegokolwiek ruchu. Nie tak miało się to zakończyć. Nie miał teraz wpatrywać się przestraszony w ciało jego byłej mentorki. Dopiero po chwili zmusił się do wykonania kilku kroków w tył, a pomarańczowe ślepia padły prosto na niego. Nie myśląc za długo, Rumianek rzucił się ku wyjściu z Księżycowej Sadzawki, a za nim rzucił się ciemny kocur, uprzednio wypluwając kawałek ciała kocicy z pyska. Biegł jak najszybciej mu tylko łapy pozwalały, słysząc za sobą zbliżającego się kocura. Wybiegł wreszcie z tunelu na otwarty teren, co dało mu małą ulgę. Nie musiał się przeciskać przez ciasny tunel z wiedzą, że w każdym momencie może zostać pociągnięty w głąb niego. Jednak jego ulga nie trwała długo, bo po chwili ciemny kot dogonił medyka Klanu Burzy i skoczył na niego z pazurami. Dwójka kocurów potoczyła się przez chwilę, a na końcu szylkret wylądował pod wojownikiem. Jedna z jego łap znalazła się na pysku Rumianka, przygważdżając go do ziemi. Mimo podjętych przez niego prób uwolnienia się spod łap kocura, wszystkie zakończyły się niepowodzeniem. Z oczu medyka leciały łzy. Znowu powtórzyło się, to co przeżył tamtej pamiętnej nocy.
- Ciii… - Powiedział Widmo, przyciskając swoją łapę bardziej do pyska szylkreta. - Sama do tego doprowadziłaś, więc nie ma co płakać. Nie spełniłaś swego zadania, co czyni Cię błędem. A takie proste miałaś zadanie, które spełniła za Ciebie Mała Koszatniczka. Błędy się eliminuje Rumiankowe Zaćmienie. By klan mógł się rozwijać. Dostałeś tyle szans ode mnie, jednak za każdym razem ją zmarnowałaś. Sama doprowadziłaś się do tej sytuacji i przyjmiesz jej konsekwencje.
Zamarł, słysząc te słowa. Nie tak miał zakończyć się jego marny żywot. Nie tak sobie to wyobrażał. Gdyby nie spotkał wtedy tego samotnika, to by do niczego by nie doszło. Gdyby wtedy posłuchał ojca, a nie udawał, że wie, co robi. Był głupi, a konsekwencje jego głupoty dopadły go w najgorszym możliwym momencie. Próbował wyrwać się spod łap wojownika, jednak ten przygniatał go mocno do ziemi, nie pozwalając na ucieczkę. Kły wojownika wbiły się w szyje medyka, na co ten wydał z siebie pisk, który został zagłuszony przez łapę wojownika. Szkarłatna ciecz zaczęła przebarwiać jego liliowe futro w okolicy ugryzienia. Okropny ból ogarnął jego ciało, które było już skąpane w panice. Coraz ciężej było mu wziąć następny oddech, a Widmo z każdym mrugnięciem powieki, wbijał swe kły coraz głębiej w ciało kocura. Życie uciekało z jego ciała, a wraz z nim jego wszelakie siły.
Wziął swój ostatni oddech, a jego oczy wbijały się w to coś, co kiedyś nazwałby przyjacielem. Teraz nie przypominał on kocura, którego znał. Dopiero teraz zauważył jego podobieństwo do jego ukochanego, który zaginął. Ciemne futro skąpane bielą oraz te pomarańczowe oczy. Może i wyglądał jak Piórko, jednak nim nie był. Nie było w nim ani krzty jego ukochanego wojownika. Widmo wygrał tę dziwną grę, w którą śmieli grać, a Rumiankowe Zaćmienie nie miał nic do powiedzenia. Przegrał. Teraz pozostało po nim tylko ciało, w którym kiedyś spełniał swe zadania jako medyk. Bez duszy ani świadomości o tym, co działo się wokół niego. Leżało bez ruchu, zdane na łaskę jego oprawcy, który wreszcie puścił zgryz na jego krtani, pozwalając, aby upadło ono na ziemię i ubrudziło ją czerwoną cieczą. Rozglądnął się dookoła, sprawdzając, czy ktokolwiek nie widział, co tu zaszło. Na całe szczęście nikogo nie zauważył. To jeszcze nie był koniec działań czarnego kocura, a można było powiedzieć, że był to dopiero początek. Miał jeszcze wielkie plany, które miał zamiar zrealizować, jednak to wymagało czasu. Pomarańczowe ślepia Widma były wbite w ciało medyka, poszukując jakiegokolwiek ruchu. Jakby spodziewał się, że medyk powstanie ponownie i rzuci się na niego z pazurami. Jednak nic takiego się nie stało. Chwycił pozostałości szylkreta i ciągnąc je, skierował się ponownie do Sekretnego Tunelu. Gdyby tylko wiedział, że niedaleko niego czyha ukryta Margaretkowy Zmierzch, która widziała i słyszała wszystko, co uczynił, to z pewnością zareagowałby inaczej.
Droga do gwieździstego zbiornika wodnego dłużyła się mu. Czy wcześniej nie była ona krótsza? Było to możliwe. Dotarł do miejsca, gdzie leżało ciało Sójczego Szczytu, aby po chwili położyć obok niej niesione przez niego pozostałości Rumianka. Oboje teraz mogli spocząć w miejscu, które niby było jedyną drogą kontaktu z Klanem Gwiazdy. Wojownik z pomocą świętej wody obmył swój pysk i łapy z krwi swych ofiar. Woda, która wcześniej lśniła światłem księżyca, teraz przypominała zbiornik pełen krwi. Czy to nie była śmierć godna wiernego Klanu Gwiazdy? Od razu twa dusza spocznie w gwiezdnym klanie do końca twego istnienia. Kocur skierował się w stronę wyjścia z jaskini, jednak nagle stanął przed nim. Do jego uszu dotarły szepty, które raz były przy nim, a później na końcu jaskini, jakoby grupa kotów stała za nim i komentowała całą sytuację, jednak gdy ten się obrócił, nikogo tam nie było, oprócz dwóch ciał. Jednak szepty nie ucichły, tylko z każdym mrugnięciem powieki przybierały na sile. Dziwne. Czy jego głowa robiła mu psikusy? Prawdopodobnie tak, jednak nie miał teraz czasu i ochoty na takie rzeczy, dlatego też szybkim krokiem wyszedł z podziemi i skierował się głębiej w teren Klanu Burzy. Miał nadzieje, że jakiś drapieżnik natknie się na krew, pozostawioną przez martwego medyka przed wejściem do tunelu i postanowi skorzystać z darmowego posiłku. Wtedy wszystko by miało swoje wyjaśnienie.
Wyleczeni: Srebrzysty Nów, Kurza Pogoń, Kukułcze Skrzydło, Konwaliowy Powiew, Stokrotkowa Łapa, Rumiankowe Zaćmienie, Margaretkowy Zmierzch, Mała Koszatniczka
[*]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz