Od dnia swojej kary, przyrzekła sobie zamilknąć. Miał to być z jej strony akt buntu, w ramach oburzenia tym, jak niesłuszne oskarżenia padły w jej stronę i jak bestialsko skazano ją na rolę kociaka. Dumne imię, jakie nosiła, zostało zmienione na żałośnie brzmiącą „Skruszoną Mordkę”. Rozumiała przekaz. Według Jastrzębia nie była już silną skałą, a taką, która przez swoją słabość rozpadła się na drobne kawałki.
Z początku jej postanowienie nie szło najlepiej. Z natury była gadatliwa, toteż nie kontrolowała serii słów, padających z jej pyska za każdym razem, kiedy coś bądź ktoś, ją denerwował. A w momencie izolacji w żłobku, łatwo było działać na jej nerwach. Musiała znosić markotności królowych, nieustannie narzekających na warunki, w jakich przyszło im wychowywać swoje potomstwo. Nie obyło się bez warkotów z jej strony, że skoro mają z kociętami problem, to po co się w ogóle na nie decydowały. Przez spory czas z niepokojem przysłuchiwała się Irygowemu Nektarowi. Kotka z zapałem wmawiała swoim potomkom, że klanowa wiara to zwykła bajka, a jedyne, w co należy wierzyć, to Miejsce, Gdzie Brak Gwiazd. Opowiadała o tym tak wiele, że Skała zamiast czuć się przekonana co do jej racji, miała ochotę wyjść stąd, uciec jak najdalej od tego obozu, a następnie napatoczyć się pierwszemu lepszemu dzikowi pod nogi. Złota pełniła rolę jej „matki”. Przez większość czasu próbowała posłać Skałę do kąta za złe zachowanie, ale nigdy jeszcze czarna jej nie posłuchała. Same próby zmuszenia jej do kulenia się przy ściance z podkulonym ogonem były upokarzające. Aż tak nisko nie upadła, aby wykazywać posłuszeństwo wobec nawiedzonej wariatki.
Nie mogła pogodzić się z tym, że nikt nie wierzył w jej niewinność. Byli tak zaślepieni jej bratem? Przeklinała Jastrzębia wraz z jego całą gromadą adoratów, którzy nie wiadomo co w nim widzieli. Zwykły buras, któremu za dużo szczęścia dopisało w życiu i w ten oto sposób dostał się na szczyt. Zarówno on, jak i Krocząca Gwiazda, to najgorsi liderzy, jakich ten klan mógł mieć.
Strzepnęła ogonem ze złości. Dlaczego na świecie nie było sprawiedliwości? Zasługiwała na znacznie lepszy los, niż pozostanie w zamknięciu, wśród skalistych ścian jaskiń.
W tym momencie sama nie wiedziała, co ją tu trzyma. Jadła jak najmniej, w ramach buntu, choć jej brata zapewne mało to obchodziło. Liczyła jednak, że jeśli padnie, to Jastrząb będzie miał ją na sumieniu i z tego powodu nie zazna dobrego życia po śmierci. A ona była grzeczna, więc będzie na niego pluć ze Srebrnej Skóry, obserwując, jak powoli stacza się na dno i zaznaje swoją ostateczną porażkę.
W pewnym momencie stwierdziła, że ma po prostu dosyć. Pewnym krokiem zbliżyła się do wyjścia ze żłobka, śmiało wychylając łebek poza jego strefę. Niemalże czuła, jak do jej nozdrzy dochodzi świeże powietrze. Odetchnęła z ulgą.
Klan głodował. Ale to i dobrze, niech ten mysi móżdżek wie, że gdyby nie zamknął jej tutaj z powodu swojego ogromnego ego i niemożności pogodzenia się z przegraną w walce, to czarna upolowałaby tyle zwierzyny, że nie byłoby problemu.
— Pokruszona Mordko, nie możesz opuszczać żłobka. Cofnij się do środka i zajmij zabawą z rówieśnikami.
Usłyszała ten przeklęty głos. Niechętnie podniosła wzrok na jego właściciela, który perfidnie uśmiechał się w jej stronę. Miała ochotę pazurami zedrzeć mu tę radość z pyska.
— Dopadły cię już zaniki pamięci? — parsknęła. — Sam wymyśliłeś sobie Skruszoną Mordkę, a i tak to przekręcasz. Współczuję nam wszystkim, że przewodzi nami zwykły sklerotyk bez umiejętności myślenia — warknęła.
— Nie musisz się tak żałośnie odgryzać przez to, że jesteś zła. To tylko i wyłącznie twoja wina, trzeba było myśleć, zanim skoczyłaś na mnie z zębami — stwierdził.
— Ja skoczyłam?! — syknęła. — Nie zgrywaj niewiniątka! Ty zacząłeś i dobrze o tym wiesz. Ja się doskonale obroniłam i skopałam ci tę świętą, zasraną dupę, więc nie zwalaj winy na mnie! To wszystko przez ciebie! Gdybyś był lepszym liderem, klan nie musiałby uciekać z obozu i nie doskwierałby nam teraz głód — ciągnęła, a jej ogon puszył się coraz bardziej z każdym wypowiedzianym przez nią słowem.
— Skoro nic ci nie pasuję, to czemu nie uciekniesz? Nikt cię tu nie trzyma — odparł. — Poza tym, jeśli jesteś taka mądra, to co proponujesz w celu pozbycia się naszych problemów? — spytał.
Skrzywiła się. Chciał udowodnić jej, że jest głupia i jedyne co potrafi, to drzeć się na innych.
— Dosłownie pozbyłabym się problemu. Czyli ciebie. Jesteś tak samo słabym liderem, jak twoja matka — wysyczała, powstrzymując się od przyłożenia mu łapą w pysk. Pazury samoistnie wbiły się w podłoże, gotowe do ataku.
— To była również twoja matka — zauważył.
— Nie! — krzyknęła, zwracając uwagę zapewne każdego, kto znajdował się w obozie. — Ona nigdy nie zasługiwała na to miano, za to ty byłeś idealnym mamisynkiem — skrytykowała. — Taki sam jak ona. Obyś tego kiedyś pożałował — burknęła, krzywiąc się niewzruszeniem, jakie tkwiło na jego pysku.
— Jesteś zazdrosna? — spytał.
— O jej uwagę? Nigdy. Nie potrzeba mi w życiu obecności takich sztucznych pustaków jak wy — wycedziła przez zaciśnięte zęby.
Z początku jej postanowienie nie szło najlepiej. Z natury była gadatliwa, toteż nie kontrolowała serii słów, padających z jej pyska za każdym razem, kiedy coś bądź ktoś, ją denerwował. A w momencie izolacji w żłobku, łatwo było działać na jej nerwach. Musiała znosić markotności królowych, nieustannie narzekających na warunki, w jakich przyszło im wychowywać swoje potomstwo. Nie obyło się bez warkotów z jej strony, że skoro mają z kociętami problem, to po co się w ogóle na nie decydowały. Przez spory czas z niepokojem przysłuchiwała się Irygowemu Nektarowi. Kotka z zapałem wmawiała swoim potomkom, że klanowa wiara to zwykła bajka, a jedyne, w co należy wierzyć, to Miejsce, Gdzie Brak Gwiazd. Opowiadała o tym tak wiele, że Skała zamiast czuć się przekonana co do jej racji, miała ochotę wyjść stąd, uciec jak najdalej od tego obozu, a następnie napatoczyć się pierwszemu lepszemu dzikowi pod nogi. Złota pełniła rolę jej „matki”. Przez większość czasu próbowała posłać Skałę do kąta za złe zachowanie, ale nigdy jeszcze czarna jej nie posłuchała. Same próby zmuszenia jej do kulenia się przy ściance z podkulonym ogonem były upokarzające. Aż tak nisko nie upadła, aby wykazywać posłuszeństwo wobec nawiedzonej wariatki.
Nie mogła pogodzić się z tym, że nikt nie wierzył w jej niewinność. Byli tak zaślepieni jej bratem? Przeklinała Jastrzębia wraz z jego całą gromadą adoratów, którzy nie wiadomo co w nim widzieli. Zwykły buras, któremu za dużo szczęścia dopisało w życiu i w ten oto sposób dostał się na szczyt. Zarówno on, jak i Krocząca Gwiazda, to najgorsi liderzy, jakich ten klan mógł mieć.
Strzepnęła ogonem ze złości. Dlaczego na świecie nie było sprawiedliwości? Zasługiwała na znacznie lepszy los, niż pozostanie w zamknięciu, wśród skalistych ścian jaskiń.
W tym momencie sama nie wiedziała, co ją tu trzyma. Jadła jak najmniej, w ramach buntu, choć jej brata zapewne mało to obchodziło. Liczyła jednak, że jeśli padnie, to Jastrząb będzie miał ją na sumieniu i z tego powodu nie zazna dobrego życia po śmierci. A ona była grzeczna, więc będzie na niego pluć ze Srebrnej Skóry, obserwując, jak powoli stacza się na dno i zaznaje swoją ostateczną porażkę.
W pewnym momencie stwierdziła, że ma po prostu dosyć. Pewnym krokiem zbliżyła się do wyjścia ze żłobka, śmiało wychylając łebek poza jego strefę. Niemalże czuła, jak do jej nozdrzy dochodzi świeże powietrze. Odetchnęła z ulgą.
Klan głodował. Ale to i dobrze, niech ten mysi móżdżek wie, że gdyby nie zamknął jej tutaj z powodu swojego ogromnego ego i niemożności pogodzenia się z przegraną w walce, to czarna upolowałaby tyle zwierzyny, że nie byłoby problemu.
— Pokruszona Mordko, nie możesz opuszczać żłobka. Cofnij się do środka i zajmij zabawą z rówieśnikami.
Usłyszała ten przeklęty głos. Niechętnie podniosła wzrok na jego właściciela, który perfidnie uśmiechał się w jej stronę. Miała ochotę pazurami zedrzeć mu tę radość z pyska.
— Dopadły cię już zaniki pamięci? — parsknęła. — Sam wymyśliłeś sobie Skruszoną Mordkę, a i tak to przekręcasz. Współczuję nam wszystkim, że przewodzi nami zwykły sklerotyk bez umiejętności myślenia — warknęła.
— Nie musisz się tak żałośnie odgryzać przez to, że jesteś zła. To tylko i wyłącznie twoja wina, trzeba było myśleć, zanim skoczyłaś na mnie z zębami — stwierdził.
— Ja skoczyłam?! — syknęła. — Nie zgrywaj niewiniątka! Ty zacząłeś i dobrze o tym wiesz. Ja się doskonale obroniłam i skopałam ci tę świętą, zasraną dupę, więc nie zwalaj winy na mnie! To wszystko przez ciebie! Gdybyś był lepszym liderem, klan nie musiałby uciekać z obozu i nie doskwierałby nam teraz głód — ciągnęła, a jej ogon puszył się coraz bardziej z każdym wypowiedzianym przez nią słowem.
— Skoro nic ci nie pasuję, to czemu nie uciekniesz? Nikt cię tu nie trzyma — odparł. — Poza tym, jeśli jesteś taka mądra, to co proponujesz w celu pozbycia się naszych problemów? — spytał.
Skrzywiła się. Chciał udowodnić jej, że jest głupia i jedyne co potrafi, to drzeć się na innych.
— Dosłownie pozbyłabym się problemu. Czyli ciebie. Jesteś tak samo słabym liderem, jak twoja matka — wysyczała, powstrzymując się od przyłożenia mu łapą w pysk. Pazury samoistnie wbiły się w podłoże, gotowe do ataku.
— To była również twoja matka — zauważył.
— Nie! — krzyknęła, zwracając uwagę zapewne każdego, kto znajdował się w obozie. — Ona nigdy nie zasługiwała na to miano, za to ty byłeś idealnym mamisynkiem — skrytykowała. — Taki sam jak ona. Obyś tego kiedyś pożałował — burknęła, krzywiąc się niewzruszeniem, jakie tkwiło na jego pysku.
— Jesteś zazdrosna? — spytał.
— O jej uwagę? Nigdy. Nie potrzeba mi w życiu obecności takich sztucznych pustaków jak wy — wycedziła przez zaciśnięte zęby.
<Jastrząb?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz