Do ostatniej chwili zastanawiała się, czy iść na zgromadzenie. Nie miała siły ani ochoty, tego pierwszego już szczególnie. Siwizna na jej pysku zagościła się już na dobre stając się upierdliwym symbolem uciekających spomiędzy jej łap księżyców życia. Każdy kolejny dzień sprawiał, że patrzyła na wszystko z jeszcze większą niechęcią, może i nawet obrzydzeniem? Ciężko jej było powiedzieć. Na jakiekolwiek zadane pytanie zdawała się odpowiadać z pretensją, że ktoś jakkolwiek śmiał zakłócić jej święty spokój.
"Klan Gwiazdy się od nas odwrócił, Zbożowa Gwiazdo!"
Wściekła niczym rozjuszone stado os uderzyła z całą siłą w patyk, który pękł wydając z siebie cichutki trzask, płoszący ptactwo siedzące na pobliskim drzewie. Miała dosyć. Tak cholernie miała dosyć- Szczególnie tej sztucznej, wymuszonej troski. Widziała w ich oczach, oj już doskonale to widziała. Czekali tylko aż padnie! Tak! Nie mogli się doczekać, aż przykryją ją kilkoma garściami brudnej ziemi, pełnej obrzydliwych robali.
Pozwolą, żeby jej ciało zmieniło się tylko i wyłącznie w nic nie wartą kupkę kości.
Nie miała pojęcia, dlaczego tak się ostatnimi czasy czuła. Może to zgryzota, może starość, paranoja czy inne cholerstwo. Godziny jej snu wydłużały się z każdym dniem, dochodząc do momentu, kiedy przesypiała niemalże całe dnie, nie mając pojęcia co się dzieje w klanie.
To wszystko doprowadzało ją do szału. Nie tak powinien zachowywać się lider na osty i ciernie!
Tęskniła za dawnymi czasami, kiedy żył Aroniowa Gwiazda, jej ukochany wujek był zastępcą a ona... tylko wojowniczką, która mogła mieć głęboko w dupie gdy tylko odbębni patrol oraz polowanie dla klanu. Powaga, którą musiała niejednokrotnie zachować była dla niej czymś wybitnie uwłaczającym, dziwnym, czymś co do niej nijak nie pasowało. Nadal zastanawiała się, jakim cholernym cudem Jesion powierzył ten cały pierdolnik.
Zwęziła ślepia, przyglądając się lekkiemu wzniesieniu w oddali.
Zaśmiała się przy tym wszystkim kpiąco. Kiedyś miała siłę na wędrówkę dookoła terenów klanu nocy, polowanie i pewnie znalazłaby chociaż minimum energii by zrobić coś jeszcze.
Starość była uwłaczająca dla kotki, szczególnie, gdy nie potrafiła zrobić dookoła siebie większości rzeczy. Nie chciała, by się nad nią litowano i ze sztucznym uśmiechem opiekowano. Taka wegetacja to nie było życie, nienawidziła tego cholernego aktu litości. Wielokrotnie myślała o skróceniu tego całego cyrku, wysyłając samą siebie na tamten świat.
Klan Gwiazdy?
Nie wierzyła w nich specjalnie, cóż mogły zrobić jej cholerne zdechlaki?
Kpina. Jeszcze ci głupcy trzęśli się przed nimi niczym kocięta przed wściekłą matką.
Wszystko się ruszało, pulsowało. Miała wrażenie, jakby uwiesiło się nad nią tysiąc par oczu. Niepewnie stąpała przed siebie, tłumiąc drgające, pełne strachu uczucie. Szum płynącej w oddali wody tłumił jej myśli. Bengalka oblizała nos, przypominając sobie, jak dawno nie miała nic w pysku. Jej klan głodował a ona pozbawiona sił witalnych nie była w stanie nic zrobić.
Ptasi śpiew przycichł, gdy znalazła się u celu. Pierzaste stwory jakby rozumiały, że mają zachować ciszę i jej nie przeszkadzać. Kilka z nich poderwała się z gałęzi, strącając liście na głowę przywódczyni; ta wzięła głęboki wdech, napełniając płuca świeżym powietrzem. Rozluźniła stare, spięte mięśnie chociaż na moment.
Jeden.
Dwa.
Trzy...
Sześć...
Dziesięć...
Dziesięć uderzeń serca musiało minąć, nim się odezwała. Rzuciła zawiniątko na ziemię, nawet nie kłopocząc się, by zmyć ze swojego pyska sok jagód śmierci, który przesiąkł mech. Przez chwilę rozważała zjedzenie ich jednakże ostatecznie zdeptała pakunek, rozrzucając go dookoła. Ułożyła się wygodnie, pilnując by mieć przed sobą wyschnięte kwiaty, które ułożyła tu jakiś czas temu.
Uśmiechnęła się zawadiacko, przymykając ślepia.
— Oszczędziłabyś sobie tej całej dramaturgi — znajomy, szylkretowy ogon smagnął ją w nos, zaś z gardła jego właścicielki uciekł perlisty śmiech. Zboże podniosła się niechętnie, oburzona, że ktoś raczył przerwać jej drzemkę. Wyprostowała ciało, prężąc je dumnie.
Zielone ślepia w kolorze młodej, soczystej trawy zaiskrzyły figlarnie, gdy ich właścicielka zakręciła się dookoła bengalki; jej ciało poruszało się tak, jakby tańczyła. Wojowniczka zamruczała z aprobatą, ocierając się o jej policzek.
— Ja i dramat? Hah, cóż to za niedorzeczne spekulacje? — bury ogon przeciął powietrze, gdy ta zbliżyła się do szylkretowej kupy futra, która odskoczyła od niej dwa kocięce kroki. Później znowu, znowu i znowu. Tak długo, aż niemalże całkowicie zeszły ze wzniesienia.
— Myślisz, że zauważą?
Zatrzymała się w półkroku. Tak bardzo nie chciała oglądać się za siebie, walczyła na każdym kroku by tego nie robić. Kotka uśmiechnęła się pokrzepiająco w jej kierunku, nakłaniając, by to zrobiła. Przez chwilę pozbawione jakichkolwiek emocji ślepia wodziły po nieruchomym, pstrokatym ciele, szukając jakiegokolwiek znaku. Zniesmaczona widokiem swojej słabości, odwróciła się pełna werwy.
— Pewnie tak — zamruczała, szukając ukojenia w bujnej sierści — A nawet gdyby nie... dla mnie już nic się nie liczy. Chodźmy nadrobić stracony czas, Konopio.
Odeszły razem, splecione ogonami, pozostawiając sztywne ciało za sobą.
Ciało, które należało kiedyś do Zbożowej Gwiazdy.
Pozwoliły rozpoczynającemu się deszczowi zmyć ślady.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz