Pamiętała jej wzrok. Jej słowa. Odbijały się w głowie kotki bez końca. Poczucie ulgi. Ukojenie. Zniknęło. Czysta złość wypełniła jej miejsce. Starte pazury wbiły się w suchą ziemię kociarni.
Zamknęła oko.
Obraz czarnej sylwetki nachylonej nad nim znów wypełnił jej łeb.
"Gdyby tylko ktoś spróbował go skrzywdzić. Nie dałabym mu chwili wytchnienia. Nie pozwolę, by coś mu się stało! Nie może skończyć jak Zwęglone Futro."
Słowa, których sama zawsze pragnęła padły w stronę istoty, której tak nienawidziła. Larwy. Pasożyta. Potomka tego, który odebrał jej wszystko.
Widziała jej wzrok. Widziała, jak wiele uwagi mu poświęca. Jak jej czujne i zimne zielone ślipia podążają za bezradnymi krokami potomka diabła.
Została zdradzona. Zdradzona przez jedyną, która zdawała się ją rozumieć.
Gniew i żal przelewał się w kotce za każdym razem, gdy czarne futro pojawiło się na horyzoncie. Uczucie bezradności rosło. Podobnie jak oni.
Z bezradnych pędraków stały się uczniami. Każdego dnia stawali się silniejsi. Zdobywali uznanie i zaufanie. Mieli przyjaciół. Osiągnęli to czego ona nigdy nie mogła. Nie potrafiła. Spoglądała jedynie w oddali jak zdobywają to co zawsze było poza zasięgiem jej łap. Ukradli jej wszystko. Brata, Kamienną Agonię, chęć życia. Wszystko co jej pozostało po tamtej nocy.
Nikt nie wiedział. Nikt nie wierzył jej. Nikt nie zdawał sobie sprawy, że kocięta największego tyrana, który stąpał po tej ziemi biegały sobie beztrosko wśród nich.
Wilcza nie zamierzała ich ratować. Już dawno temu została przez nich odrzucona. Nie miała zamiaru ich ratować.
* * *
Biała sylwetka otoczona cierniami. Strużki krwi spływające po łapach. Kolce błyszczące w świetle księżyca.
— Z-zajączku...? — jej głos zbyt słaby, by przebić się przez ciszę nocną.
Mimo to białe uszy wyłapały go. Drgnęły nerwowo.
— Zając...? C-co się dzieje?
Uniósł łeb. Nienaturalnie. Sztucznie. Coś strzeliło w jego karku. Ich spojrzenia spotkały się. Zieleń zanikła wśród czerni. Czarne niczym smoła ślipia spojrzały się na nią.
— Nie mam teraz dla ciebie czasu. — syknął głosem wypełnionym bólem.
Łzy zebrały się w zdrowym ślepiu. Pokręciła łbem. Nie zostawiłaby go. On nigdy jej nie porzucił...
— Odejść! Wynoś się! — głos brata nabierał na sile.
Próbował rzucić się w jej stronę. Ciernię coraz mocniej wbijały się w łapy kocura. Czarne ciecz brudziła jasne furto.
— Wynoś się, głupia! — kolejne warknięcie.
Płakała. Jedynie to potrafiła zrobić. Jak zawsze. Bezradna i do niczego.
* * *
Zerwała się ze snu. Wspomnienie tamtego wieczoru wciąż ją bolało. Przypominało o tym co tak bardzo starała się z siebie wyrzucić. Nie miała już nikogo. Nawet brata.
Zajęcza Gwiazda przepadł. Odrzucił ją. Nawet na nią nie spoglądał. Wypełniony gniew, które źródła nie znała, gardził nią. Czuła to. Czuła jak wielką nienawiścią i obrzydzeniem darzy ją brat.
Jedyny kot, któremu mogła tak ufać zranił ją najbardziej.
Niczym ona.
Chłodne zielone ślipia rozglądały się po obozowisku. Szukały czegoś. Kogoś.
— Wilcza Zamiecio. — nie spodziewała się, że jej głos tak ją zaboli.
Odwróciła wzrok. Nie potrafiła na nią spojrzeć. Nie po tym.
— Wilcza Zamiecio. — głos stał się stanowczy. — Zamierzasz zignorować patrol?
Wbiła pazury w ziemię. Gdyby umiała się sprzeciwić. Gdyby potrafiła mówić o swoich uczuciach. Gdyby nie bała się wszystkiego. Gdyby była kimś innym. Gdyby tylko była kimś innym.
Ruszyła w stronę kotki. Nie odważyła się podnieść spojrzenia.
— Ciociu, idziemy na trening? — usłyszała jego głos.
Brązowe ślipia. Kolor śmierci. Morderca skryty w drobnej niewinnej sylwetce. Kamień miauknęła coś do niego. Wilcza nawet nie dosłyszała. Wystarczył sam fakt. Sam fakt tego wszystkiego. Gniew i żal przelewał się w kotce.
Zaufała jej. Po tylu zranieniach, słowach, których nie potrafiła zapomnieć. Po tylu pogardliwych spojrzeniach. Krzykach. Kłótniach.
I znów.
Znów dostała od niej pazurami w grzbiet. Znów została zdradzona.
Nic nie rozumiała. Nic.
Gdyby tylko doświadczyła tego co ona. Gdyby tylko poczuła ból, który przeżyła Wilcza. Ten straszny ból.
Lecz nie ośmieliła się tego powiedzieć. Nie ośmieliła się jej sprzeciwić.
* * *
Łapy nerwowo drgały na wietrze. Śnieg spadał wciąż z nieba. Świat tonął w bieli. Zalała sobą wszystko. Przykryła polanę. Wraz z nią pojawił się głód. Z dnia na dzień sterta z żywnością zwężała się. Lęk o przetrwanie zaglądał w oczy Burzaków. Zajęcza Gwiazda nie był zadowolony. Brat zmienił się. Nic nie pozostało w nim z kota, którego znała. Straciła go na zawsze. Straciła ostatniego członka swojej rodziny.
Wraz z nim siebie. Istniała, lecz nie czuła, że żyła. Wypełniona jedynie głuchym smutkiem potrafiła rozmyślać o tym co było. Żyć szczęśliwymi chwilami, które już nie zamierzały powrócić. Wspominać utracone.
Zbyt nieprzytomna, zbyt zdezorientowana by dojrzeć co się działo, usłyszała szept. Szept zbyt dobrze jej znany. Szczypiorkowa Łodyga. Wraz z Marchewkowym Grzbietem i Fretkowym Biegiem. Trójca, której nienawidziła równie mocno co Jego.
— Wiedziałam, że to się stanie. — zaczęła Szczypior.
— Ja od samego początku wiedziałam, że się puszcza po kątach. — dodała swoje trzy grosze Marchewka. — Wystarczyło spojrzeć, jak dostawia się do Jałówka. — prychnęła.
— Ja słyszałam, że kręciła z liderem Klanu Wilka. — podekscytowany szept Fretki wyróżniał się na tle tamtych.
Szczypiorkowa Łodyga zaśmiała się.
— Nawet ten brzydal by jej nie tknął. Może gdyby mu zapłaciła. Ale upaść tak nisko, żeby zrobić to z Wilczakiem? Nasza Kamyczek pewnie puściła się z Klifiakiem. Jak to obrzydlistwo Wilcza. — syknęła szylkretka.
Marchewka westchnęła, przeciągając się.
— Wiecie co? Powinniśmy na nią tak wołać. — mruknęła z uśmiechem, spoglądając w stronę Wilczej.
Siwa postawiła sierść.
— Co myślisz, Wilcza? Teraz twoja przyjaciółeczka cię nie obroni. Ryczy żałośnie w kociarni niczym ty. Kto by sądził, że okażecie się podobnie żałośnie słabe? — zaśmiała się kotka.
Siwa nie wierzyła własnym uszom. Pokręciła łbem. Kłamały. To nie było prawdą. Nie mogło. Po prostu nie mogło.
Jej łapy same ruszyły w stronę kociarni. Miejsca, którego tak nienawidziła. Do którego nigdy nie chciała wracać. Wypełnionego smutkiem i żalem. Jej największymi traumami.
Zatrzymała się.
Nie. Dlaczego do niej biegła. Nie powinna. Nie po tym co jej zrobiła. Kamień nie zasługiwała na jej współczucie. Nie po tym co jej zrobiła. Teraz i dawniej. Nikt nie sprawił jej byle bólu co ona. Lecz Wilcza mimo to nie potrafiła jej porzucić. Pomimo wszelkiego zła, którego jej wyrządziła. Smutku i potwornych słów, które skierowała w jej stronę. Odrzucenia i pogardy, które nie raz dojrzała w jej oczach.
Chciała, lecz nie potrafiła. Niczym przeklęta nie potrafiła.
Zielone zmęczone ślipia wpatrywały się w ziemię. Wyglądała żałośnie. Źle. Jak nie Kamień. Jak marna podróbka jej osoby.
— K-kamień. — głos łamał się w jej pół. — P-przepraszam... to m-moja wina.
<Kamień?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz